Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed. - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Strony Poprzednia 1 2 3 4 7 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 66 do 130 z 425 ]

66 Ostatnio edytowany przez anderstud (2019-07-15 14:56:52)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
niepodobna napisał/a:
Capricornus napisał/a:

I na co Ci to było, anderstud? big_smile

Wiesz, czasem inne spojrzenie jest potrzebne  - dla równowagi. Szczególnie komuś przyzwyczajonemu do ruchu głową w jedną stronę....

Wiesz, myślę że jestem na tyle dojrzałym gościem, że potrafię dostrzec własne winy, uderzyć się w pierś i przyznać - tak, wiem, tu spie*doliłem...
Ostatnie co na tym forum zrobię, to będzie próba wybielania siebie kosztem drugiej strony, która jest nieobecna i nie może się odnieść.
Po prostu uważam, że nie ma w tej historii nic szczególnie interesującego, żeby się nad tym jakoś przesadnie rozwlekać, było minęło żyje się dalej.
Sądzę że wiem co robiłem źle, co mógłbym poprawić, gdzie mógłbym inaczej się zachować w danej sytuacji, ja to wszystko wiem,
ale wiem też i to, że żeby mi się chciało, to z drugiej strony musiałaby zaistnieć jakakolwiek reakcja, a tutaj od dawna już nie było ani chęci,
ani w zasadzie niczego, tylko taka jakaś obojętność i czasami mam wrażenie już zmęczenie materiału, no jest ten Piotrek bo jest, ale...

Zobacz podobne tematy :

67 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-15 16:55:05)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

No i wszystko jest jasne, tak jak to słońce, które teraz u mnie świeci. Anderstud, absolutnie nic nie musisz dodawać.

Jedno tylko, co z tego wynika( w związku kolegi Becketta też jest widoczne) to motyw rozdarcia, pojawiający sie u jednego z partnerów. Sprawia to, że tej drugiej osobie zapala się lampka, prowadząc do pewnych przemyśleń, co później kończy sie analizowaniem wypowiedzianych kwestii, postawionych tutaj na początku wątku. Obserwujemy, albo ciągłe i uporczywe wracanie wspomnieniami do ex(pomimo z pozoru doskonałego obecnego związku, albo wyobrażenia o jakimś wyimaginowanym ideale, który gdzieś tam na horyzoncie czeka. Zachowanie takie dotyczy z pewnością obu płci. Widać to często po wpisach tutaj na forum: jaki cudowny związek by nie był, jak bardzo ta druga osoba się stara, ile by sie w niego nie włożyło, zawsze czegoś brakuje. Zawsze coś tam jeszcze by się przydało, żeby osiągnąć etap tego związkowego raju, gdzie relacje międzyludzkie osiągają poziom nirwany. To słynne szukanie następnej gałęzi, gdzie mogą wisieć słodsze owoce.
Może otaczam się dziwnymi ludźmi, ale jakoś sporo osób w mojej rodzinie żyje w małżeństwach, które trwają 20, 40, 50 lat. Nic nie wskazuje, że dzieją się tam jakiekolwiek rzeczy, będące ich zdaniem powodem do rozstania. Ludzie ci są ze sobą razem nie tylko dla tych wszytkich korzyści, jakich oczekuje się po zdrowym związku, ale też POMIMO tych niedoskonałości, jakie z pewnością były na poczatku, czy pojawiają się po pewnym czasie. Nie oczekują na każdym kroku emocji , żadnych durnych fajerwerków, tylko budują swoje szczęście na ciężkiej pracy, zaufaniu, wsparciu i wspóldziałaniu. Czasami czytając tutaj niektóre tematy i widząc osoby mające wątpliwości już przy NAPRAWDĘ błahych sprawach, gdzie wystarczy sie uspokoić i porozmawiać, to zwyczajnie wymiękam....

68

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Bagienni_k - nie jesteś osamotniony w swoich odczuciach.

69

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
bagienni_k napisał/a:

Obserwujemy, albo ciągłe i uporczywe wracanie wspomnieniami do ex(pomimo z pozoru doskonałego obecnego związku, albo wyobrażenia o jakimś wyimaginowanym ideale, który gdzieś tam na horyzoncie czeka. Zachowanie takie dotyczy z pewnością obu płci. Widać to często po wpisach tutaj na forum: jaki cudowny związek by nie był, jak bardzo ta druga osoba się stara, ile by sie w niego nie włożyło, zawsze czegoś brakuje. Zawsze coś tam jeszcze by się przydało, żeby osiągnąć etap tego związkowego raju, gdzie relacje międzyludzkie osiągają poziom nirwany. To słynne szukanie następnej gałęzi, gdzie mogą wisieć słodsze owoce.
Może otaczam się dziwnymi ludźmi, ale jakoś sporo osób w mojej rodzinie żyje w małżeństwach, które trwają 20, 40, 50 lat. Nic nie wskazuje, że dzieją się tam jakiekolwiek rzeczy, będące ich zdaniem powodem do rozstania. Ludzie ci są ze sobą razem nie tylko dla tych wszytkich korzyści, jakich oczekuje się po zdrowym związku, ale też POMIMO tych niedoskonałości, jakie z pewnością były na poczatku, czy pojawiają się po pewnym czasie. Nie oczekują na każdym kroku emocji , żadnych durnych fajerwerków, tylko budują swoje szczęście na ciężkiej pracy, zaufaniu, wsparciu i wspóldziałaniu. Czasami czytając tutaj niektóre tematy i widząc osoby mające wątpliwości już przy NAPRAWDĘ błahych sprawach, gdzie wystarczy sie uspokoić i porozmawiać, to zwyczajnie wymiękam....

To, że jakiś związek/małżeństwo trwa 20, 40 czy 50 lat wcale nie oznacza, że jest udane. Wiele z takich małżeństw jest "szczęśliwe" tylko pozornie, na zewnątrz. Bardzo też często ludzie wchodząc w związek, przestają się starać, dbać nie tylko o relacje ale i o siebie. Poza tym ciężko się dobrać pod względem charakteru, statusu, ambicji itd. Ludzie są też coraz bardziej mobilni i elastyczni już od młodych lat. Studiują, pracują w różnych miastach, krajach itd. Często zmieniają miejsca zamieszkania, środowisko, co siłą rzeczy powoduje, że relacje międzyludzkie są coraz bardziej powierzchowne. Czasem wystarczy tylko zablokować nr, usunąć z kontaktów i tyle. To wszystko powoduje, że chcąc być razem któraś ze stron jest zmuszona w większym lub mniejszym stopniu podporządkować się drugiej. Nie każdy potrafi to docenić, nie każdy też chce rezygnować z siebie wiedząc, że to "na dobre i złe" to tylko słowa, a życie i tak wszystko zweryfikuje. Dlatego zaczyna się kalkulacja, czy jak to ex Anderstuda określiła "licytacja", która nie zawsze musi oznaczać brak miłości czy zaangażowania, ale zwyczajnie wynika ze zdrowego rozsądku. Czy nie ma dysproporcji pomiędzy tym co ja daję a co otrzymuję w danej relacji. Nikt nie chce czuć się/być wykorzystywany. A im człowiek starszy, bardziej niezależny (też pod względem finansowym), tym ma pod tym względem większe wymagania. Ludzie z założenia wchodzą w związki by mieć lepiej, nie gorzej.
Tutaj dobry przykład Anderstuda: nie po to ta kobieta wzięła go do siebie, by ten "leżał na kanapie", a za usługi które on mógłby sam zrobić, miała extra płacić komuś z zewnątrz. A ze strony Anderstuda: nie po to jest/był z kobietą, by być jej panem na posyłki (tak wiem Anderstud to wielkie uproszczenie, ale ogólnie do tego się do sprowadza).
Poza tym, ludzie w coraz późniejszym wieku wchodzą w stałe związki, mają dzieci, co dodatkowo wszystko komplikuje, bo jednak "doświadczenie" choć często pomaga, jeszcze częściej wszystko komplikuje. Mamy punkty odniesienia, większą świadomość, nie zgadzamy się na bylejakość itd.
Prędzej czy później (prawie) każdy dojdzie do punktu w którym będzie musiał przyznać sam przed sobą: "Umiesz liczyć to licz na siebie."

70 Ostatnio edytowany przez john.doe80 (2019-07-15 20:42:35)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

A ja mogę zadać głupie pytanie? No prawda że mogę?

A kiedy warto jeszcze walczyć? Kiedy to jest ten etap żeby ratować związek? Rzygać tęczą? - Anderstud Ty chyba latałeś za tą co ją cytowałeś do porzygu? dobrze pamiętam?

Czasem nachodzą mnie myśli, że gdybym był garbaty i miał dzieci proste... to może bym dalej był z królewną... a tak kuźwa coż "miłość" przegrała bo byłem słabym ogniwem wink

71

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
john.doe80 napisał/a:

A kiedy warto jeszcze walczyć? Kiedy to jest ten etap żeby ratować związek? Rzygać tęczą?

Moim zdaniem walczyć o związek w ogóle nie warto. Jak druga osoba nie chce w nim być albo jej to koło dupy lata, to jest bez sensu.
A ratować myślę warto dopóki jest co. Nie na zasadzie etapów, tylko ciągłej pracy, ale też nie ciężkiej orki na ugorze, gdzie jeden goni za dwóch,
a drugi tylko siedzi kiwa głową, że nie tak, że za wolno, że za długo, że za mało i poza krytykowaniem oraz czekaniem sam gówno daje od siebie,
bo to też jest bez sensu. Ja osobiście uważam, że prowadzenie związku nie jest czymś skomplikowanym jak prowadzenie promu kosmicznego
i jeśli tylko występuje jakakolwiek minimalna chęć z obu stron, to wszystko jest do przejścia, nie ma problemów których nie da się rozwiązać.
Problem pojawia się wtedy, gdy jednej ze stron przestaje zależeć i ta druga staje jej się obojętna, bo tego już nie uratujesz, nie ma szans.

72

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
john.doe80 napisał/a:

A ja mogę zadać głupie pytanie? No prawda że mogę?

A kiedy warto jeszcze walczyć? Kiedy to jest ten etap żeby ratować związek? Rzygać tęczą?

Z punktu widzenia kobiety odpowiem, że punkt "zero" nie zawsze musi oznaczać kogoś na horyzoncie... po prostu relacja się rozwija i przychodzi punkt, którego nie możemy zaakceptować. Dla każdej osoby może on być inny. I pytanie... na ile potrafimy o tym rozmawiać, jesteśmy (w dorosłym życiu) coś w sobie zmienić itd. A na ile traktujemy to jako atak i chęć zmiany nas pod kogoś. Motylki, chemia zawsze są podobne na początku... potem pojawiają zgrzyty... i potem każdy myśli a może gdybym postąpił inaczej to by to wróciło co było na początku itd. Ale wracamy na chwilę i znów to samo.. albo nie znów bo próbujemy się pilnować (nie jesteśmy do końca sobą). Komuś może przeszkadzać jedno, komuś innemu drugie - tu nie ma recepty. Ale jak nie ma rozmowy, chęci kompromisu itd. to nie ma związku.

73

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
anderstud napisał/a:

Ja osobiście uważam, że prowadzenie związku nie jest czymś skomplikowanym jak prowadzenie promu kosmicznego
i jeśli tylko występuje jakakolwiek minimalna chęć z obu stron, to wszystko jest do przejścia, nie ma problemów których nie da się rozwiązać.
Problem pojawia się wtedy, gdy jednej ze stron przestaje zależeć i ta druga staje jej się obojętna, bo tego już nie uratujesz, nie ma szans.

No nie, są sprawy, których nie akceptujemy i tyle. Każdy ma jakieś swoje granice pod tym względem. Nie zawsze wychodzą one wcześnie.

74 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-15 21:23:52)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Roxann napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Obserwujemy, albo ciągłe i uporczywe wracanie wspomnieniami do ex(pomimo z pozoru doskonałego obecnego związku, albo wyobrażenia o jakimś wyimaginowanym ideale, który gdzieś tam na horyzoncie czeka. Zachowanie takie dotyczy z pewnością obu płci. Widać to często po wpisach tutaj na forum: jaki cudowny związek by nie był, jak bardzo ta druga osoba się stara, ile by sie w niego nie włożyło, zawsze czegoś brakuje. Zawsze coś tam jeszcze by się przydało, żeby osiągnąć etap tego związkowego raju, gdzie relacje międzyludzkie osiągają poziom nirwany. To słynne szukanie następnej gałęzi, gdzie mogą wisieć słodsze owoce.
Może otaczam się dziwnymi ludźmi, ale jakoś sporo osób w mojej rodzinie żyje w małżeństwach, które trwają 20, 40, 50 lat. Nic nie wskazuje, że dzieją się tam jakiekolwiek rzeczy, będące ich zdaniem powodem do rozstania. Ludzie ci są ze sobą razem nie tylko dla tych wszytkich korzyści, jakich oczekuje się po zdrowym związku, ale też POMIMO tych niedoskonałości, jakie z pewnością były na poczatku, czy pojawiają się po pewnym czasie. Nie oczekują na każdym kroku emocji , żadnych durnych fajerwerków, tylko budują swoje szczęście na ciężkiej pracy, zaufaniu, wsparciu i wspóldziałaniu. Czasami czytając tutaj niektóre tematy i widząc osoby mające wątpliwości już przy NAPRAWDĘ błahych sprawach, gdzie wystarczy sie uspokoić i porozmawiać, to zwyczajnie wymiękam....

To, że jakiś związek/małżeństwo trwa 20, 40 czy 50 lat wcale nie oznacza, że jest udane. Wiele z takich małżeństw jest "szczęśliwe" tylko pozornie, na zewnątrz. Bardzo też często ludzie wchodząc w związek, przestają się starać, dbać nie tylko o relacje ale i o siebie. Poza tym ciężko się dobrać pod względem charakteru, statusu, ambicji itd. Ludzie są też coraz bardziej mobilni i elastyczni już od młodych lat. Studiują, pracują w różnych miastach, krajach itd. Często zmieniają miejsca zamieszkania, środowisko, co siłą rzeczy powoduje, że relacje międzyludzkie są coraz bardziej powierzchowne. Czasem wystarczy tylko zablokować nr, usunąć z kontaktów i tyle. To wszystko powoduje, że chcąc być razem któraś ze stron jest zmuszona w większym lub mniejszym stopniu podporządkować się drugiej. Nie każdy potrafi to docenić, nie każdy też chce rezygnować z siebie wiedząc, że to "na dobre i złe" to tylko słowa, a życie i tak wszystko zweryfikuje. Dlatego zaczyna się kalkulacja, czy jak to ex Anderstuda określiła "licytacja", która nie zawsze musi oznaczać brak miłości czy zaangażowania, ale zwyczajnie wynika ze zdrowego rozsądku. Czy nie ma dysproporcji pomiędzy tym co ja daję a co otrzymuję w danej relacji. Nikt nie chce czuć się/być wykorzystywany. A im człowiek starszy, bardziej niezależny (też pod względem finansowym), tym ma pod tym względem większe wymagania. Ludzie z założenia wchodzą w związki by mieć lepiej, nie gorzej.
Tutaj dobry przykład Anderstuda: nie po to ta kobieta wzięła go do siebie, by ten "leżał na kanapie", a za usługi które on mógłby sam zrobić, miała extra płacić komuś z zewnątrz. A ze strony Anderstuda: nie po to jest/był z kobietą, by być jej panem na posyłki (tak wiem Anderstud to wielkie uproszczenie, ale ogólnie do tego się do sprowadza).
Poza tym, ludzie w coraz późniejszym wieku wchodzą w stałe związki, mają dzieci, co dodatkowo wszystko komplikuje, bo jednak "doświadczenie" choć często pomaga, jeszcze częściej wszystko komplikuje. Mamy punkty odniesienia, większą świadomość, nie zgadzamy się na bylejakość itd.
Prędzej czy później (prawie) każdy dojdzie do punktu w którym będzie musiał przyznać sam przed sobą: "Umiesz liczyć to licz na siebie."

Oczywiście, że nie każdy taki związek jest w całości udany. Idąc dalej, możemy z pewnością stwierdzić,że żaden nie jest idealny. Podałem przykład swojego otoczenia, szczególnie najbliższej rodziny. Z racji dośc częstych kontaktów mam powiedzmy regularny ogląd na sytuację. Nie żyję oczywiście z nimi cały czas pod jednym dachem, ale istnieje duże prawdopodobieństwo,że żyjąc ze sobą przez tak długi czas, umieją się dogadać, przezwyciężając skutecznie problemy, jakie stają im na drodze.
Każdy stara się dobierać partnera wg swoich kryteriów, biorąc pod uwagę wiele cech, jak choćby własnie charakter, ambicje, środowisko itp. Dla każdego owo staranie się oznaczać może większy lub mniejszy zakres działań. Dostrzegam jedynie, że często jest to taki pęd do doskonałości. Ludzie musza mieć jak najszybciej wszystko jak najlepsze. I jeśli nawet, znajdzie się ktoś , kto na początku wydaje się wprost idealny, to jednak z tyłu głowy gdzieś tam siedzi: " A może jeszcze ktoś się znajdzie", " Kurczę, niby wszystko jest ok, no po prostu cudownie, ale brakuje mi tego flow, tej chemii, tych emocji" Ile jest tutaj tematów na forum o związkach, które sa jedynie opcją zapasową, takim plasterkiem na rany? Ile razy, ludzie zanim zaczną rozmawiać z partnerem, od razu sięgają porady u obcych osób? Nie mówię, że takie wyjście jest złe, bez tego nie byłoby forum smile, często przed obcymi jest łatwiej się otworzyć. Tylko dlaczego ten lęk przed rozmową z partnerem jest tak silny? Mamy od Natury dar mowy, więc korzystajmy z niego! Jeśli coś mamy przemyśleć, przemyślmy to razem a nie osobno i razem zadecydujmy co będzie dla nas najlepsze w tej sytuacji.
Ta mobilność właśnie często sprzyja łatwości przebierania w ludziach, jak w ulęgałkach, co kończy się w wiadomy sposób. Skoro związek to sztuka kompromisu lub nawet  czasowego ustępowania drugiej stronie( w rozsądnych granicach), to nie powinno być problemem, kiedy zgadzamy się w danym przypadku na warunki partnera. Dlatego mam tym większy szacunek do ludzi, którzy potrafią wchodzić ze sobą w związek i go utrzymać właśnie POMIMO tych niektórych niedoskonałości. Pielęgnowac w sobie tą zażyłośc i się uzupełniać, mimo istniejących przeszkód typu odłegłość, mobilność, masa innych ludzi, którymi się otaczamy. Gdzieś w innym wątku było wspomniane, żeby szukając uczuć, nie zamykać się na osoby będące w związku..Tu mnie powaliło na kolana. Kurde, dopóki ktoś jest zajęty, NIE ISTNIEJE dla mnie jako partner, nie ma takiej siły która by mnie do tego zmusiła, choćby dziewczyna była ideałem. Sam fakt przyczynienia się do rozpadu związku, jest czystym sku*****m. Koniec.

Jeśli dwoje ludzi chce razem iść przez życie, wiedząc, że w przyszłości założy rodzinę, i na tą rodzinę trzeba ciężko pracować, zdają chyba sobie sprawę z tego, z czym się to wiąże. Potem po ślubie dziwią się, że już nie ma tego ognia. No coż, to właśnie realia życia, coś czego tych dwoje oczekiwało tak naprawdę: chcieli dzieci- to mają. A na dzieci trzeba zarabiać, poświęcać swój czas i energię, kosztem własnych wygód i przyjemności.

Pomijając sytuacje ekstremalne, zawsze jak słyszę słowo wymagania, to odczuwam jakąś dziwną niechęć. Już bardziej pasuje słowo: "potrzeby" i "oczekiwania". Nie wpadajmy jednak w jakiś obłęd i nie stawiajmy jakiegoś muru wokół siebie. Rozumiem, że kobiety chcą sobie znaleźć partnera samodzielnego, niezależnego finasowo, odpowiedzialnego, z tym nie ma co dyskutować, szczególnie właśnie jak ludzie dochodza do pewnego wieku. Tutaj pojawiają się dla mnie jednak pewnie granice: jeśli czytam w opisie, że dziewczyna za nic nie zwiąże się z kimś kto PRACUJE NA ETACIE(?) czy takim , który nie ma własnego domu( nie mieszkania, tylko DOMU)w wieku 27 lat...No to jednak sobie trochę poczeka...W pierwszym przypadku, jeśli chodziło o konieczność posiadania własnej firmy: czy to jest wyznacznik wartości człowieka? Na pewno jego zaradności, ale niekoniecznie od razu wysokich zarobków, bo wiadomo, że do sukcesu dochodzi się powoli. Nawet spełniając te kryteria miałbym wątpliowści, czy się z kimś takim wiązać. Przypadku o konieczności posiadania własnego domu już nie skomentuję nawet...
Kolejną sprawą, która szczerze mówiąc wyprowadzała mnie z równowagi zawsze, nawet podczas rozmów z rodzicami swego czasu, to te porownania z innymi. Zawsze mówiono mi: "Bądź taki jak Franek!", " Zobacz, co Józek osiągnął!", "Widzisz, co Marysia potrafi!". To akurat problem wykraczający poza związki. Ale pozostając w temacie związków, to ostatnią rzeczą, która bym się kierował w wyborze partnera to opinie innych.      Nie będę patrzył na to, że kumpel ma taką zaje**** dziewczynę, to muszę mieć co najmniej tak samo zaje****. Wiadomo, ile ludzi tyle wymagań. Choć sam fakt, że dla jednych bylejakość oznacza prawie doskonałość. Ten pułap "bylejakości", poniżej której druga osoba jako partner jest skreślony, zdaje się podnosić w tempie ekspresowym.
Do historii Anderstuda nie powracam, bo tam jest sytuacja jasna jak słońce i nie ma co dalej tłumaczyć. Zwyczajnie mu współczuję tej przeżytej huśtawki.

75

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Roxann napisał/a:
anderstud napisał/a:

Ja osobiście uważam, że prowadzenie związku nie jest czymś skomplikowanym jak prowadzenie promu kosmicznego
i jeśli tylko występuje jakakolwiek minimalna chęć z obu stron, to wszystko jest do przejścia, nie ma problemów których nie da się rozwiązać.
Problem pojawia się wtedy, gdy jednej ze stron przestaje zależeć i ta druga staje jej się obojętna, bo tego już nie uratujesz, nie ma szans.

No nie, są sprawy, których nie akceptujemy i tyle. Każdy ma jakieś swoje granice pod tym względem. Nie zawsze wychodzą one wcześnie.


To przecież mozna zakomunikować te sprawy, że się nie podobają i wtedy pałeczka jest po drugiej stronie, czy weźmie sobie to do serca czy nie.

76

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
telefonik napisał/a:
Roxann napisał/a:
anderstud napisał/a:

Ja osobiście uważam, że prowadzenie związku nie jest czymś skomplikowanym jak prowadzenie promu kosmicznego
i jeśli tylko występuje jakakolwiek minimalna chęć z obu stron, to wszystko jest do przejścia, nie ma problemów których nie da się rozwiązać.
Problem pojawia się wtedy, gdy jednej ze stron przestaje zależeć i ta druga staje jej się obojętna, bo tego już nie uratujesz, nie ma szans.

No nie, są sprawy, których nie akceptujemy i tyle. Każdy ma jakieś swoje granice pod tym względem. Nie zawsze wychodzą one wcześnie.


To przecież mozna zakomunikować te sprawy, że się nie podobają i wtedy pałeczka jest po drugiej stronie, czy weźmie sobie to do serca czy nie.

Niby tak, ale czasem to są sprawy nie do zmiany w dorosłej osobie.

77

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
john.doe80 napisał/a:

A kiedy warto jeszcze walczyć? Kiedy to jest ten etap żeby ratować związek?

IMO kiedy pojawia się hasło "ratować związek", to już ratować nie ma czego. Jednej stronie zależy, a druga ma w nosie. Ta pierwsza może na rzęsach stawać, a tej drugiej to zwisa smętnym glutem.

78 Ostatnio edytowany przez Roxann (2019-07-15 21:37:17)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
bagienni_k napisał/a:
Roxann napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Obserwujemy, albo ciągłe i uporczywe wracanie wspomnieniami do ex(pomimo z pozoru doskonałego obecnego związku, albo wyobrażenia o jakimś wyimaginowanym ideale, który gdzieś tam na horyzoncie czeka. Zachowanie takie dotyczy z pewnością obu płci. Widać to często po wpisach tutaj na forum: jaki cudowny związek by nie był, jak bardzo ta druga osoba się stara, ile by sie w niego nie włożyło, zawsze czegoś brakuje. Zawsze coś tam jeszcze by się przydało, żeby osiągnąć etap tego związkowego raju, gdzie relacje międzyludzkie osiągają poziom nirwany. To słynne szukanie następnej gałęzi, gdzie mogą wisieć słodsze owoce.
Może otaczam się dziwnymi ludźmi, ale jakoś sporo osób w mojej rodzinie żyje w małżeństwach, które trwają 20, 40, 50 lat. Nic nie wskazuje, że dzieją się tam jakiekolwiek rzeczy, będące ich zdaniem powodem do rozstania. Ludzie ci są ze sobą razem nie tylko dla tych wszytkich korzyści, jakich oczekuje się po zdrowym związku, ale też POMIMO tych niedoskonałości, jakie z pewnością były na poczatku, czy pojawiają się po pewnym czasie. Nie oczekują na każdym kroku emocji , żadnych durnych fajerwerków, tylko budują swoje szczęście na ciężkiej pracy, zaufaniu, wsparciu i wspóldziałaniu. Czasami czytając tutaj niektóre tematy i widząc osoby mające wątpliwości już przy NAPRAWDĘ błahych sprawach, gdzie wystarczy sie uspokoić i porozmawiać, to zwyczajnie wymiękam....

To, że jakiś związek/małżeństwo trwa 20, 40 czy 50 lat wcale nie oznacza, że jest udane. Wiele z takich małżeństw jest "szczęśliwe" tylko pozornie, na zewnątrz. Bardzo też często ludzie wchodząc w związek, przestają się starać, dbać nie tylko o relacje ale i o siebie. Poza tym ciężko się dobrać pod względem charakteru, statusu, ambicji itd. Ludzie są też coraz bardziej mobilni i elastyczni już od młodych lat. Studiują, pracują w różnych miastach, krajach itd. Często zmieniają miejsca zamieszkania, środowisko, co siłą rzeczy powoduje, że relacje międzyludzkie są coraz bardziej powierzchowne. Czasem wystarczy tylko zablokować nr, usunąć z kontaktów i tyle. To wszystko powoduje, że chcąc być razem któraś ze stron jest zmuszona w większym lub mniejszym stopniu podporządkować się drugiej. Nie każdy potrafi to docenić, nie każdy też chce rezygnować z siebie wiedząc, że to "na dobre i złe" to tylko słowa, a życie i tak wszystko zweryfikuje. Dlatego zaczyna się kalkulacja, czy jak to ex Anderstuda określiła "licytacja", która nie zawsze musi oznaczać brak miłości czy zaangażowania, ale zwyczajnie wynika ze zdrowego rozsądku. Czy nie ma dysproporcji pomiędzy tym co ja daję a co otrzymuję w danej relacji. Nikt nie chce czuć się/być wykorzystywany. A im człowiek starszy, bardziej niezależny (też pod względem finansowym), tym ma pod tym względem większe wymagania. Ludzie z założenia wchodzą w związki by mieć lepiej, nie gorzej.
Tutaj dobry przykład Anderstuda: nie po to ta kobieta wzięła go do siebie, by ten "leżał na kanapie", a za usługi które on mógłby sam zrobić, miała extra płacić komuś z zewnątrz. A ze strony Anderstuda: nie po to jest/był z kobietą, by być jej panem na posyłki (tak wiem Anderstud to wielkie uproszczenie, ale ogólnie do tego się do sprowadza).
Poza tym, ludzie w coraz późniejszym wieku wchodzą w stałe związki, mają dzieci, co dodatkowo wszystko komplikuje, bo jednak "doświadczenie" choć często pomaga, jeszcze częściej wszystko komplikuje. Mamy punkty odniesienia, większą świadomość, nie zgadzamy się na bylejakość itd.
Prędzej czy później (prawie) każdy dojdzie do punktu w którym będzie musiał przyznać sam przed sobą: "Umiesz liczyć to licz na siebie."

Oczywiście, że nie każdy taki związek jest w całości udany. Idąc dalej, możemy z pewnością stwierdzić,że żaden nie jest idealny. Podałem przykład swojego otoczenia, szczególnie najbliższej rodziny. Z racji dośc częstych kontaktów mam powiedzmy regularny ogląd na sytuację. Nie żyję oczywiście z nimi cały czas pod jednym dachem, ale istnieje duże prawdopodobieństwo,że żyjąc ze sobą przez tak długi czas, umieją się dogadać, przezwyciężając skutecznie problemy, jakie stają im na drodze.
Każdy stara się dobierać partnera wg swoich kryteriów, biorąc pod uwagę wiele cech, jak choćby własnie charakter, ambicje, środowisko itp. Dla każdego owo staranie się oznaczać może większy lub mniejszy zakres działań. Dostrzegam jedynie, że często jest to taki pęd do doskonałości. Ludzie musza mieć jak najszybciej wszystko jak najlepsze. I jeśli nawet, znajdzie się ktoś , kto na początku wydaje się wprost idealny, to jednak z tyłu głowy gdzieś tam siedzi: " A może jeszcze ktoś się znajdzie", " Kurczę, niby wszystko jest ok, no po prostu cudownie, ale brakuje mi tego flow, tej chemii, tych emocji" Ile jest tutaj tematów na forum o związkach, które sa jedynie opcją zapasową, takim plasterkiem na rany? Ile razy, ludzie zanim zaczną rozmawiać z partnerem, od razu sięgają porady u obcych osób? Nie mówię, że takie wyjście jest złe, bez tego nie byłoby forum smile, często przed obcymi jest łatwiej się otworzyć. Tylko dlaczego ten lęk przed rozmową z partnerem jest tak silny? Mamy od Natury dar mowy, więc korzystajmy z niego! Jeśli coś mamy przemyśleć, przemyślmy to razem a nie osobno i razem zadecydujmy co będzie dla nas najlepsze w tej sytuacji.
Ta mobilność właśnie często sprzyja łatwości przebierania w ludziach, jak w ulęgałkach, co kończy się w wiadomy sposób. Skoro związek to sztuka kompromisu lub nawet  czasowego ustępowania drugiej stronie( w rozsądnych granicach), to nie powinno być problemem, kiedy zgadzamy się w danym przypadku na warunki partnera. Dlatego mam tym większy szacunek do ludzi, którzy potrafią wchodzić ze sobą w związek i go utrzymać właśnie POMIMO tych niektórych niedoskonałości. Pielęgnowac w sobie tą zażyłośc i się uzupełniać, mimo istniejących przeszkód typu odłegłość, mobilność, masa innych ludzi, którymi się otaczamy. Gdzieś w innym wątku, było wspomniane, żeby szukając uczuć, nie zamykać się na osoby będące w związku..Tu mnie powaliło na kolana. Kurde, dopóki ktoś jest zajęty, NIE ISTNIEJE dla mnie jako partner, nie ma takiej siły która by mnie do tego zmusiła, choćby dziewczyna była ideałem. Sam fakt przyczynienia się do rozpadu związku, jest czystym sku*****m. Koniec.

Jeśli dwoje ludzi chce razem iść przez życie, wiedząc, że w przyszłości założy rodzinę, i na tą rodzinę trzeba ciężko pracować, zdają chyba sobie sprawę z tego, z czym się to wiąże. Potem po ślubie dziwią się, że już nie ma tego ognia. No coż, to właśnie realia życia, coś czego tych dwoje oczekiwało tak naprawdę: chcieli dzieci- to mają. A na dzieci trzeba zarabiać, poświęcać swój czas i energię, kosztem własnych wygód i przyjemności.

Pomijając sytuacje ekstremalne, zawsze jak słyszę słowo wymagania, to odczuwam jakąś dziwną niechęć. Już bardziej pasuje słowo: "potrzeby" i "oczekiwania". Nie wpadajmy jednak w jakiś obłęd i nie stawiajmy jakiegoś muru wokół siebie. Rozumiem, że kobiety chcą sobie znaleźć partnera samodzielnego, niezależnego finasowo, odpowiedzialnego, z tym nie ma co dyskutować, szczególnie właśnie jak ludzie dochodza do pewnego wieku.I tutaj pojawiają się dla mnie granice: " jeśli czytam w opisie, że dziewczyna za nic nie zwiąże się z kimś kto PRACUJE NA ETACIE(?) czy takim , który nie ma własnego domu( nie mieszkania, tylko domu) wieku 27 lat...No to jednak sobie trochę poczeka...W pierwszym przypadku, jeśli chodziło o konieczność posiadania własnej firmy: czy to jest wyznacznik wartości człowieka? Na pewno jego zaradności, ale niekoniecznie od razu wysokich zarobków, bo wiadomo, że do sukcesu dochodzi się powoli. Nawet spełniając te kryteria miałbym wątpliowści, czy się z kmiś takim wiązać. Przypadku o konieczności posiadania własnego domu już nie skomentuję nawet...
Kolejną sprawą, która szczerze mówiąc wyprowadzała mnie z równowagi zawsze, nawet podczas rozmów z rodzicami swego czasu, to te porownania z innymi. Zawsze mówiono mi: "Bądź taki jak Franek!", " Zobacz, co Józek osiągnął!", widzisz, co Marysia potrafi!". To akurat problem wykraczający poza związki. Ale pozostając w temacie związków, to ostatnią rzeczą, która bym się kierował w ywborze partnera to opinie innych     (poza poważnymi przypadkami). Nie będę patrzył na to, że kumpel ma taką zaje**** dziewczynę, to muszę mieć co najmniej tak samo zaje****. Wiadomo, ile ludzi tyle wymagań. Choć sam fakt, że dla jednych bylejakość oznacza prawie doskonałość. Ten pułap "bylejakości", poniżej której druga osoba jako partner jest skreślony, zdaje się podnosić w tempie ekspresowym.
Do historii Anderstuda nie powracam, bo tam jest sytuacja jasna jak słońce i nie ma co dalej tłumaczyć. Zwyczajnie mu współczuję tej przeżytej huśtawki.

Widzisz, moi rodzice w tum roku obchodzą 50-ciolenie małżeństwa a są naprawdę antywzorem choć w otoczeniu za wzór uchodzą... tylko dlatego, że wszystko było zawsze zamykane w 4 ścianach. Sama ciężko zapracowałam na swoją obecną niezależność: 2 kierunki, doktorat, praca za granicą... teraz właściwie już "odcinam kupony" ale nadal nie jestem w szczęśliwym związku... tzn nie byłam do tej pory bo teraz jestem ale to świeża sprawa. I nie chcę zapeszać wink
Tak czy inaczej kobieta 'niezależna' potrzebuje czegoś więcej od faceta niż by był i "siedział na kanapie" wink Zresztą chyba każda.
Moja dewiza jest jedna: razem ma być lepiej nie gorzej, a niestety te wszystkie zawirowania powstałe po okresie "motylków" często do tego sprowadzają.

79

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Jak obie strony chcą ratować to od razu widać słychać i czuć i w sumie żadna to orka..
Natomiast jak ktoś symuluje, a myślami jest gdzie indziej, to odbijasz się od ściany.
Są jeszcze księżniczki i księciunie, co zawsze im żle a partner jest od poprawiania im samopoczucia, nie tyle chcą rozwałki związku, co  nie wierzą, że drugiej stronie się to znudzi.

80

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
misiando napisał/a:
john.doe80 napisał/a:

A kiedy warto jeszcze walczyć? Kiedy to jest ten etap żeby ratować związek?

IMO kiedy pojawia się hasło "ratować związek", to już ratować nie ma czego. Jednej stronie zależy, a druga ma w nosie. Ta pierwsza może na rzęsach stawać, a tej drugiej to zwisa smętnym glutem.

I to tyczy się nie tylko relacji damsko-meskich, ale też przyjacielskich. Gdy druga osoba nie daje tyle co my to najlepszym wyborem jest odpuścić. Ta osoba może się zreflektować i powrócić. Jednak pytanie, czy warto na to pozwolić? Czy osobie, ktora raz zawiodla zaufanie warto dac druga szanse? Druga może i tak, ale trzeciej myślę, że już nie.

81

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
bagienni_k napisał/a:

Dlatego mam tym większy szacunek do ludzi, którzy potrafią wchodzić ze sobą w związek i go utrzymać właśnie POMIMO tych niektórych niedoskonałości. Pielęgnowac w sobie tą zażyłośc i się uzupełniać, mimo istniejących przeszkód typu odłegłość, mobilność, masa innych ludzi, którymi się otaczamy. Gdzieś w innym wątku było wspomniane, żeby szukając uczuć, nie zamykać się na osoby będące w związku..Tu mnie powaliło na kolana. Kurde, dopóki ktoś jest zajęty, NIE ISTNIEJE dla mnie jako partner, nie ma takiej siły która by mnie do tego zmusiła, choćby dziewczyna była ideałem. Sam fakt przyczynienia się do rozpadu związku, jest czystym sku*****m. Koniec.

Zgadzam się właściwie z całym twoim postem, ale ten fragment wydaje się szczególnie ważny i mocny. Nie dlatego, że dosadnie określasz rozwalanie cudzych związków, tylko dlatego że zauważasz chorobliwość postawy, że czego się zapragnie, to koniecznie trzeba mieć, bez względu na skutki. To chyba wynika z konsumpcyjnej kultury. Dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy mają wartości inne niż natychmiastowe zaspokojenie każdej potrzeby.
Inna sprawa to jakość 'uczuć' 'znalezionych' w taki sposób, bo ludzie, którzy zabierają się za zajętych, najczęściej nie mają świadomości, że to nie działa wybiórczo i jeśli tak łatwo poszło odbicie kogoś wcześniejszemu partnerowi i ta osoba nie miała hamulców, żeby gładko przeskoczyć z galęzi na gałąź - to oni będą następni w kolejce do odstrzału. Każdy uważa to raczej za dowód własnej wyjątkowości. A potem są gorzkie żale, bo zdradziła, bo odszedł, bo pojawił się ktoś lepszy, bo zabrakło nawet wyjaśnienia, po prostu wyrzucił/a mnie do kosza.
Rozwiązywanie problemów jest sprawą raczej wtórną, podstawowa to podejście typu: mnie się należy i muszę mieć.

82 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-15 22:33:26)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Roxann napisał/a:
bagienni_k napisał/a:
Roxann napisał/a:

To, że jakiś związek/małżeństwo trwa 20, 40 czy 50 lat wcale nie oznacza, że jest udane. Wiele z takich małżeństw jest "szczęśliwe" tylko pozornie, na zewnątrz. Bardzo też często ludzie wchodząc w związek, przestają się starać, dbać nie tylko o relacje ale i o siebie. Poza tym ciężko się dobrać pod względem charakteru, statusu, ambicji itd. Ludzie są też coraz bardziej mobilni i elastyczni już od młodych lat. Studiują, pracują w różnych miastach, krajach itd. Często zmieniają miejsca zamieszkania, środowisko, co siłą rzeczy powoduje, że relacje międzyludzkie są coraz bardziej powierzchowne. Czasem wystarczy tylko zablokować nr, usunąć z kontaktów i tyle. To wszystko powoduje, że chcąc być razem któraś ze stron jest zmuszona w większym lub mniejszym stopniu podporządkować się drugiej. Nie każdy potrafi to docenić, nie każdy też chce rezygnować z siebie wiedząc, że to "na dobre i złe" to tylko słowa, a życie i tak wszystko zweryfikuje. Dlatego zaczyna się kalkulacja, czy jak to ex Anderstuda określiła "licytacja", która nie zawsze musi oznaczać brak miłości czy zaangażowania, ale zwyczajnie wynika ze zdrowego rozsądku. Czy nie ma dysproporcji pomiędzy tym co ja daję a co otrzymuję w danej relacji. Nikt nie chce czuć się/być wykorzystywany. A im człowiek starszy, bardziej niezależny (też pod względem finansowym), tym ma pod tym względem większe wymagania. Ludzie z założenia wchodzą w związki by mieć lepiej, nie gorzej.
Tutaj dobry przykład Anderstuda: nie po to ta kobieta wzięła go do siebie, by ten "leżał na kanapie", a za usługi które on mógłby sam zrobić, miała extra płacić komuś z zewnątrz. A ze strony Anderstuda: nie po to jest/był z kobietą, by być jej panem na posyłki (tak wiem Anderstud to wielkie uproszczenie, ale ogólnie do tego się do sprowadza).
Poza tym, ludzie w coraz późniejszym wieku wchodzą w stałe związki, mają dzieci, co dodatkowo wszystko komplikuje, bo jednak "doświadczenie" choć często pomaga, jeszcze częściej wszystko komplikuje. Mamy punkty odniesienia, większą świadomość, nie zgadzamy się na bylejakość itd.
Prędzej czy później (prawie) każdy dojdzie do punktu w którym będzie musiał przyznać sam przed sobą: "Umiesz liczyć to licz na siebie."

Oczywiście, że nie każdy taki związek jest w całości udany. Idąc dalej, możemy z pewnością stwierdzić,że żaden nie jest idealny. Podałem przykład swojego otoczenia, szczególnie najbliższej rodziny. Z racji dośc częstych kontaktów mam powiedzmy regularny ogląd na sytuację. Nie żyję oczywiście z nimi cały czas pod jednym dachem, ale istnieje duże prawdopodobieństwo,że żyjąc ze sobą przez tak długi czas, umieją się dogadać, przezwyciężając skutecznie problemy, jakie stają im na drodze.
Każdy stara się dobierać partnera wg swoich kryteriów, biorąc pod uwagę wiele cech, jak choćby własnie charakter, ambicje, środowisko itp. Dla każdego owo staranie się oznaczać może większy lub mniejszy zakres działań. Dostrzegam jedynie, że często jest to taki pęd do doskonałości. Ludzie musza mieć jak najszybciej wszystko jak najlepsze. I jeśli nawet, znajdzie się ktoś , kto na początku wydaje się wprost idealny, to jednak z tyłu głowy gdzieś tam siedzi: " A może jeszcze ktoś się znajdzie", " Kurczę, niby wszystko jest ok, no po prostu cudownie, ale brakuje mi tego flow, tej chemii, tych emocji" Ile jest tutaj tematów na forum o związkach, które sa jedynie opcją zapasową, takim plasterkiem na rany? Ile razy, ludzie zanim zaczną rozmawiać z partnerem, od razu sięgają porady u obcych osób? Nie mówię, że takie wyjście jest złe, bez tego nie byłoby forum smile, często przed obcymi jest łatwiej się otworzyć. Tylko dlaczego ten lęk przed rozmową z partnerem jest tak silny? Mamy od Natury dar mowy, więc korzystajmy z niego! Jeśli coś mamy przemyśleć, przemyślmy to razem a nie osobno i razem zadecydujmy co będzie dla nas najlepsze w tej sytuacji.
Ta mobilność właśnie często sprzyja łatwości przebierania w ludziach, jak w ulęgałkach, co kończy się w wiadomy sposób. Skoro związek to sztuka kompromisu lub nawet  czasowego ustępowania drugiej stronie( w rozsądnych granicach), to nie powinno być problemem, kiedy zgadzamy się w danym przypadku na warunki partnera. Dlatego mam tym większy szacunek do ludzi, którzy potrafią wchodzić ze sobą w związek i go utrzymać właśnie POMIMO tych niektórych niedoskonałości. Pielęgnowac w sobie tą zażyłośc i się uzupełniać, mimo istniejących przeszkód typu odłegłość, mobilność, masa innych ludzi, którymi się otaczamy. Gdzieś w innym wątku, było wspomniane, żeby szukając uczuć, nie zamykać się na osoby będące w związku..Tu mnie powaliło na kolana. Kurde, dopóki ktoś jest zajęty, NIE ISTNIEJE dla mnie jako partner, nie ma takiej siły która by mnie do tego zmusiła, choćby dziewczyna była ideałem. Sam fakt przyczynienia się do rozpadu związku, jest czystym sku*****m. Koniec.

Jeśli dwoje ludzi chce razem iść przez życie, wiedząc, że w przyszłości założy rodzinę, i na tą rodzinę trzeba ciężko pracować, zdają chyba sobie sprawę z tego, z czym się to wiąże. Potem po ślubie dziwią się, że już nie ma tego ognia. No coż, to właśnie realia życia, coś czego tych dwoje oczekiwało tak naprawdę: chcieli dzieci- to mają. A na dzieci trzeba zarabiać, poświęcać swój czas i energię, kosztem własnych wygód i przyjemności.

Pomijając sytuacje ekstremalne, zawsze jak słyszę słowo wymagania, to odczuwam jakąś dziwną niechęć. Już bardziej pasuje słowo: "potrzeby" i "oczekiwania". Nie wpadajmy jednak w jakiś obłęd i nie stawiajmy jakiegoś muru wokół siebie. Rozumiem, że kobiety chcą sobie znaleźć partnera samodzielnego, niezależnego finasowo, odpowiedzialnego, z tym nie ma co dyskutować, szczególnie właśnie jak ludzie dochodza do pewnego wieku.I tutaj pojawiają się dla mnie granice: " jeśli czytam w opisie, że dziewczyna za nic nie zwiąże się z kimś kto PRACUJE NA ETACIE(?) czy takim , który nie ma własnego domu( nie mieszkania, tylko domu) wieku 27 lat...No to jednak sobie trochę poczeka...W pierwszym przypadku, jeśli chodziło o konieczność posiadania własnej firmy: czy to jest wyznacznik wartości człowieka? Na pewno jego zaradności, ale niekoniecznie od razu wysokich zarobków, bo wiadomo, że do sukcesu dochodzi się powoli. Nawet spełniając te kryteria miałbym wątpliowści, czy się z kmiś takim wiązać. Przypadku o konieczności posiadania własnego domu już nie skomentuję nawet...
Kolejną sprawą, która szczerze mówiąc wyprowadzała mnie z równowagi zawsze, nawet podczas rozmów z rodzicami swego czasu, to te porownania z innymi. Zawsze mówiono mi: "Bądź taki jak Franek!", " Zobacz, co Józek osiągnął!", widzisz, co Marysia potrafi!". To akurat problem wykraczający poza związki. Ale pozostając w temacie związków, to ostatnią rzeczą, która bym się kierował w ywborze partnera to opinie innych     (poza poważnymi przypadkami). Nie będę patrzył na to, że kumpel ma taką zaje**** dziewczynę, to muszę mieć co najmniej tak samo zaje****. Wiadomo, ile ludzi tyle wymagań. Choć sam fakt, że dla jednych bylejakość oznacza prawie doskonałość. Ten pułap "bylejakości", poniżej której druga osoba jako partner jest skreślony, zdaje się podnosić w tempie ekspresowym.
Do historii Anderstuda nie powracam, bo tam jest sytuacja jasna jak słońce i nie ma co dalej tłumaczyć. Zwyczajnie mu współczuję tej przeżytej huśtawki.

Widzisz, moi rodzice w tum roku obchodzą 50-ciolenie małżeństwa a są naprawdę antywzorem choć w otoczeniu za wzór uchodzą... tylko dlatego, że wszystko było zawsze zamykane w 4 ścianach. Sama ciężko zapracowałam na swoją obecną niezależność: 2 kierunki, doktorat, praca za granicą... teraz właściwie już "odcinam kupony" ale nadal nie jestem w szczęśliwym związku... tzn nie byłam do tej pory bo teraz jestem ale to świeża sprawa. I nie chcę zapeszać wink
Tak czy inaczej kobieta 'niezależna' potrzebuje czegoś więcej od faceta niż by był i "siedział na kanapie" wink Zresztą chyba każda.
Moja dewiza jest jedna: razem ma być lepiej nie gorzej, a niestety te wszystkie zawirowania powstałe po okresie "motylków" często do tego sprowadzają.

Jasne, zdarza się, że wszystko zostaje "w rodzinie" i nic nie wychodzi na zewnątrz.To teraz pytanie czemu tak długo to trwa, jeśli moge zapytać? Czy mimo tego, tak długo ze sobą wytrzymali, bo się kochają, czy tylko po to, żeby łądnie wyglądało na zewnątrz? Nie musisz odpowiadać, jeśli to zbyt osobiste, nie nalegam smile
Spoko, śledzę wątek Becketta od jakiegoś czasu, to mam jakiś tam ogląd na sprawę smile Kobieta z dr z nauk ścisłych to musi być sillna kobieta smile Nic tylko pogratulować i życzyć szczęścia:) Też miałem chrapkę na dr, ale jakoś umknęło:) a praca za granicą jest w fazie realizacji.
W każdym razie, siedzienie na kanapie nie jest moją mocną stroną, raczej przeciwnie, siedzę tylko, kiedy muszę smile Większość okresu w swojej pracy do tej pory spędziłem w pozycji stojącej, przemieszczając się, i to na świeżym powietrzu, więc nie narzekam. Każdy ma jakieś swoje większe ambicje, cele w życiu i marzenia. Ważne, żeby się wzajemnie wspierać i szanować. Ciężko mi znaleźć kogoś w swoim otoczeniu, kto tylko siedzi i nic nie robi smile

83 Ostatnio edytowany przez telefonik (2019-07-16 06:06:47)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

To już indywidualna kwestia czy są do zmiany czy nie. Ja uważam tak jak anderstud, że można się porozumieć. Chyba, że mówimy o sprawach typu alkoholizm, narkomania, hazard lub inne uzależnienia. Tutaj na pewno nie jest łatwo, ale też da się z tego wyjść.

Jeśli chodzi o walkę i ratowanie związku, ja widzę tego tylko sens jeśli ktoś zdradził, oszukał, wtedy może można spróbować zawalczyć odzyskać, a w innym przypadku tak jak mówicie, jeśli jednej stronie to zwisa. Chociaż czasami na pewno się udaje, gdy jedna ze stron jest tak uporczywa i na trafi na jakis słabszy moment, że druga strona się zreflektuje i jednak się zgodzi wink

84

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
telefonik napisał/a:

Jeśli chodzi o walkę i ratowanie związku, ja widzę tego tylko sens jeśli ktoś zdradził, oszukał, wtedy może można spróbować zawalczyć odzyskać, a w innym przypadku tak jak mówicie, jeśli jednej stronie to zwisa.

O co walczyć jak jest zdrada ?
Przecież to ewidentne ,że tej osobie co zdradza to zwisa a jak komuś zwisa ………….

85 Ostatnio edytowany przez telefonik (2019-07-16 06:25:04)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
QuQu napisał/a:
telefonik napisał/a:

Jeśli chodzi o walkę i ratowanie związku, ja widzę tego tylko sens jeśli ktoś zdradził, oszukał, wtedy może można spróbować zawalczyć odzyskać, a w innym przypadku tak jak mówicie, jeśli jednej stronie to zwisa.

O co walczyć jak jest zdrada ?
Przecież to ewidentne ,że tej osobie co zdradza to zwisa a jak komuś zwisa ………….

Mi chodzi o przypadek, kiedy ja zdradziłem i np. żałuje tego bardzo mocno smile  Masz racje, w teorii zwisa ale no ja patrze indywidualnie na każdy przypadek smile

86 Ostatnio edytowany przez telefonik (2019-07-16 06:29:02)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Ja jeszcze od siebie dodam, że zauważcie iż ludziom piep... się w głowach, przypadek tego gościa co zabił tą dziewczynkę "z miłości" albo teraz porwanie przez ojca tego Dawidka. To są tylko dwa przypadki w przestrzeni miesiąca? A ile jest mniejszych spraw, które nie są nagłaśniane przez media.   Każdy z tych przypadków dotyczy relacji damsko-męskich.   Kiedyś dobro dziecka było dla rodziców najważniejsze, a teraz jest jako okup.  Nie wiem czym to jest spowodowane, używki ryją mózg? Czy po prostu ludzie się doprowadzają do takich skrajności przez swoje słowa, czyny?

87

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
telefonik napisał/a:
QuQu napisał/a:
telefonik napisał/a:

Jeśli chodzi o walkę i ratowanie związku, ja widzę tego tylko sens jeśli ktoś zdradził, oszukał, wtedy może można spróbować zawalczyć odzyskać, a w innym przypadku tak jak mówicie, jeśli jednej stronie to zwisa.

O co walczyć jak jest zdrada ?
Przecież to ewidentne ,że tej osobie co zdradza to zwisa a jak komuś zwisa ………….

Mi chodzi o przypadek, kiedy ja zdradziłem i np. żałuje tego bardzo mocno smile  Masz racje, w teorii zwisa ale no ja patrze indywidualnie na każdy przypadek smile

Skoro zdrada jest teoretyczna to i zwisanie też jest teoretyczne, ale skoro zdrada jest rzeczywista , to zwisanie teoretyczne ??
Czyli wniosek zaczyna nam zależeć jak zrobimy bilans zysków i strat ?
A dlaczego nie robimy tego przed zdradą ?
….. bo nam zwisa ?

88

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
bagienni_k napisał/a:

No i wszystko jest jasne, tak jak to słońce, które teraz u mnie świeci. Anderstud, absolutnie nic nie musisz dodawać.

Jedno tylko, co z tego wynika( w związku kolegi Becketta też jest widoczne) to motyw rozdarcia, pojawiający sie u jednego z partnerów. Sprawia to, że tej drugiej osobie zapala się lampka, prowadząc do pewnych przemyśleń, co później kończy sie analizowaniem wypowiedzianych kwestii, postawionych tutaj na początku wątku. Obserwujemy, albo ciągłe i uporczywe wracanie wspomnieniami do ex(pomimo z pozoru doskonałego obecnego związku, albo wyobrażenia o jakimś wyimaginowanym ideale, który gdzieś tam na horyzoncie czeka. Zachowanie takie dotyczy z pewnością obu płci. Widać to często po wpisach tutaj na forum: jaki cudowny związek by nie był, jak bardzo ta druga osoba się stara, ile by sie w niego nie włożyło, zawsze czegoś brakuje. Zawsze coś tam jeszcze by się przydało, żeby osiągnąć etap tego związkowego raju, gdzie relacje międzyludzkie osiągają poziom nirwany. To słynne szukanie następnej gałęzi, gdzie mogą wisieć słodsze owoce.

Miałem dokładnie identyczne odczucia, praktycznie od samego początku naszej znajomości. Ten motyw się nie pojawił, on tam był cały czas.
Nieustanne wrażenie, że moim głównym zadaniem jest rywalizacja o przychylność i względy partnerki z jej ciągłymi myślami o ojcu dzieci,
a z drugiej strony z jakimś odrealnionym bytem istniejącym w jej fantazjach o TYM idealnym, który na nią zasługuje i gdzieś tam na nią czeka.
I tak jak mówisz, cokolwiek jakkolwiek byś dla niej nie zrobił, nigdy nie będziesz dość dobry, aby móc z nią naprawdę być, bo z marzeniami nie wygrasz.

Roxann się śmieje z siedzenia na kanapie z kiełbasą, ale to przestaje być zabawne, kiedy siedzisz na tej kanapie zdając sobie sprawę z tego,
że jesteś tutaj tylko przechodniem, tymczasowym wykonywaczem różnych czynności i spełniaczem bieżących potrzeb, że nikt cię tutaj nie chce
i pełnisz jedynie funkcję chwilowego zapchajdziury z braku innych opcji aktualnie pod ręką, bo pan tatuś wciąż nie może się ogarnąć życiowo,
a superbohater z jej snów jeszcze się nie urodził, no więc warunkowo, póki co, nawet i ty możesz się nadać, bylebyś za bardzo nie fikał.

89

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
bagienni_k napisał/a:

Obserwujemy, albo ciągłe i uporczywe wracanie wspomnieniami do ex(pomimo z pozoru doskonałego obecnego związku, albo wyobrażenia o jakimś wyimaginowanym ideale, który gdzieś tam na horyzoncie czeka.

Uważam, że problemem nie jest to, że partner/ka idealizuje ex i dlatego nie może nas pokochać. Jeżeli spotka się właściwą osobę i poczujemy, że to jest "to" - obraz ex znika. Reasumując - nawet gdyby nie było idealnego obrazu ex w głowie partnera/ki, nawet gdyby był wolny, czysty umysłem to i tak problem leży gdzie indziej - po prostu ta osoba nas nie kocha, nie czuje, że to jest "to". Ex nie ma tu nic do rzeczy. Wiem z autopsji, bo byłam "po obu stronach". Paradoksalnie - osoba, która jest "w załobie po ex" i szuka plasterka prędzej zainteresuje się kimś kto "w normalnych warunkach" nie miałby nawet szans.

90 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-16 08:17:10)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
anderstud napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

No i wszystko jest jasne, tak jak to słońce, które teraz u mnie świeci. Anderstud, absolutnie nic nie musisz dodawać.

Jedno tylko, co z tego wynika( w związku kolegi Becketta też jest widoczne) to motyw rozdarcia, pojawiający sie u jednego z partnerów. Sprawia to, że tej drugiej osobie zapala się lampka, prowadząc do pewnych przemyśleń, co później kończy sie analizowaniem wypowiedzianych kwestii, postawionych tutaj na początku wątku. Obserwujemy, albo ciągłe i uporczywe wracanie wspomnieniami do ex(pomimo z pozoru doskonałego obecnego związku, albo wyobrażenia o jakimś wyimaginowanym ideale, który gdzieś tam na horyzoncie czeka. Zachowanie takie dotyczy z pewnością obu płci. Widać to często po wpisach tutaj na forum: jaki cudowny związek by nie był, jak bardzo ta druga osoba się stara, ile by sie w niego nie włożyło, zawsze czegoś brakuje. Zawsze coś tam jeszcze by się przydało, żeby osiągnąć etap tego związkowego raju, gdzie relacje międzyludzkie osiągają poziom nirwany. To słynne szukanie następnej gałęzi, gdzie mogą wisieć słodsze owoce.

Miałem dokładnie identyczne odczucia, praktycznie od samego początku naszej znajomości. Ten motyw się nie pojawił, on tam był cały czas.
Nieustanne wrażenie, że moim głównym zadaniem jest rywalizacja o przychylność i względy partnerki z jej ciągłymi myślami o ojcu dzieci,
a z drugiej strony z jakimś odrealnionym bytem istniejącym w jej fantazjach o TYM idealnym, który na nią zasługuje i gdzieś tam na nią czeka.
I tak jak mówisz, cokolwiek jakkolwiek byś dla niej nie zrobił, nigdy nie będziesz dość dobry, aby móc z nią naprawdę być, bo z marzeniami nie wygrasz.

Roxann się śmieje z siedzenia na kanapie z kiełbasą, ale to przestaje być zabawne, kiedy siedzisz na tej kanapie zdając sobie sprawę z tego,
że jesteś tutaj tylko przechodniem, tymczasowym wykonywaczem różnych czynności i spełniaczem bieżących potrzeb, że nikt cię tutaj nie chce
i pełnisz jedynie funkcję chwilowego zapchajdziury z braku innych opcji aktualnie pod ręką, bo pan tatuś wciąż nie może się ogarnąć życiowo,
a superbohater z jej snów jeszcze się nie urodził, no więc warunkowo, póki co, nawet i ty możesz się nadać, bylebyś za bardzo nie fikał.

Właśnie o to mi chodziło. Stojąc i patrząc z boku obserwuje się takie akcje i odbiera sytuacje na chłodno. Ale emocje pojawiają się zawsze, kiedy widzę, jak wygląda system wartości niektórych ludzi mylących związek z transakcją handlową czy wybieraniem towaru w sklepie. Jak dla mnie, do doskonałości można próbować dążyć (choć ciężko i tak ją osiągnąć), ale na pewno nie w związku, bo z góry wiadomo, że żaden idealny nie będzie. Zawsze może czegoś brakować, co staramy się uzupełniać, lecz nie można mieć wszystkiego. Pomimo tych trudności, które dzisiaj zbyt często są wynikiem nagłych i szybkich rozstań, coś jednak te dwie osoby razem łączy. Coś, na czym tą relację zbudowali i pielęgnowali przez krótszy lub dłuższy czas, poświęcając się wzajemnie dla siebie. Jeśli dwoje ludzi łączy naprawdę  sporo, oboje spełniają praktycznie wszystkie swoje potrzeby i oczekiwania, jest im ze sobą świetnie, to czy warto z tego rezygnować, dla jakiegoś tam bliżej nieokreślonego "czegoś", co jest tylko tylko chwilowym uniesieniem? Czyżby ta wymarzona stabilizacja, bezpieczeństwo, spokój, szczęście i chwile spędzone razem nie były jednak tym , czego oczekujemy w życiu? W dużej mierze chodzi pewnie o emocje, wrażenia, adrenalinę, ale na takie życie jest czas wcześniej. W końcu przychodzi ten okres, że ludzie chcą coś zbudować, wejśc na wyższy poziom, bo chyba do tego właśnie dążyli..? A potem co? Nagle, przychodzi olśnienie: " Chyba to jednak nie to..."
Skoro niektórym tak łatwo jest odejść , pomimo wspólnie spędzonego czasu, istnieje duża szansa, że następny związek będzie wyglądał podobnie. Sam fakt oczekiwania, że całe życie ma upływać na adorowaniu czy usługowaniu drugiej osobie, unosząc się metr nad ziemią, jest fajne, ale u ludzi do 20 roku życia smile Szukanie tego wymarzonego ideału, który i tak się nigdy nie pojawi, może mieć w dużej mierze podłoże biologiczne i dlatego jest tak silne. Możemy tylko próbować to załagodzić.

91

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

jak spotka się na swojej drodze człowieka, który nie lubi czułości a domaga się atencji, to należy uciekać gdzie pieprz rośnie, a nie wmawiać sobie bajki o zranionej duszyczce, która doceni to co jej dasz.
Tu zacytuję chyba Ulle z innego wątku: Tacy ludzie są jak wory bez dna- można wrzucać i wrzucać, ciągle im mało i nic w zamian się nie dostanie.

92

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Ela210 napisał/a:

jak spotka się na swojej drodze człowieka, który nie lubi czułości a domaga się atencji, to należy uciekać gdzie pieprz rośnie, a nie wmawiać sobie bajki o zranionej duszyczce, która doceni to co jej dasz.
Tu zacytuję chyba Ulle z innego wątku: Tacy ludzie są jak wory bez dna- można wrzucać i wrzucać, ciągle im mało i nic w zamian się nie dostanie.

Mogłaby jeszcze dopisać jak dokonać szybkiego rozpoznania, żeby oszczędzić sobie nerwów i czasu smile

93 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-07-16 09:09:57)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
anderstud napisał/a:
Ela210 napisał/a:

jak spotka się na swojej drodze człowieka, który nie lubi czułości a domaga się atencji, to należy uciekać gdzie pieprz rośnie, a nie wmawiać sobie bajki o zranionej duszyczce, która doceni to co jej dasz.
Tu zacytuję chyba Ulle z innego wątku: Tacy ludzie są jak wory bez dna- można wrzucać i wrzucać, ciągle im mało i nic w zamian się nie dostanie.

Mogłaby jeszcze dopisać jak dokonać szybkiego rozpoznania, żeby oszczędzić sobie nerwów i czasu smile

ale to bardzo proste- to jest ten pierwszy moment, gdy zrobiło Ci się przykro z powodu czyjegoś zachowania. I widzisz, że dla niego wszystko ok.
Myślisz, a ..zły dzień, a bzdura, nieważne, przecież ma inne zalety..
A powinna przyjść refleksja:  zaraz.. przecież ja tak bym mu nie zrobiła, albo od razu przeprosiła, a po nim spłynęło jak po kaczce.

94 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-16 09:24:31)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Ela210 napisał/a:

jak spotka się na swojej drodze człowieka, który nie lubi czułości a domaga się atencji, to należy uciekać gdzie pieprz rośnie, a nie wmawiać sobie bajki o zranionej duszyczce, która doceni to co jej dasz.
Tu zacytuję chyba Ulle z innego wątku: Tacy ludzie są jak wory bez dna- można wrzucać i wrzucać, ciągle im mało i nic w zamian się nie dostanie.

Jasne, ciężko jest związać się osobie wrażliwej o rozbudowanej sferze uczuciowej z emocjonalnym głazem. Niestety takie rozbieżności mogą dopiero później wychodzić. Tylko to są raczej skrajne przypadki. Częściej jest tak, że różnice są na tyle niewielkie. że można spróbować sytuację załagodzić. Rozmowa powinna być kluczem do rozwiązywania problemów. Pewnie to różnie bywa, ale w takim przeciętnym związku to kobieta raczej jest chyba bardziej uczuciowa i oczekuje ciut więcej. Ja to rozumiem, ale jednak mnie by trochę krępowało takie ciągłe okazywanie przywiązania na kazdym kroku, przytulanie, pocałunki, pieszczoty, szczególnie publicznie. Nie wiem, może jestem jakiś staroświecki, ale w moim odczuciu życie prywatne to życie prywatne. Dla mnie na czułości miejsce jest przede wszystkim w domowym zaciszu. Mam wielkie uznanie dla ludzi, którzy całkowicie potrafią odzielić zycie prywatne od zawodowego, nie odczuwając potrzeby chwalić się wspólnymi zdjęciami na prawo i lewo, okraszonych serduszkami i całuskami.
To jednak moje subiektywne podejście smile

EDIT: Tylko dlaczego ktoś nie ma prawa właśnie do złego dnia? W emocjach padają różne słowa, często przykre dla jednej osoby a dla drugiej mniej ważne. I nie zawsze emocje opadają na tyle szybko, żeby od razu wyciągać rękę. Czasami trwa to dłużej, ale nie pomyślałbym, że taka kłotnia ma być pretekstem do zastanowienia się nad całością związku. No chyba, że padną ostre wyzwiska czy przemoc fizyczna, to wiadomo. Emocje rządzą się swoimi prawami, tylko gdybyśmy kierowali się tylko nimi, to chyba żaden związek nie przetrwałby dłużej niż miesiąc. Porównując to w taki sposób: Czy mam zatem przedkładać parę słów wypowiedzianych w emocjach nad całością łączących mnie z drugą osobą relacji.  A czy to jest bzdura czy nie nie to przecież warto porozmawiać, a nie od razu się wycofywać..

95 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-07-16 09:22:20)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Ale pisząc o czułości, nie miałam na myśli jakiś serduszek czy publicznych całusków:D
Skąd ten pomysł?
Dorośli jesteśmy, wiemy co to czułość.:)

Złe dni miewamy wszyscy- czy ja jestem wyjątkiem, że raczej zamknę się w sobie, niż wyżyję na bliskich, bo mam zły dzień? i daję sobie takie prawo?

96

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Kiedyś ktoś mi powiedział, że nie można być psychoterapeutą we własnym związku bo się jest najgorszym wrogiem.Dlatego już nie zastanawiam się dlaczego taki misiczek jest biedny, skrzywdzony tylko po prostu spier...m bo wiem że prędzej wykończy mnie niż siebie.Kiedy widać koniec?Czuć go gdy widzisz zamiast radości stres,wybuchasz ,jesteś smutny,pojawia się agresja.Jeśli do tej pory byłeś radosnym człowiekiem to wiesz że związek wychodzi Ci bokiem i czas wiać.Kiedyś ratowałabym żeby wiedzieć że zrobiłam co mogłam ,po latach doświadczeń już nie.O uczucia się nie walczy są albo nie.Szkoda zdrowia zwłaszcza tego psychicznego!

97 Ostatnio edytowany przez anderstud (2019-07-16 09:28:48)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Ela210 napisał/a:

ale to bardzo proste- to jest ten pierwszy moment, gdy zrobiło Ci się przykro z powodu czyjegoś zachowania. I widzisz, że dla niego wszystko ok.
Myślisz, a ..zły dzień, a bzdura, nieważne, przecież ma inne zalety..
A powinna przyjść refleksja:  zaraz.. przecież ja tak bym mu nie zrobiła, albo od razu przeprosiła, a po nim spłynęło jak po kaczce.

He he, no to ja tą moją bym musiał średnio raz w tygodniu rzucać, bo u nas to było na porządku dziennym niemal,
ale dokładnie tak jak napisałaś - a bo zły dzień, a bo bzdura, a bo ma inne zalety - no bo przecież w końcu kiedyś jej to minie. Mhm, akurat...
Takie pobłażanie tylko jeszcze bardziej rozzuchwala i sprawia, że ona czy on w końcu traci do ciebie resztki jakiegokolwiek szacunku,
nie liczy się już wcale z twoim zdaniem, które możesz ewentualnie zakomunikować w kiblu albo od razu pakować manele i spadać na drzewo,
bo każda próba rozmowy kończy się ostentacyjnym odwróceniem dupą w twoją stronę i tekstem, że jak masz jakiś problem, to wiesz gdzie są drzwi.

98 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-16 10:09:01)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Wiem, trochę popłynąłem z tymi serduszkami, nie o to chodziło. Z drugiej strony jeśli mówimy o dorosłości, to się trochę zastanawiam nad tym, widząc sypanie taki serduszkami u ludzi w wieku 30 lat smile

Przypadek Anderstuda jest szczególny, powiedziałbym ekstremalny. I tak jak sam podkreśla, gdyby każda kłótnia miała się kończyć odejściem( nawet w tym szczególnym przypadku), rozchodziliby się raz na tydzień smile

Mając złe dni jedni wybuchają, inni twardsi potrafią w sobie tłumić złość wiadomo. Ja zawsze czuję ulgę, jak się komuś wygadam i powiem szczerze co mnie martwi. Wtedy łatwiej się pozbyć tego ciężaru.
Psychoterapeuta to może zbyt szerokie określenie. Ale jak to jest w takim razie? Bo skoro związek i relacje mają być oparte na uczuciach to trzeba je jakoś pielęgnować, prawda? Bo chyba nie są dane w gwarancji na długi czas w momencie, kiedy się poznajemy czy zakochujemy...
Chio; jeśli w relacji występują wymienione przez Ciebie objawy, to Twoim zdaniem należy od razu, zawsze się wycofać i zrezygnować? Czy może chociaż spóbować ten jeden raz, usiąść, pogadać i starać się to naprawić.
Nie wyjdzie po tym - trudno, wtedy można rozważać odejście. Tylko dlaczego przychodzi to tak łatwo w dzisiejszych czasach? Czy może to wynikać ze słabości, lęku, po częsci wygody czy zwykłego znudzenia?
Są nieliczne historie, gdzie jednak obojgu partnerom zależy gdzieś w głębi duszy na tym, aby się wszystko dobrze ułożyło, kończąc sie  happy endem. O czymś to świadczy. Jeśli są w stanie przezwyciężyć wszelkie problemy i trudności, czasem nawet zdradę, tyllko umacnia to ich relację. Fakt, warunek jest taki, że obojgu musi zależeć.
Tylko, jeśli jednej osobie przestaje zależeć w pewnym momencie, często po bardzo krótkim czasie, gdzie jakaś tam bzdura staje się pretekstem, to już jest moim zdaniem poważne. Zbyt łatwo nam pewne rzeczy przychodzą i zbyt łatwo się nudzimy drugą osobą, z którą jeszcze niedawno chciało się spędzić całe życie. I od razu zakładamy, że nie da się tego naprawić.

99

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
anderstud napisał/a:
Ela210 napisał/a:

ale to bardzo proste- to jest ten pierwszy moment, gdy zrobiło Ci się przykro z powodu czyjegoś zachowania. I widzisz, że dla niego wszystko ok.
Myślisz, a ..zły dzień, a bzdura, nieważne, przecież ma inne zalety..
A powinna przyjść refleksja:  zaraz.. przecież ja tak bym mu nie zrobiła, albo od razu przeprosiła, a po nim spłynęło jak po kaczce.

He he, no to ja tą moją bym musiał średnio raz w tygodniu rzucać, bo u nas to było na porządku dziennym niemal,
ale dokładnie tak jak napisałaś - a bo zły dzień, a bo bzdura, a bo ma inne zalety - no bo przecież w końcu kiedyś jej to minie. Mhm, akurat...
Takie pobłażanie tylko jeszcze bardziej rozzuchwala i sprawia, że ona czy on w końcu traci do ciebie resztki jakiegokolwiek szacunku,
nie liczy się już wcale z twoim zdaniem, które możesz ewentualnie zakomunikować w kiblu albo od razu pakować manele i spadać na drzewo,
bo każda próba rozmowy kończy się ostentacyjnym odwróceniem dupą w twoją stronę i tekstem, że jak masz jakiś problem, to wiesz gdzie są drzwi.

Ale jakbyś po pierwszej tego typu akcji, ogarnął to rozumowo, spojrzał na siebie, swoją partnerkę i sytuację między Wami z metapoziomu, to oszczędziłbyś sobie wielu późniejszych ich powtórek a w finale zakończenia takiego, jakiego się doczekałeś.
Głęboko zgadzam się z tym, co napisała Ela. Dokładnie tak jest, że jeżeli ktoś Ciebie rani i jeszcze tego nie zauważa, albo wręcz bagatelizuje i ciągnie tę grę dalej, to choćby emocjonalnie nie wiem, jak Ciebie ciągnęło do tej osoby, to na poziomie racjonalnym trzeba to ciąć.

100 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-07-16 10:21:58)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Bagienni- nie zrozumieliśmy się. Zarówno na forum, jak i w życiu jestem osobą która wprost się komunikuje i niczego nie dusi.
Są natomiast rzeczy, które dotyczą mnie, a nie mnie i kogoś - i tu jest egoizmem poprawiać sobie samopoczucie wybuchając w kogoś negatywnymi emocjami. Po latach takiego "treningu" ze strony partnera dopada Cię sytuacja nieporozumienia z kimś zrównoważonym i masz już porównanie, jak się taki zakręt "bierze" i jakie uczucie po tym pozostaje smile Takie, które tą relację buduje, a nie podgryza jak korozja.
Wiem, że ludzie długo w związkach to znoszą, ale to jest symptom zły i dla mnie teraz byłoby to wykluczające.

101 Ostatnio edytowany przez anderstud (2019-07-16 10:28:00)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
MagdaLena1111 napisał/a:

Ale jakbyś po pierwszej tego typu akcji, ogarnął to rozumowo, spojrzał na siebie, swoją partnerkę i sytuację między Wami z metapoziomu, to oszczędziłbyś sobie wielu późniejszych ich powtórek a w finale zakończenia takiego, jakiego się doczekałeś.
Głęboko zgadzam się z tym, co napisała Ela. Dokładnie tak jest, że jeżeli ktoś Ciebie rani i jeszcze tego nie zauważa, albo wręcz bagatelizuje i ciągnie tę grę dalej, to choćby emocjonalnie nie wiem, jak Ciebie ciągnęło do tej osoby, to na poziomie racjonalnym trzeba to ciąć.

Cytując klasyka - mądry całe życie się uczy, tylko głupi wie już wszystko - żywię głęboką nadzieję, że zapamiętam tą lekcję na długo. Tę.

102

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
anderstud napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

Ale jakbyś po pierwszej tego typu akcji, ogarnął to rozumowo, spojrzał na siebie, swoją partnerkę i sytuację między Wami z metapoziomu, to oszczędziłbyś sobie wielu późniejszych ich powtórek a w finale zakończenia takiego, jakiego się doczekałeś.
Głęboko zgadzam się z tym, co napisała Ela. Dokładnie tak jest, że jeżeli ktoś Ciebie rani i jeszcze tego nie zauważa, albo wręcz bagatelizuje i ciągnie tę grę dalej, to choćby emocjonalnie nie wiem, jak Ciebie ciągnęło do tej osoby, to na poziomie racjonalnym trzeba to ciąć.

Cytując klasyka - mądry całe życie się uczy, tylko głupi wie już wszystko...

A czy my mówimy o WSZYSTKIM, czy o konkretnej sytuacji?

103

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
MagdaLena1111 napisał/a:

A czy my mówimy o WSZYSTKIM, czy o konkretnej sytuacji?

O konkretnej sytuacji, tylko jak człowiek nigdy wczesniej nie miał styczności z podobnym zjawiskiem ani nikt mu nie powiedział,
to próbuje sam wymyślać koło na nowo i takie tego potem skutki.

104 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-16 10:39:27)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

OK, teraz rozumiem:)

Tylko pytanie brzmi, czy nawet te sytuacje, w dużej mierze osobiste, które dotyczą tylko nas musimy trzymać cały czas w sobie? Nie wiem, może ja tak mam i nie widzę problemu, żeby się komuś zwierzyć z moich wewnętrznych rozterek czy przykrych spraw, łącznie z poważną chorobą, która mnie swego czasu dotknęła - czy tutaj na anonimowym forum czy osobiście. Jakoś łatwo mi to przychodzi, może jestem skrzywiony smile

Wybuchać nigdy nie warto i nie warto tego znosić przez dłuższy czas. Tylko, czy przy pierwszym takim wybuchu na początku znajomości należy od razu brać nogi za pas? Poza oczywiście przypadkami ekstremalnymi, do których na pewno należą wyzwiska czy przemoc fizyczna.

W dużej mierze opieramy się tutaj na przypadku Anderstuda, ale to dla mnie skrajny przykład. Bardziej chodziło mi o zjawisko, którego przykłady czytałem czasami na forum. Nawet wiele razy w komentarzach niektóre Panie pukały się w czoło, jak można rozstrząsać jakąś tam pierdołę, którą da się rozwiązać szczerą rozmową( niekoniecznie jedną, bo rzadko problem rozwiązuje się od razu) i jej powodu kończyć związek?
Wniosek: jesteśmy przeświadczeni, że należy się nam wszystko jak najlepsze, i łatwo nam wszystko przychodzi, jak również łatwo jest nam się czegoś pozbyć.

105

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
bagienni_k napisał/a:

Panie pukały się w czoło, jak można rozstrząsać jakąś tam pierdołę, którą da się rozwiązać szczerą rozmową( niekoniecznie jedną, bo rzadko problem rozwiązuje się od razu) i jej powodu kończyć związek?
Wniosek: jesteśmy przeświadczeni, że należy się nam wszystko jak najlepsze, i łatwo nam wszystko przychodzi, jak również łatwo jest nam się czegoś pozbyć.

Wniosek jak najbardziej słuszny, tylko szkoda że mało komu się chce schodzić głębiej, aby wnikać w przyczyny takiego stanu rzeczy, a zazwyczaj
jest to zwykła próżność wynikająca tylko i wyłącznie ze zbiegu przypadkowych okoliczności w wyniku których ktoś się urodził akurat ładną dziewczynką
od małego będąc utwierdzanym i żyjąc w niczym niezmąconym przeświadczeniu, że samo to już wystarczy, aby zasługiwać i wymagać, bo się należy...

106

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
anderstud napisał/a:
MagdaLena1111 napisał/a:

A czy my mówimy o WSZYSTKIM, czy o konkretnej sytuacji?

O konkretnej sytuacji, tylko jak człowiek nigdy wczesniej nie miał styczności z podobnym zjawiskiem ani nikt mu nie powiedział,
to próbuje sam wymyślać koło na nowo i takie tego potem skutki.

Nie wiem, czy to chodzi o wymyślanie koła na nowo, czy raczej o uprawianie bullshitingu z samym sobą, który przejawia się w tym, że wkręcamy sobie bajeczki i historyjki, bo potrzebujemy lub chcemy nie pamiętać tych krzywych akcji, żeby utrzymywać się na haju

107 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-07-16 10:57:38)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Ale co to ma do zwierzania się?
Kiedyś dawałabym 1000 szans. smile
ale po przeczytaniu wielu historii na tym forum wiem, że ludzie nie zmieniają się sami z siebie, bez pracy nad sobą. A już na pewno nie po 40.
A akurat teen aspekt ranienia kogoś bez refleksji to ciężki beton i lata terapii bez gwarancji sukcesu.
Jeżeli jedyną refleksją dorosłego gościa czy pani jest to, żeby się ni kłócić, bo to bzdura, albo To twoja wina- to o czym mowa?
Brakłoby mi życia by znowu w to grać.

108 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-07-16 11:07:07)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

No samo utwierdzanie małej dziewczynki że zasługuje na wiele nie jest wystarczające do zrobienia z niej egoistki.
Do tego potrzeba ją jeszcze postawić pod pręgierzem wymagań i dodać chłodu.
Łatwo popaść w pułapkę myślenia:- ładna to zła, a brzydula złote serduszko big_smile To nie takie proste.

109

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Ela210 napisał/a:

No samo utwierdzanie małej dziewczynki że zasługuje na wiele nie jest wystarczające do zrobienia z niej egoistki.
Do tego potrzeba ją jeszcze postawić pod pręgierzem wymagań i dodać chłodu.
Łatwo popaść w pułapkę myślenia:- ładna to zła, a brzydula złote serduszko big_smile To nie takie proste.

Ale jest i tak druga strona medalu, bo jest taka schematyczność w zachowaniu facetów, którzy po prostu nie potrafią oderwać się od ładnej buzi i pary cycków, że sami się podkładają i narażają na bycie wykorzystanym, późniejsze cierpienia itd.
A jak myślisz za nich i chcesz im tego oszczędzić, to i tak trafia się do worka z latka tych, co księzniczkują i odrzucają dobrych chłopców.
Paranoi można dostać.

110

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Ela210 napisał/a:

No samo utwierdzanie małej dziewczynki że zasługuje na wiele nie jest wystarczające do zrobienia z niej egoistki.
Do tego potrzeba ją jeszcze postawić pod pręgierzem wymagań i dodać chłodu.
Łatwo popaść w pułapkę myślenia:- ładna to zła, a brzydula złote serduszko big_smile To nie takie proste.

A co jest w życiu proste smile Łeb mi puchnie jak zaczynam o tym wszystkim myśleć, a im więcej myślę, tym bardziej mi się odechciewa
wchodzić w jakiekolwiek relacje damsko męskie z ładną, brzydką, łysą, garbatą... najlepiej to zostanę gejem, tylko kurde trochę się brzydzę...

111

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Żeby nie było ja też kibicuję związkom i przykro mi ,że się rozpadają czasem za łatwo ale kiedy bycie w związku działa destrukcyjnie na człowieka to pora odpuścić.Nie piszę o jednej awanturze, chociaż kłócić się też trzeba umieć.Jeśli taki stan destrukcji się utrzymuje, jeśli widzę że nie jestem sobą, jestem smutna przygaszona, wchodzę na najwyższe emocje, przekraczam granicę nawet swojego zachowania to wiem że lepiej nie będzie! Kiedyś chyba Hrefi w swoim wątku napisał, że posuwają się z żoną coraz dalej w swoich zachowaniach., przekracza swoje granice.Myślę sobie wtedy gdzie skończy się ta granica.Myślę że to problem dzisiejszych czasów.Nie ma tego pas a od tego już do nieszczęścia krótka droga.

112

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Wątek o czym innym dyskusja o czym innym. Więc ja zapytam jeszcze o coś od czapy.
Czy jeśli pojawią się tzw brak miłości ,mimo że wszystko gra, dogadywanie się, wsparcie, serdeczność, czułość, to czy wtedy trzeba widać a imię miłości ? Czy to właśnie miłośc o tylko dojrzałe osoby widzą,że każda relacja dojdzie do tego momentu. Bo niektórzy uważają,że jak jest rutyna to nie ma co ,tylko się pakować , jak już nie ma miłości a zwykła serdeczność to już koniec. Nigdy tego nie doświadczyłam, raczej czułam że nie kocham a to było poprzedzone kłótniami, złym traktowaniem.
A pytanie stąd, bo mój ostatni związek się tak rozpadł, mój eks odszedł bo nie wiedział czy kocha, ale jak tu wszyscy czytamy wątek to wiadomo co te słowa oznaczały, oczywiście w tle był ktoś trzeci. No ale do końca było dobrze.
Więc co jest czym, jak wiedzieć co jest i jak. No sama nie wiem już.

113

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
WendyW napisał/a:

mój ostatni związek się tak rozpadł, mój eks odszedł bo nie wiedział czy kocha, ale jak tu wszyscy czytamy wątek to wiadomo co te słowa oznaczały, oczywiście w tle był ktoś trzeci. No ale do końca było dobrze.
Więc co jest czym, jak wiedzieć co jest i jak. No sama nie wiem już.

No ale czego nie wiesz, który fragment jest dla Ciebie niejasny?

114

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Muszę przyznać, że nie rozumiem pytania, a domyślać się mogę żle..

115

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
MagdaLena1111 napisał/a:

... jest taka schematyczność w zachowaniu facetów, którzy po prostu nie potrafią oderwać się od ładnej buzi i pary cycków, że sami się podkładają i narażają na bycie wykorzystanym, późniejsze cierpienia itd.

Można mieć multiplę, można S-Klasę. To i to auto, to i to ma cztery koła, ale jednak o ile jedno wymaga więcej wysiłku i poświęceń, a drugie można miec niemal za darmo, to co lepiej smakuje?
To samo z kobietami w oczach mężczyzn i mężczyznami w oczach kobiet smile

116

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Ela, przeczytam i też bym nie rozumiała. Jeszcze raz i bez błędów :
Nie rozumiem, dlaczego związek dobry się rozpada,gdzie już pierwsze fajerwerki opadły a w ich miejsce pojawił się spokój, wsparcie, przyjacielskie relacje .
Anderstud, no no właśnie tego nie ogarniam. Po co szukać kogoś na boku, jak właściwie wszystkie potrzeby są zaspakajane. Wsparcia, spokoju i zrozumienia.
A przede wszystkim wiary i akceptacji w tą jednostkę .

117

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Ela210 napisał/a:

Ale co to ma do zwierzania się?
Kiedyś dawałabym 1000 szans. smile
ale po przeczytaniu wielu historii na tym forum wiem, że ludzie nie zmieniają się sami z siebie, bez pracy nad sobą. A już na pewno nie po 40.
A akurat teen aspekt ranienia kogoś bez refleksji to ciężki beton i lata terapii bez gwarancji sukcesu.
Jeżeli jedyną refleksją dorosłego gościa czy pani jest to, żeby się ni kłócić, bo to bzdura, albo To twoja wina- to o czym mowa?
Brakłoby mi życia by znowu w to grać.


NO wszystko ładnie wygląda w teorii. Odpowiedz już mam na poziomie logicznym. Ela 100% racji, Wiem, ze u mnie z  tego chleba juz nie będzie.
Tylko w praktyce, gdzie do tego wszystkiego dochodzą tez emocje, obawy i uczucia dzieci, wszystko wymyka sie spod kontroli, bo nie decyduje się już tylko o sobie i dla siebie.

I co dalej, dla swojego świętego spokoju, (a może i  z czasem szczęścia), burzyć świat dziecięcych marzeń o normalnej rodzinie (której tak naprawdę już nie ma)....

Ech trudne to wszystko..

118

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
WendyW napisał/a:

Nie rozumiem, dlaczego związek dobry się rozpada,gdzie już pierwsze fajerwerki opadły a w ich miejsce pojawił się spokój, wsparcie, przyjacielskie relacje .
Anderstud, no no właśnie tego nie ogarniam. Po co szukać kogoś na boku, jak właściwie wszystkie potrzeby są zaspakajane. Wsparcia, spokoju i zrozumienia.
A przede wszystkim wiary i akceptacji w tą jednostkę .

Myślę że to nie tyle kwestia takich czy innych potrzeb, ile po prostu charakteru człowieka.
Ja mogę mówić jedynie za siebie i powiem Ci tak, nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak źle musiałoby być,
żebym w ogóle zaczął rozważać opcje szukania czegokolwiek na boku. Jak coś się psuje, to się naprawia.
Jak dalej nie chce działać, to się kończy. Jak jest już skończone, to każdy idzie w swoją stronę i robi sobie co chce.

Ostatnio poznałem fajną laskę, dziewczyny wiedzą o kogo chodzi smile z wyglądu taka petarda, że mózg staje,
a z gadki i z zachowania mój typ bez dwóch zdań. Zaraz mi tu zarzucą, że poleciałem na dupę i cycki, bo faceci tacy są...
nie wiem jacy są faceci, ale wiem jaki ja jestem i kiedy tylko padły słowa "miałam romans z kolegą pierwszego męża"
to dalej już nie słuchałem, że krótko, że jej było w małżeństwie źle, że dawno i nieprawda, że do dzisiaj bardzo tego żałuje...
Nie ma absolutnie nic co mogłaby powiedzieć, żebym zechciał się z nią spotkać trzeci raz, bo ten był akurat drugi. Ostatni.

Jedni mężczyźni podejście do tematu zdrady mają takie, a inni (celowo pominę milczeniem co o nich myślę) mają inne.
Najgorsze jest to, że nigdy nie wiesz na jakiego trafisz, a samo to że zaspokajasz jego potrzeby nic kompletnie nie znaczy.

119

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
misiando napisał/a:

Można mieć multiplę, można S-Klasę. To i to auto, to i to ma cztery koła, ale jednak o ile jedno wymaga więcej wysiłku i poświęceń, a drugie można miec niemal za darmo, to co lepiej smakuje?
To samo z kobietami w oczach mężczyzn i mężczyznami w oczach kobiet smile

;-)

120 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-16 13:48:32)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
WendyW napisał/a:

Ela, przeczytam i też bym nie rozumiała. Jeszcze raz i bez błędów :
Nie rozumiem, dlaczego związek dobry się rozpada,gdzie już pierwsze fajerwerki opadły a w ich miejsce pojawił się spokój, wsparcie, przyjacielskie relacje .
Anderstud, no no właśnie tego nie ogarniam. Po co szukać kogoś na boku, jak właściwie wszystkie potrzeby są zaspakajane. Wsparcia, spokoju i zrozumienia.
A przede wszystkim wiary i akceptacji w tą jednostkę .

No właśnie, DOKŁADNIE O TO KONKRETNIE mi chodzi!

Nie mówimy tutaj o trwaniu w długotrwałym toksycznym związku, gdzie potrzeby jednej strony są zupełnie lekceważone. Ani dawaniu 1000 szans, lecz chociaż tej jednej, na SAMYM POCZĄTKU, kiedy relacja dopiero się rozwija a już pojawiają się pierwsze zgrzyty. Całkowicie się zgadzam, że dawanie n -ty raz "ostatniej szansy" prowadzi do nikąd. Stwierdzenie, że kłótnia jest bezsensowna, (choć może niektórzy jej potrzebują, żeby dopiero wtedy trzeźwiej spojrzeć na sytuację) to przecież dopiero początek. Pytanie co dalej? Czasami jest ciężko dostrzec i zagłębić się w przyczyny, które do tego doprowadziły, bo nie musza być przecież takie oczywiste. Choć tak nam się czasem wydaje. Pracować nad sobą trzeba cały czas, tylko pytanie czy druga osoba jest w stanie znieść ten okres "próby" i czy wierzy w to, że zmiana jest możliwa. Rzeczywiście bardzo często już nie ma takiej możliwości i dochodzi do rozstania. Dla każdego zapewne ta granica istnieje gdzie indziej, gdzie wspomniane "krzywe akcje" drugiej osoby nie pozwalają na wymazanie ich z pamięci partnera. Być może im ktoś jest starszy, tym gorzej zaakceptować pewne zachowania.

O zwierzeniach wspomniałem, tylko w kontekście potencjalnych problemów pojawiających się w relacji między dwojgiem ludzi( niekoniecznie tylko w związku) Jednym jest się po prostu łatwiej otworzyć, innym trudniej. Ja należę o dziwo do tych pierwszych smile
W każdym razie chodziło mi głównie o to, o czym wspomniała WendyW.
Dzięki! :-)
ps. Humor mi się poprawił trochę, bo jak przychodzą pozytywne wiadomości, to człowiek od razu skrzydeł dostaje smile

121

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
anderstud napisał/a:
WendyW napisał/a:

Nie rozumiem, dlaczego związek dobry się rozpada,gdzie już pierwsze fajerwerki opadły a w ich miejsce pojawił się spokój, wsparcie, przyjacielskie relacje .
Anderstud, no no właśnie tego nie ogarniam. Po co szukać kogoś na boku, jak właściwie wszystkie potrzeby są zaspakajane. Wsparcia, spokoju i zrozumienia.
A przede wszystkim wiary i akceptacji w tą jednostkę .

Myślę że to nie tyle kwestia takich czy innych potrzeb, ile po prostu charakteru człowieka.
Ja mogę mówić jedynie za siebie i powiem Ci tak, nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak źle musiałoby być,
żebym w ogóle zaczął rozważać opcje szukania czegokolwiek na boku. Jak coś się psuje, to się naprawia.
Jak dalej nie chce działać, to się kończy. Jak jest już skończone, to każdy idzie w swoją stronę i robi sobie co chce.

Ostatnio poznałem fajną laskę, dziewczyny wiedzą o kogo chodzi smile z wyglądu taka petarda, że mózg staje,
a z gadki i z zachowania mój typ bez dwóch zdań. Zaraz mi tu zarzucą, że poleciałem na dupę i cycki, bo faceci tacy są...
nie wiem jacy są faceci, ale wiem jaki ja jestem i kiedy tylko padły słowa "miałam romans z kolegą pierwszego męża"
to dalej już nie słuchałem, że krótko, że jej było w małżeństwie źle, że dawno i nieprawda, że do dzisiaj bardzo tego żałuje...
Nie ma absolutnie nic co mogłaby powiedzieć, żebym zechciał się z nią spotkać trzeci raz, bo ten był akurat drugi. Ostatni.

Jedni mężczyźni podejście do tematu zdrady mają takie, a inni (celowo pominę milczeniem co o nich myślę) mają inne.
Najgorsze jest to, że nigdy nie wiesz na jakiego trafisz, a samo to że zaspokajasz jego potrzeby nic kompletnie nie znaczy.

Najgorsze jest to, że mój eks też mi mówił,że zdradził swoją byłą z była i później obecna z była, a ja uznałam,że będę wyjątkowa i poszłam w to. Na moment kiedy z nim zaczynałam, był podobno wolny. Podobno, wiedziałam tyle ile mi powiedział.
Trzeba słuchać co kto mówi o swoich byłych ,jakie ma podejście do tematu zdrad, wiele sobie można zaoszczędzić . Może nie da się uniknąć każdego zagrożenia i wyczuć, że ten egzemplarz będzie zdradzał ale odsiac w przedbiegach coś co powyżej.

Już dziś po tym co wiem, skończyłabym tak samo znajomosc gdybym usłyszała coś podobnego. Jestem bardzo radykalna jeśli chodzi o zdrady i odchodzenie do osób pobocznych w związku...

Ale fakt, nie da się tego wszystkiego jakoś ogarnąć, wyjaśnić ,zrozumieć. Trzeba mieć szczescie.

122

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

bagienni_k, ale przecież Ela i Wendy mówią o zupełnie innych sprawach :-0
Bo czym innym jest erozja uczuć lub ich brak wyrażający się w ranieniu drugiej strony, a czym innym rutyna w związku, która jest osią życia, a której jeden z partnerów nie potrafi stolerować.

123 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-07-16 13:53:19)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Pytasz Wendy dlaczego padają związki w których niby wszystko gra, a potrzeby są zaspokajane?
Bo ludzie mają jeszcze jedną wielką potrzebę, uzupełniania i inspirowania wzajemnie w swojej męskości i kobiecości.
I nie ma to nic wspólnego z motylkami- które w udanym i mniej udanym związku zawsze padną i człowiek trochę otrzeżwieje- ale z tym, czy coś z tego ogniska zostało: żar, do którego można dokładać gałązki i przez 50 lat czy popiół..
Oczywiście należy w palenisko podmuchać, zwłaszcza jak długi związek, dzieci.. ale jak nic nie ma, to i tak padnie.

124

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Euao myślę,że przede wszystkim ludzie dla Dzieci za wszelką cenę naprawiają związki tylko czasem się już nie da.Ile dać dzieciom z siebie może matka/ojciec wykrwawieni w bojach? Czy osoba nieszczęśliwa da szczęście komuś innemu?Czy rodzice są w pełni dla dzieci jak jest między nimi konflikt?Siłą rzeczy angażują swoją uwagę w problemy.Czy w takiej  sytuacji pełna rodzina to taki "miód" dla dzieci?One widzą brak miłości między rodzicami. Wydaje mi się że wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż stwierdzenia typu :szczęśliwa mama szczęśliwe dziecko,czy też życie ma się tylko jedno więc róbta co chceta żeby wam było dobrze,jednakże tkwienie w toksycznych związkach dla dzieci też mija się z celem.

125 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-16 14:04:36)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
MagdaLena1111 napisał/a:

bagienni_k, ale przecież Ela i Wendy mówią o zupełnie innych sprawach :-0
Bo czym innym jest erozja uczuć lub ich brak wyrażający się w ranieniu drugiej strony, a czym innym rutyna w związku, która jest osią życia, a której jeden z partnerów nie potrafi stolerować.

Wiem. Próbowałem to rozdzielić w poprzednim poście. Odnoszę się tylko do tego, co mówi WendyW ":-) 
Nie ma wątpliwości, co do tego, że DŁUGOTRWAŁE trzymanie się relacji, gdzie jedna strona rani lub lekceważy drugą nie ma racji bytu smile

EDIT: Dla mnie właśnie problemem jest nie tyle konieczność utrzymania tego ogniska, co jego pożądany rozmiar :-), niezbędny, żeby ktoś w ogóle nazywał to jeszcze ogniskiem smile Tylko czy ludzie wchodzący ŚWIADOMIE w związki, a szczególnie w małżeństwa, nie zdają sobie sprawy, że ten ogień( nie motylki) BĘDZIE MUSIAŁ z czasem przygasnąć, choćby w momencie pojawienia się dzieci? Ludzie po paru latach tak bardzo się dziwią, że ten ogień wygasa i cała reszta, o której kiedyś marzyli, czyli właśnie stabilizacja, bezpieczeńśtwo, zaufanie, wsparcie itp. przestaje się liczyć.

126 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-07-16 14:08:00)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Jak komuś dzieci gaszą ognisko to współczuję. I ja nie piszę o pożądaniu  czy seksie po porodzie.
W seksualnym sensie pożądanie żony czy męża może spadać i rosnąć.. ale równia pochyła? big_smile  To czegoś brak

127

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Bagienni tylko różnice na początku związku i konflikty mogą powstawać na poziomie różnicy charakterów, temperamentów,poglądów,wychowania, oraz wartości wyznawanych i zasad.Im człowiek jest starszy tym trudniej zmienić w nim którąś z tych różnic.Im bardziej człowiek ukształtowany tym trudniej się nagiąć więc też być może lepiej ucinać niż brnąć bo różnice wyjdą.Nie każdego da się ulepić;)nie zawsze da się przełknąć zbyt duże różnice,które z czasem wychodzą!

128

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Chio napisał/a:

Euao myślę,że przede wszystkim ludzie dla Dzieci za wszelką cenę naprawiają związki tylko czasem się już nie da.Ile dać dzieciom z siebie może matka/ojciec wykrwawieni w bojach? Czy osoba nieszczęśliwa da szczęście komuś innemu?Czy rodzice są w pełni dla dzieci jak jest między nimi konflikt?Siłą rzeczy angażują swoją uwagę w problemy.Czy w takiej  sytuacji pełna rodzina to taki "miód" dla dzieci?One widzą brak miłości między rodzicami. Wydaje mi się że wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż stwierdzenia typu :szczęśliwa mama szczęśliwe dziecko,czy też życie ma się tylko jedno więc róbta co chceta żeby wam było dobrze,jednakże tkwienie w toksycznych związkach dla dzieci też mija się z celem.



Oczywiście w pełni się zgadzam, tylko ze to tez teoria, bo przecież w danej chwili to rodzic który kończy "związek/rodzinę"  będzie, tym który nie daje szansy  "rodzinie", mimo sygnałów z drugiej strony (opisanych na początku posta), ze wcale takiej szansy nie chce i że ma ją głęboko....
Dzieci to tez pełnoprawni członkowie, ze swoimi pragnieniami....
I jak tu zachować złoty środek (znaleźć najlepsze rozwiązanie) i nie krzywdzić uczuć dzieci, gdy druga strona zachowuje sie gorzej jak dziecko ? Ba jeszcze manifestując swoje prawa do dzieci. (zapominając oczywiście o obowiązkach).

PS. W przypływie beznadziei tak sobie myślę, dlaczego to ta strona której "zależy" ma robić cokolwiek jak to ta druga "nawarzyła piwa". No i tu dochodzimy do zamiatania sprawy pod dywan niestety ......

129

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Ela czytałam wypowiedź terapeutki że dzieci to "kryzys"dla związku.O ile się z tym nie zgadzam osobiście o tyle w niektórych związkach kryzys dopada bo ludzie muszą wyjść ze swojej strefy komfortu,zapomnieć o wygodnym życiu,nie są już na pierwszym miejscu ich potrzeby,brak wolnego,co tu pisać często zapieprz!Euao to nie teoria wiem z doświadczenia.Pewne decyzję oceniamy po czasie.

130 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-07-16 14:40:31)

Odp: Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.
Chio napisał/a:

Bagienni tylko różnice na początku związku i konflikty mogą powstawać na poziomie różnicy charakterów, temperamentów,poglądów,wychowania, oraz wartości wyznawanych i zasad. Im człowiek jest starszy tym trudniej zmienić w nim którąś z tych różnic.Im bardziej człowiek ukształtowany tym trudniej się nagiąć więc też być może lepiej ucinać niż brnąć bo różnice wyjdą. Nie każdego da się ulepić;)nie zawsze da się przełknąć zbyt duże różnice,które z czasem wychodzą!

Ja to wszystko rozumiem. Jeśli te różnice sa dość znaczące, to zwykle kończy się szybciej niż się zaczyna. Również z wiekiem, tak jak piszesz, zbyt duże różnice są trudniejsze do zaakceptowania.
Mam raczej na myśli sytuacje, kiedy te wszystkie wymienione przez Ciebie przymioty zgadzają się praktycznie w 100 % i wydaje się nam, że niczego nam nie brakuje. Czujemy się ze sobą cudownie, rozwijamy się, wspólnie dążymy do wyznaczonych celów. I nagle po pewnym czasie, któraś ze stron, nagle zaczyna odczuwać nudę, próbując często uciekać od problemu i szukać wrażeń gdzie indziej. I nagle to wszytko co było wcześniej już się nie liczy? Pryska jak bańska mydlana? Pstryk nie ma? Mimo wszystko jeśli spotykam ludzi, którzy po tylu latach są razem, byli w stanie wzajemnie sobie pomagać i wspierać, jakoś naginając i ulepiając się wzajemnie :- ) W pewnym zakresie oczywiście. Problem leży w różnorodności oczekiwań i potrzeb ludzi, najprościej tłumacząc.

Jeśli u kogoś w małżeństwie, powiedzmy z 2 czy 3 dzieci, panuje taki ogień jak przed ślubem to podziwiam :-) i też nie mówię o seksie czy pożądaniu smile Przecież dzieci angażują czas, energię, finanse, często w związku z dziećmi przeżywamy stresujące sytuacje( choroby, szkoła tongue), to ten ogień musi nieco przygasać, nie oznaczając oczywiście że całkiem zgaśnie smile Właśnie, trzeba wyjść z bezpiecznej i komfortowej strefy, rezygnując wielu przyjemności. To, w jakim zakresie to nastąpi, zależy już pewnie od tego życiowego "ogaru" każdego człowieka smile

Posty [ 66 do 130 z 425 ]

Strony Poprzednia 1 2 3 4 7 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Gdy nadchodzi koniec - czyli co warto wiedzieć przed.

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024