qaqa napisał/a: Pamiętam dobre chwile, fajne momenty, bo oprócz rutyny nie było jakiś złych rzeczy. Nie kłóciliśmy się, akceptowałam go w pełni z całą gamą wad, niektóre nawet szerze pokochałam. Ale najlepiej podsumować to najzwyklejszym "to nie było to".
Mam świadomość, że cały ból i żal i smutek bierze się ze zranionego ego "jak to? czemu odszedł? czemu mnie opuścił?". Życzę mu dobrze, chciałabym żeby był szczęśliwy, jeśli ja nie umiałam mu dać szczęścia. Dla siebie chciałabym tylko mniej bólu i smutku.
Wspomnienia potrafią dobić, a niestety z czasem przeszłość się wybiela. Wracasz do tego co było dobre, to co było złe teraz już nie boli tak bardzo, pomijasz te momenty.
Ból, smutek i żal nie bierze się ze zranionego ego. Na moim przykładzie: ja powiedziałam koniec i to ja bardzo przeżyłam to rozstanie.
Mam takie rozważanie, nie wiem czy jest prawdziwe, ale uważam, że osoby, które kończą związek dzielą się na dwie kategorie:
1. Ci co zdecydowali się odejść, bo twardo ocenili, że partner/ partnerka im nie odpowiada. Uczucie się wypaliło, być może pojawiła się w ich życiu nowa osoba. W tym wypadku decyzja o rozstaniu jest stanowcza, przychodzi szybko i koniec rzeczywiście oznacza koniec. Nie wraca się do tego co było.
2. Drugą grupę tworzą osoby, które powiedziały "koniec", ale wcale tego nie chciały. Te osoby cierpią po rozstaniu, myślą, analizują...
Ja jestem przedstawicielką tej grupy. Powiedziałam dość, bo musiałam ratować siebie, widziałam, że nikt mi już nie pomoże. On stał się zimnym oprawcą, odsuwał się ode mnie. Miałam nadzieję, że znaczę dla niego tyle co on dla mnie i myślałam, że ta manipulacja uratuje związek. Myślałam, że otworzy oczy, dostrzeże to jak mnie traktował. Pierwsze trzy tygodnie po rozstaniu byłam w stanie mu wybaczyć wszystko. Ex znalazł inną i tutaj skończyły się moje nadzieje.
qaqa napisał/a:Karina.Julia.8 z tym braniem winy to niestety za późno. Może żebym usłyszała, że byłam dobrą dziewczyną to po pierwszym bólu umiałabym ruszyć dalej. Ale że każde zerwanie wynikało z moich "braków", to mam już głęboko zakodowane poczucie winy. Od pół roku zakręciłam się, że byłam "za mało" lub "za bardzo". Mam całą masę zarzutów wobec siebie - za dużo pracowałam, byłam za mało czuła, może za mało spontaniczna, za bardzo zmęczona, może za często narzekałam, wyrzutów winy do wyboru do koloru. Momenty, w których funkcjonuje lepiej to te, o których pisałaś Edyszce, jak już jestem zmęczona swoim bólem i myślę sobie "och weź daj już sobie spokój". No i dokucza samotność - zostałam sama w mieście w którym studiowałam i mieszkaliśmy, z firmą na głowie i popękanym sercem. Ciężko czasami rano wstać i zaczynać kolejny dzień - niestety w międzyczasie przypałętała się depresja i ją też trzeba wyganiać z codzienności.
Mam świadomość, że rozczulam się nad sobą, bo koniec końców nie doznałam największych krzywd, jakie może zaserwować człowiek którego się kochało.
Czytam wasze historie i przeszłyście dużo gorsze wydarzenia, radzicie sobie z nimi bardzo dzielnie, dlatego wstyd mi pisać o moim zerwaniu, ale jeszcze czasami mam potrzebę to z siebie wyrzucić. Mam ogromną nadzieję, że tak jak pisała Eiko, za pół roku wszystkie będziemy się śmiały z naszych byłych 
@qaqa - nie bierz winy na siebie, bo musisz wreszcie zrozumieć, że "jeśli ktoś nie chce to znajdzie powody, jeśli chce to znajdzie sposoby". Dokładnie tak jest. Absolutnie każdemu człowiekowi można zarzucić, że jest "za bardzo" lub "za mało" a jednak są szczęśliwe i trwałe związki. To wymaga pracy dwojga. U Ciebie był schemat pana, który jest wiecznie niezadowolony ze swojej uniżonej służebnicy. Ty stąpałaś na paluszkach, aby nie urazić czymkolwiek władcy. Zastanowiłaś się kiedyś po co? Sama piszesz, że kochałaś go pomimo jego wad. On nie mógł tak kochać Ciebie? Pozwoliłaś na to, aby tak Cię traktował. Przyjęłaś całą winę na siebie tylko po to, aby być z nim. I jak to się skończyło? Było warto?
Po związku z moim ex mam dość ludzi, którzy nadmiernie krytykują, demonstrują swoje niezadowolenie a nie robią absolutnie nic w kierunku poprawy relacji. Łatwo jest wymagać i czuć się bezbłędnym w osądach drugiej osoby. Bo przecież nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi. Ja też mogłam być "bardziej.." lub "mniej...". To mój ex powtarzał niczym mantrę. Jednak byłam sobą i chciałam aby kochał mnie taką jaka jestem.
Inny problem w tym, że byłam kobietą, która kochała za bardzo... Wybrałam nieodpowiedniego człowieka i zakochałam się w moim wyobrażeniu jego osoby. Chciałam go zmienić, zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie. Drogo zapłaciłam za tą lekcję - myślę, że było warto.
Nie rozczulasz się nad sobą, przeżywasz rozstanie jak każda z nas. To, że nie miałaś takiej patologii w związku jak ja, to wcale nie znaczy, że Twój ból, smutek czy żal mają być mniejsze. Wystartowałyśmy z tego samego punktu, pamiętaj. 