Witajcie
Mam 29 lat, 3 letnia córkę i zakochałam się w swojej dawnej miłości. Brzmi nieźle? No nie do końca...
Ale zacznę od początku.
Z ojcem mojego dziecka nie łączy mnie juz nic oprócz wspólnego mieszkania. Udało mi sie wynająć mieszkanie na które bedzie mnie stać ale dopiero od czerwca wiec jeszcze troche musze wytrzymać z dumą w kieszeni. Nie powinno byc to trudne bo przez cały czas trwania naszego związku nauczyłam sie tego doskonale. Teraz jednak jest zasadnicza różnica- wiem ile jestem warta i nic tego nie zmieni.
W okolicach grudnia pojawił sie w moim życiu ktos inny. To ktoś kogo darzyłam sympatią około 10 lat temu.
Wszystko co dobre nadal w nim jest ale jest też w związku na odległość który jak twierdzil chyli się ku upadkowi. 8 miesięcy i widzieli sie 2 razy.
Spotkaliśmy się po raz pierwszy. Przyniósł róże. Przy drugim spotkaniu były pocałunki.
Po tym nastąpiła cisza bo jego partnerka przyjechała i chciał z nią wszystko wyjaśnić.
Trwało to około 3 tygodni. I tu był mój błąd bo napisałam pierwsza ale jestem osobą ktorej na bakier z cierpliwością
Od tamtej pory mamy kontakt. Dzwoni pisze. Pojechaliśmy razem na całodniowa wycieczkę. Było przytulanie i pocałunki.
Kiedy zapytałam czy mozna go już całować?(w domyśle czy nikogo nie ma) pokiwał głowa ze tak.
Jednak - i tu przechodzę do sedna- wszystko jest miedzy nami takie niedopowiedziane. Bo w zasadzie nie wiem jak skończyła się sprawa z jego partnerką.
Mam wrażenie ze nie szuka kontaktu ze mną tylko to ja pierwsza inicjuje spotkania czy rozmowy.
Wiem ze ma dużo pracy bo kiedy sie odezwie przesyła zdjęcia tego czym akurat sie zajmuje.
Chciałam sie z nim spotkać i postawić sprawę jasno bo ja niestety zatapiam sie w nim coraz bardziej. Napisałam wiadomość ze musimy sie spotkać i pogadać ale pozostała bez odpowiedzi...
Nie chce sobie juz nic tłumaczyć w głowie bo nic dobrego z tego nie ma. Chce wiedzieć...
Przepraszam ze Może troche chaotycznie to napisałam ale oddaje to w pełni chaos w mojej głowie...