Esthere, bla, bla, bla... Ten sam belkot co w poprzednim watku. Jak nie bede sie patrzec na dym, to nie bedzie ognia.
Jasne.
Poczytaj sobie o Kobietach Kochajacych za Bardzo, bo jestes przykladem premiowym tego zaburzenia.
Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!
Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Facet się fochuje. Co robić?
Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 6 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Esthere, bla, bla, bla... Ten sam belkot co w poprzednim watku. Jak nie bede sie patrzec na dym, to nie bedzie ognia.
Jasne.
Poczytaj sobie o Kobietach Kochajacych za Bardzo, bo jestes przykladem premiowym tego zaburzenia.
Esthere, bla, bla, bla... Ten sam belkot co w poprzednim watku. Jak nie bede sie patrzec na dym, to nie bedzie ognia.
Jasne.
Poczytaj sobie o Kobietach Kochajacych za Bardzo, bo jestes przykladem premiowym tego zaburzenia.
Kłopoty w tej relacji są, ja się tego nie wypieram.
Nie wiem zupełnie , czy to jest do przeskoczenia ( tzn czy związek pomimo tego ma szansę się utrzymać czy nie).
Jak pisałam, spotykamy się jako rodzina, takich znajomości się nie kończy w 5 minut, bo ktoś komus postawił diagnozę na forum.
Będę próbować i informować co dalej.
Do grudnia mamy zabukowane wyjazdy, w grudniu jest egzamin, zresztą za jakiś czas - właśnie do końca roku, na pewno się wiele wyjaśni.
Po lekturze tego jak i poprzedniego wątku jedna myśl mi się nasuwa. Do psychologa autorko i to prędko. Jesteś nieźle zaburzona i nie masz w tej chwili szans na zbudowanie zdrowej relacji. A raczej sama sobie tej szansy nie dajesz. Masz duży problem ze sobą a wolisz się skupiać na problemach tego czy poprzedniego faceta. A z Twoich wynurzeń o tym jaki to on manipulant, egoista, agresor etc. no ale zawód ma prestiżowy więc jeszcze go nie skreślasz boki można zrywać.
Tak Klio, to mi się nie spodobało. Ale ta grupa zawodowo ogólnie, uwierz mi, ma takie wyższościowe podejście. Mają wiedzę i mają prestiż/szacunek.
Kompleksy może mieć. Z dzieciństwa jeszcze, matka go ganiała do nauki, faworyzowała rodzeństwo. Z ojcem miał dobre relacje.
Jego wypowiedź o tym, kim jest była słaba. Dostrzegam w tym problem. Nie bagatelizuje tego. Nie sądzę, aby w naszej relacji wchodziła w grę rywalizacja, on jest i będzie na wyższej pozycji. A czy będzie to akcentował? On mówi czasami, że to co robi, jest odpowiedzialne ( bo jest ) - widzisz, ja z tym nie polemizuję. Czy jego praca jest ważniejsza od mojej? Tak Klio. jest. Nie liczę, że on będzie wyjątkowym uznaniem darzył moją profesję, z ważnością jego mało co się równa. Ale gdyby czesto próbował to podkreślać, umniejszać mi, drwić ze mnie- to byłby mega problem, i czułabym się tak, jak z męzem. A tego nie chcę. I do tego nie dopuszczę.Czas pokaże, co będzie.
Ja jego pracę szanuje, świat potrzebuje takich ludzi, wspieram go w egzaminie, i chcę, żeby był w swojej dziedzinie tak dobry, jak to tylko możliwe.
Ps. Jest przyzwyczajony do bycia najlepszym, więc źle zniósł moją diagnoze psychologiczną, powiedział, że jak mam robić z siebie guru psychologiczne to on tak nie chce - wiadomo, że w tym pobrzmiewa taka niechęć do tego, że ktoś w ogóle miałby miec nad nim jakąs przewagę. Rozumiem to. I to niefajnie.
Inne wyjaśnienie- może to ja próbuję nieświadomie go zdominować, pokazać, że w czymś jest słabszy niż ja? Bo mi cięzko znieść, że on góruje? Może też mam kompleks? Może wykorzystuję psychologizowanie jako narzędzie dominacji?
Kiedys terapeuta mi mówił., że ja na terapii przejmuję rolę, że staję się swoim własnym terapeutą. Czy z nim rywalizowałam? Naprawdę meandry ludzkiej psychiki są skomplikowane. Sama nie wiem. Możemy snuć hipotezy.
I dlatego m.in. jesteś dla niego idealną kandydatką na partnerkę. Podziw dla statusu, dla zawodu, dla szacunku jakim inni go darzą, dla... fasady. Jednocześnie to co się kryje za fasadą wolisz nie widzieć. Błyskotkom pozwalasz przesłaniać rzeczy naprawdę ważne w tworzeniu relacji. Co z tego, że jest lekarzem? To daje mu niby prawo do uważania się za Boga? To, że tacy są w tej profesji w nadmiernej ilości w stos. do reszty społeczeństwa to wiem. Co to niby ma usprawiedliwić? Brawa dla tego Jaśnie Pana, że „często nie stara się podkreślać tego, że nie jesteś równa, umniejszać Ci i drwić z Ciebie”... Co by to było gdyby zamiast okazjonalnie na początku relacji z Tobą, dawał Ci to odczuć często... Wtedy może i musiałabyś spojrzeć prawdzie w oczy, że daleko od swoich przeszłych związków i problemów w nich nie odeszłaś, a tak można przymykać oczy na okazjonalne uderzenia. To jednak początki i wraz z większym stażem waszej relacji i Twoim coraz większym zaangażowaniem tych uderzeń będzie znacznie więcej. Jednocześnie z Twojej strony będzie coraz więcej skrupułów żeby zakończyć. Dojdzie przywiązanie córki itp. a przynajmniej i tym zaczniesz się zasłaniać. Tu nie ma, że z czasem sobie wybierzesz i zdecydujesz. Ty już dokonałaś wyboru i Twoje ostatnie posty w tym wątku świadczą o tym jaki to wybór. W tym też się już nie oszukuj.
Twoje "inne wyjaśnienie" to kolejne zamydlanie sobie oczu. Przeszkadza mu to, że zwracasz uwagę na jego zachowanie generalnie, a nie dlatego, że psychologizujesz. On jest bez skazy i zapominasz się czasem dostrzegając je. Powie Ci jeszcze parę razy, żebyś mu nie psychologizowała, żebyś się nie wymądrzała, żebyś nie mówiła jaki on jest, bo on sam tylko wie jaki jest i nikt nie jest w stanie pojąć itp. itd a w końcu osiągnie zamierzony cel, tj. zamilkniesz i nie będziesz zwracała uwagi bo w imię świętego spokoju poświęcisz swoje potrzeby i godność. Podepcze ją. Przy okazji tym guru psychologicznym dał Ci odczuć co myśli o Twoich zainteresowaniach...
Esthere napisał/a:Tak Klio, to mi się nie spodobało. Ale ta grupa zawodowo ogólnie, uwierz mi, ma takie wyższościowe podejście. Mają wiedzę i mają prestiż/szacunek.
Kompleksy może mieć. Z dzieciństwa jeszcze, matka go ganiała do nauki, faworyzowała rodzeństwo. Z ojcem miał dobre relacje.
Jego wypowiedź o tym, kim jest była słaba. Dostrzegam w tym problem. Nie bagatelizuje tego. Nie sądzę, aby w naszej relacji wchodziła w grę rywalizacja, on jest i będzie na wyższej pozycji. A czy będzie to akcentował? On mówi czasami, że to co robi, jest odpowiedzialne ( bo jest ) - widzisz, ja z tym nie polemizuję. Czy jego praca jest ważniejsza od mojej? Tak Klio. jest. Nie liczę, że on będzie wyjątkowym uznaniem darzył moją profesję, z ważnością jego mało co się równa. Ale gdyby czesto próbował to podkreślać, umniejszać mi, drwić ze mnie- to byłby mega problem, i czułabym się tak, jak z męzem. A tego nie chcę. I do tego nie dopuszczę.Czas pokaże, co będzie.
Ja jego pracę szanuje, świat potrzebuje takich ludzi, wspieram go w egzaminie, i chcę, żeby był w swojej dziedzinie tak dobry, jak to tylko możliwe.
Ps. Jest przyzwyczajony do bycia najlepszym, więc źle zniósł moją diagnoze psychologiczną, powiedział, że jak mam robić z siebie guru psychologiczne to on tak nie chce - wiadomo, że w tym pobrzmiewa taka niechęć do tego, że ktoś w ogóle miałby miec nad nim jakąs przewagę. Rozumiem to. I to niefajnie.
Inne wyjaśnienie- może to ja próbuję nieświadomie go zdominować, pokazać, że w czymś jest słabszy niż ja? Bo mi cięzko znieść, że on góruje? Może też mam kompleks? Może wykorzystuję psychologizowanie jako narzędzie dominacji?
Kiedys terapeuta mi mówił., że ja na terapii przejmuję rolę, że staję się swoim własnym terapeutą. Czy z nim rywalizowałam? Naprawdę meandry ludzkiej psychiki są skomplikowane. Sama nie wiem. Możemy snuć hipotezy.I dlatego m.in. jesteś dla niego idealną kandydatką na partnerkę. Podziw dla statusu, dla zawodu, dla szacunku jakim inni go darzą, dla... fasady. Jednocześnie to co się kryje za fasadą wolisz nie widzieć. Błyskotkom pozwalasz przesłaniać rzeczy naprawdę ważne w tworzeniu relacji. Co z tego, że jest lekarzem? To daje mu niby prawo do uważania się za Boga? To, że tacy są w tej profesji w nadmiernej ilości w stos. do reszty społeczeństwa to wiem. Co to niby ma usprawiedliwić? Brawa dla tego Jaśnie Pana, że „często nie stara się podkreślać tego, że nie jesteś równa, umniejszać Ci i drwić z Ciebie”... Co by to było gdyby zamiast okazjonalnie na początku relacji z Tobą, dawał Ci to odczuć często... Wtedy może i musiałabyś spojrzeć prawdzie w oczy, że daleko od swoich przeszłych związków i problemów w nich nie odeszłaś, a tak można przymykać oczy na okazjonalne uderzenia. To jednak początki i wraz z większym stażem waszej relacji i Twoim coraz większym zaangażowaniem tych uderzeń będzie znacznie więcej. Jednocześnie z Twojej strony będzie coraz więcej skrupułów żeby zakończyć. Dojdzie przywiązanie córki itp. a przynajmniej i tym zaczniesz się zasłaniać. Tu nie ma, że z czasem sobie wybierzesz i zdecydujesz. Ty już dokonałaś wyboru i Twoje ostatnie posty w tym wątku świadczą o tym jaki to wybór. W tym też się już nie oszukuj.
Twoje "inne wyjaśnienie" to kolejne zamydlanie sobie oczu. Przeszkadza mu to, że zwracasz uwagę na jego zachowanie generalnie, a nie dlatego, że psychologizujesz. On jest bez skazy i zapominasz się czasem dostrzegając je. Powie Ci jeszcze parę razy, żebyś mu nie psychologizowała, żebyś się nie wymądrzała, żebyś nie mówiła jaki on jest, bo on sam tylko wie jaki jest i nikt nie jest w stanie pojąć
itp. itd a w końcu osiągnie zamierzony cel, tj. zamilkniesz i nie będziesz zwracała uwagi bo w imię świętego spokoju poświęcisz swoje potrzeby i godność. Podepcze ją. Przy okazji tym guru psychologicznym dał Ci odczuć co myśli o Twoich zainteresowaniach...
Droga Klio,
tak może być, to gdzieś tam pobrzmiewa. Z tym, co uważa o moich zainteresowaniach chyba się nie zgodzę. Mówił czasem o swojej pani psycholog, że cenił to wsparcie po rozwodzie, czasami o niej wspomina, w dobrym kontekście, jako o zawodzie i człowieku. Jemu jednak przeszkadza, że ja twierdzę, że w temacie psychologii wiem więcej od niego. Bo wiem. On uważa, że to postawa wyższościowa. powiedział- " nie neguję Twojej wiedzy, ale nie chce psychologa tylko partnerki, zachowujesz się jak wszechwiedząca, jedyna, która wie najlepiej, jak byś była guru psychologicznym" On jest czuły na tym punkcie, żeby nad nim nie dominować. To o chodzi. On z domu wyniósł wzorzec, że jak jedna osoba dominuje, to znaczy, że uległa bardziej kocha, ale okupuje to byciem nieszczęśliwym, pomniejszonym, poniżonym ( matka umniejszała ojcu ). No i on tak ma., widzi to poniżenie wszędzie, co jest absurdalne. I stawia mi jakieś śmieszne granice, no traktuje czasem jak dziecko, sam powtarza żebym ja go tak nie traktowała, bo on już nie jest chłopcem.
No on projektuje, robi przeniesienie, no widać jak na dłoni. No i walczymy tak ze sobą. Bo mi wmawia próby dominacji i umniejszania go. To jest chore kompletnie. Z tym się najwięcej zmagam w tej relacji.
Ma z poczuciem wartości nie halo, KOMPLETNIE TEGO NIE WIDZI, i tak, to może się skończyć tak, że mnie to wykończy, jesli się nasili. A możliwe , bo przecież im więcej się będziemy poznawać, tym więcej sytuacji wykwitnie.
Jedna rzecz go powstrzyma przed robieniem wielkiego dymu- trochę jednak taka obawa, że ja odejdę. Wie, że odchodziłam z relacji, które uznawałam za złe...A po drugie myślę, że rozwód był strasznym ciosem. Bez rodziny nie czuje się pełnowartościowy. I będzie się starał o opiekę nad córką. Ja to akceptuję i mała mnie lubi.
Wynik jest taki, że on mnie nie zostawi, ale jest też szansa, że się pohamuje w swoich zapędach, bo na szali jest córka i rodzina, na tym zalezy mu bardzo.
Ja mam też swoje granice. Jak pisałam powyżej - nie czuję tego, żeby teraz się z nim żegnać, będe się temu przyglądać. Ja sama mam taką potrzebę zorientowania się bardziej w sytuacji.
Napisałam tu długiego posta w tym temacie- chociaż czuję się trochę z innej bajki wśród kobiet które trafiły na tzw. psycholi od których uciekły- ale znikł w eterze i dobrze, bo w międzyczasie Esthere dopisała coś, co zmieniło mój ogląd sytuacji.
Wszyscy mamy wieksze lub mniejsze deficyty.
Bez pracy nad sobą nie znikną same, zaklinanie rzeczywistosci nic nie da.
W najlepszym wypadku toksyczny partner trafi na kogoś, kto nie ma zadatków na ofiarę, zaczną walkę lub wojnę podjazdową bez rozstrzygniecia, lub sam stanie się ofiarą. może skostnieje to jakoś, jak źle złożona kończyna, którą w końcu trzeba będzie złamać i składać na nowo- lub kulec na zawsze..
W gorszym wypadku powoli omota ofiarę, której pozostanie ucieczka- jak da radę.
Przez moment myslałam, że Esthere ocenia na chłodno ten związek, waży wady i zalety- ale jednak wyraźnie nie widzi, ze wchodzi do tej samej rzeki..
Usprawiedliwia go,szuka winy w sobie.
tymczasem On potrzebuje kamienia, na którym stępi się jego kosa.. żeby coś w sobie zmienić- to trudne ale możliwe.
A chyba znalazł żyzną ziemię... Co wyrośnie łatwo przewidzieć.
Autorko masz prace do wykonania, by przestać taką żyzną ziemią być.. wtedy byłoby jak po grudzie ale mielibyście szansę, by kiedyś te grudy rozbić..
Po lekturze tego jak i poprzedniego wątku jedna myśl mi się nasuwa. Do psychologa autorko i to prędko. Jesteś nieźle zaburzona i nie masz w tej chwili szans na zbudowanie zdrowej relacji. A raczej sama sobie tej szansy nie dajesz. Masz duży problem ze sobą a wolisz się skupiać na problemach tego czy poprzedniego faceta. A z Twoich wynurzeń o tym jaki to on manipulant, egoista, agresor etc. no ale zawód ma prestiżowy więc jeszcze go nie skreślasz boki można zrywać.
Czytasz wybiórczo. :-)
Gdzie napisałam, że tylko z powodu zawodu go nie skreślam ? Zawód ma OK. Lubię mężczyzn na poziomie, nie on pierwszy. Szukam tylko wsród ogarniętych życiowo.
Raz byłam z deweloperem. Ostatni pracował w ministerstwie. A Były mąż był handlowcem. No i co z tego?
Coś Ci się nie podoba?
Na problemach skupiam się własnych, na swoich reakcjach głównie, na potrzebie rodzinności.
Pochwal się swoją zdrową relacją i swoją idealną historią życia i dzieciństwa. :-) To pogadamy.
Elle, ja nigdy nie mialam watpliwosci, ze Autorka to zyzna ziemia dla kazdego narcyza: niepewna siebie, o miernej samoocenie, nie umiejaca podejmowac decyzji kobieta, z glebokim glodem milosci, ktorej nie doswiadczyla w dziecinstwie.
Niby poszla na terapie, niby ma wiedze, niby przerobila, a do bolu powtarza TEN SAM schemat partnera. Rowniez jest ten sam schemat zwiazku, w ktorym niby zauwaza toksyczne cechy mezczyzny, by bardzo szyko je umniejszac i negowac i szuka potwierdzenia, ze dobrze robi. Bo panicznie boi sie samotnosci i panicznie szuka absolutnej milosci.
I wcale mnie nie dziwi, ze wybiera mezczyzn z pozycja, imponujacych jej, bo sama chce sie nimi dowartosciowac (jakoze jej wlasne lezy i kwiczy). A to, ze wybiera absolutnych przydupasow jest tylko pochodna tego.
Napisałam tu długiego posta w tym temacie- chociaż czuję się trochę z innej bajki wśród kobiet które trafiły na tzw. psycholi od których uciekły- ale znikł w eterze i dobrze, bo w międzyczasie Esthere dopisała coś, co zmieniło mój ogląd sytuacji.
Wszyscy mamy wieksze lub mniejsze deficyty.
Bez pracy nad sobą nie znikną same, zaklinanie rzeczywistosci nic nie da.
W najlepszym wypadku toksyczny partner trafi na kogoś, kto nie ma zadatków na ofiarę, zaczną walkę lub wojnę podjazdową bez rozstrzygniecia, lub sam stanie się ofiarą. może skostnieje to jakoś, jak źle złożona kończyna, którą w końcu trzeba będzie złamać i składać na nowo- lub kulec na zawsze..
W gorszym wypadku powoli omota ofiarę, której pozostanie ucieczka- jak da radę.
Przez moment myslałam, że Esthere ocenia na chłodno ten związek, waży wady i zalety- ale jednak wyraźnie nie widzi, ze wchodzi do tej samej rzeki..
Usprawiedliwia go,szuka winy w sobie.
tymczasem On potrzebuje kamienia, na którym stępi się jego kosa.. żeby coś w sobie zmienić- to trudne ale możliwe.
A chyba znalazł żyzną ziemię... Co wyrośnie łatwo przewidzieć.
Autorko masz prace do wykonania, by przestać taką żyzną ziemią być.. wtedy byłoby jak po grudzie ale mielibyście szansę, by kiedyś te grudy rozbić..
Ładnie to wszystko napisałaś...ale nie do końca rozumiem sens tych metafor. On potrzebuje kamienia, a ja jestem żyzną glebą? Wiesz, my się tak ścieramy, ja stawiam mu opór, sądziłam, że jestem właśnie takim kamieniem.
Czasami szukam winy w sobie, ale to jak ktoś mi ostatnio powiedział, to ludzki odruch. Tylko psychopaci tego nie mają. Normalnie zawsze zagląda się w siebie i tam szuka odpowiedzi.
Po historii małżeństwa widzę też, że robiłam pewne rzeczy źle...I nie chcę się umartwiać...tylko próbuję zejść z tej postawy, która kiedyś miałam- nie szukania winy w sobie wcale. Dzięki terapii zrozumiałam, że czasem to mnie krzywdzono, a czasem to ja czyniłam to zło. Mam ogląd sytuacji małżeńskiej pełny- widzę swoje błędy, ale i widzę, na jakie cierpienie nie zasłużyłam.
W innych sytuacjach staram się tak samo- patrzę z różnych punktów widzenia. Ja potrafię się przyznac do błędu, ale i zobaczyć że jestem czasami niewinna.
On źle reagował w pewnych sytuacjach i uzycie określonych słów nie było moją niekompetencją tylko jego przewrażliwieniem, projekcją. Ja to potrafię rozdzielić i jego pretensje nie wpędzają mnie w poczucie winy.
Jesteśmy jako ludzie różni, z całkiem różnym bagażem, ja rozumiem to, że on ma swoje punkty wrażliwe, rozumiem, że emocjonalnie ma wyryte jakies ścieżki reagowania, one są poza świadomością, ja też je mam. On ma tendencje do irytacji, ja wpadam w dołki, depresyjne nastroje. Tylko ja coś z tym robię, chciałam zając się sobą, odważyłam się na terapię, na samopoznanie, a on nie.
Spotykam masę facetów którzy są w innym punkcie rozwojowym, w innym punkcie samoświadomości i to rodzi problemy. Chciałabym osobę bardzo świadomą, taki związek byłby bogatszy, pełniejszy. Ale nie ma męzczyzn, których bym znała którzy są świadomi siebie. To co mam zrobić? Próbowałam ich zmieniać, bo takie były tendencje we mnie, ale to mnie zmęczyło.
I jest teraz M. Taki jaki jest. Niedoskonały. Cenię w nim wiele rzeczy, ale ma poważną wadę. Mogę szukac innego. Nie będzie miał tej wady. To może będzie bardzo kiepskim kochankiem- egoistą w łóżku. Albo skąpcem. Albo nie polubi mojej córki. Albo nie zorganizuje nam czasu wolnego. Albo będzie niedecyzyjny. Albo leniwy.
Ja naprawdę nie wiem czy jest ktoś, kto może być całkiem OK.
A ja chcę miec rodzinę. Po prostu. Teraz. Nie na emeryturze.
A co ma moja zdrowa relacja do Twojego tematu autorko? :-) Jak ktoś ma normalny związek to nie może komentować tego co piszesz? To po co ten temat zakladalas?
I nie, Ty nie piszesz ze szukasz po prostu ogarnietego faceta, koniec, kropka. Bo to byłoby normalne. Ty, już chyba ze czwarty raz w tym temacie wymieniasz zawody :-D Obecny jest lekarzem czy kimś tam. Ale spotykalam się też z dziennikarzem, redaktorem naczelnym, dewepolerem, pracownikiem ministerstwa bla bla bla :-D Nie widzisz jakie to puste? Masz aż tak niskie poczucie własnej wartości, że zawody facetów, z którymi się spotykasz są aż tak ważne?
I w końcu jak to jest z tym skupieniem się na swoich problemach? Pracujesz nad sobą czy nie? Bo minął ponad rok od poprzedniej, równie "udanej relacji" a Ty wciąż powielasz te same błędy i stoisz w miejscu.
A rodzinę każdy chce mieć ale zdrową właśnie. A Ty byle szybciej, byle już mimo iż czerwone światła ostrzegawcze dają po oczach. Jak rasowa desperatka.
Po raz ostatni, Esthere, bo mi juz wybija, WADA to mozna nazwac czyjes balaganiarstwo, szybkie stresowanie sie, spoznianie sie 5 minut czy tez lenienie sie z wyplenieniem ogrodka. To sa wady. Bycie manipulatywnym dupkiem, dla ktorego liczy sie tylko jego wlasna wygoda i podporzadkowanie sobie partnerki, nie jest wada, a powaznym zaburzeniem osobowosci.
I szczerze mowiac, guzik powinno Cie obchodzic, jakie ma braki z dziecinstwa. To jego problem. Nie jestes terapeuta by go naprawiac. On sobie nie zyczy, a Ty go zmusic nie mozesz.
Elle, ja nigdy nie mialam watpliwosci, ze Autorka to zyzna ziemia dla kazdego narcyza: niepewna siebie, o miernej samoocenie, nie umiejaca podejmowac decyzji kobieta, z glebokim glodem milosci, ktorej nie doswiadczyla w dziecinstwie.
Niby poszla na terapie, niby ma wiedze, niby przerobila, a do bolu powtarza TEN SAM schemat partnera. Rowniez jest ten sam schemat zwiazku, w ktorym niby zauwaza toksyczne cechy mezczyzny, by bardzo szyko je umniejszac i negowac i szuka potwierdzenia, ze dobrze robi. Bo panicznie boi sie samotnosci i panicznie szuka absolutnej milosci.
I wcale mnie nie dziwi, ze wybiera mezczyzn z pozycja, imponujacych jej, bo sama chce sie nimi dowartosciowac (jakoze jej wlasne lezy i kwiczy). A to, ze wybiera absolutnych przydupasow jest tylko pochodna tego.
Ja się nie boję samotności, mnie ona już zmęczyła. Przestałam udawać Heroskę. Potrzebuję kogoś, samemu żyje się naprawdę cięzko. Już mam lata takiej samotności za sobą. I nie bawi mnie to już. No tak po ludzku.
Nie umniejszam jego złych cech, widze je, ale ma też dobre. Ma rzeczy ważne dla mnie.
Cały czas potwierdzam, od poczatku tego wątku, że mi się źle z nim komunikuje w konfliktach, że mi źle robi jego postawa - ale sprzeczek było może ze 3. Tak, one są sygnałem jakimś. Ale przeżyłam z nim już dziesiątki dni. Gdybym się czuła cały czas źle, gdyby było całkiem do bani ( była taka krótka relacja u mnie niedawno ) - to bym odeszła.
Ja się po sporach z nim czuję bardzo źle, i może jeszcze coś się wydarzy. Wtedy dokonam bilansu.
Ale też spędzamy czas w miejscach, które uwielbiamy, śmiejemy się, jesteśmy z naszymi dziećmi.
Ma jazdy, ale też mnie nieludzko rozśmiesza. Mamy udany seks.
Chcę jeszcze z nim spróbować, bo decyzja musi być moja, pochodząca z tego, co sama czuję.
Dobre podsumowanie, sama to zauważam.
Niespójnośc bierze się stąd, że w tej relacji są różne wątki, elementy.
Jak poświecimy reflektorem na to, co mi przeszkadza, to mamy tylko to.
Jak poświecimy na jego zalety - to mamy też inny obraz. Lepszy.Podoba mi się jego zaangażowanie, seks, czułość, sposób ubierania, ogarnięcie, bycie pomocnym, dążenie do tworzenia rodziny. Przejrzystośc relacji, poukładane plany na bliższe i dalsze terminy, stosunek do dzieci, stosunek do pieniędzy.
Nie podoba: to, jak się zachowuje w sytuacjach konfliktowych. Pisałam, że on wybucha. No nie jest tak, że na mnie krzyczy, czy padają niecenzuralne słowa. Po prostu jest w emocjach i to widzę. Ja się boję konfliktu i boję się zmiany nastroju - to mam z dzieciństwa. takie uwrażliwienie na to ( pamięć po matce, która robiła się zła gdy alkohol zaczął działać). Dla mnie te jego reakcje są niewspółmierne do bodźca. Mnie takie słowa jakie na nim robią wrażenie - nie robią nic. Dla mnie to nowość. A w nim to buzuje. i jeszcze jest tak, że właśnie stawia mi ostre granice, jakby sprawdzał, czy ja się ugnę czy nie ugnę. I ja się nie uginam. W tej chwili już zmienił podejście, już wie, że żadne telefony, które ja wykonuję, mają go nie interesować, że oddzwaniam kiedy uznam itd. Trochę mnie próbował tresować, ale ja mam na to wywalone i się nie daję. Aczkolwiek samo stawianie oporu ( który ostatecznie jest skuteczny ) trochę mnie męczy, bo pochłania jakąś tam energię.Myślę, że jeśli będzie nadal reagował silnie na pewne pierdoły to faktycznie nie będzie możliwe z nim bycie w związku. Na razie były dwie takie sytuacje. Ja mu nie pozostaję dłużna - spieram się z nim i bronię swojego, więc to są naprawdę cięte rozmowy. On mi stawia granice, ja jemu- szarpiemy się momentami. Nie wiem, czy to taka początkowa walka o władzę, czy o co chodzi. On mówi, że się docieramy i że jest drażliwy z powodu egzaminu. To może mieć jakiś wpływ, choć sądzę, że on jednak taki jest po prostu. A że ja też dyskutuję z nim odważnie, mocno i wprost - padło zdanie, że popracujemy nad tym. Dokładnie pierwsze zdanie było takie- że on popracuje, a drugie, że to, co ja mówię też go rani, i ja też mogłabym się zastanowić, co mówię.
Badamy po prostu swoje wrażliwe punkty. On ma ten próg nisko, ja wyżej. Uważam, że jest przewrażliwiony, i z takim człowiekiem jest cięzko generalnie. Do tego w sporach odbija mi piłeczkę, co mnie wkurza maksymalnie.Gdyby facet miał tylko te złe cechy, dawno bym sobie już poszła, ale ma inne, ważne dla mnie, z czego najważniejszą jest rodzinność. To był mój priorytet. Dlatego sama jestem skołowana. Stąd niespójne odpowiedzi. Facet ma rózne strony, [pewne potrzeby zaspakaja w 100 %, a gdzie indziej jest deficyt. Rozmowa z nim w konflikcie to masakra. Jakby nikt nikogo nie rozumiał, a emocje sięgają zenitu. A to on wychodzi w trakcie dyskusji, a to ja. Ostatnio to ja zaczęłam się zbierać do wyjścia - na co się oburzył pożniej, że ja potrafię zakończyć coś w 5 minut.
No takie włoskie małżeństwo. I to jest męczące. Wolałabym więcej dobrej, spokojnej komunikacji. Bo się wykończymy. Wydaje mi się, że my się w rozmowie spornej w ogóle nie rozumiemy, jakby każde mówiło o czymś innym, nie ma w ogóle punktu stycznego. To jest najgorsze. I że czasem nie od razu go coś zaboli, tylko po przemyśleniu, po czasie ( i wtedy nagle zmienia mu się nastrój ). No to jest takie kiepskie, nie ogarniam.
Ale z jakiego powodu uważasz, że on w którymś momencie inaczej zacznie reagować na pierdoły? Z reguły człowiek na początku związku baaardo się kryje ze swoimi wadami, stara się pokazać z najlepszej strony, dużo jest skłonny wybaczyć. Ech, w sumie trochę już mi się nie chce powtarzać tego samego, bo nie odpowiadasz na pytanie główne: dlaczego (na jakich podstawach, jakim sposobem) uważasz, że on się zmieni?
(Tego nie ogarniam, że ma się zmienić tak kluczowa rzecz jak jego temperament i wyuczone sposoby reagowania na napięcie).
Ostatecznie rozchodzi się o to, czego ty chcesz. Chcesz spokojnego, zrównoważonego faceta, przy którym dobrze się będziesz czuła, nie będziesz musiała walczyć o swoją pozycję i martwić się wahaniami nastrojów, które cię rozstrajają i przypominają dom rodzinny? Chcesz kogoś, kto w sporach rozmawia, przyjmuje różne perspektywy i dąży do rozwiązania, a nie do tego, żeby było "moje na wierzchu"? Chcesz się nie męczyć w związku? To zmień partnera, sama dobrze widzisz, że to nie ten. Znajdź kogoś, kogo nie będziesz musiała ZMIENIAĆ, tylko będziesz w stanie przyzwyczaić się do jego wad. (Rozumiesz, nie? Można przyzwyczaić się do tego, że partner nie ubiera się fajnie, nie ogarnia sprzątania, jest roztrzepany... można go nauczyć seksu ze sobą, można mu podmienić garderobę, kupować fajne ciuchy, wywieszać karteczki na zlewie "jestem usyfiony, umyj mnie!" ale czy można się przyzwyczaić do tego, że ktoś chce przejąć władzę i walczy o pozycję w związku? Czy można to zmienić poza terapią w ogóle?).
A co ma moja zdrowa relacja do Twojego tematu autorko? :-) Jak ktoś ma normalny związek to nie może komentować tego co piszesz? To po co ten temat zakladalas?
I nie, Ty nie piszesz ze szukasz po prostu ogarnietego faceta, koniec, kropka. Bo to byłoby normalne. Ty, już chyba ze czwarty raz w tym temacie wymieniasz zawody :-D Obecny jest lekarzem czy kimś tam. Ale spotykalam się też z dziennikarzem, redaktorem naczelnym, dewepolerem, pracownikiem ministerstwa bla bla bla :-D Nie widzisz jakie to puste? Masz aż tak niskie poczucie własnej wartości, że zawody facetów, z którymi się spotykasz są aż tak ważne?
I w końcu jak to jest z tym skupieniem się na swoich problemach? Pracujesz nad sobą czy nie? Bo minął ponad rok od poprzedniej, równie "udanej relacji" a Ty wciąż powielasz te same błędy i stoisz w miejscu.
A rodzinę każdy chce mieć ale zdrową właśnie. A Ty byle szybciej, byle już mimo iż czerwone światła ostrzegawcze dają po oczach. Jak rasowa desperatka.
Akurat partnerzy mieli takie zawody. Wymieniam, bo to bez znaczenia. Nie wyhaczam ich po zawodzie. Tak się składało, że takich ludzi poznawałam, w swoim środowisku, na szkoleniach, i podziwiam ludzi o konkretnych ściezkach kariery czy specjalizacjach. Pisałam o tym.
Moja odpowiedź to był komentarz do sugestii, że obecny ma taki zawód, więc ja z tego względu z nim jestem. Absurd. To jest jedna z zalet, bo go podziwiam. Chciałam bardzo osobę, która pracuje w taki sposób, że pomaga ludziom. Nawet to sobie kiedyś napisałam na kartce.
Mój zawód też jest niezły i faceci czasami mają z tym problem. Pisałam już o tym wcześniej. Nie będe się powtarzać.
Moim głównym kryterium było zaangażowanie faceta. I rodzinnośc.
Doświadczenia z portali itd? 1 na 100 szuka stałej partnerki i chce się angażować. Mnie to męczy, rozumiesz? MĘCZY.
Ela210 napisał/a:Napisałam tu długiego posta w tym temacie- chociaż czuję się trochę z innej bajki wśród kobiet które trafiły na tzw. psycholi od których uciekły- ale znikł w eterze i dobrze, bo w międzyczasie Esthere dopisała coś, co zmieniło mój ogląd sytuacji.
Wszyscy mamy wieksze lub mniejsze deficyty.
Bez pracy nad sobą nie znikną same, zaklinanie rzeczywistosci nic nie da.
W najlepszym wypadku toksyczny partner trafi na kogoś, kto nie ma zadatków na ofiarę, zaczną walkę lub wojnę podjazdową bez rozstrzygniecia, lub sam stanie się ofiarą. może skostnieje to jakoś, jak źle złożona kończyna, którą w końcu trzeba będzie złamać i składać na nowo- lub kulec na zawsze..
W gorszym wypadku powoli omota ofiarę, której pozostanie ucieczka- jak da radę.
Przez moment myslałam, że Esthere ocenia na chłodno ten związek, waży wady i zalety- ale jednak wyraźnie nie widzi, ze wchodzi do tej samej rzeki..
Usprawiedliwia go,szuka winy w sobie.
tymczasem On potrzebuje kamienia, na którym stępi się jego kosa.. żeby coś w sobie zmienić- to trudne ale możliwe.
A chyba znalazł żyzną ziemię... Co wyrośnie łatwo przewidzieć.
Autorko masz prace do wykonania, by przestać taką żyzną ziemią być.. wtedy byłoby jak po grudzie ale mielibyście szansę, by kiedyś te grudy rozbić..Ładnie to wszystko napisałaś...ale nie do końca rozumiem sens tych metafor. On potrzebuje kamienia, a ja jestem żyzną glebą? Wiesz, my się tak ścieramy, ja stawiam mu opór, sądziłam, że jestem właśnie takim kamieniem.
Czasami szukam winy w sobie, ale to jak ktoś mi ostatnio powiedział, to ludzki odruch. Tylko psychopaci tego nie mają. Normalnie zawsze zagląda się w siebie i tam szuka odpowiedzi.
Po historii małżeństwa widzę też, że robiłam pewne rzeczy źle...I nie chcę się umartwiać...tylko próbuję zejść z tej postawy, która kiedyś miałam- nie szukania winy w sobie wcale. Dzięki terapii zrozumiałam, że czasem to mnie krzywdzono, a czasem to ja czyniłam to zło. Mam ogląd sytuacji małżeńskiej pełny- widzę swoje błędy, ale i widzę, na jakie cierpienie nie zasłużyłam.
W innych sytuacjach staram się tak samo- patrzę z różnych punktów widzenia. Ja potrafię się przyznac do błędu, ale i zobaczyć że jestem czasami niewinna.
On źle reagował w pewnych sytuacjach i uzycie określonych słów nie było moją niekompetencją tylko jego przewrażliwieniem, projekcją. Ja to potrafię rozdzielić i jego pretensje nie wpędzają mnie w poczucie winy.Jesteśmy jako ludzie różni, z całkiem różnym bagażem, ja rozumiem to, że on ma swoje punkty wrażliwe, rozumiem, że emocjonalnie ma wyryte jakies ścieżki reagowania, one są poza świadomością, ja też je mam. On ma tendencje do irytacji, ja wpadam w dołki, depresyjne nastroje. Tylko ja coś z tym robię, chciałam zając się sobą, odważyłam się na terapię, na samopoznanie, a on nie.
Spotykam masę facetów którzy są w innym punkcie rozwojowym, w innym punkcie samoświadomości i to rodzi problemy. Chciałabym osobę bardzo świadomą, taki związek byłby bogatszy, pełniejszy. Ale nie ma męzczyzn, których bym znała którzy są świadomi siebie. To co mam zrobić? Próbowałam ich zmieniać, bo takie były tendencje we mnie, ale to mnie zmęczyło.
I jest teraz M. Taki jaki jest. Niedoskonały. Cenię w nim wiele rzeczy, ale ma poważną wadę. Mogę szukac innego. Nie będzie miał tej wady. To może będzie bardzo kiepskim kochankiem- egoistą w łóżku. Albo skąpcem. Albo nie polubi mojej córki. Albo nie zorganizuje nam czasu wolnego. Albo będzie niedecyzyjny. Albo leniwy.Ja naprawdę nie wiem czy jest ktoś, kto może być całkiem OK.
A ja chcę miec rodzinę. Po prostu. Teraz. Nie na emeryturze.
Ja Ciebie doskonale rozumiem Esthere. nie chodzi o to, byś bezkrytycznie podchodziła do siebie.
Powiem Ci tak, ja wiem doskonale, co to znaczy foch, obrażanie się bez powodu. Mój mąż taki BYŁ.
Piszę "był" ale mąż nie jest były- dłuuga historia.
Ja wprawdzie nie miałam zadatków na ofiare czy wpędzanie siebie w poczucie winy- ale poradziłam sobie z tym inaczej- uznałam to za coś mało znaczącego w naszym zwiazku, co można ominąć i wykpić, i jakoś to skostniało- nie rozwiazywaliśmy problemów aż pierd..ęło...
A tu właśnie chodzi o to, by nie akceptować, nie żyć z tym. Słowa to mało, muszą pójść za tym czyny. Nie można akceptować bylejakości- bo na drugiej szali jest przecież tyle zalet..
Tu Ci może być wbrew pozorom trudniej, bo tych zalet obecny Pan ma wiele.
On ma zadanie do wykonania swoje- tu musi sam dojrzeć do tego, a Ty nie powinnaś stwarzać mu podpórek,akceptować dziadostwo, bo im szybciej zderzy się z glebą, tym szybciej zrobi coś z tym.
A można. Mój mąż jest już prawie 2 lata na terapii, gdzie od zachwytu nad terapeutką- jak go ona świetnie rozumie, przeszedł do etapu- nienawidzę tej baby- ale spotkania otwierają mi oczy. Ale to jego zadanie, nic Tobie do tego..
Ty masz swoje do przeanalizowania.
Tylko tyle:
http://www.kobieceserca.pl/test-kochania-za-bardzo/
Stawiam, ze jestes w stanie odpowiedziec "tak" na kazde pytanie.
Esthere napisał/a:Dobre podsumowanie, sama to zauważam.
Niespójnośc bierze się stąd, że w tej relacji są różne wątki, elementy.
Jak poświecimy reflektorem na to, co mi przeszkadza, to mamy tylko to.
Jak poświecimy na jego zalety - to mamy też inny obraz. Lepszy.Podoba mi się jego zaangażowanie, seks, czułość, sposób ubierania, ogarnięcie, bycie pomocnym, dążenie do tworzenia rodziny. Przejrzystośc relacji, poukładane plany na bliższe i dalsze terminy, stosunek do dzieci, stosunek do pieniędzy.
Nie podoba: to, jak się zachowuje w sytuacjach konfliktowych. Pisałam, że on wybucha. No nie jest tak, że na mnie krzyczy, czy padają niecenzuralne słowa. Po prostu jest w emocjach i to widzę. Ja się boję konfliktu i boję się zmiany nastroju - to mam z dzieciństwa. takie uwrażliwienie na to ( pamięć po matce, która robiła się zła gdy alkohol zaczął działać). Dla mnie te jego reakcje są niewspółmierne do bodźca. Mnie takie słowa jakie na nim robią wrażenie - nie robią nic. Dla mnie to nowość. A w nim to buzuje. i jeszcze jest tak, że właśnie stawia mi ostre granice, jakby sprawdzał, czy ja się ugnę czy nie ugnę. I ja się nie uginam. W tej chwili już zmienił podejście, już wie, że żadne telefony, które ja wykonuję, mają go nie interesować, że oddzwaniam kiedy uznam itd. Trochę mnie próbował tresować, ale ja mam na to wywalone i się nie daję. Aczkolwiek samo stawianie oporu ( który ostatecznie jest skuteczny ) trochę mnie męczy, bo pochłania jakąś tam energię.Myślę, że jeśli będzie nadal reagował silnie na pewne pierdoły to faktycznie nie będzie możliwe z nim bycie w związku. Na razie były dwie takie sytuacje. Ja mu nie pozostaję dłużna - spieram się z nim i bronię swojego, więc to są naprawdę cięte rozmowy. On mi stawia granice, ja jemu- szarpiemy się momentami. Nie wiem, czy to taka początkowa walka o władzę, czy o co chodzi. On mówi, że się docieramy i że jest drażliwy z powodu egzaminu. To może mieć jakiś wpływ, choć sądzę, że on jednak taki jest po prostu. A że ja też dyskutuję z nim odważnie, mocno i wprost - padło zdanie, że popracujemy nad tym. Dokładnie pierwsze zdanie było takie- że on popracuje, a drugie, że to, co ja mówię też go rani, i ja też mogłabym się zastanowić, co mówię.
Badamy po prostu swoje wrażliwe punkty. On ma ten próg nisko, ja wyżej. Uważam, że jest przewrażliwiony, i z takim człowiekiem jest cięzko generalnie. Do tego w sporach odbija mi piłeczkę, co mnie wkurza maksymalnie.Gdyby facet miał tylko te złe cechy, dawno bym sobie już poszła, ale ma inne, ważne dla mnie, z czego najważniejszą jest rodzinność. To był mój priorytet. Dlatego sama jestem skołowana. Stąd niespójne odpowiedzi. Facet ma rózne strony, [pewne potrzeby zaspakaja w 100 %, a gdzie indziej jest deficyt. Rozmowa z nim w konflikcie to masakra. Jakby nikt nikogo nie rozumiał, a emocje sięgają zenitu. A to on wychodzi w trakcie dyskusji, a to ja. Ostatnio to ja zaczęłam się zbierać do wyjścia - na co się oburzył pożniej, że ja potrafię zakończyć coś w 5 minut.
No takie włoskie małżeństwo. I to jest męczące. Wolałabym więcej dobrej, spokojnej komunikacji. Bo się wykończymy. Wydaje mi się, że my się w rozmowie spornej w ogóle nie rozumiemy, jakby każde mówiło o czymś innym, nie ma w ogóle punktu stycznego. To jest najgorsze. I że czasem nie od razu go coś zaboli, tylko po przemyśleniu, po czasie ( i wtedy nagle zmienia mu się nastrój ). No to jest takie kiepskie, nie ogarniam.Ale z jakiego powodu uważasz, że on w którymś momencie inaczej zacznie reagować na pierdoły? Z reguły człowiek na początku związku baaardo się kryje ze swoimi wadami, stara się pokazać z najlepszej strony, dużo jest skłonny wybaczyć. Ech, w sumie trochę już mi się nie chce powtarzać tego samego, bo nie odpowiadasz na pytanie główne: dlaczego (na jakich podstawach, jakim sposobem) uważasz, że on się zmieni?
(Tego nie ogarniam, że ma się zmienić tak kluczowa rzecz jak jego temperament i wyuczone sposoby reagowania na napięcie).
Ostatecznie rozchodzi się o to, czego ty chcesz. Chcesz spokojnego, zrównoważonego faceta, przy którym dobrze się będziesz czuła, nie będziesz musiała walczyć o swoją pozycję i martwić się wahaniami nastrojów, które cię rozstrajają i przypominają dom rodzinny? Chcesz kogoś, kto w sporach rozmawia, przyjmuje różne perspektywy i dąży do rozwiązania, a nie do tego, żeby było "moje na wierzchu"? Chcesz się nie męczyć w związku? To zmień partnera, sama dobrze widzisz, że to nie ten. Znajdź kogoś, kogo nie będziesz musiała ZMIENIAĆ, tylko będziesz w stanie przyzwyczaić się do jego wad. (Rozumiesz, nie? Można przyzwyczaić się do tego, że partner nie ubiera się fajnie, nie ogarnia sprzątania, jest roztrzepany... można go nauczyć seksu ze sobą, można mu podmienić garderobę, kupować fajne ciuchy, wywieszać karteczki na zlewie "jestem usyfiony, umyj mnie!" ale czy można się przyzwyczaić do tego, że ktoś chce przejąć władzę i walczy o pozycję w związku? Czy można to zmienić poza terapią w ogóle?).
To są dobre pytania. Ja sama się obawiam, że te sposoby się NIE zmienią. Sądzę jednak, że przy dobrej woli ludzie są w stanie trochę się oszlifować wzajemnie.
Założyłam ten wątek, bo właśnie to jest problemem. Jego sposoby reagowania. On chodzi do psychologa. Może na tej podstawie mam nadzieję, że coś się poprawi? Nie wiem.
Z drugiej strony co jeśli się NIE poprawi? Własnie z tym dylematem tu przyszłam. Bo biorę pod uwagę, że będzie jak jest, albo będzie nawet gorzej. Ale to wtedy będę się tym martwić. Nie znam go jeszcze ale chętnie poznam. I swoje reakcje na niego. Bo one mi dużo powiedzą.
Znałam facetów, z którymi szło się dogadać. Jeden nie odpowiadał mi smakowo- zapachowo. Inny miał tatuaże- naprawdę nie mogłabym tego zaakceptować. Jestem osobą, która naprawdę ma różne wymagania i trudno mi to przeskoczyć. łącznie z ubiorem. Nie wyobrażam sobie traktowania faceta jak dziecko, sugerowania mu, co ma założyć. Przerabiałam to. To mnie męczy. Facet ma wyglądać sam z siebie, z włąsnego poczucia smaku.
Podobny cykl porażek następuje czasem w łóżku. Jak będzie się dogadywał ze mną, ale posiadał mikropenisa, który kończy po minucie, to też nie będzie dobrze.
Były mąz natomiast się nie rozwijał kompletnie. Godzinami siedział przed komputerem. Totalny marazm i brak wiary w siebie. Ale był i jest dobrym ojcem. Z ex były fascynujące rozmowy, ale miał problem z bliskością.
Rozumiecie mnie?
Ciągle coś kluczowego będzie nie tak. Jestem tym zmęczona.
Esthere napisał/a:Ela210 napisał/a:Napisałam tu długiego posta w tym temacie- chociaż czuję się trochę z innej bajki wśród kobiet które trafiły na tzw. psycholi od których uciekły- ale znikł w eterze i dobrze, bo w międzyczasie Esthere dopisała coś, co zmieniło mój ogląd sytuacji.
Wszyscy mamy wieksze lub mniejsze deficyty.
Bez pracy nad sobą nie znikną same, zaklinanie rzeczywistosci nic nie da.
W najlepszym wypadku toksyczny partner trafi na kogoś, kto nie ma zadatków na ofiarę, zaczną walkę lub wojnę podjazdową bez rozstrzygniecia, lub sam stanie się ofiarą. może skostnieje to jakoś, jak źle złożona kończyna, którą w końcu trzeba będzie złamać i składać na nowo- lub kulec na zawsze..
W gorszym wypadku powoli omota ofiarę, której pozostanie ucieczka- jak da radę.
Przez moment myslałam, że Esthere ocenia na chłodno ten związek, waży wady i zalety- ale jednak wyraźnie nie widzi, ze wchodzi do tej samej rzeki..
Usprawiedliwia go,szuka winy w sobie.
tymczasem On potrzebuje kamienia, na którym stępi się jego kosa.. żeby coś w sobie zmienić- to trudne ale możliwe.
A chyba znalazł żyzną ziemię... Co wyrośnie łatwo przewidzieć.
Autorko masz prace do wykonania, by przestać taką żyzną ziemią być.. wtedy byłoby jak po grudzie ale mielibyście szansę, by kiedyś te grudy rozbić..Ładnie to wszystko napisałaś...ale nie do końca rozumiem sens tych metafor. On potrzebuje kamienia, a ja jestem żyzną glebą? Wiesz, my się tak ścieramy, ja stawiam mu opór, sądziłam, że jestem właśnie takim kamieniem.
Czasami szukam winy w sobie, ale to jak ktoś mi ostatnio powiedział, to ludzki odruch. Tylko psychopaci tego nie mają. Normalnie zawsze zagląda się w siebie i tam szuka odpowiedzi.
Po historii małżeństwa widzę też, że robiłam pewne rzeczy źle...I nie chcę się umartwiać...tylko próbuję zejść z tej postawy, która kiedyś miałam- nie szukania winy w sobie wcale. Dzięki terapii zrozumiałam, że czasem to mnie krzywdzono, a czasem to ja czyniłam to zło. Mam ogląd sytuacji małżeńskiej pełny- widzę swoje błędy, ale i widzę, na jakie cierpienie nie zasłużyłam.
W innych sytuacjach staram się tak samo- patrzę z różnych punktów widzenia. Ja potrafię się przyznac do błędu, ale i zobaczyć że jestem czasami niewinna.
On źle reagował w pewnych sytuacjach i uzycie określonych słów nie było moją niekompetencją tylko jego przewrażliwieniem, projekcją. Ja to potrafię rozdzielić i jego pretensje nie wpędzają mnie w poczucie winy.Jesteśmy jako ludzie różni, z całkiem różnym bagażem, ja rozumiem to, że on ma swoje punkty wrażliwe, rozumiem, że emocjonalnie ma wyryte jakies ścieżki reagowania, one są poza świadomością, ja też je mam. On ma tendencje do irytacji, ja wpadam w dołki, depresyjne nastroje. Tylko ja coś z tym robię, chciałam zając się sobą, odważyłam się na terapię, na samopoznanie, a on nie.
Spotykam masę facetów którzy są w innym punkcie rozwojowym, w innym punkcie samoświadomości i to rodzi problemy. Chciałabym osobę bardzo świadomą, taki związek byłby bogatszy, pełniejszy. Ale nie ma męzczyzn, których bym znała którzy są świadomi siebie. To co mam zrobić? Próbowałam ich zmieniać, bo takie były tendencje we mnie, ale to mnie zmęczyło.
I jest teraz M. Taki jaki jest. Niedoskonały. Cenię w nim wiele rzeczy, ale ma poważną wadę. Mogę szukac innego. Nie będzie miał tej wady. To może będzie bardzo kiepskim kochankiem- egoistą w łóżku. Albo skąpcem. Albo nie polubi mojej córki. Albo nie zorganizuje nam czasu wolnego. Albo będzie niedecyzyjny. Albo leniwy.Ja naprawdę nie wiem czy jest ktoś, kto może być całkiem OK.
A ja chcę miec rodzinę. Po prostu. Teraz. Nie na emeryturze.
Ja Ciebie doskonale rozumiem Esthere. nie chodzi o to, byś bezkrytycznie podchodziła do siebie.
Powiem Ci tak, ja wiem doskonale, co to znaczy foch, obrażanie się bez powodu. Mój mąż taki BYŁ.
Piszę "był" ale mąż nie jest były- dłuuga historia.
Ja wprawdzie nie miałam zadatków na ofiare czy wpędzanie siebie w poczucie winy- ale poradziłam sobie z tym inaczej- uznałam to za coś mało znaczącego w naszym zwiazku, co można ominąć i wykpić, i jakoś to skostniało- nie rozwiazywaliśmy problemów aż pierd..ęło...A tu właśnie chodzi o to, by nie akceptować, nie żyć z tym. Słowa to mało, muszą pójść za tym czyny. Nie można akceptować bylejakości- bo na drugiej szali jest przecież tyle zalet..
Tu Ci może być wbrew pozorom trudniej, bo tych zalet obecny Pan ma wiele.
On ma zadanie do wykonania swoje- tu musi sam dojrzeć do tego, a Ty nie powinnaś stwarzać mu podpórek,akceptować dziadostwo, bo im szybciej zderzy się z glebą, tym szybciej zrobi coś z tym.
A można. Mój mąż jest już prawie 2 lata na terapii, gdzie od zachwytu nad terapeutką- jak go ona świetnie rozumie, przeszedł do etapu- nienawidzę tej baby- ale spotkania otwierają mi oczy. Ale to jego zadanie, nic Tobie do tego..
Ty masz swoje do przeanalizowania.
Ale gdybyć wtedy postanowiła nie żyć z tym, to dziś nie bylibyście razem.
Rozumiem, że to on musi sam zobaczyć i przepracować. Ja sama też musiałam niektóre rzeczy chcieć sama zmienić. Wiem jak to jest nie rozumieć, że się ma problem. Ja tak żyłam latami. Nic nie pomoże, impuls do zmiany musi przyjść z wewnątrz.
Ale czy M poczuje taką potrzebę? Ja myślę, patrząc na jego sztywną postawę obronną, że nie. Może kiedyś. A może w ogóle.
Teraz chodzi o mnie, o moje reakcje, o to, jak ja się z tym czuję. I żeby to mnie nie krzywdziło.
W związku są DWIE osoby. to oklepane hasło, ale jakże prawdziwe- masz wpływ tylko na swoje zachowanie i zmianę, a nie na partnera. Ty się zmienisz, coś się zmieni w układzie.
Oczekiwanie że partnera zmieni psycholog a Ty poczekasz bez pracy nad sobą to naiwne.
PS.
Gdybym wtedy uznała, ze tylko On ma prace do wykonania też nie bylibyśmy razem- tego jestem pewna na 100 %
W związku są DWIE osoby. to oklepane hasło, ale jakże prawdziwe- masz wpływ tylko na swoje zachowanie i zmianę, a nie na partnera. Ty się zmienisz, coś się zmieni w układzie.
Oczekiwanie że partnera zmieni psycholog a Ty poczekasz bez pracy nad sobą to naiwne.
PS.
Gdybym wtedy uznała, ze tylko On ma prace do wykonania też nie bylibyśmy razem- tego jestem pewna na 100 %
No i ja jestem tego zdania. Są dwie osoby i wpływ jest na siebie. Zmiana siebie zmienia układ. Dlatego tak sobie myślę że ja też nam coś do przepracowania.
W ogóle sądzę że związki jakie mamy nie są przypadkowe. To chodzi o lekcje jakie daje nam życie. Czasami w kimś można zobaczyć cześć siebie. Takie lustro.
Wiele zobaczyłam w sobie po poprzedniej relacji. I nawet jeśli obecna nie jest relacja na życie to wiem ze mnie czegos nauczy. Da mi jakieś ważne informacje.
Bardzo dziś się zastanawiam nad sobą. Nad wyborem M. Nad swoimi reakcjami.
To są dobre pytania. Ja sama się obawiam, że te sposoby się NIE zmienią. Sądzę jednak, że przy dobrej woli ludzie są w stanie trochę się oszlifować wzajemnie.
Założyłam ten wątek, bo właśnie to jest problemem. Jego sposoby reagowania. On chodzi do psychologa. Może na tej podstawie mam nadzieję, że coś się poprawi? Nie wiem.Z drugiej strony co jeśli się NIE poprawi? Własnie z tym dylematem tu przyszłam. Bo biorę pod uwagę, że będzie jak jest, albo będzie nawet gorzej. Ale to wtedy będę się tym martwić. Nie znam go jeszcze ale chętnie poznam. I swoje reakcje na niego. Bo one mi dużo powiedzą.
Znałam facetów, z którymi szło się dogadać. Jeden nie odpowiadał mi smakowo- zapachowo. Inny miał tatuaże- naprawdę nie mogłabym tego zaakceptować. Jestem osobą, która naprawdę ma różne wymagania i trudno mi to przeskoczyć. łącznie z ubiorem. Nie wyobrażam sobie traktowania faceta jak dziecko, sugerowania mu, co ma założyć. Przerabiałam to. To mnie męczy. Facet ma wyglądać sam z siebie, z włąsnego poczucia smaku.
Podobny cykl porażek następuje czasem w łóżku. Jak będzie się dogadywał ze mną, ale posiadał mikropenisa, który kończy po minucie, to też nie będzie dobrze.
Były mąz natomiast się nie rozwijał kompletnie. Godzinami siedział przed komputerem. Totalny marazm i brak wiary w siebie. Ale był i jest dobrym ojcem. Z ex były fascynujące rozmowy, ale miał problem z bliskością.
Rozumiecie mnie?
Ciągle coś kluczowego będzie nie tak. Jestem tym zmęczona.
Okej, ja teraz zrozumiałam, czemu Cię nie mogę zrozumieć - nie ogarniam twoich priorytetów. Opisujesz rzeczy "nie do przeskoczenia", które dla mnie byłyby "no okeeej", ale na razie zgadzasz się na rzeczy, które dla mnie przy pierwszym wydarzeniu byłyby końcem relacji. Cóż, ludzie mają różnie. Powodzenia życzę w znalezieniu faceta, który wszystkie kluczowe rzeczy będzie miał na miejscu. (I że dla niego TY też będziesz odpowiednia, że się zgodzą wam te kluczowe rzeczy).
OK, zwiazki nie sa przypadkowe, to prawda, ale chec zmiany siebie BY ZMIENIC partnera jest porabana. Zmienic mozesz sie tylko sama, dla siebie.
A dopoki uwazasz, ze Twoim sensem istnienia i poczuciem wartosci jest "terapeutyzowanie" lansowego (czyli takiego trofeum) ale totalnego dupka by stal sie lepsza wersja siebie, to zawsze skonczysz w tym samym miejscu- czyli daleko pod kregoslupem. I wiesz, jakbys byla bezdzietna, to o ile bym Ci wspolczula, to bym stwierdzila, ze to Twoj wybor i dobrze. Ale Ty masz corke, corke , ktora widzi jak jej matka lata z wywalonym ozorem i zyly sobie wypruwa dla buraka. Naprawde chcesz by miala taki obraz ludzkich relacji?
OK, zwiazki nie sa przypadkowe, to prawda, ale chec zmiany siebie BY ZMIENIC partnera jest porabana. Zmienic mozesz sie tylko sama, dla siebie.
A dopoki uwazasz, ze Twoim sensem istnienia i poczuciem wartosci jest "terapeutyzowanie" lansowego (czyli takiego trofeum) ale totalnego dupka by stal sie lepsza wersja siebie, to zawsze skonczysz w tym samym miejscu- czyli daleko pod kregoslupem. I wiesz, jakbys byla bezdzietna, to o ile bym Ci wspolczula, to bym stwierdzila, ze to Twoj wybor i dobrze. Ale Ty masz corke, corke , ktora widzi jak jej matka lata z wywalonym ozorem i zyly sobie wypruwa dla buraka. Naprawde chcesz by miala taki obraz ludzkich relacji?
Nie nie! Absolutnie nie o to chodzi, by robić to dla zmiany partnera i po to właśnie.
Robisz to dla siebie, przestajesz akceptować rzeczy które tak naprawdę Ci zawsze przeszkadzały, tylko je zepchnełaś gdzieś na margines.
Zmiana partnera to skutek uboczny- gdyby nie nastapił to nie znaczy, ze zmiana była bezwartosciowa. Przeciwnie. To coś jak oddychanie wreszcie swobodnie. Fajnie, że zwiazek się zmienił, cos budujemy razem- ale jeśli nie- partner został tam gdzie został- trudno i bez żalu. Nie mam na to wpływu i u siebie nie szukam przyczyny. Kropka
Do tego potrzebne jest zajęcie się sobą, a nie skupianie się na partnerze
Ela, nie zgodze sie.
By nastapila zmiana w zwiazku MUSI byc obopolna chec takowej zmiany. Autorka moze oczekiwac gruszek na wierzbie i dwoic sie i troic by partner sie zmienil, ale to jest bezsensowna strata energii. Ten czlowiek nie tylko pokazal sie od jak najgorszej strony w ciagu jedynie trzech miesiecy, ale aktywnie sobie Esthere urabia (jak poprzedni pan R.) i ma w doopie jej uczucia. Ty widzisz, ze jak zostanie skonfrontowany, to nagle sie ocknie i zmieni??? Nie rozsmieszaj mnie. Jedyna reakcja jaka nastapi to a lbo nastepna manipulacja w poczucie winy i foch, albo odejdzie.
Ela, nie zgodze sie.
By nastapila zmiana w zwiazku MUSI byc obopolna chec takowej zmiany. Autorka moze oczekiwac gruszek na wierzbie i dwoic sie i troic by partner sie zmienil, ale to jest bezsensowna strata energii. Ten czlowiek nie tylko pokazal sie od jak najgorszej strony w ciagu jedynie trzech miesiecy, ale aktywnie sobie Esthere urabia (jak poprzedni pan R.) i ma w doopie jej uczucia. Ty widzisz, ze jak zostanie skonfrontowany, to nagle sie ocknie i zmieni??? Nie rozsmieszaj mnie. Jedyna reakcja jaka nastapi to a lbo nastepna manipulacja w poczucie winy i foch, albo odejdzie.
Nikt jej nie zagwarantuje, że On się zmieni. nie jesteśmy jasnowidzami. ale Ona niech zrobi to dla siebie. nie bedzie to strata energii, bo jesli faktycznie bedzie nad soba pracować to nie wejdzie w chory układ, a czy to bedzie ten Pan? Może nie, to będzie inny- gdzie wreszcie poczuje sie swobodnie.
To co zrobi Pan to już jego sprawa i życie.
Wiec niech Esthere odczepi sie od niego, a skoncentruje na tym, jaki chce mieć związek, jakiego partnera i czy może przy nim być sobą.
A to się stanie. Ale Ty to przeciez wiesz..
Nie jestem wrozka, ale czytam ten watek i przelecialam przez cale 10 stron poprzedniego, gdzie przejawia sie dokladnie ten sam schemat: spragniona milosci kobieta, ktora chce sie dowartosciowac alfa facetem (to przeciez podnosi status) i wybiera absolutnego narcystycznego przegrywa by go "uleczyc". Wybiera jak wybiera, z powodu niskiego poczucia wartosci i jest w stanie sie wywrocic na druga strone by Pancio byl "lepszy". Bo chce zasluzyc na milosc, bo chce sobie wywalczyc zwiazek- dokladnie w ten sam sposob jak walczyla o milosc alkoholicznej matki i niezainteresowanego ojca.
Nie tedy droga.
Ela, nie zgodze sie.
By nastapila zmiana w zwiazku MUSI byc obopolna chec takowej zmiany. Autorka moze oczekiwac gruszek na wierzbie i dwoic sie i troic by partner sie zmienil, ale to jest bezsensowna strata energii. Ten czlowiek nie tylko pokazal sie od jak najgorszej strony w ciagu jedynie trzech miesiecy, ale aktywnie sobie Esthere urabia (jak poprzedni pan R.) i ma w doopie jej uczucia. Ty widzisz, ze jak zostanie skonfrontowany, to nagle sie ocknie i zmieni??? Nie rozsmieszaj mnie. Jedyna reakcja jaka nastapi to a lbo nastepna manipulacja w poczucie winy i foch, albo odejdzie.
W którym miejscu ja go chce zmienić? Ze mowie mu : nie odbijaj mi piłeczki w dyskusji? To są normalne ustalenia. To że mówię że emocje długo w nim siedzą? Bo mi go szkoda ze się tak spina. To była opinia.
Ze mowie : nie wychodź w czasie dyskusji? No to stawiam granice. Albo : nie dzwon mi 2 razy pod rząd gdy jest zajęte?
Przyjął do wiadomości. Wy też w związkach macie sugestie, prośby i potrzeby i liczycie na ich respektowanie.
On ma psychologa i tam sobie pogada o problemach.
Jedno zdanie . Słownie jedno mu powiedziałam raz o przyczynie emocji i jego reagowaniu. Niepotrzebnie zresztą bo mnie o diagnozę nie prosił.
Ja od początku mam tu rozkmine jak ja mam reagować na jego akcje a nie jak zmieniać jego.
Czy mam nadzieje na zmianę? No jak by się polepszylo to by było miło. Samo się nie polepszy póki on nie zechce. Czy chce? Nie pytałam. Zrobi co uważa. Jak nie zrobi a będzie mi za ciężko z tym to odejdę
I o co halo? To chyba proste.
Nie jestem wrozka, ale czytam ten watek i przelecialam przez cale 10 stron poprzedniego, gdzie przejawia sie dokladnie ten sam schemat: spragniona milosci kobieta, ktora chce sie dowartosciowac alfa facetem (to przeciez podnosi status) i wybiera absolutnego narcystycznego przegrywa by go "uleczyc". Wybiera jak wybiera, z powodu niskiego poczucia wartosci i jest w stanie sie wywrocic na druga strone by Pancio byl "lepszy". Bo chce zasluzyc na milosc, bo chce sobie wywalczyc zwiazek- dokladnie w ten sam sposob jak walczyla o milosc alkoholicznej matki i niezainteresowanego ojca.
Nie tedy droga.
Ex to nie był żaden Samiec Alfa. O nie! Miał tylko kilka firmowych majtek kupionych na wyprzedaży. Mnie to śmieszylo
To był najlepiej dotąd dopasowany facet pod względem psychicznym. Mieliśmy podobne reakcje i wówczas oboje - lèk przed bliskością. To ta znajomość dala mi najwięcej materiału do pracy na terapii bo zobaczyłam w wielu jego reakcjach swoje własne. Konfrontacja z lustrem dala mi mega dużo. I przede wszystkim zrozumiałam ze kryterium podstawowe dla mnie to dostępność faceta. Oraz zaangażowanie.
Poznałam M. Jest wolny. Dostępny. I zaangażowany. Bliski nawet terytorialnie.
W takich relacjach bliskich załączajà się skrypty z dziecinstwa. I dobrze. Jeśli coś jest nie przepracowane to się uaktywni i będzie wiadomo co jest do zmiany.
Swoje wnioski póki co wyciągam.
Żadnej z relacji w życiu nie żałuję. Nie żałuję że z ex nie skończyłam w lipcu tylko w listopadzie. To było potrzebne. Wszystko jest po coś. Spotkałam M w jakimś celu. On mi coś pokaże. Czegoś się dowiem o sobie i coś odkryjè. I to jest mi potrzebne. Do rozwoju. Do dalszej drogi. Nie ma przypadków. Jest jakiś sens tego doświadczenia.
Ciesze się ze życie jest mądre i podsuwa odpowiednie osoby i sytuacje żebyśmy sprawdzali siebie - kim jesteśmy. Czego potrzebujemy. Nad czym pracować.
Jeszcze słowo o naprawianiu. Np taki terapeuta. Jakaż to pobudka stoi za podjęciem takiego zawodu? Przecież to chęć naprawiania innych. A pośrednio chęć czucia się lepszym i potrzeba kontroli.
A porady na forum? No cóż . Miło poczuć ze się radzi. Kto doradza ten z góry stoi na pozycji kogoś kto dominuje - bo coś wie lub potrafi więcej czy lepiej od osoby której doradza. Pomijam funkcje wymiany poglądów. Ale spójrzmy na to ile energii pochłania takie odpisywanie komuś. Cytowanie. Śledzenie poprzednich wątków. Niektórzy z wielkim poświęceniem próbują tu sprowadzić zagubione jednostki na tę " wlasciwa" drogę. Po co? Czysty altruizm? Czy może dlatego że trochę czujemy się lepsi oceniając zycie innych? Ze udzielanie rad robi z nas ekspertów i czujemy się przez to ważni, zauwazeni i potrzebni?
Wszyscy jesteśmy narcyzmi. Jedziemy na tym samym wózku. Potrzeby czucia się wyjatkowym. Czy to w roli naprawiajacej partnerki czy forumowego eksperta.
To tutaj, krytykując kogoś, czujemy się bardziej " poprawni ", " zdrowi ", " prawidłowi ". I czerpiemy z tego emocjonalne profity. No nie mówcie ze tak nie jest.
Wszyscy to robimy.
A teraz chodzi o naprawienie mnie. O wytłumaczenie mi ze inna -'wasza postawa - jest lepsza. Zdrowsza. Chodzi o to by wywrzeć jakiś wpływ. Osiągnąć cel. Czerpać profity. Choćby poprzez chwilowe poczucie się lepiej w momencie dewaluacji czy " troski".
Nie pomagamy z altruizmu - tylko najpierw dla siebie, dla korzyści własnych emocjonalnych. Taka jest prawda. Tak mówią badania.
Nie wieszajcie na mnie psow. Jesteśmy po tej samej stronie barykady.
Ja naprawiam partnerów. Wy naprawiacie mnie.
Jeszcze słowo o naprawianiu. Np taki terapeuta. Jakaż to pobudka stoi za podjęciem takiego zawodu? Przecież to chęć naprawiania innych. A pośrednio chęć czucia się lepszym i potrzeba kontroli.
A porady na forum? No cóż . Miło poczuć ze się radzi. Kto doradza ten z góry stoi na pozycji kogoś kto dominuje - bo coś wie lub potrafi więcej czy lepiej od osoby której doradza. Pomijam funkcje wymiany poglądów. Ale spójrzmy na to ile energii pochłania takie odpisywanie komuś. Cytowanie. Śledzenie poprzednich wątków. Niektórzy z wielkim poświęceniem próbują tu sprowadzić zagubione jednostki na tę " wlasciwa" drogę. Po co? Czysty altruizm? Czy może dlatego że trochę czujemy się lepsi oceniając zycie innych? Ze udzielanie rad robi z nas ekspertów i czujemy się przez to ważni, zauwazeni i potrzebni?
Wszyscy jesteśmy narcyzmi. Jedziemy na tym samym wózku. Potrzeby czucia się wyjatkowym. Czy to w roli naprawiajacej partnerki czy forumowego eksperta.
To tutaj, krytykując kogoś, czujemy się bardziej " poprawni ", " zdrowi ", " prawidłowi ". I czerpiemy z tego emocjonalne profity. No nie mówcie ze tak nie jest.
Wszyscy to robimy.
A teraz chodzi o naprawienie mnie. O wytłumaczenie mi ze inna -'wasza postawa - jest lepsza. Zdrowsza. Chodzi o to by wywrzeć jakiś wpływ. Osiągnąć cel. Czerpać profity. Choćby poprzez chwilowe poczucie się lepiej w momencie dewaluacji czy " troski".
Nie pomagamy z altruizmu - tylko najpierw dla siebie, dla korzyści własnych emocjonalnych. Taka jest prawda. Tak mówią badania.
Nie wieszajcie na mnie psow. Jesteśmy po tej samej stronie barykady.
Ja naprawiam partnerów. Wy naprawiacie mnie.
Po pierwsze, jezeli masz faktycznie przepracowane relacje z dziecinstwa, to ich nie powtarzasz w kolko z uporem maniaka. Ty sie kobito nawdychalas oparow jakejs pseudoterapii (ktora w widoczny sposob malo dala) i teraz jedziesz na resorach belkotu jaki Ci zapodano. A jedyne co robisz, zamiast faktycznych postepow, to tlumaczysz swoje, dla wiekszosci ludzi co jest oczywiste, debilne decyzje, byciem DDA. Sorry, DDA to nie jest wizytowka za ktora mozna sie cale zycie chowac:"Jestem DDA, usprawiedliwiaj mnie!".
Po drugie, jezeli faktycznie masz przepracowane relacje z dziecinstwa, to nie udajesz, ze gowienko w papierku to cukierek. Przyszlas na forum i sie pytasz nas czy cos nie smierdzi. Pare osob zatkalo nosy, pare odwinelo papierek- wszyscy Ci mowia, ze wonia az zatyka i ze to najprawdopodobniej goofno. A Ty na to: ale popatrzcie jaki ladny papierek!, caly sie swieci, taki markowy!, ja tylko troche poproboje tego, moze to tylko przeterminowany cukierek. Widzisz ABSURD takiego zachowania?
Po trzecie, forum nie jest zadna wylegarnia narcyzow, ani tez ich mekka (chociaz co poniektorzy sie zdarzaja). Ludzie tu radza, bo moga, szczegolnie dlatego, ze sami czesto przeszli przez malo przyjemne doswiadczenia i normalnie w swiecie, chca innych ostrzec. Ty projektujesz (by uzyc psychobelkotu) na nas narcyzm by bronic wyboru swojego, Boze pozal sie, partnera. Moge Cie zapewnic, ze przynajmniej pomiedzy mna a nim (pisac za innych nie moge), jest przepasc oddzielajaca ludzi doroslych od niewyrosnietych przedszkolnych tyranow.
I wiesz, tak na koniec, jak zrobisz sobie po raz kolejny kuku, to mnie to zwisa. Nie znam Cie prywatnie, nie zalezy mi. Ty bedziesz ponosic konsekwencje swojego tchorzostwa i swiadomie wybranej slepoty.
Jeszcze słowo o naprawianiu. Np taki terapeuta. Jakaż to pobudka stoi za podjęciem takiego zawodu? Przecież to chęć naprawiania innych. A pośrednio chęć czucia się lepszym i potrzeba kontroli.
)
Masakra. Dobrze, ze nie jestes terapeutą w takich razie - coach duzej krzywdy swoim podopiecznym nie zrobi..
Nie wszyscy tu chca cie naprawiac, niektorzy normalnie z Toba rozmawiaja ale na tych ktorzy zadaja normalne pytania - fochujesz.
Esthere napisał/a:Jeszcze słowo o naprawianiu. Np taki terapeuta. Jakaż to pobudka stoi za podjęciem takiego zawodu? Przecież to chęć naprawiania innych. A pośrednio chęć czucia się lepszym i potrzeba kontroli.
)Masakra. Dobrze, ze nie jestes terapeutą w takich razie - coach duzej krzywdy swoim podopiecznym nie zrobi..
Nie wszyscy tu chca cie naprawiac, niektorzy normalnie z Toba rozmawiaja ale na tych ktorzy zadaja normalne pytania - fochujesz.
Ja mam szacunek do terapeutów bo wiem ze sami muszą przejść własną terapię i są superwizjowani. Nie podejrzewam nikogo z nich o bycie zaburzonym. Uważam jednak ze jest to wybitnie zawód nastawiony na naprawianie - a jego wybór może być kierowany nieświadoma chęcią bycia lepszym. Nawet jeśli tak jest to terapia własna uświadamia im te tendencje, pozbawia wpływu tych tendencji na pacjentów. I to jest ok.
Sam terapeuta polecił mi kiedyś książkę o terapii i wyraźnie pamiętam ze wspomniano tam o tym ze terapeuci tez mogą rzutowac swoje postawy narcystyczne - stąd tak ważna superwizja.
Nie ma ci się oburzac - to fakty : odsylam do " Humanizowanie narcystycznego stylu ".
Forum? Wzmianka moja jest luzna, trochę zartobliwa. Jest w niej cześć prawdy. Nie generalizuje.
W większości artykułów NT narcyzmu jest wyraźnie napisane ze wszyscy mamy jakieś cechy tego typu - ze bez tego w ogóle nie moglibyśmy zająć się sobą.
Forum bardzo cenię i naprawdę kilka solidnych refleksji mam po Waszych wpisach. Sama niekiedy komentuje inne wątki.
Proszę się nie oburzac.
Nie, Esthere, terapeuta jest po to, by pomagac ludziom w ich problemach ze sobą, a nie miec nad nimi kontrole czy by samemu czuc sie lepszym. Czlowiek to nie zepsuta zabawka, by ją naprawiac. Zostawilabym to, gdybym nie uwazala tego za wazne - w Twojej wypowiedzi, bo to pokazuje, jak Ty widzisz relacje z terapeuta (!!), a o Twojej pracy nad soba wspominalas, i to jest moim zdaniem kluczowe. Uwazasz, - i jak zauwazylam bardzo wielu ludzi podziela twoj poglad, ze ludzie poddawani terapii sa jak wlasnie "zepsuci", wybrakowani, co wiecej wielu ludzi, ktorzy sa w terapii gdzies tam, na poziomie podswiadomym, tak sie czuja - do naprawienia - i wtedy dobra, budujaca wiez z terapeta jest niemozliwa.
ja tez, w mojej wlasnej terapii dosyc pozno to zrozumialam
Po pierwsze, jezeli masz faktycznie przepracowane relacje z dziecinstwa, to ich nie powtarzasz w kolko z uporem maniaka. Ty sie kobito nawdychalas oparow jakejs pseudoterapii (ktora w widoczny sposob malo dala) i teraz jedziesz na resorach belkotu jaki Ci zapodano. A jedyne co robisz, zamiast faktycznych postepow, to tlumaczysz swoje, dla wiekszosci ludzi co jest oczywiste, debilne decyzje, byciem DDA. Sorry, DDA to nie jest wizytowka za ktora mozna sie cale zycie chowac:"Jestem DDA, usprawiedliwiaj mnie!".
Po drugie, jezeli faktycznie masz przepracowane relacje z dziecinstwa, to nie udajesz, ze gowienko w papierku to cukierek. Przyszlas na forum i sie pytasz nas czy cos nie smierdzi. Pare osob zatkalo nosy, pare odwinelo papierek- wszyscy Ci mowia, ze wonia az zatyka i ze to najprawdopodobniej goofno. A Ty na to: ale popatrzcie jaki ladny papierek!, caly sie swieci, taki markowy!, ja tylko troche poproboje tego, moze to tylko przeterminowany cukierek. Widzisz ABSURD takiego zachowania?
Po trzecie, forum nie jest zadna wylegarnia narcyzow, ani tez ich mekka (chociaz co poniektorzy sie zdarzaja). Ludzie tu radza, bo moga, szczegolnie dlatego, ze sami czesto przeszli przez malo przyjemne doswiadczenia i normalnie w swiecie, chca innych ostrzec. Ty projektujesz (by uzyc psychobelkotu) na nas narcyzm by bronic wyboru swojego, Boze pozal sie, partnera. Moge Cie zapewnic, ze przynajmniej pomiedzy mna a nim (pisac za innych nie moge), jest przepasc oddzielajaca ludzi doroslych od niewyrosnietych przedszkolnych tyranow.
I wiesz, tak na koniec, jak zrobisz sobie po raz kolejny kuku, to mnie to zwisa. Nie znam Cie prywatnie, nie zalezy mi. Ty bedziesz ponosic konsekwencje swojego tchorzostwa i swiadomie wybranej slepoty.
Ja mówię o motywacjach nieświadomych. Pewnie ze świadomie to każdy radzi i komentuje bo może, bo ma doświadczenia. Ale jakieś ukryte korzyści się z tego czerpie. Negacja tego jest powierzchownym spojrzeniem. Tylko na zewnetrzna warstwę. Tylko ktoś głęboko świadomy potrafi przyznać ze owszem, pomaga, ale pierwsza pobudka " altruizmu " jest zwiekszenie swojego dobrego samopoczucia poprzez czucie się dobrym, ważnym itd. SĄ BADANIA NA TEN TEMAT. To jest w każdym podręczniku psychologii społecznej. A gdzieś głębiej chodzi o ten narcystyczny konflikt z dzieciństwa który każdy z nas miał. Radzę doczytać Beyondblackie - bo źle mnie zrozumialas.
Teraz DDA. Nie usprawiedliwiam się. Gdyby to była wymówka miałabym na wszystko wywalone. Byłam wiec na terapii i to był dobry terapeuta - psychodynamiczny, ale łączył inne elementy - był też po szkole nurtu systemowego i ericsonowskiego. Po 20 latach doświadczenia. Był i jest genialnym człowiekiem i bardzo mi pomógł bo funkcjonowała dużo dużo gorzej. Chodziłam tam dwa lata.
Gdyby nie było we mnie żadnej refleksji to bym brnela w to wszystko na ślepo. Zastanawiam się nad tym. Pisze tu żeby spojrzeć z różnych punktów widzenia.
Piszesz ze to śmierdzi. No tak. Mnie się bardzo jego zachowanie nie spodobało. W ogóle temu nie zaprzeczam.
Pisałam wcześniej ze musze dojść do punktu w którym sama to poczuje. Na razie wiem a to za mało dla mnie by zadziałać. Czy to rozumiecie czy nie. Tak mam. Jak poczuje to podejmę kroki. Na razie więcej jest plusów niż minusów. A jeśli poczuje się źle czy gorzej - to jestem pewna że z tego wyjdę.
Nie rozumiem Cię Beyondblackie. Nie rozumiem tego podejścia do mnie. Przeciez przyznaje ze on ma problem. Ze to nie jest idealny związek. Ze mogą być z tego jakieś kłopoty. Pisałam o nim uczciwie - pokazując różne jego strony.
Może pozwolcie mi z tym pobyć i doświadczyć. Bo ja uważam że skoro stanął na mojej drodze - to jest dla mnie informacją. Jakas wazna dla mnie i o mnie. Ja muszę sama tego doświadczyć. Sama to poczuć.
Esthere,Ty musisz przyznać, ze to TY masz problem
akurat sobie leżę w łóżku i znalazłam chwile na przeczytanie Twojego watku sprzed roku (swoją drogą bardzo brakuje mi Elle88 i jej swietnych komentarzy - mierzi mnie wyrzucanie takich osób, a tolerowanie Revennow i revennopodobnych).
no więc przeczytałam i po raz kolejny juz na tym forum mam uczucie dejavu.
nic sie u Ciebie nie zmienilo,wybierasz dokladnie ten sam typ mezczyzn do związków
niby to widzisz, ale nic z tym nie robisz
i nadal nie widzisz tego, ze to zalezy TYLKO OD CIEBIE - wyłącznie OD CIEBIE
i tym pesymistycznym akcentem zakończę swoją wypowiedz
Nie, Esthere, terapeuta jest po to, by pomagac ludziom w ich problemach ze sobą, a nie miec nad nimi kontrole czy by samemu czuc sie lepszym. Czlowiek to nie zepsuta zabawka, by ją naprawiac. Zostawilabym to, gdybym nie uwazala tego za wazne - w Twojej wypowiedzi, bo to pokazuje, jak Ty widzisz relacje z terapeuta (!!), a o Twojej pracy nad soba wspominalas, i to jest moim zdaniem kluczowe. Uwazasz, - i jak zauwazylam bardzo wielu ludzi podziela twoj poglad, ze ludzie poddawani terapii sa jak wlasnie "zepsuci", wybrakowani, co wiecej wielu ludzi, ktorzy sa w terapii gdzies tam, na poziomie podswiadomym, tak sie czuja - do naprawienia - i wtedy dobra, budujaca wiez z terapeta jest niemozliwa.
ja tez, w mojej wlasnej terapii dosyc pozno to zrozumialam
Tak, postrzegałam to w ten sposób ( terapia jako naprawianie czegos zepsutego ) a moje spojrzenie bylo przedmiotem terapii.
Trochę tak się czuje. Trochę to we mnie siedzi.
Jakby były we mnie elementy wadliwe.
Zresztą komentarze na forum raczej wzmagają to odczucie. Jak bym nie miała prawa do bledu czy do przeżycia czegos/ doświadczenia na tyle na ile uniem/potrafię.
Jeszcze nie potrafię odejść.
Terapeuta mi kiedyś powiedział " tak pani zrobiła bo nie umiała inaczej ".
Tu na forum się czuje ze ktoś mi stawia wymagania ( odejść od M, " naprawić " siebie ) na pułapie na którym ja czuję że nie potrafię temu teraz sprostać. Tak po ludzku. Nie mam zasobów na juz.
I albo będę odczuwać poczucie winy ze jestem tak słaba i " wadliwa" albo podejde do siebie z troską. Esthere - gdybyś teraz umiała postąpić inaczej zrobilabys to. Dononalabys zmiany. Wiele wpływa jeszcze na to ze nie umiesz ale będziesz się starać i próbować. Kiedyś się uda.
Siedzę na łóżku teraz i rycze. Nie mam siły. Po prostu nie mam. Za mną wisi tablica moich marzeń. Gdzie mam szczęśliwy związek i rodzinę. I wiem ze to się kiedyś spełni. Może znów trafiłam kulà w płot. Trudno.
Nie dokopujcie mi. Nikt nie wie co jest w człowieku i co on potrafi. Do czego ma siłę. A kiedy już upada.
(...) Ale jak żyć z takim charakterem? Na takim polu minowym? Dojdzie do kuriozalnej sytuacji, że będe musiała uważać na każde słowo. Chore.
vs
(...) Piszesz ze to śmierdzi. No tak. Mnie się bardzo jego zachowanie nie spodobało. W ogóle temu nie zaprzeczam.
Pisałam wcześniej ze musze dojść do punktu w którym sama to poczuje. Na razie wiem a to za mało dla mnie by zadziałać. Czy to rozumiecie czy nie. Tak mam. Jak poczuje to podejmę kroki. Na razie więcej jest plusów niż minusów. A jeśli poczuje się źle czy gorzej - to jestem pewna że z tego wyjdę.Nie rozumiem Cię Beyondblackie. Nie rozumiem tego podejścia do mnie. Przeciez przyznaje ze on ma problem. Ze to nie jest idealny związek. Ze mogą być z tego jakieś kłopoty. Pisałam o nim uczciwie - pokazując różne jego strony.
Może pozwolcie mi z tym pobyć i doświadczyć. Bo ja uważam że skoro stanął na mojej drodze - to jest dla mnie informacją. Jakas wazna dla mnie i o mnie. Ja muszę sama tego doświadczyć. Sama to poczuć.
Bez komentarza.
Esthere,Ty musisz przyznać, ze to TY masz problem
akurat sobie leżę w łóżku i znalazłam chwile na przeczytanie Twojego watku sprzed roku (swoją drogą bardzo brakuje mi Elle88 i jej swietnych komentarzy - mierzi mnie wyrzucanie takich osób, a tolerowanie Revennow i revennopodobnych).
no więc przeczytałam i po raz kolejny juz na tym forum mam uczucie dejavu.
nic sie u Ciebie nie zmienilo,wybierasz dokladnie ten sam typ mezczyzn do związków
niby to widzisz, ale nic z tym nie robisz
i nadal nie widzisz tego, ze to zalezy TYLKO OD CIEBIE - wyłącznie OD CIEBIEi tym pesymistycznym akcentem zakończę swoją wypowiedz
Amen.
Recami i nogami moge sie pod tym podpisac.
Esthere,Ty musisz przyznać, ze to TY masz problem
akurat sobie leżę w łóżku i znalazłam chwile na przeczytanie Twojego watku sprzed roku (swoją drogą bardzo brakuje mi Elle88 i jej swietnych komentarzy - mierzi mnie wyrzucanie takich osób, a tolerowanie Revennow i revennopodobnych).
no więc przeczytałam i po raz kolejny juz na tym forum mam uczucie dejavu.
nic sie u Ciebie nie zmienilo,wybierasz dokladnie ten sam typ mezczyzn do związków
niby to widzisz, ale nic z tym nie robisz
i nadal nie widzisz tego, ze to zalezy TYLKO OD CIEBIE - wyłącznie OD CIEBIEi tym pesymistycznym akcentem zakończę swoją wypowiedz
No dobra. Mam problem.
Powinnam zająć się sobą. I swoimi problemami. W ogóle dać spokój z tym czy on to narcyz czy nie narcyz. Tylko w pełni zanurzyć się w siebie. W swoją tożsamość.
Dzięki Klio zrozumiałam to co mi umykalo - do tych facetów przyciąga mnie to że są tacy okresleni. Wyrazisci. A ja czuję jakbym miała rozmytà tożsamość. Dlatego potrzebuje podpięcia pod taki konkret. Bo mi samej tego brakuje. Bo czuję się pogubiona. Bo z ta rozmytà tożsamością i brakiem celu nie czuje się bezpiecznie. A oni mi dają to poczucie. To jak majaczyc we mgle i zobaczyć kontury domu. Dobrze żebym sama była takim domem dla siebie. A nie jestem.
Esthere 2017-09-15 napisał/a:(...) Ale jak żyć z takim charakterem? Na takim polu minowym? Dojdzie do kuriozalnej sytuacji, że będe musiała uważać na każde słowo. Chore.
vs
Esthere napisał/a:(...) Piszesz ze to śmierdzi. No tak. Mnie się bardzo jego zachowanie nie spodobało. W ogóle temu nie zaprzeczam.
Pisałam wcześniej ze musze dojść do punktu w którym sama to poczuje. Na razie wiem a to za mało dla mnie by zadziałać. Czy to rozumiecie czy nie. Tak mam. Jak poczuje to podejmę kroki. Na razie więcej jest plusów niż minusów. A jeśli poczuje się źle czy gorzej - to jestem pewna że z tego wyjdę.Nie rozumiem Cię Beyondblackie. Nie rozumiem tego podejścia do mnie. Przeciez przyznaje ze on ma problem. Ze to nie jest idealny związek. Ze mogą być z tego jakieś kłopoty. Pisałam o nim uczciwie - pokazując różne jego strony.
Może pozwolcie mi z tym pobyć i doświadczyć. Bo ja uważam że skoro stanął na mojej drodze - to jest dla mnie informacją. Jakas wazna dla mnie i o mnie. Ja muszę sama tego doświadczyć. Sama to poczuć.Bez komentarza.
Wielokropku. Słusznie. Sama to widzę.
W każdej z nim konfliktowej sytuacji czuje ze to nie to. Ze jest bardzo nie tak. Ale te sytuacje mijają i potem te uczucia odchodzą. Wypierają je dobre rzeczy.
Czuje co należy zrobić ale krótko. Tylko w danej sytuacji. Potem to się rozmywa. I już brakuje motywacji.
Tak, postrzegałam to w ten sposób ( terapia jako naprawianie czegos zepsutego ) a moje spojrzenie bylo przedmiotem terapii.
Trochę tak się czuje. Trochę to we mnie siedzi.
Jakby były we mnie elementy wadliwe.Zresztą komentarze na forum raczej wzmagają to odczucie. Jak bym nie miała prawa do bledu czy do przeżycia czegos/ doświadczenia na tyle na ile uniem/potrafię.
Jeszcze nie potrafię odejść.
Terapeuta mi kiedyś powiedział " tak pani zrobiła bo nie umiała inaczej ".
Tu na forum się czuje ze ktoś mi stawia wymagania ( odejść od M, " naprawić " siebie ) na pułapie na którym ja czuję że nie potrafię temu teraz sprostać. Tak po ludzku. Nie mam zasobów na juz.
I albo będę odczuwać poczucie winy ze jestem tak słaba i " wadliwa" albo podejde do siebie z troską. Esthere - gdybyś teraz umiała postąpić inaczej zrobilabys to. Dononalabys zmiany. Wiele wpływa jeszcze na to ze nie umiesz ale będziesz się starać i próbować. Kiedyś się uda.
Siedzę na łóżku teraz i rycze. Nie mam siły. Po prostu nie mam. Za mną wisi tablica moich marzeń. Gdzie mam szczęśliwy związek i rodzinę. I wiem ze to się kiedyś spełni. Może znów trafiłam kulà w płot. Trudno.
Nie dokopujcie mi. Nikt nie wie co jest w człowieku i co on potrafi. Do czego ma siłę. A kiedy już upada.
Bardzo dobrze powiedzial ci terapeuta - robimy to, co dla nas dobre w danych momencie. Jesli nie jestes gotowa zrobic kroku ani na tak ani na nie w związku z Twoim chlopakiem, to - odpusc na dzis i np zatroszcz sie o siebie sama w sposob jaki lubisz, - ksiązka, kapiel czy co tam. Byc moze jutro nowa energia podpowie Ci, co dla Ciebie najlepsze w związku z tym konkretnym chlopakiem. Po prostu zobaczysz - czy on za Tobą "podąza", bo sam, z tego co piszesz, tez ma sporo ze soba do zrobienia.
Ty idziesz, rozwijasz sie, a on - podąza za toba, albo decyduje sie pozostac tam gdzie jest teraz.
ps. I nie placz
Esthere napisał/a:Tak, postrzegałam to w ten sposób ( terapia jako naprawianie czegos zepsutego ) a moje spojrzenie bylo przedmiotem terapii.
Trochę tak się czuje. Trochę to we mnie siedzi.
Jakby były we mnie elementy wadliwe.Zresztą komentarze na forum raczej wzmagają to odczucie. Jak bym nie miała prawa do bledu czy do przeżycia czegos/ doświadczenia na tyle na ile uniem/potrafię.
Jeszcze nie potrafię odejść.
Terapeuta mi kiedyś powiedział " tak pani zrobiła bo nie umiała inaczej ".
Tu na forum się czuje ze ktoś mi stawia wymagania ( odejść od M, " naprawić " siebie ) na pułapie na którym ja czuję że nie potrafię temu teraz sprostać. Tak po ludzku. Nie mam zasobów na juz.
I albo będę odczuwać poczucie winy ze jestem tak słaba i " wadliwa" albo podejde do siebie z troską. Esthere - gdybyś teraz umiała postąpić inaczej zrobilabys to. Dononalabys zmiany. Wiele wpływa jeszcze na to ze nie umiesz ale będziesz się starać i próbować. Kiedyś się uda.
Siedzę na łóżku teraz i rycze. Nie mam siły. Po prostu nie mam. Za mną wisi tablica moich marzeń. Gdzie mam szczęśliwy związek i rodzinę. I wiem ze to się kiedyś spełni. Może znów trafiłam kulà w płot. Trudno.
Nie dokopujcie mi. Nikt nie wie co jest w człowieku i co on potrafi. Do czego ma siłę. A kiedy już upada.
Bardzo dobrze powiedzial ci terapeuta - robimy to, co dla nas dobre w danych momencie. Jesli nie jestes gotowa zrobic kroku ani na tak ani na nie w związku z Twoim chlopakiem, to - odpusc na dzis i np zatroszcz sie o siebie sama w sposob jaki lubisz, - ksiązka, kapiel czy co tam. Byc moze jutro nowa energia podpowie Ci, co dla Ciebie najlepsze w związku z tym konkretnym chlopakiem. Po prostu zobaczysz - czy on za Tobą "podąza", bo sam, z tego co piszesz, tez ma sporo ze soba do zrobienia.
Ty idziesz, rozwijasz sie, a on - podąza za toba, albo decyduje sie pozostac tam gdzie jest teraz.
ps. I nie placz
Dziękuję Benito.
No poryczalam się.
To forum potrafi wyciorac człowieka.
Czasem myślę co by mi powiedział terapeuta i to mnie trzyma przy życiu.
To była jedyna osoba która czułam ze jest ze mną na 100 %.
Od dzieciństwa same wymagania i poprzeczki.
Nie mam siły.
Chce spełniać te wymagania.
Chce udowodnic ze potrafię
Nie wychodzi.
I wtedy trzeba takiej troski do siebie. I czegoś takiego rozumiejacego i ludzkiego co dałaś mi teraz Ty.
Rozpadłam się.
Jest 10 a ja leżę i rycze.
Co za nieudane życie.
Trzymam za Ciebie kciuki, Esthere, (serducho)
Esthere, przestan sie nad soba uzalac (i przy okazji wymuszac na forumowiczach poczucie winy).
Twoje zycie jest skutkiem Twoich wlasnych decyzji. Albo zaczniesz brac odpowiedzialnosc za to co robisz, albo bedziesz siedziec ciagle jak bierne dziecko, oczekiwac, ze ktos wszystko za Ciebie zalatwi i jak Ci bedzie gorzej, to se poryczysz. Tak mozna w kolko.
Jedno zdanie . Słownie jedno mu powiedziałam raz o przyczynie emocji i jego reagowaniu. Niepotrzebnie zresztą bo mnie o diagnozę nie prosił.
Napisałaś coś ważnego.
Słownie- to jedno- a wewnetrzna niezgoda na jego zachowanie to drugie.To się wyczuwa w drugim człowieku
A ona musi wypływać z silnej Ciebie, Twoich przekonań o sobie, o związku, o szacunku.
Wiec na Tym sie skup. nie na analizowaniu niego.
I nikt nie podejmuje tu za Ciebie decyzji- rzuć go czy nie.
Zwracamy tylko uwagę na Twoja rolę.
Ja też Cie przytulam. nie płacz, bo i tak dużo deszczu
I tak jak pisze Ci Benita, rób to, co jest dla Ciebie dobre na ten moment. Byś czuła się komfortowo.
Nie musisz nam odpisywać, jeśli nie masz ochoty teraz.
(...) Jeszcze nie potrafię odejść. (...)
Nie potrafisz? Nie odchodź. Odejdziesz, gdy podejmiesz decyzję, póki co - nie szarp się.
(...) Od dzieciństwa same wymagania i poprzeczki.
Nie mam siły.
Chce spełniać te wymagania.
Chce udowodnic ze potrafię (...)
Komu chcesz udowadniać i po co?
(...) W każdej z nim konfliktowej sytuacji czuje ze to nie to. Ze jest bardzo nie tak. Ale te sytuacje mijają i potem te uczucia odchodzą. Wypierają je dobre rzeczy. (...)
Proponuję (nie wymagam), byś zauważyła, że jesteś - czy tego chcesz czy nie - odpowiedzialna za swe zachowanie. To Ty podejmujesz decyzję (także o pozostanie w tym związku). Wbrew pozorom świadomość własnej sprawczości dodaje energii.
(...) Czuje co należy zrobić ale krótko. Tylko w danej sytuacji. Potem to się rozmywa. I już brakuje motywacji.
To nie czucie, to myślenie, które później zmieniasz na inne; stąd brak motywacji do zakończenia związku. Twoja decyzja, Twoje życie, Twoje konsekwencje. I nikomu nic do tego. Decydujesz się tak żyć? Żyj tak, ale dla własnego dobra, nie szamocz się i nie układaj różnych 'powinnam'.
Esther - kolejne terapie? Po co?
Związek zastapisz terapią? I będziesz stała w miejscu?
Masz wszystko na tacy.Nikt za Ciebie nie zdecyduje, nikt nie ruszy z miejsca.
Wielokropek bardzo dobrze Ci napisała.
Esther - kolejne terapie? Po co?
Związek zastapisz terapią? I będziesz stała w miejscu?Masz wszystko na tacy.Nikt za Ciebie nie zdecyduje, nikt nie ruszy z miejsca.
Wielokropek bardzo dobrze Ci napisała.
Nie musi zastępować związku terapią. Ale nie warto ruszać z miejsca, gdy nie ma się pewności w którą stronę iść. Lepiej się na trochę zatrzymać, nabrać dystansu.
On nie jest jej ostatnia szansą na miłość i rodzinę.
Kiedy mieliby szansę- ( bez gwarancji!)
On pracuje nad swoimi deficytami a ona nie akceptuje jego zachowań, stawia tamę, nie tylko słowną.I robi to dla siebie, nie pod niego.
Pirx napisał/a:Esther - kolejne terapie? Po co?
Związek zastapisz terapią? I będziesz stała w miejscu?Masz wszystko na tacy.Nikt za Ciebie nie zdecyduje, nikt nie ruszy z miejsca.
Wielokropek bardzo dobrze Ci napisała.Nie musi zastępować związku terapią. Ale nie warto ruszać z miejsca, gdy nie ma się pewności w którą stronę iść. Lepiej się na trochę zatrzymać, nabrać dystansu.
On nie jest jej ostatnia szansą na miłość i rodzinę.
Kiedy mieliby szansę- ( bez gwarancji!)
On pracuje nad swoimi deficytami a ona nie akceptuje jego zachowań, stawia tamę, nie tylko słowną.I robi to dla siebie, nie pod niego.
Nie do tego nawiązałem.
Nawiązałem do słów Esther o kolejnej terapii. Zrobi jak zechce - natomiast terapia sama w sobie nie rozwiąże jej problemów Tak jak i zwiazek z M.
Można tak międlić i międlić wszystko w gabinecie i dalej tkwić
No wlasnie, Pirx, mozna tak miedlic i miedlic, dopoki Esther bedzie oczekiwala od forum bycia takim miejscem do wyzalania sie, zamiast wziac za siebie odpowiedzialnosc. Ani Ty, ani Wielokropek, ani ja, ani terapeuta, ani kolezanki Autorki nie jestesmy w stanie za nia tego zrobic.
To proste jak konstrukcja cepa. Albo decyduje sie rozstac z tym typem i to robi. Albo decyduje sie z nim zostac i wtedy nie zawraca ludziom gitary.
.
Nawiązałem do słów Esther o kolejnej terapii. Zrobi jak zechce - natomiast terapia sama w sobie nie rozwiąże jej problemów
A kto rozwiąze - Ty?:D
Blacky, a mnie sie wydawalo, ze na forum mozna napisac, ze komus jest np smutno albo zle. Czasem dobrze jest sie wyzalic. Tak po prostu.
Pirx napisał/a:.
Nawiązałem do słów Esther o kolejnej terapii. Zrobi jak zechce - natomiast terapia sama w sobie nie rozwiąże jej problemówA kto rozwiąze - Ty?:D
Swoje problemy może rozwiązać wyłącznie Autorka, to chyba logiczne. Nie ma takiej wspanialej terapii, która rozwiązuje problemy za pacjenta.
Blacky, a mnie sie wydawalo, ze na forum mozna napisac, ze komus jest np smutno albo zle. Czasem dobrze jest sie wyzalic. Tak po prostu.
Napisac, ze Cie cos boli, a ciagnac w ten sam desen stronami, to zupelnie inne sprawy. Samouzalanie sie jest bezcelowa strata czasu, energii i dobrej woli forumowiczow (oraz swoich zasobow w tym samym zakresie). Esthere miala juz jeden taki watek, ktory lecial przez 10 (!) stron. Obecny ma juz 5. Ile mamy czekac na nastepny, z nowym dupkiem w roli glownej?
Jak boli Cie zab, to o ile sie poskarzysz na ten bol, to przeciez nie siedzisz na tylku jeczac tygodniami, tylko idziesz do dentysty by go wyleczyc.
Odbierasz nasze opinie (na które się dobrowolnie wystawiłaś tworząc wątek na forum) jako atak, że mamy wymagania i czegoś od ciebie oczekujemy, a potem jeszcze nam mówisz, że robimy tak, żeby poczuć się "lepszymi od ciebie", żeby cię kontrolować, i że nie ma altruizmu, bo każdy robi wszystko dla zysku, są na to badania!
Nie wiem, co cię tak zmęczyło, może zmaganie się z tym, że większość osób tutaj mówi coś innego, niż chciałabyś usłyszeć, jeszcze nie jesteś gotowa to słyszeć i walka z tym (obrona) zabiera ci mnóstwo energii, twoja decyzja zostania z nim też zabiera mnóstwo energii i pozostałe elementy życia też zabierają mnóstwo energii i na koniec - jak każdy zmęczony człowiek - wróciłaś do strategii, która jest najbliższa (każdy tak robi), żeby się obronić.
I tak zrobisz co chcesz- przecież w to nikt nie wątpi, na tym polega forum, że ktoś pyta, dostaje odpowiedzi a potem robi to, co uważa za słuszne. Cokolwiek zrobisz, to twoja decyzja. Zostanie to decyzja, rozstanie to decyzja, nawet nie podjęcie decyzji to twoja decyzja. Ja ci tam dobrze życzę, i pewnie, mam korzyści z tego, że tu się wypowiadam (och taka czuję się mądra! pomocna! yay!), ale to nie znaczy, że powodem nie jest też zwykła ludzka życzliwość, którą pewnie ty - jako coach - też odczuwasz do ludzi, z którymi pracujesz.
Ot, dobrej nocy.
Swoje problemy może rozwiązać wyłącznie Autorka, to chyba logiczne. Nie ma takiej wspanialej terapii, która rozwiązuje problemy za pacjenta.
Oczywiscie, ze ZA pacjenta nie rozwiąze, ale czy ja tak gdzies twierdzilam?
Wracam tu do Was po czasie nabrania dystansu i chcę się podzielić refleksją czy też podsumować to wszystko co tu się zadziało i co teraz jest we mnie.
Zgadzam się, że mój partner jest jednostką narcystyczną. Nie wiem jak mogło mi to umknąć. Po prostu za bardzo skupiłam się na wątku jego pragnienia tworzenia rodziny, podejściu do dzieci i zaangażowaniu, - koncentracja na tym obszarze, który był dla mnie kluczowy i tak bardzo in plus w porównaniu z ex - uśpiła moją czujność. Rozpatrywałam, niesłusznie, jego osobowość na kontinuum dominacja - uległość, traktujàc to jako główny problem, w oderwaniu od innych symptomów. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nawet ta cecha jest bardzo typowa dla narcyzmu. W zestawieniu z innymi zachowaniami to wszystko tworzy klarowny repertuar osobowości narcystycznej. Jestem tego pewna. Pozwoliłam sobie jednak zadać mu kilka pytań dla dokładniejszej weryfikacji i przeprowadzić jeszcze kilka małych testów.
Zapytałam go o to co jest jego marzeniem. Odpowiedział " wynaleźć coś tak prostego i tak potrzebnego, żeby zachwycić całą ludzkość ". . Potem padły inne rzeczy - żeby córka była przy nim, żeby mógł ze mną podróżować. Itp. Natomiast pierwsza odpowiedz - bardzo interesująca.
. Mój ex na to pytanie odpowiedział - kupić sobie nowe BMW.:). Mój obecny partner nie jest materialistą, ale sądzę że w obu odpowiedziach chodzi o coś podobnego - o wyróżnienie się z tłumu przeciętnych ludzi, bycie zauważonym i cały ten splendor.
Była też sytuacja niedawno w której zobaczyłam ewidentnie jakim M jest egocentrykiem. Cytuję rozmowę gdy się obudziłam rano przy nim.
- Boże , ale miałam dzisiaj sny! Po prostu straszne. Dawno mi się nic tak dziwnego nie śniło.
- A żebyś wiedziała co MNIE się kiedyś śniło! Mojego snu nic nie przebije!
- Taaak? A skąd wiesz? Jeszcze mnie nawet nie zapytałeś co to było.
- A bo tak mi się od razu przypomniało. ( i dalej gada o sobie )
Sytuacja miała miejsce w hotelu przy śniadaniu z widokiem na jezioro. On gada o sobie , mnie przeszedł apetyt. Wyłaczylam się totalnie. Dobrze ze w oddali był uspakajacy widok i pretekst do zajęcia czymś uwagi. Jak skończył gadać to zauważył, że jestem jakaś wyciszona i zgaszona. Nagle mówi :
- No co tam? Pewnie te swoje sny przetwarzasz w główce? ( ja się już ucieszyłam ze mnie w końcu zapyta co mnie tak wystraszyło nocą ale nie, nadal konsekwentnie nie miał zamiaru w to wnikać )
- No nic. Nic takiego.
Odwróciłam się do niego z szelmowskim uśmiechem. - Ja nie swoje sny teraz przetwarzam kochanie. - I dodałam w myślach : Tylko to, że jesteś takim egocentrycznym dupkiem.
Nie odezwalam się więcej w tym temacie. Do końca pobytu gadał o swoim fantastycznym śnie. Zrozumiałam, że w tej sytuacji, w tej drobnej , ale i w każdej innej jestem i będę wtórna wobec niego. Coś co jego - jest w nieunikniony sposób ważniejsze, wspanialsze i pierwszoplanowe. Albo to zaakceptuję albo musze spadać. O zwróceniu mu uwago nie ma mowy bo będzie afront. To bym nawet przeżyła ale gorsze jest to ze on w obronie przechodzi do ataku. .a ten potrafi być bardzo niemiły. W odbijaniu piłeczki jest Mistrzem nieprzebierajacym w środkach. To nie jest osoba, która wysluchuje mnie aby mi pomóc , pocieszyć - ten człowiek zbiera na mnie amunicję. To właśnie sobie uświadomiłam. Kiedy mnie pocieszał w chwilowym załamaniu brałam to za dobrą monetę. A on rzucił mi tym w twarz kiedy tylko zwróciłam mu uwagę ze za bardzo się irytuje drobiazgami. Wtedy stwierdził że mam go nie pouczać bo sama mam problem gdyż wpadam w dołki. " Ja w dołki nie wpadam " - rzekł ironicznie, wielce z siebie zadowolony. . Z uśmiechem kogoś kto wszystkich przechytrzył i " zachwycił ludzkość "
.
No tak, ale to już wiemy. Jakieś wnioski dla Ciebie wynikły z tych obserwacji? Jakieś konkretne kroki?
No tak, ale to już wiemy. Jakieś wnioski dla Ciebie wynikły z tych obserwacji? Jakieś konkretne kroki?
Rzecz w tym, że Wy wiecie. Ja dopiero to przetwarzam.
Znalazłam na yt świetny kanał o narcyźmie. O tego typu relacjach. Soul GPS. Kazdego dnia słucham i się nad tym zastanawiam. Czytam tez wątek tu na forum " Starość z narcyzem" . Tez daje do myślenia.
To co postanawiam zrobić na teraz to już absolutnie nie dawać z siebie tyle energii, empatii. Wcześniej tak mi zależało żeby rozwiązywać spory. Szukac kompromisu. Żeby było dobrze. Zrozumiałam ze to dobrze jest pozorne i ze szkoda zachodu. Ze spory nie mają sensu bo z nim się nie wygra a tylko ja siebie osłabiam gdy on rośnie - karmi się moja uwaga. To sobie darowalam i na razie jest spokój i cisza.
Jestem zajęta praca i zrozumiałam ze tak mnie przyciągają Ci ludzie bo sama sobie wydaję się tozsamosciowo rozmyta. I właśnie tym się chce zająć. Sobą.
On ma naukę a ja prace. Czas pokaże. Wiem ze jak jeszcze raz mi odbije piłkę perfidnie rzucając we mnie amunicjà którą wcześniej uznałam za dobrą monetę to mnie tu juz nie będzie. Jak zrobi jakaś scenę i mnie poniży to będzie to ostatni raz.
Zdałam sobie sprawę ze mnie to już nie zrani bo coś we mnie umarło. Takie puste to wszystko.
Zdałam sobie też sprawę ze on mnie nie zostawi i ze decyzja musi być moja, kolejny raz.
Zajmę się tym w chwili gdy będzie wymagało i interwencji. Mam za ciężki czas teraz i energia musi iść na prace. Ale że taki moment nadejdzie - krytyczny i wymagający podjęcia kroków - nie mam złudzeń.
Brakuje mi głębi w tym czlowieku. Takiej psychicznej więzi. Ale ona się nie zbuduje bo ja mu już się zwierzac nie mam zamiaru.
Jest dobry w łóżku. Pomaga gdy coś się dzieje. Lubimy przyrodę. Typ monogamisty. I tyle.
Na pewno będę chciała czegoś innego. Na pewno on jeszcze coś wywinie. Wtedy się tym zajmę. Bo tamto wybaczylam. Na nowe nie będzie tolerancji ani siły. Nie chce się denerwować. Lubię spokój. Jak mnie wkurzy to zakończę .
Wynegocjowałaś sobie ze sobą takie rozwiązanie i ok. Dla własnego dobra trzymaj się jednak tej umowy ze sobą, bo renegocjowanie sprowadza się do przesuwania swoich granic, „tłumaczenia” sobie tego czego tłumaczyć nie wolno, odsuwania na bok swoich potrzeb i generalnie zatracania siebie w tym wszystkim.
Brakuje mi głębi w tym czlowieku. Takiej psychicznej więzi. Ale ona się nie zbuduje bo ja mu już się zwierzac nie mam zamiaru.
Więź się nie zbuduje nigdy nie dlatego, że ty nie masz zamiaru jej budować, ale dlatego, że po drugiej stronie jest pustka i nie ma podstaw dla stworzenia więzi.
Wynegocjowałaś sobie ze sobą takie rozwiązanie i ok. Dla własnego dobra trzymaj się jednak tej umowy ze sobą, bo renegocjowanie sprowadza się do przesuwania swoich granic, „tłumaczenia” sobie tego czego tłumaczyć nie wolno, odsuwania na bok swoich potrzeb i generalnie zatracania siebie w tym wszystkim.
Esthere napisał/a:Brakuje mi głębi w tym czlowieku. Takiej psychicznej więzi. Ale ona się nie zbuduje bo ja mu już się zwierzac nie mam zamiaru.
Więź się nie zbuduje nigdy nie dlatego, że ty nie masz zamiaru jej budować, ale dlatego, że po drugiej stronie jest pustka i nie ma podstaw dla stworzenia więzi.
Tak. Wiem, Klio. Pisałam po prostu za siebie. O tym dlaczego uważam, że z mojej strony więzi nie będzie. Nawet już mi się nie chce wchodzić w jego chory umysł.
Myślę o sobie. O tym żeby nie tracić energii. Jakoś mi tak lżej bo zrozumiałam ze tam się nic nie da z nim negocjować i mogę jedynie negocjować ze sobą.
Filmiki o narcyzmie tez poruszają kwestie niebezpiecznie płynnych granic. Mam to na uwadze.
Tu nie ma co przetwarzac.
Po raz kolejny oszukujesz siebie, ze jak sie troche odsuniesz i popsychologizujesz, to cos sie zmieni. Tak jak pisalam w watku Evuni (bo jestescie jak siostry blizniaczki w waszych wyborach partnerow), jedyna opcja jest znalezienie najblizszej linii Al Anon. Jestes osoba uzalezniona od negatywnych emocji i dramy jakie ten facet produkuje.
Tu nie ma co przetwarzac.
Po raz kolejny oszukujesz siebie, ze jak sie troche odsuniesz i popsychologizujesz, to cos sie zmieni. Tak jak pisalam w watku Evuni (bo jestescie jak siostry blizniaczki w waszych wyborach partnerow), jedyna opcja jest znalezienie najblizszej linii Al Anon. Jestes osoba uzalezniona od negatywnych emocji i dramy jakie ten facet produkuje.
Przeciwnie. Im więcej byłoby dramy tym większa była by emocja ze ja się źle czuje. I tym większa decyzyjność.
Czekam na dramę. Będzie powód by to zakończyć.
W ogóle nie napisałam ze chce się odsunąć żeby coś się zmieniło. Tylko zeby się nie szarpać z tym co się NIE zmieni.
Osobowości narcystyczne wybitnie się nie koryguja.
Mogę mieć więcej spokoju nie mając do niego uwag ale jednocześnie brak rozmowy, szczerości , empatii, bliskości emocjonalnej zabija relacje. I jak napisała Klio - to i tak się stanie bo tam jest pustka.
Zresztą spokój tez do czasu bo on potrafi z niczego zrobić burze.
Napisałam ze jak tak się stanie to wtedy się zajmę tym problemem.
Wiec CO Cie trzyma przed zerwaniem tej relacji definitywnie?
Wiec CO Cie trzyma przed zerwaniem tej relacji definitywnie?
Napisałam gdzieś powyżej.
Dobry seks i chemia ( potrzebuję! )
Sprawy bardzo pilne życiowe ( praca napięta i sprzedaż domu, konieczność wyprowadzki - nie chce sobie dokładać kolejnej burzy teraz, ale to kwestia miesiąca max dwóch jak poukładam te rzeczy)
Spędzam czas na milej odskoczni ( przyroda, lubimy )
Jest pomocny - można liczyć na jego wsparcie zawsze gdy nagle coś się dzieje.
Mamy to samo poczucie humoru - Lubie się z nim śmiać.
Jest wielkosciowy. Można to przeżyć. Najgorsze są jego ataki. Ataki są gdy zwracam uwagę. Jestem z nim niskokosztowo - biorę co jest dobre. Pisałam powyżej - jak że mnie zadrwi słownie, jak mnie zaatakuje odwetowo to ja się zawijam.
Teraz powstrzymuje mnie też to ze jest spokój i dobry klimat. Zerwanie w takiej atmosferze jest niespojne. Tamto mu przecież wybaczylam. Jak nabroi znowu to będę go rozliczać na podstawie nowego.
Zresztą co tu pisać.
Zrobi jeszcze jeden numer to wyjdę i mnie nie zobaczy. Proste.
Strony Poprzednia 1 2 3 4 5 6 Następna
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Facet się fochuje. Co robić?
Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności
© www.netkobiety.pl 2007-2024