emczii, tak żebyś mnie dobrze zrozumiała: ja często w tematach, w których ktoś waha się, czy np. zostawić partnera "bo nie ma już tej ekscytacji" piszę, że istnieje duża szansa, że po zmianie partnera minie 2-3 lata i historia się powtórzy (i tak w kółko), bo zakochanie i motylki są ulotne, natomiast wspólne życie to wybór.
Natomiast jeżeli ktoś nie szuka motylków, a po prostu czuje, że się męczy, to tak, uważam,ze powinien odejść. O ile zakochanie będzie cyklicznie (wraz z nowymi partnerami) odchodzić i przychodzić, o tyle brak satysfakcji ze wspólnego życia to już cięższy kaliber - niedopasowanie. To się nigdy nie zmieni i nie ma powodu, by męczyć siebie przy jednoczesnym oszukiwaniu partnera.
Co do strachu, to równie dobrze możesz bać się wyjść z domu. Przecież na głowę może spaść Ci cegła
Nie ma sensu zakładać najgorszego. Niedopasowanie się zdarza - następnym razem może być lepiej. Gdyby Twój obecny partner NIE zerwał z Tobą, to następnego razu mogłoby nie być - byłby za to związek oparty na oszustwie, braku zainteresowania z jego strony, być może pojawiłyby się również skoki w bok - czy Twoim zdaniem właśnie TO nie byłoby krzywdą?
Nie mogę wypowiadać się ze 100% pewnością, ale myślę, że gdyby ten chłoptaś wiedział, że po X latach wygasną uczucia, to nie podjąłby się tego. Kłopot w tym, że takich rzeczy po prostu nie wiemy i nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Znów wracam do punktu wyjścia: gdy jednak się to zdarzy - co wtedy? oszustwo, zrezygnowanie, zdrady, czy po prostu rozstanie i kolejna próba? Co jest krzywdą, a co jest koniecznością? 