Summerka, ale oczekiwanie od czlowieka w zalobie, ktory w dodatku przechodzi terapie, zeby zachowywal sie empatycznie i w zrownowazony sposob jest NIEREALISTYCZNE.
Summerka, ale oczekiwanie od czlowieka w zalobie, ktory w dodatku przechodzi terapie, zeby zachowywal sie empatycznie i w zrownowazony sposob jest NIEREALISTYCZNE.
Racja. Najsmutniejsze w tej historii jest to, źe mąż Eli przez całe swoje życie niósł wycofanie i powinności, które ograniczały jego możliwość świadomego przeżywania i rozwijania się. Gdy wreszcie zaczął przekraczać wewnętrzne ograniczania, doświadczać własnej "mocy" i uczyć się siebie, to popełnia przy tym cały szereg nietaktów i błędów, które skutkują cierpieniem jego rodziny
Summerko, nikt za Ele nie walnie meza patelnia w glowe i nie powie mu, ze zle traktuje rodzine. Jezeli jakiekolwiek rozmowy z nim splywaja na niczym, to juz tylko od niej zalezy czy zdecyduje sie na trwanie w zwiazku z czlowiekiem, ktorego zachowanie jest dla niej nie do zaakceptowania.
Natomiast winienie terapii za zmiany w malzonku jest rownie sensowne jak obarczanie wina tescia, ktory zrobil wszystkim na zlosc i sobie umarl. Rozumiem emocje, ale nadchodzi czas kiedy trzeba zaczac myslec glowa.
Gdy wreszcie zaczął przekraczać wewnętrzne ograniczania, doświadczać własnej "mocy" i uczyć się siebie, to popełnia przy tym cały szereg nietaktów i błędów, które skutkują cierpieniem jego rodziny
Ale może to wcale nie są błędy i nietakty. Może on po prostu taki jest... a cierpienie rodziny wynika z tego, że do tej pory doświadczali go z innej strony... (przy czym prawa do cierpienia i rozczarowania nikt nie odmawia)
Odbieram ten watek jako pewnego rodzaju dylemat - czy jest jakaś granica samorozwoju, której nie wolno przekraczać , bo za nią jest krzywda innych i czy w ogóle jest to możliwe aby rozwinąć sie w dogodnym dla siebie kierunku nie zawodząc przy tym nikogo.
Trochę to wygląda tak , jakby opisane tu osoby w terapii zawiniły swoją zmianą, bo nie była ona zgodna z oczekiwaniami partnerów, którzy woleliby nawet nadzorować w jakiś sposób proces terapeutyczny (stąd ta powszechna chęć do uczestnictwa w terapii dla par) by ugrać co nieco dla siebie.
Bez względu na to , że niby wszyscy popierają terapię i sa za , to atmosfera tego wątku przypomina własnie takie wzdychanie w stylu, no miało to jednak inaczej wyglądać....
Trochę to wygląda tak , jakby opisane tu osoby w terapii zawiniły swoją zmianą, bo nie była ona zgodna z oczekiwaniami partnerów, którzy woleliby nawet nadzorować w jakiś sposób proces terapeutyczny (stąd ta powszechna chęć do uczestnictwa w terapii dla par) by ugrać co nieco dla siebie.
Bez względu na to , że niby wszyscy popierają terapię i sa za , to atmosfera tego wątku przypomina własnie takie wzdychanie w stylu, no miało to jednak inaczej wyglądać....
To jest wątek masakra.
MamaMamusia
Moja zona ma się świetnie(podobno). Zresztą tydzień po rozwodzie zaczęła wchodzenie w nowy związek z facetem z którym mnie zdradzila pół roku przed ślubem co jej wybaczylem( tłumaczenie to terapia i brak zrozumienia z mojej strony oraz co jest dla mnie hitem chęć sprawdzenia się).
Ja nie rozpamiętuje jej terapii, mam się dobrze ale nie sądzę żebym narazie wszedł w jakikolwiek związek. Rozpamietuje czasem ze dałem się wciągnąć w grę i jak byłem głupi ze ufalem ale nie ma to wpływu na moje życie.
Temat jest dylematem ale nie odnośnie terapii.
Terapia jako terapia jest dobra.
W ciągu życia partner z którym jestesmy się zmienia, zmienia się jego charakter i zachowanie.
Ale są to zmiany łagodne, zachodzące w czasie, nie wywołujące u rodziny szoku.
Wydaje mi się że tu nie chodzi o żaden nadzór terapii. Każdy jest osobna jednostka ale czy partner, mąż czy zona nie mają prawa wiedziec o stanie zdrowia psychicznego osoby terapeutyzowanej?
Tutaj chodzi o chec jakiejkolwiek współpracy która w jasny spodob da jakikolwiek obraz sytuacji.
Nie sądzę żeby ktokolwiek dał w związku komuś 2 czy 3 lata bo jedna osoba musi coś przemyśleć.
W ciągu życia partner z którym jestesmy się zmienia, zmienia się jego charakter i zachowanie.
Ale są to zmiany łagodne, zachodzące w czasie, nie wywołujące u rodziny szoku.
To jest jakaś idealizacja. Myślenie życzeniowe. Dynamika zmian postaw i przekonań danej osoby jest czasami jak eksplozja . Tak ci się tylko wydaje, na sztywno, że "powinno być" inaczej.
Nie sądzę żeby ktokolwiek dał w związku komuś 2 czy 3 lata bo jedna osoba musi coś przemyśleć.
Pogadaj sobie np. z osobami, które są w związkach małżeńskich ponad 20 lat... Tam czasami były takie sztormy i lata suszy, że chooo, chooo .
planet1988 napisał/a:W ciągu życia partner z którym jestesmy się zmienia, zmienia się jego charakter i zachowanie.
Ale są to zmiany łagodne, zachodzące w czasie, nie wywołujące u rodziny szoku.To jest jakaś idealizacja. Myślenie życzeniowe. Dynamika zmian postaw i przekonań danej osoby jest czasami jak eksplozja
. Tak ci się tylko wydaje, na sztywno, że "powinno być" inaczej.
planet1988 napisał/a:Nie sądzę żeby ktokolwiek dał w związku komuś 2 czy 3 lata bo jedna osoba musi coś przemyśleć.
Pogadaj sobie np. z osobami, które są w związkach małżeńskich ponad 20 lat... Tam czasami były takie sztormy i lata suszy, że chooo, chooo
.
jeżeli dwie osoby sobie na to pozwalają i się na to zgadzają to sztormy I lata suszy występują.
Nie sądzę żeby dymanika zmian nastepywala nagle. Coś co prowadzi do drastycznych zmian bardzo często siedzi w kimś latami i przez brak odwagi nie wychodzi na zewnatrz. Ja nie widzę idealizacji w tym ze masz jakies oczekiwania od partnera dotyczące jego zachowania.
Zastanów się nad tym ile ludzi mówi ze jakby nie dzieci i kredyty dawno niebyliby z osobą która tworzą związek. U nich ta dynamika chęci zmiany wyjdzie jak dzieci będę dorosłe prawdopodobnie.
139 2017-02-24 16:37:28 Ostatnio edytowany przez Lillka-15 (2017-02-24 16:38:00)
Lillka-15 napisał/a:planet1988 napisał/a:W ciągu życia partner z którym jestesmy się zmienia, zmienia się jego charakter i zachowanie.
Ale są to zmiany łagodne, zachodzące w czasie, nie wywołujące u rodziny szoku.To jest jakaś idealizacja. Myślenie życzeniowe. Dynamika zmian postaw i przekonań danej osoby jest czasami jak eksplozja
. Tak ci się tylko wydaje, na sztywno, że "powinno być" inaczej.
planet1988 napisał/a:Nie sądzę żeby ktokolwiek dał w związku komuś 2 czy 3 lata bo jedna osoba musi coś przemyśleć.
Pogadaj sobie np. z osobami, które są w związkach małżeńskich ponad 20 lat... Tam czasami były takie sztormy i lata suszy, że chooo, chooo
.
jeżeli dwie osoby sobie na to pozwalają i się na to zgadzają to sztormy I lata suszy występują.
Nie sądzę żeby dymanika zmian nastepywala nagle. Coś co prowadzi do drastycznych zmian bardzo często siedzi w kimś latami i przez brak odwagi nie wychodzi na zewnatrz. Ja nie widzę idealizacji w tym ze masz jakies oczekiwania od partnera dotyczące jego zachowania.
Zastanów się nad tym ile ludzi mówi ze jakby nie dzieci i kredyty dawno niebyliby z osobą która tworzą związek. U nich ta dynamika chęci zmiany wyjdzie jak dzieci będę dorosłe prawdopodobnie.
Ja już z tego nic nie rozumiem, to, co mówisz jest niespójne .
Jakie jest w końcu Twoje stanowisko? Co ty byś chciał?
planet1988 napisał/a:Lillka-15 napisał/a:To jest jakaś idealizacja. Myślenie życzeniowe. Dynamika zmian postaw i przekonań danej osoby jest czasami jak eksplozja
. Tak ci się tylko wydaje, na sztywno, że "powinno być" inaczej.
Pogadaj sobie np. z osobami, które są w związkach małżeńskich ponad 20 lat... Tam czasami były takie sztormy i lata suszy, że chooo, chooo
.
jeżeli dwie osoby sobie na to pozwalają i się na to zgadzają to sztormy I lata suszy występują.
Nie sądzę żeby dymanika zmian nastepywala nagle. Coś co prowadzi do drastycznych zmian bardzo często siedzi w kimś latami i przez brak odwagi nie wychodzi na zewnatrz. Ja nie widzę idealizacji w tym ze masz jakies oczekiwania od partnera dotyczące jego zachowania.
Zastanów się nad tym ile ludzi mówi ze jakby nie dzieci i kredyty dawno niebyliby z osobą która tworzą związek. U nich ta dynamika chęci zmiany wyjdzie jak dzieci będę dorosłe prawdopodobnie.
Ja już z tego nic nie rozumiem, to, co mówisz jest niespójne
.
Jakie jest w końcu Twoje stanowisko? Co ty byś chciał?
czego nie rozumiesz?
swoje stanowisko przedstawiam od początku tego tematu
Planet, bzdury wypisujesz.
Czyjes zachowanie moze sie absolutnie zmienic gwaltownie i w krotkim czasie bez ZADNEJ terapii. Wystarczy smierc w rodzinie, wypadek, jakas niesamowita podroz, przeczytana ksiazka, zaangazowanie w religie czy kryzys wieku sredniego. Bo ludzie generalnie reaguja na bodzce i nie sa statyczni. Jak czytam swoje pamietniki sprzed jakis 15 lat, to kompletnie sie nie poznaje Pewnie jakbym wpadla teraz na chlopaka, z ktorym wtedy bylam, to ani by mnie nie zainteresowal, ani on na mnie by nie zwrocil uwagi- takie to zmiany. Podobnie jest w malzenstwie- oczekiwanie, ze przez 20-30 lat ludzie pozostana tacy sami jak w dzien slubu jest NIEREALISTYCZNE.
Planet, bzdury wypisujesz.
Ja nie rozpamiętuje jej terapii, mam się dobrze ale nie sądzę żebym narazie wszedł w jakikolwiek związek. Rozpamietuje czasem ze dałem się wciągnąć w grę i jak byłem głupi ze ufalem ale nie ma to wpływu na moje życie.
No niestety ma to wpływ na twoje zycie, jak wszytsko inne.
Ustalmy coś- czy ty uważasz, że gdyby nie terapia żony wasze małżeństwo nadal by trwało?Odpowiedz konkretnie, bo czasem ma wrażenie, że raz mówisz tak, raz inaczej
I wybacz szczerość, ale ten związek najprawdopodobniej nie udał sie przez twoją naiwność i jej niedojrzałość. Ja nie widzę tu ani śladu winy terapii/terapeuty
W ciągu życia partner z którym jestesmy się zmienia, zmienia się jego charakter i zachowanie.
Ale są to zmiany łagodne, zachodzące w czasie, nie wywołujące u rodziny szoku.
O czym ty mówisz?
zmiany łagodne to są objawy starzenia sie skóry, cała reszta jest dynamiczna. Szok i cierpienie rodziny mogą wywołać różne rzeczy/zmiany takie jak np nowotwór, niepełnosrawność, choroba psychiczna, problemy finansowe. To wszystko może ludzi przerosnąć podobnie jak nieokiełznany samorozwój partnera. życie nie jest lekkie, delikatne ani łagodne
Wydaje mi się że tu nie chodzi o żaden nadzór terapii. Każdy jest osobna jednostka ale czy partner, mąż czy zona nie mają prawa wiedziec o stanie zdrowia psychicznego osoby terapeutyzowanej?
Niekoniecznie. Przypominam ci, że nawet w szpitalu pacjent może nie życzyć sobie , aby informacji o jego stanie zdrowia udzielano komukolwiek. Każdy ma prawo do swojej intymności .
Nie sądzę żeby ktokolwiek dał w związku komuś 2 czy 3 lata bo jedna osoba musi coś przemyśleć.
A dałbyś komuś w związku 2 czy 3 lata na to , żeby ktoś wyzdrowiał?
No bo terapia to jest zdrowienie własnie...
144 2017-02-24 17:04:47 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-02-24 17:21:38)
No to jak w końcu Mamo Mamusiu, zdecyduj się, czy człowiek w terapii jest chory i musi wyzdrowieć, czy jego partner jest chory, bo go ogranicza i nie pozwala mu być sobą? I zgadzam się z Planetem, to NIE MOŻE być nagła zmiana, ktoś tłumi swoje niezadowolenie latami z różnych względów- tchórzostwa, wygodnictwa, opinii innych. Terapia pozwala mu się pozbyć zahamowań, co samo z siebie nie jest złe, natomiast zanim od tego etapu dojdzie do zebrania do kupy jakiejść spójnej w myśleniu i działaniach osobowości- mamy gehennę. Jesli w ogóle dojdzie- bo to już od profesjonalizmu psychoterapeuty zależy. Badania na temat efektów psychoterapii to temat ciekawy do wygooglowania... Tak jak pisałam, jak czytam o tym, ze ktoś po 5 latach terapii ciągle czuje się nieszczęśliwy, zimny pot spływa mi po plecach. Pisze tu o głebokich, długoterminowych terapiach, bo terapie nakierowane na konkretny czy kryzysowe sytuacje mają szybsze , namacalne efekty
Innym zagadnieniem jest to jak partner zareaguje na tą sytuację- tu zgadzam się z BeyondBlackie- terapia Patelnią byłaby najskuteczniejsza w wykonaniu partnera
Ela, ale przeciez zmiany w Twoim mezu dokonaly sie przed terapia, po smierci ojca. I Bog wie w jakim bylby dzis stanie, gdyby nigdy sie na ta terapie nie udal. Wtedy tez bys nas pytala o to kiedy mezowi skonczy sie depresja, bo to troche dlugo sie ciagnie?
Może on po prostu taki jest... a cierpienie rodziny wynika z tego, że do tej pory doświadczali go z innej strony... (przy czym prawa do cierpienia i rozczarowania nikt nie odmawia)
Nie wydaje mi się, że tylko cechy wewnętrzne wyjaśniają zachowanie męża Eli. Wg mnie dużą rolę grają tu także czynniki sytuacyjne. Ale to tylko takie gdybanie, bo i tak uważam, że Ela zamiast skupiać się na mężu i jego terapii lepiej aby zajęła się raczej sobą i tym, co się z nią dzieje. Ela znalazła sobie temat zastępczy, który ma ją odciągnąć od zajęcia się sobą i szuka rozwiązania "na zewnątrz".
planet1988 napisał/a:
Ja nie rozpamiętuje jej terapii, mam się dobrze ale nie sądzę żebym narazie wszedł w jakikolwiek związek. Rozpamietuje czasem ze dałem się wciągnąć w grę i jak byłem głupi ze ufalem ale nie ma to wpływu na moje życie.
No niestety ma to wpływ na twoje zycie, jak wszytsko inne.
Ustalmy coś- czy ty uważasz, że gdyby nie terapia żony wasze małżeństwo nadal by trwało?Odpowiedz konkretnie, bo czasem ma wrażenie, że raz mówisz tak, raz inaczej
I wybacz szczerość, ale ten związek najprawdopodobniej nie udał sie przez twoją naiwność i jej niedojrzałość. Ja nie widzę tu ani śladu winy terapii/terapeutyW ciągu życia partner z którym jestesmy się zmienia, zmienia się jego charakter i zachowanie.
Ale są to zmiany łagodne, zachodzące w czasie, nie wywołujące u rodziny szoku.O czym ty mówisz?
zmiany łagodne to są objawy starzenia sie skóry, cała reszta jest dynamiczna. Szok i cierpienie rodziny mogą wywołać różne rzeczy/zmiany takie jak np nowotwór, niepełnosrawność, choroba psychiczna, problemy finansowe. To wszystko może ludzi przerosnąć podobnie jak nieokiełznany samorozwój partnera. życie nie jest lekkie, delikatne ani łagodneWydaje mi się że tu nie chodzi o żaden nadzór terapii. Każdy jest osobna jednostka ale czy partner, mąż czy zona nie mają prawa wiedziec o stanie zdrowia psychicznego osoby terapeutyzowanej?
Niekoniecznie. Przypominam ci, że nawet w szpitalu pacjent może nie życzyć sobie , aby informacji o jego stanie zdrowia udzielano komukolwiek. Każdy ma prawo do swojej intymności .
Nie sądzę żeby ktokolwiek dał w związku komuś 2 czy 3 lata bo jedna osoba musi coś przemyśleć.
A dałbyś komuś w związku 2 czy 3 lata na to , żeby ktoś wyzdrowiał?
No bo terapia to jest zdrowienie własnie...
To nie ma wpływu na moje życie. Ja NIE OBWINIAM TERAPEUTY. Ten związek i tak wcześniej czy później by się posypał przez fakt ze okazuje się ze nie znałem kobiety z którą żyłem 10 lat.
I ta zmiana choć nagła w skutkach nastepywala latami. Psychika kobiet chodź skomplikowana ma to do siebie że jest poparta konkretnymi przemyśleniami. Jezeli decydują się na coś to jest to przemyslone i poparte wielotygodniowymi przemyśleniami.
Dlatego nie sądzę żeby terapia nagle obudziła w pacjencie nagłe, natychmiastwe zmiany które wcześniej w nim nie tkwiły.
Często się słyszy ze ludzie w terapii obwinją za wszystko swoją drugą połówkę od wczesnych lat związku. Jeżeli cos komuś wtedy nie pasowało, temat nie został przerobiony w przeszłości-wychodzi w czasie terapii ponieważ osoba terapeutyzowana nagle zyskuje odwagę na wyrzucenie wszystkich swoich żali co partner może odebrać jako oszustwo i brak szczerości. To naturalne.
Jezeli uwazasz ze partner, mąż, zona nie ma prawa do wiedzy na temat zdrowia partnera to po co jej ta osoba? To chyba kłóci się ze słowami przysięgi jaka dwoje ludzi sobie składa.
Zresztą nie chodziała nawet on przysięgę tylko o zwykłe partnerstwo i szczerość.
Co do czekania 2 czy 3 lata nie mówimy tutaj o chorobie nowotworowej śmierci itd.
Tu chodzi o zwykłe określenie się, ustalenie dalszej przyszłości, postawienie sprawy jasno.
148 2017-02-24 17:42:00 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-02-24 17:42:52)
Ela, ale przeciez zmiany w Twoim mezu dokonaly sie przed terapia, po smierci ojca. I Bog wie w jakim bylby dzis stanie, gdyby nigdy sie na ta terapie nie udal. Wtedy tez bys nas pytala o to kiedy mezowi skonczy sie depresja, bo to troche dlugo sie ciagnie?
To wszystko prawie zbiegło się w czasie- zaraz po śmierci ojca mąż twierdził- że bardzo źle się czuje- zmian w jego zachowaniu nie było, tylko przygnębienie. I co najlepsze, temat śmierci Teścia nie jest w ogóle na terapii poruszany- raz pytałam go o to- zaprzeczył. Wiec podejrzewam, że poszedł tam z innym problemem, może nawet zupełnie innym niż ja przypuszczam. Deprecha jest ciężka i ludzie w niej tkwiący budzą raczej współczucie. więc ja nie wiem czy to depresja. Musze nabrać do tego dystansu, bo mam dość na ten moment- przez lata znosiłam jazdy zwiazane ze schizofrenią teściowej, problemami w pracy męża itp. Czuję się wysysana i boję się, że jego stan psychiczny skostnieje w takiej niezdecydowanej postaci, a u psychiatry wyladuję ja.
Ela, ale przeciez zmiany w Twoim mezu dokonaly sie przed terapia, po smierci ojca. I Bog wie w jakim bylby dzis stanie, gdyby nigdy sie na ta terapie nie udal. Wtedy tez bys nas pytala o to kiedy mezowi skonczy sie depresja, bo to troche dlugo sie ciagnie?
Nie prawda. Nie znasz tematu. Przepraszam ze to pisze.
Śmierć zachęciła męża do terapii podczas której zaczął zachowywać się w taki a nie inny sposób.
Tu nie chodzi o depresję, tylko podejście do tematu.
Mąż do końca życia może mówić że ma depresję i szukać wytłumaczenia dla swojego zachowania. Dlatego właśnie dziwi mnie fakt ze jesteście za tym ze partner może nie wiedzieć o stanie zdrowia partnera
Planet, ani Twoja matka, ani ojciec, ani dzieci, ani zona nie maja nieograniczonego prawa do wypytywania sie o Twoja terapie. Tzn, moga sie pytac ale Ty im wcale opowiadac nie musisz. Dlatego tez wlasnie kazdy terapeuta jest zobligowany do zachowania tajemnicy zawodowej. Co sie dzieje na terapii jest pomiedzy terapeuta i terapeutyzowanym, a nie pomiedzy ta para i grupa rodziny i znajomych i inkszych pociotkow.
Ja widze, ze Ciebie swierzbilo, zeby miec szklanke przy scianie do gabinetu, coby uslyszec co Twoja byla zona o Tobie mowila i w razie czego zaopatrzyc sie w amunicje i "kontrolowac" sytuacje. No bo przeciez zona to nie wolna, swiadoma osoba, tylko ktos kto a z Toba codziennie wspolpracowac i ze wszystkiego sie spowiadac.
Ja byłem na terapii. Dla własnego dobra. Czułem, że musiałem. Byłem wtedy z jedną taką. Była klasykiem manipulanta. Ciągle miałem to uczucie, że jej się polepsza a mi pogarsza, że tamten układ był dla mnie szkodliwy... Ale terapia była na inny temat.
Gdy wspomniałem o terapii, jej reakcja mnie i zabolała, i zaskoczyła... "Byłoby mi zbyt ciężko ci pomóc.." i cała masa innych bredni. Czuła, że traciła nade mną kontrolę... Rozstałem się z nią, wyszły inne sprawy. Bolało.
Ale po roku byłem inny, terapia pomogła. A tamta się odezwała bo chciała się dowiedzieć co u mnie...
152 2017-02-24 18:47:54 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-02-24 18:52:24)
Planet, ani Twoja matka, ani ojciec, ani dzieci, ani zona nie maja nieograniczonego prawa do wypytywania sie o Twoja terapie. Tzn, moga sie pytac ale Ty im wcale opowiadac nie musisz. Dlatego tez wlasnie kazdy terapeuta jest zobligowany do zachowania tajemnicy zawodowej. Co sie dzieje na terapii jest pomiedzy terapeuta i terapeutyzowanym, a nie pomiedzy ta para i grupa rodziny i znajomych i inkszych pociotkow.
Ja widze, ze Ciebie swierzbilo, zeby miec szklanke przy scianie do gabinetu, coby uslyszec co Twoja byla zona o Tobie mowila i w razie czego zaopatrzyc sie w amunicje i "kontrolowac" sytuacje. No bo przeciez zona to nie wolna, swiadoma osoba, tylko ktos kto a z Toba codziennie wspolpracowac i ze wszystkiego sie spowiadac.
Totalnie się nie rozumiemy.
Ja nie twierdzę że ktoś nie jest wolny, ja nie twierdzę że ktoś nie ma prawa do prywatności.
Nikt nie jest niczyja własnością.
Nie musisz mi mówić na czym polega terapia bo ja przeszedłem po odejściu żony.
Dziwisz się ze bylem ciekawy skoro to była moja zona. Ciekawosc wiaze się z troska, chęcią pomocy i zaufaniem. Nie napastywanie kogoś ale prosta ciekawosc o dzień czy życie partnera jest naturalne. Zastanów się co byś poczuła jakbys sie dowiedziała ze partner od poczatku Twojego związku miał tajemnice które wpływają w sposób teraźniejszy na Twój związek i Cię o tym nie poinformował.
To tak jakby jedna osoba ukrywała przed drugą ze jest bezpłodna a ta druga oczekiwałaby dzieci. Przecież nie masz prawa do wiedzy na temat jej zdrowia.
(...) dziwi mnie fakt ze jesteście za tym ze partner może nie wiedzieć o stanie zdrowia partnera
Hm... .
Istnieje, póki co, tajemnica zawodowa, która dotyczy i lekarzy, i psychologów, i psychoterapeutów. Z tajemnicy tej może zwolnić tylko sąd i tylko w bardzo określonych przepisami okolicznościach.
Planet, Ty masz problem z tym, ze byla zona nie byla z Toba w pelni szczera, co jest raczej odzwierciedleniem tego, ze wasza relacja nie miala dobrych podwalin, a nie tego, ze terapia jakos zone zmienila. Gdyby na terapie nie poszla, to co, czulbys sie dobrze bedac oszukiwanym przez nastepne x lat? Usilnie starasz sie szukac winnego rozpadu malzenstwa poza nim (jak czesto dzieje sie tez w przypadku zdrady: to ta boczniara go zbalamucila, to ten gogus jej w glowie namieszal), nie dostrzegajac, ze do tego rozpadu pewnie by doszlo bez jakiegokolwiek udzialu terapeuty.
No to jak w końcu Mamo Mamusiu, zdecyduj się, czy człowiek w terapii jest chory i musi wyzdrowieć, czy jego partner jest chory, bo go ogranicza i nie pozwala mu być sobą? I zgadzam się z Planetem, to NIE MOŻE być nagła zmiana, ktoś tłumi swoje niezadowolenie latami z różnych względów- tchórzostwa, wygodnictwa, opinii innych. Terapia pozwala mu się pozbyć zahamowań, co samo z siebie nie jest złe, natomiast zanim od tego etapu dojdzie do zebrania do kupy jakiejść spójnej w myśleniu i działaniach osobowości- mamy gehennę.
Wprawdzie nie wiem , w którym momencie wykazałam sie niezdecydowaniem, ale ok, ...człowiek w terapii ma potrzebę zmian, najczęściej jest chory. Nie musi wyzdrowieć, ale jeśli chce to wyzdrowieje. Partner nie jest chory (przynajmniej tego nie zgłasza), jest jedynie zaskoczony i zawiedziony, gdyż najczęściej ma swoje oczekiwania,które nijak sie mają do tego w którym kierunku pójdzie proces terapeutyczny.
Zmiana w rozumieniu terapeutycznym jest procesem, tu sie zgodzę, ale jest tez cos takiego jak przełom, prawda? U niektórych następuje po miesiącu u innych po 5 latach.
Pierwsze słyszę, że terapia pomaga pozbyć sie zahamowań. podstawowym celem każdej terapii , bez względu na nurt, jest zmiana sposobu myślenia klienta i jego przekonań na temat samego siebie. To nie sa żadne czary, to jest trening mózgu.
Gehenny , o której piszesz wcale nie trzeba znosić, bo z jednej strony każdy człowiek ma prawo do dowolnej formy rozwoju, a z drugiej jego partner nie ma obowiązku akceptować zmian przez siebie nie wybranych.
Można sie złościć, że terapeuta nie naprawił męża , ale po co ? Moim zdaniem lepiej skupić sie na sobie .
156 2017-02-24 19:27:13 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-02-24 19:30:02)
Planet, Ty masz problem z tym, ze byla zona nie byla z Toba w pelni szczera, co jest raczej odzwierciedleniem tego, ze wasza relacja nie miala dobrych podwalin, a nie tego, ze terapia jakos zone zmienila. Gdyby na terapie nie poszla, to co, czulbys sie dobrze bedac oszukiwanym przez nastepne x lat? Usilnie starasz sie szukac winnego rozpadu malzenstwa poza nim (jak czesto dzieje sie tez w przypadku zdrady: to ta boczniara go zbalamucila, to ten gogus jej w glowie namieszal), nie dostrzegajac, ze do tego rozpadu pewnie by doszlo bez jakiegokolwiek udzialu terapeuty.
Zdrada według mnie jest tu totalnie beznadziejbym przykladem.
Wnioskuję z tego co napisałaś ze zdrada jest uwarunkowana tylko tym ze w związku jest źle. Jak można nie doszukiwac się zdrady poza związkiem... mimo że problem leży w związku każdy może z niego odejść i bawić się na prawo i lewo.
Jeżeli coś komuś nie pasuje i nie umie się komunikować to zwala to na innych. Tłumaczenie zdrada problemów w związku jest totalnie nie na miejscu
Planet, owszem do zdrady nie dochodzi tylko wtedy kiedy sa klopoty w zwiazku, ale dochodzi do niej ZAWSZE bo zdradzacz sie na nia zdecydowal (pomijam dlaczego). Nie dlatego, ze spotkal blondyne z nogami do sufitu, ale, ze w rzeczonej blondynie chcial sobie zamoczyc. W takim samym sensie, Twoja zona nie zmienila sie diametralnie POD WPLYWEM terapii, ale dlatego, ze w taki a nie innym kierunku sama chciala pojsc. To nie terapeuta zmanipulowal ja do jakis zachowan, ona sama do pewnych rzeczy doszla i dojrzala.
Wydaje mi sie, ze z uporem maniaka usilujesz w terapeucie widziec winnego rozpadu malzenstwa.
Brawo dla twojego chłopaka,który korzysta z terapii i zdecydował się na nią,tu wyżej rozmówca chomik9911 świetnie opisał cele terapii,wiesz co jest najważniejsze?,by trafić na dobrego terapeutę bo to wcale nie jest takie proste a tych niedouczonych,którzy bardziej szkodzą niż pomagają jest całe mnóstwo,widać,że twój chłopak miał szczęście skoro są efekty a że nie zawsze po twojej myśli?,trudno,to jego życie,naprawdę szczerze mu gratuluję!!!,myślę,że skoro on jest na terapii to może to przynieść wiele dobrego dla was dwojga,on zdobędzie wiedzę,umiejętności itp. i "zdrowym" okiem spojrzy na wasz związek,wolałabyś związać się z kimś kto ma problemy sam ze sobą lub jest niedojrzały emocjonalnie?,uwierz mi,to dopiero jest katastrofa,a może mogłabyś go wspierać?,skoro nie ukrywa tego faktu przed tobą tzn.że jest bardzo otwarty i ufa tobie.
159 2017-02-24 19:58:11 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-02-24 20:00:48)
Planet, owszem do zdrady nie dochodzi tylko wtedy kiedy sa klopoty w zwiazku, ale dochodzi do niej ZAWSZE bo zdradzacz sie na nia zdecydowal (pomijam dlaczego). Nie dlatego, ze spotkal blondyne z nogami do sufitu, ale, ze w rzeczonej blondynie chcial sobie zamoczyc. W takim samym sensie, Twoja zona nie zmienila sie diametralnie POD WPLYWEM terapii, ale dlatego, ze w taki a nie innym kierunku sama chciala pojsc. To nie terapeuta zmanipulowal ja do jakis zachowan, ona sama do pewnych rzeczy doszla i dojrzala.
Wydaje mi sie, ze z uporem maniaka usilujesz w terapeucie widziec winnego rozpadu malzenstwa.
Widać ze nie czytasz dokładnie postów bo ja już 4 czy 5 raz powtarzam ze nie winie terapeuty I terapii za rozpad mojego małżeństwa:)
Jezeli nie winisz, to co sie tak ciagle czepiasz, ze terapeuta nie skladal Ci raportow o stanie psychicznym bylej zony?
Jezeli nie winisz, to co sie tak ciagle czepiasz, ze terapeuta nie skladal Ci raportow o stanie psychicznym bylej zony?
sekunda sekunda. gdzie ja napisałem ze oczekiwałem jakiś raportów?
NAPISALEM ZE PARTNER POWINIEN WIEDZIEĆ o stanie psychicznym partnera. Nie napisałem ze terapeuta ma być informatorem.
Bardziej myślałem tu o szczerosci partnera....
NAPISALEM ZE PARTNER POWINIEN WIEDZIEĆ o stanie psychicznym partnera. Nie napisałem ze terapeuta ma być informatorem.
Bardziej myślałem tu o szczerosci partnera....
W jakim sensie? Chyba na zasadzie - jak tam? wszystko ok?
stan psychiczny to jest bardzo szerokie pojęcie i jestem pewna, że sam swojego nie byłbyś w stanie szczegółowo określić tak ot zapytany o to w poniedziałek rano. Więc czego oczekujesz od od człowieka w terapii? Że będzie ci opisywać co sie działo na spotkaniu z terapeutą? Po co? Twoja potrzeba kontroli to jest twój problem.
z tego co mi wiadomo, to terapeuta może zostać zwolniony z tajemnicy jedynie jeśli wie, że klient/pacjent stanowi realne zagrożenie dla otoczenia i chodzi tu o zagrożenie czyjegoś życia lub zdrowia, a nie o niezaspokojoną ciekawość.
terapia jest przeżyciem intymnym i to terapeuta , a nie życiowy partner nawet z najlepszymi intencjami, jest wykwalifikowany w taki sposób, żeby klientowi w niej towarzyszyć. Absolutnie rozumiem potrzebę zachowania tego procesu jedynie w obrębie relacji terapeutycznej.
Większość piszących to cholerni egocentrycy skupieni na własnej osobie. Związek, dzieci inne wyższe cele nieważne, byleby mi było dobrze. Zjeść, wypić i zad..pczyć.
Łazicie do szamanów zwanych psychoteraupetami aby poprawić własne ego, zamiast porozmawiać z kimś bliskim, z rodziny, przyjaciel, partner. Napychacie kasę szarlatanom, nic nie wiedząc na temat psychoterapeuty i jego metody. Różnych metod jest z 600, praktycznie żadnej nie udowodniono skuteczności a niektóre metody szkodzą
Wlewają Wam puste słowa do głowy rodem z Dalekiego Wschodu o doskonaleniu, rozwoju itp które tak naprawdę nic nie znaczą. Każdy normalny człowiek rozwija się i doskonali, nie potrzeba żadnego guru.
Chodzicie, tracicie czas i pieniądze, niszczycie relacje rodzinne, wmawiają Wam mity na temat Waszej psychiki, to jest jak sekta religijna, rytuał, porządek, etapy, prowadzą Was jak kapłani porzez poszczególne etapy wtajemniczenia.
Pozbierajcie się.
Ja akurat jestem mężczyzną, ale jestem ciekaw Waszych opinii
Od 10 lat mam partnerkę (jesteśmy małżeństwem od 3 lat), która miała bardzo trudne dzieciństw - przemoc psychiczna ze strony matki. Bardzo się kochaliśmy i do połowy lutego związek był dla mnie oaza stabilności i pewności. Związek faktycznie partnerski. W grudniu żona postanowiła wznowić terapię, którą już kiedyś zaczynała, ale przerwała. Tym razem uczęszcza na terapię i tu zaczęły się problemy. Jeszcze 3 tygodnie temu twierdziła i do mnie i do znajomych, że bardzo mnie kocha i jesteśmy świetną parą. Dokładnie 2 tygodnie temu po terapii zaginęła na kilka godzin - nie odbierała telefonów, nie odpisywała na SMSy. W końcu wróciła do domu i jakoś tak dziwnie na mnie patrzyła. We wtorek rano leciałem w delegację, jak wróciłem we środę to usłyszałem - od żony: "musimy porozmawiać - chcę rozwodu". Gdy spytałem o powód usłyszałem, że już mnie nie kocha.
Jednak jakieś wątpliwości chyba pozostały bo nie napisała pozwu, ani nie przygotowuje się do wyprowadzki. Fakt to ja poprosiłem, żebyśmy pomieszkali w odrębnych pokojach i zobaczyli jak na to spojrzymy za kilka tygodni. Zgodziła się.
Potem okazało się, że przez całe 10 lat mnie nie kochała, że nie jest pewna swoich uczuć, ze utrzymywałem ją w niepewności, że wszelkie kompromisy np w sprawie finansów to było pod moje dyktando, że nawet jak coś zrobiłem to za późno, ze nie chciałem z nią dzieci (ciekawe bo sam zaproponowałem żebyśmy wreszcie pomyśleli o dziecku i kilka miesięcy temu odstawiła pigułki). Generalnie ja to samo zło.
Na terapię par się nie zgadza, ale mówi, że musi pomyśleć. Generalnie o wszystkim musi pomyśleć. Ma straszne huśtawki nastrojów. Jednego dnia ugotuje nam obiad i sobie pożartujemy, a innego warczy i od razu idzie spać. Potrafi pół nocy chodzić ze znajomymi po lokalach choć dotąd za tym nie przepadała i góra 23 szła do domu bo zasypiała. Jednego dnia mnie przytula, a innego warczy żebym nie dotykał.
Z resztą ponoć pierwszy powód rozwodu to fakt, że za mało ją przytulałem, i coś w niej pękło. Kobieta 35 lat.
Ja przezywam to strasznie, ale dobre leki zapisane przez psychiatrę pomagają.
Ostatnio zmieniła psychoterapeutę na wg mnie lepszego, bo ponoć ja o tym poprzednim miałem złe zdanie.
Pytanie, czy ktoś miał podobne doświadczenia. Czy to może być efekt psychoterapii i czy może to być efekt przejściowy. Na razie nie zamierzam podejmować radykalnych działań bo kocham moją żonę choć czuję się jakbym mieszkał z obcym i nieznanym mi człowiekiem. Jak mogę jej pomóc?
Zacznij od założenia własnego, odrębnego wątku.