euao napisał/a:bagienni_k napisał/a:....
Zamiatanie pod dywan to niestety częsta przypadłość w relacjach międzyludzkich, nie tylko w związkach, co zresztą też jest dla mnie irytujące. Jeśli każdy liczy, że problem się sam rozwiąże, to wiadomo, jak się to kończy.
Tylko ten co nabałaganił "życzy sobie" aby było posprzątane, i oczywiście dokładnie tak jak On chce. Więc o jakie relacji międzyludzkiej tu mowa ??? .
Co do Twojego kryzysu to chyba raczej nie, to raczej próba znalezienia odpowiedzi dlaczego jest jak jest i co robić by było inaczej lepiej (oby nie tylko dla siebie
).
Pięknie piszecie tu o "plasterkach", tak to bardzo kuszące, gdy strona "porzucona" chce znów się poczuć tą ważna i jedyna na dany moment. To wynika z niezaspokojonych potrzeb w poprzedniej relacji.... Tylko kiedy jest ten właściwy moment, na rozpoczęcie "nowego życia", by nikogo nie krzywdzić. Kazdy w pewnym wieku ma już "swoja historie" i trudno oczekiwać by nie przeplatała sie ona i nie pojawiała w rożnych momentach "nowego życia" zarówno po jednej jak i po drugiej stronie.
Każdy się chce czuć ważny, doceniany czy kochany przez drugą osobę. Tylko nie czyimś kosztem! Jeśli świadomie wchodzimy w relację z drugą osobą, dusząc w sobie jeszcze uczucia do byłego, wiadomo, jak to się skończy. Wmawiamy sobie, że to przejdzie, że to chwilowe, że obceny związek wszystko naprawi i od razu zapomnimy o poprzednim partnerze. Jak bardzo może to być błędne mniemanie, pokazuje historia Becketta a właściwie wyłaniający się opis jego wybranki. Wątpliwości mogą się pojawić znacznie później, choćby kiedy przypadkiem natkniemy się na ex-partnera i wszystko wróci.
Często zjawiskiem dla mnie niezrozumiałym jest coś takiego: związek się rozpada z przeważającej winy jednego z partnerów, kiedy strona porzucająca wywinęła naprawdę grubą akcję a porzucana nawet nie chce słyszeć ani widzieć winowajcy. Na drodze skrzywdzonej pojawia się po pewnym czasie ktoś, kto stopniowo sprawia, że żałobnik zaczyna żyć na nowo. Dostaje w związku to wszystko, czego pragnął i oczekiwał, dając w zamian to samo. Jest po prostu cudownie, gdyż to wszytko co tworzy podwaliny szczęśliwego związku jest w tej relacji obecne. Skrzywdzona strona mogła dawno zapomnieć o swom ex, albo co gorsza, on jednak gdzieś tam siedzii grzmi, jak drzemiący wulkan, nie wiadomo własciwie dlaczego. Nagle po paru latach porzucony i porzucający wpadają na siebie. Skrzydzona strona, wiedząc jak bardzo ją rozstanie i porzucenie wtedy zabolało, nagle doznaje olśnienia: coś jednak w nim jest takiego magicznego, cudownego wręcz sentymentalnego. Nierzadko w błyskawicznym tempie, obecny związek zaczyna wydawać się jakiś nijaki a perspektywa powrotu do byłego, wręcz kusząca, bo odnawia się stara znajomość, wracają wspomnienia miłych chwil. Tylko, nie wiedzieć dlaczego natychmiast znikają dwane żale i frustracje, ciągnąc stronę porzuconą z powrotem do porzucającego. O ile powrót się uda, to i tak z tyłu pozostają zgliszcza własnie zniszczonego, wydawałoby się doskonałego związku i urażony niedosżły partner, z którym już snuło się plany ślubu czy dzieci.
Takie rozdarcie uczuciowe nie powinno dziwić, kiedy ma się te naście lat, ale ludzie koło 30-stki, zachowujący się w taki sposób dają do myślenia. Powinni, mając pewne doświadczenie, wystrzegać się takich relacji, umieć podjąć właściwą i racjonalną decyzję.