Niestety ja nie jestem taka silna jak Wy. Wczoraj w nocy on spał w dużym pokoju ja w sypialni. Zaczęłam się dławić płaczem, ale tak by nie słyszał, chciałam udawać silną, żeby nie wiedział jak bardzo odchodzę od zmysłów i tracę połowę siebie. Telepałam się po łóżku, biłam pięścią w materac, wszystko co mogłam by nie zacząć ryczeć na głos, albo wrzeszczeć. W końcu nie wytrzymałam i poszłam do niego do pokoju i jak ten debil powiedziałam "Nie chcę spać sama i się kłócić". Nie wiem może chciałam zaczarować rzeczywistość, że to co się dzieje to jakaś sprzeczka zwykła. Zaczęliśmy gadać, oczywiście przytaczanie moich argumentów jaki to naprawdę dojrzały związek tworzymy, że się dotarliśmy, że tyle za nami, że tyle razy próbowaliśmy się rozstać, a zawsze wychodziło, że nie możemy bez siebie żyć. Że przecież nic nam nie może być straszne. A on jak zdarta płyta, że on już długo o tym myślał, że ma dość, że wreszcie ma czas pomyśleć o sobie, że wcześniej mu wszystko zwisało jak jest, a teraz coś się w nim zmieniło i dopiero zaczął "mysleć" chce czegoś więcej. Że nie umie być dla mnie starający się, zaangażowany. Że już 4 lata temu powinniśmy to skończyć ( rozstaliśmy się na trochę, on chciał wrócić...), że od tamtej pory nic się nie zmieniło na lepsze. Na nic były moje tłumaczenia, że właśnie teraz jesteśmy dojrzali, że jest właśnie jest lepiej i bezpiecznie, że ja się czuję dobrze, owszem brakowało mi jego zaangażowania, ale i tak wiele rzeczy się poprawiło, że ja się czuję szczęśliwa w tym co zbudowaliśmy. On jednak cały czas tłumaczył, że uważa, że powinien być pewny naszej miłości, a nie jest. Że powinien mnie lepiej traktować. Że nie może być takiej równowagi, że ja wnoszę wiele, myślę o nim, że mi to przychodzi zupełnie naturalnie, a jemu nie. Że woli żałować rozstania potem niż wiedzieć, że nie spróbował. Przewidywał, że wzięlibyśmy ślub, bo ja już pewnie chciałam się żenić (wszyscy nasi znajomi z dłuższym stażem właśnie jakoś lawinowo w ciągu 2 miesięcy się pozaręczali i oczywiście wszyscy się śmiali, że robi się gorąco. Ja sobie też żartowałam, że osatni bastion upadł itd. ale ja bardzo dużo żartuje on też, zawsze wiedział, że celem mojego życia nie jest zostać żoną., że jak będzie moment to będzie nic na siłę, ale myślałam, że właśnie jesteśmy na dobrej drodze) a on nie wiedziałby co to tak naprawdę było.
Powiedziałam mu, że z mojej strony nie będzie powrotu, ani kolegowania się. On nie rozumiał, mówił, że to głupie się odcinać całkiem. Powiedziałam, że dla mnie byłoby to bolesne i naprawdę dołożę wszelkich starań by mnie nigdy więcej nie zobaczył, więc jak zmieni zdanie to będzie to niemożliwe. On powiedział, że jeśli faktycznie okaże się, że byłam tą jedyną to on na rzęsach stanie. poświęci całe życie by to naprawić.
i tak chyba z 2 godziny jego gadania mojego kulenia się na podłodze i odpierania argumentów. W między czasie parę razy wykrzyczałam, że już dość, koniec dotarło do mnie, że mnie nie kocha, i nie chcę w żadnym wypadku być z kimś kto mnie nie kocha, bo to jedyne czego oczekuję od życia - miłości, a nie bycia z kimś dla zasady, co nie zmienia faktu, że dla mnie teraz to jest jakiś koszmar bo tracę wszystko. Że zaledwie kilka dni temu on jeszcze kupował wino na wspólny wieczór, że robiliśmy to, tamto. W głowie jak w kalejdoskopie przewijały mi się jego uśmiechy, błahe rzeczy wszystko co sprawiało, że nie mogę zrozumieć jak tak można się teraz odciąć, gdyp próbowaliśmy i było coraz lepiej. Jak mógł być jednocześnie szczęśliwy, a z drugiej strony jakby blokował to i odcinał się emocjonalnie, by być dla mnie "niedobrym". To bardzo nie fair, że mnie jakoś na to nie przygotował, a on na to, że on cały czas myślał, że może się uda.
Była już 4ta w nocy, a ja nie mogłam się ruszyć. Powiedział, że chciałby mnie przytulić, ale wie, że nie może, prosił, żebym się położyła i spróbowała zasnąć, a mi zaciskało się wszystko, nie mogłam oddychać. Powiedziałam, że dla mnie takie odcięcie chirurgicznym cięciem jest zabójcze i wolę powoli to robić i, że proszę go, żeby przyszedł do sypialni i pomógł mi zasnąć, że się uspokoję i będzie mi lżej. Poszedł, przytulił mnie jak zawsze, tylko tak naprawdę mocno. To takie durne, ale słyszałam tak wyraźnie bicie jego serca, że znalazłam w tym jakieś piękno, Powiedziałam, że "ładnie Ci serce bije, a on się zaśmiał i tak po cichu odpowiedział, że lubi tak ze mną leżeć. Zasnęłam. Dla wielu pewnie to jest niewyobrażalne, ale dla mnie chyba nie ma innego wyjścia niż takie powolne godzeni się z tą myślą.