No i jak kochani, pamiętacie mnie jeszcze? 
Chciałam Wam napisać co się u mnie wydarzyło, bo uważam, że powinnam to zrobić.
Oj, po 2017 r. oczywiście próbowałam dalej "ratować" - jeszcze... 2 miesiące.
Pękło na maksa, gdy pod koniec lutego na moje urodziny (gdy sobie sama je pięknie przygotowałam, łącznie z różnymi daniami i tortem hehe), mój mąz o godz 20stej oznajmij, że jednak nie przyjedzie na moje urodziny, bo znowu ma duzo pracy. Z mojej strony nie było juz proszenia czy pretensji. Odłożyłam słuchawkę.
Moja córka zapytała sie kiedy on bedzie, a na moją odpowiedź że niestety znowu go nie bedzie, córka zadzwoniła do niego i powiedziała, że chociaż w takim dniu mógłby pojawić się w domu - na co on skwitował, że co? już sie poskarżyła? A potem dodał, że dlatego że taka jestem nie warto dla kogoś takiego jak ja przyjeżdżać.
I juz więcej z mojej własnej woli nie odezwałam sie do niego.
Jemu było w to graj, przez wiele miesięcy.
Gdy na wakacje miałam operacje, o której wiedział, nawet się nie zainteresował. A przypomnę, że jak on miał rok wcześniej operacje, wzięłam wolne z pracy na tydzień by przy nim być - oj ja głupia i naiwna...
w sierpniu przyjechał pod mój dom by ratować" małżeństwo - a gdy mu dobitnie powiedziałam, że tutaj juz nie ma co ratować, bo nie ma miłości i dawno sie skończyła, to darł sie pod oknami (by widzieli sąsiedzi) że on chciał rodziny, dobrej zony, miłości, a ja tylko chciałam kasę!! A jak juz się podarł pod domem (niedziela popołudniu, więc gapiów miał zapewnionych) to wsiadł w mój samochód (który na znak miłości i dbania o moje bezpieczeństwo) mi sprezentował - i odjechał w sina dal.
Jeszcze przez 3 miesiące spłacałam kredyt jaki wzięłam dla niego, by mógł swoim pracownikom wypłaty porobić (haha moja naiwność jak brałam kredyt 3 lata temu nie znała granic), uzbierałam pieniądze, wniosłam pozew o rozwód i jutro jest rozprawa!!!!
:):)