Mój partner od prawie roku jest na terapii. Nie chce opisywać naszej sytuacji, żeby nie powielać watków. Proszę o wasze doświadczenia z życia z osobą na terapii, czy i jaki miało to wpływ na Wasze relacje?
A czego dotyczy terapia?
ja akurat terapii mojej byłej żony nie wspominam dobrze. najgorszy okres mojego życia zakończony rozwodem. zona trafiła na psychoterapeutke która zamiast pomagać w małżeństwie przyczyniła się do jego rozpadu. ale to osobny temat.
3 2017-02-19 16:40:42 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-02-19 16:43:59)
A czego dotyczy terapia?
ja akurat terapii mojej byłej żony nie wspominam dobrze. najgorszy okres mojego życia zakończony rozwodem. zona trafiła na psychoterapeutke która zamiast pomagać w małżeństwie przyczyniła się do jego rozpadu. ale to osobny temat.
U mnie też idzie w tym kierunku.. Ale po czasie dopuściłam myśl, że może terapia odsłoniła prawdziwe oblicze mojego męża. Chociaż myśl o niewłasciwie prowadzonej terapii też się kołatała, jak i o tym, że terapia ma różne fazy. Czego dotyczy terapia? Poszedł bo czuł się przygnębiony życiem, co nasiliło się po śmierci ojca. a teraz rozgrzebywane jest całe życie..
Niestety ale jeżeli nie zapanujesz nad tym teraz później może być ciężko.
Ja opiszę Ci swoją sytuację a raczej mojej bylej żony.
Moja żona udała się na psychoterapię z powodu depresji która przedemna ukrywała.
Psychoterapia służy na rozgrzebaniu życia ale nie tylko. Najważniejsze to ze wzmacnia poczucie niezaleznosci, poczucia własnej wartości.
TO WŁAŚNIE wbiła do głowy psychoterapeutka mojej żonę. Tylko ze ja zostałem ze wszystkim sam.
Okazało się ze żony nie ma po 14 godzin w domu po 6 dni w tygodniu. Ja zajmowałem się domem i wszystkimi sprawami bo ona nie miała na to czasu.
psychoterapia spowodowała odwrotny skutek od zamierzonego. żona zamiast rozwiązywać problemy zaczela je tworzyć.
ja na początku dalem żonie czas i spokoj(pół roku). myślałem chodzi na terapię musi coś przepracować będzie dobrze. ale niestety żona zaczęła zachowywać się dziwnie.
zaczęła znikać po 3 4 godziny niewiadomo gdzie, zaczęła sie spóźniac, niedotrzymywac słowa, kłamać, spotykać się z innymi mężczyznami.
kiedy się zorientowałem i próbowałem rozmawiać usłyszałem ze ona jest wolna osoba,
niezależna, dowartościowana a ja nie mam prawa jej nic narzucać i zabraniać.
i miała rację nie mogłem I trgo nigdy nie zrobiłem. ale czy tak powinien wyglądać związek dwóch ludzi?
Reasumując.
Zaproponuj mężowi wspólna terapie( moja zona mojej propozycji nie przyjęła).
Powiedz mu ze się martwisz i chcesz mu pomóc i dlatego będzie lepiej jak oboje będziecie w terapii uczestniczyć.
Być może rozwiążecie tez wasze problemy.
Zadaj sobie pytanie czy napewno to ze mąż chodzi do psychoterapeuty jest związane ze śmiercią bliskiej osoby?
może ma to jakieś drugie dno.
5 2017-02-19 17:22:35 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-02-19 17:39:16)
Niestety ale jeżeli nie zapanujesz nad tym teraz później może być ciężko.
Ja opiszę Ci swoją sytuację a raczej mojej bylej żony.
Moja żona udała się na psychoterapię z powodu depresji która przedemna ukrywała.
Psychoterapia służy na rozgrzebaniu życia ale nie tylko. Najważniejsze to ze wzmacnia poczucie niezaleznosci, poczucia własnej wartości.
TO WŁAŚNIE wbiła do głowy psychoterapeutka mojej żonę. Tylko ze ja zostałem ze wszystkim sam.
Okazało się ze żony nie ma po 14 godzin w domu po 6 dni w tygodniu. Ja zajmowałem się domem i wszystkimi sprawami bo ona nie miała na to czasu.
psychoterapia spowodowała odwrotny skutek od zamierzonego. żona zamiast rozwiązywać problemy zaczela je tworzyć.
ja na początku dalem żonie czas i spokoj(pół roku). myślałem chodzi na terapię musi coś przepracować będzie dobrze. ale niestety żona zaczęła zachowywać się dziwnie.
zaczęła znikać po 3 4 godziny niewiadomo gdzie, zaczęła sie spóźniac, niedotrzymywac słowa, kłamać, spotykać się z innymi mężczyznami.
kiedy się zorientowałem i próbowałem rozmawiać usłyszałem ze ona jest wolna osoba,
niezależna, dowartościowana a ja nie mam prawa jej nic narzucać i zabraniać.
i miała rację nie mogłem I trgo nigdy nie zrobiłem. ale czy tak powinien wyglądać związek dwóch ludzi?Reasumując.
Zaproponuj mężowi wspólna terapie( moja zona mojej propozycji nie przyjęła).
Powiedz mu ze się martwisz i chcesz mu pomóc i dlatego będzie lepiej jak oboje będziecie w terapii uczestniczyć.
Być może rozwiążecie tez wasze problemy.Zadaj sobie pytanie czy napewno to ze mąż chodzi do psychoterapeuty jest związane ze śmiercią bliskiej osoby?
może ma to jakieś drugie dno.
Na samo wspomnienie o wspólnej terapii mąż zareagował wybuchem. Terapia uswiadomiła mu, że go ograniczam, chociaż nigdy mu niczego nie zabraniałam- wyjazdów solo czy wyjść na piwo. O innych objawach niezależności nie wspomnę, bo zamkną ten watek jako powielony. Zastanawiam się czy podczas psychoterapii człowiek może się cofnąć w rozwoju do etapu niedojrzałego nastolatka i czy to minie.
dokładnie jak u mnie. taki sam schemat.
ja chcąc żonie pomoc i interesując się jej terapia , pytając jak idzie dostawalem dokładnie to samo.
U mnie przybralo to nawet formę klamania mnie dla 'mojego dobra'
Usłyszałem np:
jestem wolna osobą i mnie ograniczasz.
Co było totalna bzdura bo mogła wszystko doslownie.
Boje się ze to może nie minąć.
I boję się że mąż może być znudzony Tobą i waszym małżeństwem.
Na terapii miał przerabiać śmierć bliskiej osoby a nie relacje z Tobą( no chyba ze śmierć jest tylko wymówka do odwiedzania psychologa).
Niestety jak mąż nie będzie chciał z Tobą współpracować to może być ciężko.
Jego Psycholog Ci nic nie powie bo nie może a Ty naciskając go tylko będziesz go uświadamiała ze to co mówi ta psycholog o ograniczaniu jest prawda.
Cóż terapia właśnie tak działa - oczyszcza, porządkuje emocje u osoby która na nią uczęszcza, człowiek wiele spraw zaczyna zauważać i rozumieć i czasami dzieje się tak, że ludzie się rozstają. Ale nie dlatego, że terapeuta rozwalił związek (wtf?!) tylko dlatego, że uczęszczający na terapię właśnie chce zakończyć ten związek, bo w głowie mu się poukładało i zgłębił siebie samego i widać szczęśliwy w tym związku nie jest.
Cóż terapia właśnie tak działa - oczyszcza, porządkuje emocje u osoby która na nią uczęszcza, człowiek wiele spraw zaczyna zauważać i rozumieć i czasami dzieje się tak, że ludzie się rozstają. Ale nie dlatego, że terapeuta rozwalił związek (wtf?!) tylko dlatego, że uczęszczający na terapię właśnie chce zakończyć ten związek, bo w głowie mu się poukładało i zgłębił siebie samego i widać szczęśliwy w tym związku nie jest.
nikt tu nie powiedział ze terapeuta rozwalił związek.
prowadzenie terapii jest nakierowane na osobę która w niej uczestniczy.
a gdzie jest ta druga osoba która jest przez ta terapię w związku odrzucana?
powiem Ci z doświadczenia ze terapia może trwać nawet 3-4 lata.
Czy w tym czasie partner osoby która uczestniczy w terapii ma odczuwać brak drugiej osoby odrzucenie często brak czułości?
czy partner osoby która uczęszcza na terapię ma usłyszeć ze jego partner/ka jest wolny niezależny i nie musi zajmować się uczuciami partnera??
nie sądze żeby ktokolwiek dał komuś kilka lat na zastanawianie sie odnośnie chęci budowania związku ponieważ trwa terapia i ktoś musi coś sobie poukładać i przemyśleć.
(...) Czy w tym czasie partner osoby która uczestniczy w terapii ma odczuwać brak drugiej osoby odrzucenie często brak czułości?
czy partner osoby która uczęszcza na terapię ma usłyszeć ze jego partner/ka jest wolny niezależny i nie musi zajmować się uczuciami partnera?? (...)
Myślę, że trzeba mieć w sobie dużo, zachomikowanej do tej pory, złości wobec partnera, by takie zdania na swój i jego temat powiedzieć i tak wobec niego się zachowywać.
10 2017-02-19 19:35:07 Ostatnio edytowany przez chomik9911 (2017-02-19 19:37:32)
Ta osoba nie jest odrzucana przez terapię! ona jest odrzucana z jakiegoś powodu, który powstał na skutek zmian u osoby, która tą terapię przechodzi. Celem terapii jest "uzdrowienie" , oczyszczenie, pozbycie się toksycznych relacji, ludzi, związków, wpływów, uzyskanie niezależności, większej pewności siebie, asertywności. Inna jest terapia indywidualna a inna małżeńska. Jeśli partner takiej osoby odczuwa brak czułości, odrzucenie to oznacza, że z jakiś względów zwiazek się zmienia - kierunek niestety nie zawsze jest taki jakiego oczekujemy. Ludzie wchodzą w związki nie tylko z miłości: może być to lęk przed samotnością, pieniądze, uwikłanie się w toksyczną relację, chęć udowodnienia że jestem coś warty itp. - nagle po terapii czy w trakcie uzmysławiamy sobie, że to nie miłość nami kierowała tylko coś innego (jw) i wtedy relacja zaczyna się sypać.. Terapia indywidualna skupia się na tej osobie, która chodzi na tę terapię, więc partner jest tu tylko opisywany, on nie uczestniczy bezpośrednio, nie ma wpływu na jej przebieg, zmiana zachodzi w uczestniku, a taka zmiana różnie później oddziaływuje: często związek się umacnia, ale bywa i tak niestety że ludzie się rozstają, bo uczestnik terapii poznając siebie, dochodzi do wniosku że szuka czegoś innego, że ta relacja nie jest taka jaką chce tworzyć, że nie kocha, a może zaczyna mieć odwagę i pokazuje prawdziwe odczucia?
planet1988 napisał/a:(...) Czy w tym czasie partner osoby która uczestniczy w terapii ma odczuwać brak drugiej osoby odrzucenie często brak czułości?
czy partner osoby która uczęszcza na terapię ma usłyszeć ze jego partner/ka jest wolny niezależny i nie musi zajmować się uczuciami partnera?? (...)Myślę, że trzeba mieć w sobie dużo, zachomikowanej do tej pory, złości wobec partnera, by takie zdania na swój i jego temat powiedzieć i tak wobec niego się zachowywać.
rozwiń swoją wypowiedź jak możesz bo nie wiem czy mówisz o mnie czy o opisywanej sytuacji.
jeżeli o mnie to odpowiedź sobie na pytanie czy chciałbyś przez np 3 lata trwania terapii Twojego partnera przeżywać i słuchać takie rzeczy. Niepewność jest dużo gorsza od prawdy.
Zacytowałam zdania, do których odnosi się moja opinia. Cóż więcej wyjaśniać?
Ta osoba nie jest odrzucana przez terapię! ona jest odrzucana z jakiegoś powodu, który powstał na skutek zmian u osoby, która tą terapię przechodzi. Celem terapii jest "uzdrowienie" , oczyszczenie, pozbycie się toksycznych relacji, ludzi, związków, wpływów, uzyskanie niezależności, większej pewności siebie, asertywności. Inna jest terapia indywidualna a inna małżeńska. Jeśli partner takiej osoby odczuwa brak czułości, odrzucenie to oznacza, że z jakiś względów zwiazek się zmienia - kierunek niestety nie zawsze jest taki jakiego oczekujemy. Ludzie wchodzą w związki nie tylko z miłości: może być to lęk przed samotnością, pieniądze, uwikłanie się w toksyczną relację, chęć udowodnienia że jestem coś warty itp. - nagle po terapii czy w trakcie uzmysławiamy sobie, że to nie miłość nami kierowała tylko coś innego (jw) i wtedy relacja zaczyna się sypać.. Terapia indywidualna skupia się na tej osobie, która chodzi na tę terapię, więc partner jest tu tylko opisywany, on nie uczestniczy bezpośrednio, nie ma wpływu na jej przebieg, zmiana zachodzi w uczestniku, a taka zmiana różnie później oddziaływuje: często związek się umacnia, ale bywa i tak niestety że ludzie się rozstają, bo uczestnik terapii poznając siebie, dochodzi do wniosku że szuka czegoś innego, że ta relacja nie jest taka jaką chce tworzyć, że nie kocha, a może zaczyna mieć odwagę i pokazuje prawdziwe odczucia?
zgadza się. masz calkowita racje w tym co piszesz.
pytanie tylko jak ma zachować sie ta osoba która jest partnerem osoby która terapię przechodzi.
14 2017-02-19 19:49:28 Ostatnio edytowany przez chomik9911 (2017-02-19 19:53:57)
Trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie, bo relacja pomiędzy dwojgiem ludzi jest dynamiczna, stale się rozwija i decyzja zależy od obu stron. Ale w dużym skrócie: albo akceptujesz nową rzeczywistość i tworzycie nowe zasady (zakładając , że uczestnik relacji chce rozwijać z tobą związek ) i pracujecie nad sobą wspólnie, albo odchodzisz.
Na samo wspomnienie o wspólnej terapii mąż zareagował wybuchem. Terapia uswiadomiła mu, że go ograniczam, chociaż nigdy mu niczego nie zabraniałam- wyjazdów solo czy wyjść na piwo. O innych objawach niezależności nie wspomnę, bo zamkną ten watek jako powielony. sad Zastanawiam się czy podczas psychoterapii człowiek może się cofnąć w rozwoju do etapu niedojrzałego nastolatka i czy to minie.
nigdy nie spotkałam się z tym, żeby terapia zadziałała tak destrukcyjnie na kogoś kto się od jej wpływem cofnął i nie słyszałam o takim ewenemencie. Więc nie. Mąż powiedział Ci, że go ograniczałaś - widać w jego odczuciu tak było. Czasem nie potrzeba tego mówić.. to się czuje. A rozmawiałaś z nim na spokojnie, co on rozumie pod tym hasłem? ograniczenie nie musi dotyczyć tylko wyjść. Może chodzić np. o plany zawodowe czy inne sprawy
15 2017-02-19 20:00:50 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-02-19 20:55:06)
Trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie, bo relacja pomiędzy dwojgiem ludzi jest dynamiczna, stale się rozwija i decyzja zależy od obu stron. Ale w dużym skrócie: albo akceptujesz nową rzeczywistość i tworzycie nowe zasady (zakładając , że uczestnik relacji chce rozwijać z tobą związek ) i pracujecie nad sobą wspólnie, albo odchodzisz.
zgadza się.
ale osoba która w terapii uczestniczy nie wie czy chce z TOBĄ TWORZYĆ ZWIĄZEK. Jest niepewna, potrzebuje czasu nawet kilkunastu miesięcy na jej zakończenie i podjęcie decyzji odnosnie swojego związku( terapia przebiega etapami).
w czasie tej terapii w związek od strony osoby uczestniczącej wkrada się odrzucenie partnera teksty o wolności i niezależności itd.
pytanie co wtedy?
autorka tekstu opisuje ze terapia trwa od roku i ona znosi humory męża i jego wyskoki(wyciągnięte z innego tematu).
pytanie czy zatem trwać do zakończenia terapii przez mężu/zonie który/a nie jest pewna odnośnie samego siebie?
czy męża/ żonę Nie obowiązują pewne schematy zachowań mimo tego że jest w terapii??
A nie można chodzić razem na terapię? Ja np.bym tak zrobiła. Załóżm ,że mój facet ma jakieś problemy, ale chce z nimi walczyć dlatego idzie na terapię. Zatem ja nie zostawialabym go samego z tą terapia tylko poszlabym razem z nim, jak by mi na nim zależało. Może wtedy lepiej bym dostrzegła jego problemy i sama nauczyłabym się jak żyć i podchodzić do człowieka, który ma takie problemy. Wtedy by się takie większe zrozumienie wkradło do związku. Może w waszym przypadku by to mało pomogło, ale jak myślicie może warto spróbować wspólnie?
17 2017-02-19 21:31:46 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-02-19 21:33:44)
A nie można chodzić razem na terapię? Ja np.bym tak zrobiła. Załóżm ,że mój facet ma jakieś problemy, ale chce z nimi walczyć dlatego idzie na terapię. Zatem ja nie zostawialabym go samego z tą terapia tylko poszlabym razem z nim, jak by mi na nim zależało. Może wtedy lepiej bym dostrzegła jego problemy i sama nauczyłabym się jak żyć i podchodzić do człowieka, który ma takie problemy. Wtedy by się takie większe zrozumienie wkradło do związku. Może w waszym przypadku by to mało pomogło, ale jak myślicie może warto spróbować wspólnie?
koleżanko widać ze nie przeczytałas dokładnie tematu.
moja zona tak samo jak maż autorki definitywnie odrzucili wspólna terapię.
Nie można nikogo zmuszać do tego bo po co.
Trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie, bo relacja pomiędzy dwojgiem ludzi jest dynamiczna, stale się rozwija i decyzja zależy od obu stron. Ale w dużym skrócie: albo akceptujesz nową rzeczywistość i tworzycie nowe zasady (zakładając , że uczestnik relacji chce rozwijać z tobą związek ) i pracujecie nad sobą wspólnie, albo odchodzisz.
ela210 napisał/a:Na samo wspomnienie o wspólnej terapii mąż zareagował wybuchem. Terapia uswiadomiła mu, że go ograniczam, chociaż nigdy mu niczego nie zabraniałam- wyjazdów solo czy wyjść na piwo. O innych objawach niezależności nie wspomnę, bo zamkną ten watek jako powielony. sad Zastanawiam się czy podczas psychoterapii człowiek może się cofnąć w rozwoju do etapu niedojrzałego nastolatka i czy to minie.
nigdy nie spotkałam się z tym, żeby terapia zadziałała tak destrukcyjnie na kogoś kto się od jej wpływem cofnął i nie słyszałam o takim ewenemencie. Więc nie. Mąż powiedział Ci, że go ograniczałaś - widać w jego odczuciu tak było. Czasem nie potrzeba tego mówić.. to się czuje. A rozmawiałaś z nim na spokojnie, co on rozumie pod tym hasłem? ograniczenie nie musi dotyczyć tylko wyjść. Może chodzić np. o plany zawodowe czy inne sprawy
Rozmawiałam z nim spokojnie- NIGDY nie ingerowałam w plany zawodowe męża i jakiekolwiek inne również, znajomi i rodzina twierdzili, że daję mu za dużo swobody, ale to uwazałam za plus naszej relacji. Nie twierdzę, że terapia działa destrukcyjnie, opisuję jak jest teraz i tak jak napisał planet, terapia trwa nieraz 4 lata, ale człowiek nie jest z kamienia. A mój mąż zmienił sie w nastolatka, który wszystko może i nic nie musi. Planet nie jest pierwszym, który tak opisuje terapię partnera jak ja. Wiedziałam że będzie ciężko, ale naprawdę nie wiem jak będzie dalej. PS jestem swiadoma jak działa terapia - po 5 latach psychologii- nie pracuję w zawodzie. Liczę, że odezwie się tu jakiś psychoterapeuta
Faktycznie przeoczylam nie wiem dlaczego, mój błąd. Zatem skoro nie chcą wspólnej, tylko osobno to może to jest jeden z sygnałów że nie zależy im już na waszym -wspólnym szczęściu. Ja bym się zaczęła poważnie zastanawiać nad takim związkiem,a jeszcze jak by się pojawiały takie zachowania jak opisujecie to wogóle.
Racja zmuszanie czegoś do czegokolwiek nie ma najmniejszego sensu.
20 2017-02-19 21:54:22 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-02-19 21:58:52)
A nie można chodzić razem na terapię? Ja np.bym tak zrobiła. Załóżm ,że mój facet ma jakieś problemy, ale chce z nimi walczyć dlatego idzie na terapię. Zatem ja nie zostawialabym go samego z tą terapia tylko poszlabym razem z nim, jak by mi na nim zależało. Może wtedy lepiej bym dostrzegła jego problemy i sama nauczyłabym się jak żyć i podchodzić do człowieka, który ma takie problemy. Wtedy by się takie większe zrozumienie wkradło do związku. Może w waszym przypadku by to mało pomogło, ale jak myślicie może warto spróbować wspólnie?
Nie można jednoczesnie chodzić na terapię indywidualną i z partnerem. A ktoś musi poskładać teraz męża, więc terapia nie może być przerwana. poza tym ja jestem teraz wrogiem nr 1 - mam wrażenie że wszystkie żale do swojej matki z dzieciństwa przelał na mnie- była apodyktyczną osobą i chorującą psychicznie.
Faktycznie przeoczylam nie wiem dlaczego, mój błąd. Zatem skoro nie chcą wspólnej, tylko osobno to może to jest jeden z sygnałów że nie zależy im już na waszym -wspólnym szczęściu. Ja bym się zaczęła poważnie zastanawiać nad takim związkiem,a jeszcze jak by się pojawiały takie zachowania jak opisujecie to wogóle.
Racja zmuszanie czegoś do czegokolwiek nie ma najmniejszego sensu.
nic się nie dzieje:D
pozostaje kilka waznych pytań.
czy terapia która wzmaga w partnerze pojęcie własnej niezależności wolności i bezkarności pomaga związkowi?
czy terapia pozwala na takie traktowanie drugiej osoby?
i pytania które zadałem kilka postów wcześniej.
czy ktoś pozwoli sobie na to zeby jego zwiazek był niepewny przez kilkanaście miesięcy??( tyle trwa terapia która do różnych rzeczy prowadzi)
Hadar napisał/a:A nie można chodzić razem na terapię? Ja np.bym tak zrobiła. Załóżm ,że mój facet ma jakieś problemy, ale chce z nimi walczyć dlatego idzie na terapię. Zatem ja nie zostawialabym go samego z tą terapia tylko poszlabym razem z nim, jak by mi na nim zależało. Może wtedy lepiej bym dostrzegła jego problemy i sama nauczyłabym się jak żyć i podchodzić do człowieka, który ma takie problemy. Wtedy by się takie większe zrozumienie wkradło do związku. Może w waszym przypadku by to mało pomogło, ale jak myślicie może warto spróbować wspólnie?
Nie można jednoczesnie chodzić na terapię indywidualną i z partnerem. A ktoś musi poskładać teraz męża, więc terapia nie może być przerwana. poza tym ja jestem teraz wrogiem nr 1 - mam wrażenie że wszystkie żale do swojej matki z dzieciństwa przelał na mnie- była apodyktyczną osobą i chorującą psychicznie.
Skoro tak się zachowuje po terapi to znaczy, że ona zamiast mu układać w głowie powoduje Coś innego, bo jak można wytłumaczyć zachowanie że obwinia ciebie za swoją matkę?! Z tego co widzę idzie to w bardzo złym kierunku i nic dobrego z tego nie będzie. Skoro on taki jest znaczy, że ma spore problemy ze sobą i nikt już tego nie zmieni
Nie można jednoczesnie chodzić na terapię indywidualną i z partnerem. A ktoś musi poskładać teraz męża, więc terapia nie może być przerwana. poza tym ja jestem teraz wrogiem nr 1 - mam wrażenie że wszystkie żale do swojej matki z dzieciństwa przelał na mnie- była apodyktyczną osobą i chorującą psychicznie.
tu się z Tobą nie zgodzę Ela.
mąż podobno przechodzi terapię w kierunku śmierci bliskiej osoby.
okazuje sie ze w terapii wraca do czasów dzieciństwa.
sam uczestniczyłem w terapii po odejściu żony i powiem Ci: TERAPIĘ MOŻESZ PRZERWAĆ KIEDY CHCESZ.
jeśli uważasz ze jest zła nieodpowiednia lub chcesz ją mieć z partnerem to to robisz.
niestety tak samo jak w przypadku mojej żony i Twojego męża oni nie chcieli nas przy tym.
pozostaje tylko pytanie dlaczego? przecież związek i małżeństwo to na dobre i na złe.
Terapie mozna przerwac kiedy sie chce, tylko ze to sie dobrze nie konczy.
A to jak sie w terapii wasz partner zachowuje moze byc dobitnym dowodem na to, ze w zwiazku z wami byc nie chce. Czy wy sie godzicie ze zmianami w partnerze tez wylacznie zalezy od was. To nie terapeuta zaczarowal wam meza/ zone, ale sami z siebie pewne rzeczy zaczeli zauwazac i isc w pewnym kierunku.
Hadar napisał/a:Faktycznie przeoczylam nie wiem dlaczego, mój błąd. Zatem skoro nie chcą wspólnej, tylko osobno to może to jest jeden z sygnałów że nie zależy im już na waszym -wspólnym szczęściu. Ja bym się zaczęła poważnie zastanawiać nad takim związkiem,a jeszcze jak by się pojawiały takie zachowania jak opisujecie to wogóle.
Racja zmuszanie czegoś do czegokolwiek nie ma najmniejszego sensu.nic się nie dzieje:D
pozostaje kilka waznych pytań.
czy terapia która wzmaga w partnerze pojęcie własnej niezależności wolności i bezkarności pomaga związkowi?
czy terapia pozwala na takie traktowanie drugiej osoby?i pytania które zadałem kilka postów wcześniej.
czy ktoś pozwoli sobie na to zeby jego zwiazek był niepewny przez kilkanaście miesięcy??( tyle trwa terapia która do różnych rzeczy prowadzi)
To raczej zależy od tego jak prowadzona jest ta te rapia i o ilejednym może pomóc, drugim może jeszcze bardziej pogorszyć sytuację. Terapia powinna owszem budować poczucie wartosci, ale w żadnym z przypadków nie powinna wzbudzać poczucia bezkarności. Jeżeli się tak dzieje to albo w terapii jest coś nie tak albo w osobie, która przez nią przechodzi-czyli tak jak mówiłam pogarsza sprawę.
Na pytanie to czy być w niepewności z tą osoba przez kilka miesięcy, możesz sobie odpowiedzieć sam, poprzez wzięcie pod uwagę takich aspektów jak: czy zależy ci na tym związku? Czy masz na tyle sił i nerwów by to wytrzymywac? Czy stan partnerki szybko się pogarsza czy raczej nic się nie zmienia? Czy ona okazuje tobie jakie kolwiek uczucie, że pomimo iż wylewa na cb.swoją frustrację jesteś dla niej jednak ważnym? Czy w Waszym związku pogorszyło się tylko od momentu terapii, czy jednak już wcześniej było źle? Jeżli odpowiedzi na te pytania masz negatywne, lub większość z nich to wiesz już że to nie ma sensu.
Nie można jednoczesnie chodzić na terapię indywidualną i z partnerem. A ktoś musi poskładać teraz męża, więc terapia nie może być przerwana. poza tym ja jestem teraz wrogiem nr 1 - mam wrażenie że wszystkie żale do swojej matki z dzieciństwa przelał na mnie- była apodyktyczną osobą i chorującą psychicznie.
tu się z Tobą nie zgodzę Ela.
mąż podobno przechodzi terapię w kierunku śmierci bliskiej osoby.
okazuje sie ze w terapii wraca do czasów dzieciństwa.
sam uczestniczyłem w terapii po odejściu żony i powiem Ci: TERAPIĘ MOŻESZ PRZERWAĆ KIEDY CHCESZ.
jeśli uważasz ze jest zła nieodpowiednia lub chcesz ją mieć z partnerem to to robisz.
niestety tak samo jak w przypadku mojej żony i Twojego męża oni nie chcieli nas przy tym.
pozostaje tylko pytanie dlaczego? przecież związek i małżeństwo to na dobre i na złe.
Formalnie oczywiscie można przerwać- tylko co z rozgrzebanymi problemami? Jak zauważyłeś- nie możemy niczego sugerować- bo od razu wpisujesz sie w schemat kogoś kto nie pozwala Partnerowi się wyzwolić z ucisku :DDDD... To jest ostra jazda bez trzymanki i gdyby nie dzieci i dłuuuugi zwiazek, nie byłoby mnie już. Tak że Tobie się nie dziwię.
. Terapia powinna owszem budować poczucie wartosci, ale w żadnym z przypadków nie powinna wzbudzać poczucia bezkarności.
.
Co masz na myśli z tym poczuciem bezkarności? Na przykład co?
Terapie mozna przerwac kiedy sie chce, tylko ze to sie dobrze nie konczy.
A to jak sie w terapii wasz partner zachowuje moze byc dobitnym dowodem na to, ze w zwiazku z wami byc nie chce. Czy wy sie godzicie ze zmianami w partnerze tez wylacznie zalezy od was. To nie terapeuta zaczarowal wam meza/ zone, ale sami z siebie pewne rzeczy zaczeli zauwazac i isc w pewnym kierunku.
zgadzam się z Tobą ale pytania dalej pozostają.
nakierunkowanie w kierynku tylko i wyłącznie własnej osoby która jest w związku uważam za złe. będąc w związku albo się go kończy wcześniej albo go próbuje naprawiać.
jak można partnera skazać na cierpienie w wyniku swojej niepewności??
Terapeuta powinien wyjaśnić moim zdaniem.
nie jestes pewny zakończ związek i nie dawaj nadzieji.
Dalej pozostaje pytanie ile czasu dać partnerowi na przemyslanie tematu.
i najważniejsze na które nikt kto tego nie przeżył sam nie odpowie.
czy jesteś w stanie zaakceptować zachowanie żony/męża zanim on podejmie decyzję co może trwać kilkanascie miesięcy??
To była odpowiedź na pytanie. Planet1988 " czy terapia która wzmaga w partnerze pojęcie własnej niezależności wolności i bezkarności pomaga związkowi?
czy terapia pozwala na takie traktowanie drugiej osoby?"
Wydaję mi się że i autorowi pytania jak i mnie chodziło o takie zachowania np. ze strony jego żony jakie opisał w wątku, a także o zachowanie męża, który wyżywa się psychicznie za matkę na Eli , czyli że można ponizac lub obrażać partnera;)
Terapie mozna przerwac kiedy sie chce, tylko ze to sie dobrze nie konczy.
A to jak sie w terapii wasz partner zachowuje moze byc dobitnym dowodem na to, ze w zwiazku z wami byc nie chce. Czy wy sie godzicie ze zmianami w partnerze tez wylacznie zalezy od was. To nie terapeuta zaczarowal wam meza/ zone, ale sami z siebie pewne rzeczy zaczeli zauwazac i isc w pewnym kierunku.
Gdybym miała Twoją pewność, dawno by mnie nie było. Jestem w długim małżeństwie z dziećmi, i jeszcze półtora roku temu czułam się kochana i akceptowana. A dzisiejsze zachowanie męża jest niestety zachowaniem rozwydrzonego nastolatka z trzaskaniem drzwiami, wyzwiskami, niewracaniem na noc itp. Gdyby spokojnie powiedział- po terapii doszedłem do wniosku, ze nasz związek nie ma sensu, przykro mi i wymienił powody które trzymałyby się faktów przynajmniej trochę... Gdyby to nie była huśtawka nastrojów, sprawa byłaby prostsza. Albo gdyby to był związek dwojga singli, tez dałabym sobie spokój. Zreszta jestem bliska tego...
To była odpowiedź na pytanie. Planet1988 " czy terapia która wzmaga w partnerze pojęcie własnej niezależności wolności i bezkarności pomaga związkowi?
czy terapia pozwala na takie traktowanie drugiej osoby?"Wydaję mi się że i autorowi pytania jak i mnie chodziło o takie zachowania np. ze strony jego żony jakie opisał w wątku, a także o zachowanie męża, który wyżywa się psychicznie za matkę na Eli , czyli że można ponizac lub obrażać partnera;)
Aha rozumiem.
Hadar napisał/a:. Terapia powinna owszem budować poczucie wartosci, ale w żadnym z przypadków nie powinna wzbudzać poczucia bezkarności.
.Co masz na myśli z tym poczuciem bezkarności? Na przykład co?
wzbudzanie niepewności u partnera.
odrzucenie go w terapii. zresztą pomysl sobie.
skoro nie masz problemów z partnerem i idziesz przerabiać cos innego wiec czemu on Ci nie może w tym pomóc i Ci wspierać?
jedno z drugim się nie klei.
rossanka napisał/a:Hadar napisał/a:. Terapia powinna owszem budować poczucie wartosci, ale w żadnym z przypadków nie powinna wzbudzać poczucia bezkarności.
.Co masz na myśli z tym poczuciem bezkarności? Na przykład co?
wzbudzanie niepewności u partnera.
odrzucenie go w terapii. zresztą pomysl sobie.
skoro nie masz problemów z partnerem i idziesz przerabiać cos innego wiec czemu on Ci nie może w tym pomóc i Ci wspierać?
jedno z drugim się nie klei.
Czyli masz na myśli manipulację?
Natomiast jeśli odrzuca się go w terapii - to moze jest między nimi problem, który wyszedł przy okazji innego problemu?
Top by miało sens.
planet1988 napisał/a:rossanka napisał/a:Co masz na myśli z tym poczuciem bezkarności? Na przykład co?
wzbudzanie niepewności u partnera.
odrzucenie go w terapii. zresztą pomysl sobie.
skoro nie masz problemów z partnerem i idziesz przerabiać cos innego wiec czemu on Ci nie może w tym pomóc i Ci wspierać?
jedno z drugim się nie klei.Czyli masz na myśli manipulację?
Natomiast jeśli odrzuca się go w terapii - to moze jest między nimi problem, który wyszedł przy okazji innego problemu?
Top by miało sens.
Chętnie bym ten problem określiła- bo na razie to się kupy nie trzyma... a jak o tym rozmawiamy to do wyglada na to- że moja wina jest we wszystkim kariera nie taka- przeze mnie- pieniadze nie takie- przeze mnie - a zaznaczę, że w tych dziedzinach mężowi się polepszyła sytuacja i to znacznie. Jedyne wytłumaczenie jakie byłoby logiczne- to np zasługuję na młodszą, bo mi się znudziłaś i chcę cię wykreślić z mojego życia. Bolałoby, ale trzymałoby się kupy.
Chętnie bym ten problem określiła- bo na razie to się kupy nie trzyma... a jak o tym rozmawiamy to do wyglada na to- że moja wina jest we wszystkim kariera nie taka- przeze mnie- pieniadze nie takie- przeze mnie - a zaznaczę, że w tych dziedzinach mężowi się polepszyła sytuacja i to znacznie. Jedyne wytłumaczenie jakie byłoby logiczne- to np zasługuję na młodszą, bo mi się znudziłaś i chcę cię wykreślić z mojego życia. Bolałoby, ale trzymałoby się kupy.
Dlaczego pieniądze i kariera przez Ciebie nie takie?
planet1988 napisał/a:rossanka napisał/a:Co masz na myśli z tym poczuciem bezkarności? Na przykład co?
wzbudzanie niepewności u partnera.
odrzucenie go w terapii. zresztą pomysl sobie.
skoro nie masz problemów z partnerem i idziesz przerabiać cos innego wiec czemu on Ci nie może w tym pomóc i Ci wspierać?
jedno z drugim się nie klei.Czyli masz na myśli manipulację?
Natomiast jeśli odrzuca się go w terapii - to moze jest między nimi problem, który wyszedł przy okazji innego problemu?
Top by miało sens.
Wiec dalej mam zastrzezenia do osoby która prowadzi terapię.
albo nakierunkowuje osobę na problemy które są w jej związku i jasno określają czy ktoś ten związek chce ciągnąć
albo zajmuje się problemem związany w danej osobie nie mający początku w związku i stara się zrobić wszystko żeby ten związek podtrzymać.
odnoszenia sie za każdym razem do poczucia watrosci niezleznosci i poczucia bezkarności i partnera uważam brak taktu i zrozumienia tematu przeź psychoterapeuta.
jestem ciekawy co by partner tego psychoterapeuty zrobił jakby ona zaczęła się zachowywać w ten sposób
rossanka napisał/a:planet1988 napisał/a:wzbudzanie niepewności u partnera.
odrzucenie go w terapii. zresztą pomysl sobie.
skoro nie masz problemów z partnerem i idziesz przerabiać cos innego wiec czemu on Ci nie może w tym pomóc i Ci wspierać?
jedno z drugim się nie klei.Czyli masz na myśli manipulację?
Natomiast jeśli odrzuca się go w terapii - to moze jest między nimi problem, który wyszedł przy okazji innego problemu?
Top by miało sens.Wiec dalej mam zastrzezenia do osoby która prowadzi terapię.
albo nakierunkowuje osobę na problemy które są w jej związku i jasno określają czy ktoś ten związek chce ciągnąć
albo zajmuje się problemem związany w danej osobie nie mający początku w związku i stara się zrobić wszystko żeby ten związek podtrzymać.odnoszenia sie za każdym razem do poczucia watrosci niezleznosci i poczucia bezkarności i partnera uważam brak taktu i zrozumienia tematu przeź psychoterapeuta.
jestem ciekawy co by partner tego psychoterapeuty zrobił jakby ona zaczęła się zachowywać w ten sposób
Dla mnie tu jest za mało danych.
I nie wydaje mi się, że terapeuta na coś ukierunkowuje, jaki by miał w tym cel?
Na moje oko może już wcześniej coś się działo, a wyszło teraz.
Nie wiem, jakie było mnałżeństwo Autorki. Tak ciężko przez forum stwierdzić, to poważna sprawa.
A że nałożyło się to z terapia, to obwinia ona terapię. podczas gdy problem może leżeć całkiem gdzieś indziej.
38 2017-02-19 23:23:56 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-02-19 23:27:44)
planet1988 napisał/a:rossanka napisał/a:Czyli masz na myśli manipulację?
Natomiast jeśli odrzuca się go w terapii - to moze jest między nimi problem, który wyszedł przy okazji innego problemu?
Top by miało sens.Wiec dalej mam zastrzezenia do osoby która prowadzi terapię.
albo nakierunkowuje osobę na problemy które są w jej związku i jasno określają czy ktoś ten związek chce ciągnąć
albo zajmuje się problemem związany w danej osobie nie mający początku w związku i stara się zrobić wszystko żeby ten związek podtrzymać.odnoszenia sie za każdym razem do poczucia watrosci niezleznosci i poczucia bezkarności i partnera uważam brak taktu i zrozumienia tematu przeź psychoterapeuta.
jestem ciekawy co by partner tego psychoterapeuty zrobił jakby ona zaczęła się zachowywać w ten sposóbDla mnie tu jest za mało danych.
I nie wydaje mi się, że terapeuta na coś ukierunkowuje, jaki by miał w tym cel?
Na moje oko może już wcześniej coś się działo, a wyszło teraz.
Nie wiem, jakie było mnałżeństwo Autorki. Tak ciężko przez forum stwierdzić, to poważna sprawa.
A że nałożyło się to z terapia, to obwinia ona terapię. podczas gdy problem może leżeć całkiem gdzieś indziej.
Rossanko, nie obwiniam terapii, założyłam ten wątek w nadziei, że ktoś podzieli się doświadczeniami, podzielił się Planet i wasze wszystkie uwagi też są cenne. Jestem elastyczną osobą i świadomą siebie, potrafię wyciągać wnioski- najprościej byłoby zmieniać coś między nami, tylko najpierw trzeba okreslić CO TO JEST. Nie sadzę, by terapeyta przenosił swoje problemy czy ukierunkowywał- raczej sądzę, że cały czas jest to etap dochodzenia do sedna problemu. Sek w tym, że zanim do tej prawdy dojdą, moja rodzina będzie przeszłością. I masz rację- przyczyna może być bardziej prozaiczna...
Rossanko, nie obwiniam terapii, założyłam ten wątek w nadziei, że ktoś podzieli się doświadczeniami, podzielił się Planet i wasze wszystkie uwagi też są cenne. Jestem elastyczną osobą i świadomą siebie, potrafię wyciągać wnioski- najprościej byłoby zmieniać coś między nami, tylko najpierw trzeba okreslić CO TO JEST. Nie sadzę, by terapeyta przenosił swoje problemy czy ukierunkowywał- raczej sądzę, że cały czas jest to etap dochodzenia do sedna problemu. Sek w tym, że zanim do tej prawdy dojdą, moja rodzina będzie przeszłością.
To nie wiem. Może jest inna kobieta. Może kryzys wieku średniego?Moze tak reaguje na śmierć ojca?
Na terapię razem nie możecie pewnie iść, bo on chodzi na indywidualną?
Nie da sie prowadzic terapii indywidualnej w obecnosci partnera, z prostego wzgledu, ze takowa terapia jest nakierowana na pomoc danemu czlowiekowi, a nie na ratowanie zwiazku. Autorka i Planet chcieliby, zeby terapia im "naprawila" meza/ zone, zeby pracowali nad przetrwaniem malzenstwa- takie myslenie zyczeniowe. Tak to niestety nie dziala.
Wasi partnerzy sie zmieniaja sami w sobie, moze nie do konca sa pewni czego chca, zmagaja sie z wewnetrznymi problemami- to moze byc bardzo trudne. I prawda jest taka, ze jezeli Wam te zmiany nie odpowiadaja, to nikt Wam nie kaze przeciez w tych zwiazkach trwac. Przeciez nie potrzebujecie OK od partnera.
Nie da sie prowadzic terapii indywidualnej w obecnosci partnera, z prostego wzgledu, ze takowa terapia jest nakierowana na pomoc danemu czlowiekowi, a nie na ratowanie zwiazku. Autorka i Planet chcieliby, zeby terapia im "naprawila" meza/ zone, zeby pracowali nad przetrwaniem malzenstwa- takie myslenie zyczeniowe. Tak to niestety nie dziala.
Wasi partnerzy sie zmieniaja sami w sobie, moze nie do konca sa pewni czego chca, zmagaja sie z wewnetrznymi problemami- to moze byc bardzo trudne. I prawda jest taka, ze jezeli Wam te zmiany nie odpowiadaja, to nikt Wam nie kaze przeciez w tych zwiazkach trwac. Przeciez nie potrzebujecie OK od partnera.
Moje małżeństwo nie było w kryzysie przed terapią! Mąż poszedł do terapeuty po śmierci ojca- nagłej. Nigdzie nie napisałam, że terapia miała naprawiać mi męża... Czytaj uważnie. Piszesz jak singielka.. z natury i przekonania
Nie jestem singielka, ale kobieta od lat w udanym zwiazku.
Chodzilo mi o to, ze Twoj maz mogl sie zmienic wskutek smierci ojca, swojej depresji i przepracowywanych na terapii uczuc. Ludzie nie sa statyczni, nie sa tacy sami ciagle. Czasami sie zdarza, ze traumatyczne wydarzenie jest w stanie kompletnie zmienic czlowiekowi priorytety. I wcale niekoniecznie te zmiany zaszly w Twoim mezu dzieki terapii. Moglo do nich dojsc po prostu jako odpowiedz na zalobe.
Nie jestem singielka, ale kobieta od lat w udanym zwiazku.
Chodzilo mi o to, ze Twoj maz mogl sie zmienic wskutek smierci ojca, swojej depresji i przepracowywanych na terapii uczuc. Ludzie nie sa statyczni, nie sa tacy sami ciagle. Czasami sie zdarza, ze traumatyczne wydarzenie jest w stanie kompletnie zmienic czlowiekowi priorytety. I wcale niekoniecznie te zmiany zaszly w Twoim mezu dzieki terapii. Moglo do nich dojsc po prostu jako odpowiedz na zalobe.
Pisząc Singielka mam na myśli hm.. powiedzmy walencyjność wiązań- Co do reszty masz rację- mąż zmienił się bardzo- problem w tym, ze to rollercaster, a nie nic stabilnego, do czego mogłabym odnieść swoją reakcję, a nie chce by była pochopna po tylu latach i przezywajacych to dzieciach.
A tak na marginesie, czytalam tez Twoj inny watek i chociaz uwazam, ze Twoj maz zachowuje sie bardzo nie fer wobec Ciebie, to jezeli twierdzisz, ze Twoje malzenstwo sie rozsypalo nagle po terapii, to chyba sama siebie oszukujesz. W waszym malzenstwie juz wczesniej byly zgrzyty i pretensje, tylko, ze jakos to maz trzymal pod kontrola. Po smierci ojca dostal szoku i popuscily hamulce. Oczywiscie byloby lepiej, gdyby mogl Ci teraz wprost powiedziec, ze chce sie rozwiesc, ale ludzie rzadko zachowuja sie racjonalnie kiedy przechodza rodzaj zalamania nerwowego.
Masz dwa wyjscia: albo przeczekac i zobaczyc czy maz jakos sie pozbiera w taki sposob, ze wasze malzenstwo bedzie ratowalne z checi obu stron, albo zdecydowac, ze nie masz nerwow i sily meczyc sie z jego amokiem.
45 2017-02-20 12:45:07 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-02-20 12:45:24)
Mój partner od prawie roku jest na terapii. Nie chce opisywać naszej sytuacji, żeby nie powielać watków. Proszę o wasze doświadczenia z życia z osobą na terapii, czy i jaki miało to wpływ na Wasze relacje?
Ela, czy orientujesz się w jakim nurcie pracuje terapeuta twojego męża? I czy to w ogóle jest psychoterapeuta po szkole psychoterapeutycznej czy psycholog prowadzący praktykę terapeutyczną?
Ela210 napisał/a:Mój partner od prawie roku jest na terapii. Nie chce opisywać naszej sytuacji, żeby nie powielać watków. Proszę o wasze doświadczenia z życia z osobą na terapii, czy i jaki miało to wpływ na Wasze relacje?
Ela, czy orientujesz się w jakim nurcie pracuje terapeuta twojego męża? I czy to w ogóle jest psychoterapeuta po szkole psychoterapeutycznej czy psycholog prowadzący praktykę terapeutyczną?
Psychodynamicznym. Kwalifikacje przynajmniej na stronie internetowej nie budzą wątpliwości.
A tak na marginesie, czytalam tez Twoj inny watek i chociaz uwazam, ze Twoj maz zachowuje sie bardzo nie fer wobec Ciebie, to jezeli twierdzisz, ze Twoje malzenstwo sie rozsypalo nagle po terapii, to chyba sama siebie oszukujesz. W waszym malzenstwie juz wczesniej byly zgrzyty i pretensje, tylko, ze jakos to maz trzymal pod kontrola. Po smierci ojca dostal szoku i popuscily hamulce. Oczywiscie byloby lepiej, gdyby mogl Ci teraz wprost powiedziec, ze chce sie rozwiesc, ale ludzie rzadko zachowuja sie racjonalnie kiedy przechodza rodzaj zalamania nerwowego.
Masz dwa wyjscia: albo przeczekac i zobaczyc czy maz jakos sie pozbiera w taki sposob, ze wasze malzenstwo bedzie ratowalne z checi obu stron, albo zdecydowac, ze nie masz nerwow i sily meczyc sie z jego amokiem.
Tu masz rację- tylko zastanawiam się, czy jest na co czekać- czy jest normą w terapii, że emocje okazywane sa w taki właśnie sposób, czy po prostu taka jest prawdziwa jego natura, którą z różnych względów chował, aż opadła maska.
Beyondblackie napisał/a:A tak na marginesie, czytalam tez Twoj inny watek i chociaz uwazam, ze Twoj maz zachowuje sie bardzo nie fer wobec Ciebie, to jezeli twierdzisz, ze Twoje malzenstwo sie rozsypalo nagle po terapii, to chyba sama siebie oszukujesz. W waszym malzenstwie juz wczesniej byly zgrzyty i pretensje, tylko, ze jakos to maz trzymal pod kontrola. Po smierci ojca dostal szoku i popuscily hamulce. Oczywiscie byloby lepiej, gdyby mogl Ci teraz wprost powiedziec, ze chce sie rozwiesc, ale ludzie rzadko zachowuja sie racjonalnie kiedy przechodza rodzaj zalamania nerwowego.
Masz dwa wyjscia: albo przeczekac i zobaczyc czy maz jakos sie pozbiera w taki sposob, ze wasze malzenstwo bedzie ratowalne z checi obu stron, albo zdecydowac, ze nie masz nerwow i sily meczyc sie z jego amokiem.
Tu masz rację- tylko zastanawiam się, czy jest na co czekać- czy jest normą w terapii, że emocje okazywane sa w taki właśnie sposób, czy po prostu taka jest prawdziwa jego natura, którą z różnych względów chował, aż opadła maska.
nie ma żadnych norm.
Twój mąż akurat zachowuje się nieodpowiednio.
uważa że go ograniczałas że było źle.
tak samo uważała moja zona chociaz nigdy jej w niczym nie ograniczyłem.
z drugiej strony związek to jakieś wyrzeczenia i sztuka kompromisu. jeżeli ktoś uważa że kompromis to ograniczenie wolności to jest to spory problem. ja sobie z nim nie poradziłem bo moja zona się zacięła i niczym nie dało się jej przekonać że związek to pewne wyrzeczenia.
niestety Twój mąż zachowuje się nieodpowiednio i nic z tym nie zrobisz. być może nawet celowo żebyś to Ty od niego odeszła a nie on od Ciebie.
Elu, na to pytanie nie moge Ci odpowiedziec, bo nie siedze w glowie Twojego meza.
Wydaje mi sie, ze w zwiazku z zaloba, nie jest w stanie sobie radzic z niczym dodatkowym. Jego gleboki smutek i problemy jakie ma z matka wziely gore. Troche taka regresja do dziecinstwa, ktora czasem sie zdarza, kiedy umiera jedno z rodzicow. Moze przerobi te wszystkie uczucia i wroci do Ciebie i do budowania relacji, moze do konca zycia nie bedzie sie mogl pozbierac (czego Ci nie zycze), a moze pozbiera sie i kompletnie przewartosciuje swoja egzystencje. Nie wiem.
O tym wszystkim powinnas probowac porozmawiac z mezem, bo nikt Ci tu nie da odpowiedzi na te pytania.
50 2017-02-20 14:44:46 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-02-20 14:48:18)
Ela, rodzina to system. Gdy przeobrażeniom ulega jeden z elementów systemu, to nie pozostaje to bez wpływu na pozostałe. Tak właśnie dzieje się teraz w twojej rodzinie. Zmiany, które zachodzą w twoim mężu powodują, że już nigdy nie będzie tak, jak było. Nie wiadomo jak będzie w przyszłości, bo przecież może być różnie a ty tworząc wątek chyba chciałaś dostać konkretną odpowiedź, albo chociaż wyraźną wskazówkę. Chociaż wiesz doskonale, że każdy przypadek to indywidualna historia z detalami, które znacząco wpływają na całokształt i decydują o finalnych efektach.
Może zatem lepiej nie budować sobie wizji przyszłości, która albo pozwoli "przetrwać" teraźniejszość, albo zyskać złudną pewność o konieczności zakończenia związku na podstawie tego, jak inni w podobnych okolicznościach poukładali swoje relacje. To droga na skróty. To iluzja robienia czegokolwiek. To próba zdjęcia z siebie nieco odpowiedzialności za wybory, których musisz dokonać.
Autorko - mogę napisać tylko z własnego doświadczenia, jako osoba w związku i w trakcie terapii. Dobremu, silnemu związkowi terapia nie zagrozi, a przeciwnie, umocni go. Nie dlatego, że terapia jest na związek nakierowana. Terapia indywidualna jest zawsze nakierowana na pacjenta, ale człowiek stabilny emocjonalnie, świadomy swoich potrzeb i mechanizmów rządzących relacjami w silnym związku będzie funkcjonował jeszcze lepiej, a więc i związek się wzmocni.
Natomiast, jeśli związek ma swoje problemy, często utajone czy wypierane, to nawet terapia bezpośrednio związku niedotycząca te mankamenty ujawni. I w początkowej fazie "inwentaryzowania krzywd" faktycznie może je przejaskrawić. Ale to nie znaczy, że te mankamenty kreuje lub z drobiazgów robi sprawy niebotycznych rozmiarów.
Co można zrobić? Można próbować rozmawiać - nie przerzucać się winą (ani Ty na męża, ani mąż na Ciebie, bo w obie strony jest to tak samo dla związku destrukcyjne). Jeśli mąż stawia Ci zarzuty, zamiast poddawać się automatycznej reakcji obronnej, drąż i szukaj konkretów. Bo dopiero jak będziesz wiedziała co dokładnie mąż ma do zarzucenia Tobie i waszemu małżeństwu będziesz mogła świadomie zdecydować czy masz o co i czy CHCESZ walczyć.
Chęć to jest druga kluczowa kwestia. Pamiętaj, że nie masz obowiązku walczyć, bo co do zasady o związek nie ma sensu walczyć z osobą, z którą się w tym związku jest. O związek można walczyć wyłącznie wspólnie. Dlatego, jeśli w którymś momencie poczujesz, że męża przekonać się nie da, że nie masz już siły, że to już jest tylko szamotanina, która Cię boli i związku nie przywróci - masz pełne prawo odejść. Ale do tego też trzeba przestawić priorytety z utrzymania związku na polepszenie jego jakości.
Natomiast nie mam pojęcia jak odnieść się do powtarzanej tu kilkakrotnie koncepcji "bezkarności drugiej strony w związku", którą męczy planet1988. Bladego pojęcia nie mam o jakiej "karności" czy też "bezkarności" w związku można mówić. Na pewno nie o takiej, która zakłada jakiekolwiek podporządkowanie jednej strony wizjom i oczekiwaniom drugiej. I niby jakie sankcje za brak "karności" miałyby w tym związku funkcjonować? Z postów planet1988 odczytuję jakieś dążenie do podporządkowania tej "wyrywnej" strony tej drugiej, spełnianie jej oczekiwań - choćby tym oczekiwaniem było jasne poinformowanie, że ze związkiem koniec. Owszem, to jest najuczciwsza metoda, a przeciąganie i niepewność jednej strony dla drugiej chyba zawsze oznaczają cierpienie. Ale warto pamiętać, że tą niepewność mogą przerwać obie strony - i ta niepewna i ta cierpiąca. I że ostatecznie to my sami przede wszystkim ponosimy odpowiedzialność za własne szczęście, tudzież brak cierpienia w niepewności. Jedyną sensowną "sankcję" za "bezkarność" w związku - czyli tego związku zakończenie - można zaaplikować tej niepewnej stronie samodzielnie, nie czekając, aż ona się namyśli.
52 2017-02-20 22:13:59 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-02-20 22:21:52)
Autorko - mogę napisać tylko z własnego doświadczenia, jako osoba w związku i w trakcie terapii. Dobremu, silnemu związkowi terapia nie zagrozi, a przeciwnie, umocni go. Nie dlatego, że terapia jest na związek nakierowana. Terapia indywidualna jest zawsze nakierowana na pacjenta, ale człowiek stabilny emocjonalnie, świadomy swoich potrzeb i mechanizmów rządzących relacjami w silnym związku będzie funkcjonował jeszcze lepiej, a więc i związek się wzmocni.
Natomiast, jeśli związek ma swoje problemy, często utajone czy wypierane, to nawet terapia bezpośrednio związku niedotycząca te mankamenty ujawni. I w początkowej fazie "inwentaryzowania krzywd" faktycznie może je przejaskrawić. Ale to nie znaczy, że te mankamenty kreuje lub z drobiazgów robi sprawy niebotycznych rozmiarów.
Co można zrobić? Można próbować rozmawiać - nie przerzucać się winą (ani Ty na męża, ani mąż na Ciebie, bo w obie strony jest to tak samo dla związku destrukcyjne). Jeśli mąż stawia Ci zarzuty, zamiast poddawać się automatycznej reakcji obronnej, drąż i szukaj konkretów. Bo dopiero jak będziesz wiedziała co dokładnie mąż ma do zarzucenia Tobie i waszemu małżeństwu będziesz mogła świadomie zdecydować czy masz o co i czy CHCESZ walczyć.
Chęć to jest druga kluczowa kwestia. Pamiętaj, że nie masz obowiązku walczyć, bo co do zasady o związek nie ma sensu walczyć z osobą, z którą się w tym związku jest. O związek można walczyć wyłącznie wspólnie. Dlatego, jeśli w którymś momencie poczujesz, że męża przekonać się nie da, że nie masz już siły, że to już jest tylko szamotanina, która Cię boli i związku nie przywróci - masz pełne prawo odejść. Ale do tego też trzeba przestawić priorytety z utrzymania związku na polepszenie jego jakości.
Natomiast nie mam pojęcia jak odnieść się do powtarzanej tu kilkakrotnie koncepcji "bezkarności drugiej strony w związku", którą męczy planet1988. Bladego pojęcia nie mam o jakiej "karności" czy też "bezkarności" w związku można mówić. Na pewno nie o takiej, która zakłada jakiekolwiek podporządkowanie jednej strony wizjom i oczekiwaniom drugiej. I niby jakie sankcje za brak "karności" miałyby w tym związku funkcjonować? Z postów planet1988 odczytuję jakieś dążenie do podporządkowania tej "wyrywnej" strony tej drugiej, spełnianie jej oczekiwań - choćby tym oczekiwaniem było jasne poinformowanie, że ze związkiem koniec. Owszem, to jest najuczciwsza metoda, a przeciąganie i niepewność jednej strony dla drugiej chyba zawsze oznaczają cierpienie. Ale warto pamiętać, że tą niepewność mogą przerwać obie strony - i ta niepewna i ta cierpiąca. I że ostatecznie to my sami przede wszystkim ponosimy odpowiedzialność za własne szczęście, tudzież brak cierpienia w niepewności. Jedyną sensowną "sankcję" za "bezkarność" w związku - czyli tego związku zakończenie - można zaaplikować tej niepewnej stronie samodzielnie, nie czekając, aż ona się namyśli.
Moje doświadczenia sa zbliżone do Planet i doskonale je rozumiem. Wyłożę kawę na ławę pytaniem: Czy osobie będacej w trakcie terapii mogą bezkarnie ujść zachowania za które każda inna osoba- nie na terapii powinna dostać kopa w D..Ę a ktoś na terapii ma taryfę ulgową? Chyba to jest wystarczające wyjaśnienie . Co do reszty- słuszna uwaga z tym przerzucaniem się pretensjami- faktycznie taki mechanizm się uruchamia. Jednak w moim wypadku dopytywanie i odkrycie nielogiczności budzi agresję męża. Może to się z czasem zmieni. Co do odpowiedzialnosci za własne szczęscie - to dużo prostsze gdy nie ma dzieci.. I bardzo dobrze jest podjąć terapię w młodym wieku, a nie pod 50..
53 2017-02-20 22:36:52 Ostatnio edytowany przez ruda102 (2017-02-20 22:40:03)
Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że poza przemocą nie ma "ewidentnych zachowań, za które normalnie w związku należy się kop w zad"? Są tacy, co nie zaserwują go po udokumentowanej zdradzie i związek poskładają, są tacy, co go wymierzą za spotkania w mieszanym towarzystwie bez przyzwoitki w postaci małżonka/małżonki. Głównym kryterium, jeśli chodzi o to, co dopuszczalne a co nie, są indywidualne normy drugiej strony - czyli Twoje w tym wypadku. I jeśli jakaś Twoja norma jest przekraczana, to masz święte prawo reagować - bez względu na to, czy mąż jest na terapii czy nie.
Inna sprawa, co Ty rozumiesz jako "bezkarność" - bo to jest pojęcie, które mi się kojarzy ewentualnie z wychowywaniem dziecka a nie z relacją dwójki dorosłych ludzi. Jeśli w ogóle rozważasz wobec męża jakieś "kary" za jego nieodpowiednie, krzywdzące Cię zachowanie, to przemyśl raczej wasz związek a nie konsekwencje, które powinnaś wyciągać. REAKCJA to nie jest kara - dlatego tak mi zgrzyta słowo "bezkarność" w kontekście, o którym piszesz.
Reagować masz prawo zawsze - domagać się szacunku, rzeczowej rozmowy, ucinać litanie pretensji, które do niczego nie prowadzą. Masz też prawo wyjść ze związku, jeśli nie widzisz szans na poprawę relacji i na jej kontynuowanie bez tej poprawy. To, ile ewentualnie "taryfy ulgowej" jesteś w stanie dać mężowi też zależy tylko od Ciebie i nikt na forum Ci nie powie, czy trzy wybuchy nieuzasadnionych pretensji i bezpodstawnych oskarżeń w miesiącu już kwalifikują się do rozstania czy jeszcze nie. Owszem, podczas terapii nastroje bywają niestabilne, a negatywne emocje mogą być kierowane na zewnątrz, często w konkretne osoby (np. w małżonka) - bo celem terapii jest oduczenie kierowania tych emocji do środka, w siebie. ZAWSZE granicą wsparcia, które "jesteś winna mężowi" jest granica Twojej własnej krzywdy - nie chodzi wszak o to, byś mu odpuszczała w mię jego terapii tylko po to, by po jej zakończeniu zacząć własną, związaną z kompletnym zdegradowaniem Twojej roli w waszym związku. Masz również prawo do empatii - a dobrze poprowadzona terapia pozwala wypracować u chorego nie tylko mechanizmy "walczenia o swoje", ale i metody robienia tego z poszanowaniem potrzeb i uczuć innych - by z "ofiary" nie przekształcić się w mściwego kata.
Czy ta gniewna faza przechodzi? Chyba częściej tak niż nie (bo jeśli nie przejdzie, jest to porażka terapii - nie chodzi przecież o to, by jeden problem zastąpić drugim) - ale nikt tu Ci z fusów nie wywróży, ile to potrwa u Twojego męża i nie powie "poczekaj jeszcze pół roku, potem już będzie z górki". To musisz sama ocenić, bo sama poniesiesz konsekwencje tej decyzji.
EDIT: na marginesie, jako dziecko rodziców usprawiedliwiających tkwienie w krzywdzącym ich związku dla mojego rzekomego dobra powiem jedno - bullshit i tchórzostwo. Nie zasłaniaj się dziećmi, bo twoja (i męża) krzywda NIGDY nie będzie dla ich dobra. Teraz Ci tego nie powiedzą, ale jak dorosną i odchorują swoje, to Ci ni poszczędzą przykrej prawdy i będziesz sobie podwójnie pluła w brodę.
(...) I bardzo dobrze jest podjąć terapię w młodym wieku, a nie pod 50..
Są osoby, które w zetknięciu ze śmiercią (najczęściej) bliskiej i ważnej osoby uświadamiają sobie, że ich życie też jest ograniczone i może zakończyć się w nieznanym czasie. Wówczas zastanawiają się nad tym, czy nie żyją niezgodnie z marzeniami i zadają sobie pytanie 'Jak chcę żyć dalej, by przed śmiercią nie żałować, że czegoś nie zrobiłem/-am?'.
Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że poza przemocą nie ma "ewidentnych zachowań, za które normalnie w związku należy się kop w zad"? Są tacy, co nie zaserwują go po udokumentowanej zdradzie i związek poskładają, są tacy, co go wymierzą za spotkania w mieszanym towarzystwie bez przyzwoitki w postaci małżonka/małżonki. Głównym kryterium, jeśli chodzi o to, co dopuszczalne a co nie, są indywidualne normy drugiej strony - czyli Twoje w tym wypadku. I jeśli jakaś Twoja norma jest przekraczana, to masz święte prawo reagować - bez względu na to, czy mąż jest na terapii czy nie.
Inna sprawa, co Ty rozumiesz jako "bezkarność" - bo to jest pojęcie, które mi się kojarzy ewentualnie z wychowywaniem dziecka a nie z relacją dwójki dorosłych ludzi. Jeśli w ogóle rozważasz wobec męża jakieś "kary" za jego nieodpowiednie, krzywdzące Cię zachowanie, to przemyśl raczej wasz związek a nie konsekwencje, które powinnaś wyciągać. REAKCJA to nie jest kara - dlatego tak mi zgrzyta słowo "bezkarność" w kontekście, o którym piszesz.
Reagować masz prawo zawsze - domagać się szacunku, rzeczowej rozmowy, ucinać litanie pretensji, które do niczego nie prowadzą. Masz też prawo wyjść ze związku, jeśli nie widzisz szans na poprawę relacji i na jej kontynuowanie bez tej poprawy. To, ile ewentualnie "taryfy ulgowej" jesteś w stanie dać mężowi też zależy tylko od Ciebie i nikt na forum Ci nie powie, czy trzy wybuchy nieuzasadnionych pretensji i bezpodstawnych oskarżeń w miesiącu już kwalifikują się do rozstania czy jeszcze nie. Owszem, podczas terapii nastroje bywają niestabilne, a negatywne emocje mogą być kierowane na zewnątrz, często w konkretne osoby (np. w małżonka) - bo celem terapii jest oduczenie kierowania tych emocji do środka, w siebie. ZAWSZE granicą wsparcia, które "jesteś winna mężowi" jest granica Twojej własnej krzywdy - nie chodzi wszak o to, byś mu odpuszczała w mię jego terapii tylko po to, by po jej zakończeniu zacząć własną, związaną z kompletnym zdegradowaniem Twojej roli w waszym związku. Masz również prawo do empatii - a dobrze poprowadzona terapia pozwala wypracować u chorego nie tylko mechanizmy "walczenia o swoje", ale i metody robienia tego z poszanowaniem potrzeb i uczuć innych - by z "ofiary" nie przekształcić się w mściwego kata.
Czy ta gniewna faza przechodzi? Chyba częściej tak niż nie (bo jeśli nie przejdzie, jest to porażka terapii - nie chodzi przecież o to, by jeden problem zastąpić drugim) - ale nikt tu Ci z fusów nie wywróży, ile to potrwa u Twojego męża i nie powie "poczekaj jeszcze pół roku, potem już będzie z górki". To musisz sama ocenić, bo sama poniesiesz konsekwencje tej decyzji.
EDIT: na marginesie, jako dziecko rodziców usprawiedliwiających tkwienie w krzywdzącym ich związku dla mojego rzekomego dobra powiem jedno - bullshit i tchórzostwo. Nie zasłaniaj się dziećmi, bo twoja (i męża) krzywda NIGDY nie będzie dla ich dobra. Teraz Ci tego nie powiedzą, ale jak dorosną i odchorują swoje, to Ci ni poszczędzą przykrej prawdy i będziesz sobie podwójnie pluła w brodę.
Nie zgodzę się tutaj z kilkoma rzeczami.
Przedstawiasz pojęcie terapii jak kwestii przerobienia problemów. zgadza się trzeba je przerobić. pytanie tylko jak bardzo mozesz przy tym krzywdzić i wprawiac druga osobe w niepewność.
tutaj stabilność związku nie ma nic do znaczenia.
uczestniczyłem w takiej terapii bo musiałem wiedzieć jak zachowywać się wobec zachowania żony.
na wejściu terapeuta musi poprawić Twoje poczucie wartości.
wiec co robi: Ty jesteś najważniejsza, nikt nie może Ci mówić co masz robić, nikt nie może Ci wyznaczać czasu I ilości go spędzaniego z przyjaciółmi itd.
uwierz mi. jak to padnie na podatny słaby psychicznie grunt jest tragedia.
wtedy wszystkie Twoje zachowania jako partnera są złe. pytanie o pracę lub terapie wywołuje agresję a później juz nie ma szans na normalną rozmowę.
kiedy zapytałem moja zone jak terapia usłyszałem: ja jestem wolna osoba nie musze Ci nic mówić.
problem polega na tym ze terapeuta nie wiedząc jaka jest dana osoba wzmaga w niej poczucie wartości i niezależności które bardzo często odbierane jest blednie.
związek to wyrzeczenia i każdy kto jest w związku wie ze trzeba iść na kompromisy.
ale się rozpisałem a chciałem o czym innym. do sedna.
słowo bezkarności jakoś najlepiej mi tu pasowało.
chodzi nam z Ela o to ze:
co byś zrobiła jak ustalasz pewne granice w związku a po mąż przychodzi po terapii i mówi ja jestem wolny mogę robić co chce?
co robisz kiedy zaniedbuje dom Ciebie i spędza czas poza domem w większości ze znajomymi?
co robisz jak zaczyna kłamać?
tym bardziej ze usprawiedliwia to terapia.
nikt nie mówi tu o jakiejś każe. nie jesteś w stanie osobie której poczucie niezależność zostalo podniesione o 1000% ukarać.
uwierz mi ona Cię oleje co bylo w przypadku moim i Eli.
Nie można usprawiedliwić wszystkiego terapia.
W normalnym związku pewne zachowania są nienaturalne i niedozwolone.
I zapewniam Cie ze jakby nie byl to wątek o terapii po opisaniu zachowania męża Eli komentarze wyglądałby: zostaw go, uciekaj kobieto, on nie jest Ciebie wart, to kawał sku******yna....
Planet, nie zrozumiales.
Twoja zona moze sie zachowywac jak jej sie podoba podczas terapii. To od Ciebie zalezy czy te zachowania tolerujesz czy nie. Jezeli uwazasz, ze Cie krzywdzi, powinienes jej to powiedziec. A jezeli ona nie mysli iz powinna sie zmienic, doCiebie nalezy decyzja o trwaniu przy niej badz odejsciu.
Terapia nie jest konceretem zyczen malzonka. Jest po to by pomoc osobie uczestniczacej w uporzadkowaniu wlasnych priorytetow.
57 2017-02-21 01:07:48 Ostatnio edytowany przez ruda102 (2017-02-21 01:41:06)
Nie mam męża - mam partnera od ponad półtora roku i połowę mniej lat niż mąż Autorki, więc się w 100% w opisanej sytuacji nie odnajduję. Ale:
- jakby mi facet powiedział, że jest wolny i może robić co chce, to wzruszyłabym zapewne ramionami, bo dla mnie to nie nowina. Ludzie są wolni i mogą robić co chcą - nawet jak są w związku. Że ich działania mają konsekwencje - to inna bajka, z którą już obie strony związku muszą się zmierzyć. Mój facet jest wolny i może robić co chce, ja jestem wolna i mogę robić co chcę. Natomiast oboje doskonale wiemy, jakich zachowań i dlaczego druga strona nie akceptuje i jakie są konsekwncje. Że pewien sposób odzywania się (pretensje, obrzucanie się winą) kończą dyskusję, że utrzymująca się przez dłuższy czas zerowa chęć porozumienia się i skupianie się wyłącznie na "ja chcę" bez uwzględniania potrzeb drugiej strony kończy związek. Natomiast nigdy ani mi, ani mojemu facetowi nie przyszło do głowy (i mam nadzieję, że nie przejdzie) oczekiwanie czy wręcz domaganie się zmiany zachowania drugiej strony. Odróżnijmy tu przy okazji krótki, konkretny komunikat: "nie podoba mi się Twoje zachowanie, krzywdzi mnie i nie zamierzam go tolerować" od powtarzających się bezskutecznie zarzutów "a bo ty już w ogóle o mnie nie dbasz, nie obchodzę cię, co w ciebie wstąpiło". Bo zmienić można się tylko samemu, a nie na żądanie żony czy partnera - choćby to było żądanie obiektywnie rozsądne (np. jesteś egoistyczny i niesprawiedliwy - zmień postawę). Zmianę partnera, owszem, można wspierać, można do niej motywować - ale impuls do zmiany musi wyjść z tego partnera a nie z drugiej strony, więc jakiekolwiek ponawiane żądania w tym temacie są pozbawione sensu.
Kłamstw nie toleruję, mam uraz z dzieciństwa, który mi ufundowali rodzice. O konsekwencjach pisałam powyżej.
Jeśli partner woli spędzanie czasu w każdy możliwy sposób tylko nie ze mną, to zastanowiłabym się poważnie nad sensem kontynuowania związku, bo przecież na dłuższą metę to nie ma najmniejszego sensu - jak ma nas łączyć wspólne konto, wspólne metry kwadratowe i być może wspólny materiał genetyczny zmaterializowany w postaci dzieci, to najwyższy czas, by kończyć tę farsę.
Generalnie - świadomość NIEUNIKNIONYCH konsekwencji dużo sprawniej trzyma związek "w ryzach" niż powtarzane do znudzenia żale i nierealizowane groźby. Bo te drugie sprowadzają się do ględzenia, a ględzenie - bądźmy szczerzy - nie rusza nawet trzylatków.
A co do meritum - to odnoszę wrażenie, że zarówno Ty, jak i Autorka między wierszami próbujecie przemycić pytanie "czy mam prawo oczekiwać/domagać się/dążyć do powrotu żony/męża do stanu i zachowań sprzed terapi? I ile ewentualnie trzeba czekać, aż wszystko będzie po staremu/wróci do normy?" Jak pisałam wyżej, każdy jest wolnym człowiekiem i może chcieć choćby gwiazdki z nieba i szklanego zamku. Sensowność tych oczekiwań - w tym wypadku brak sensowności - to inna para kaloszy. Także z rad praktycznych to sugerowałabym, żeby zaakceptować, że obecna wersja żony/męża to jedyna wersja, którą obecnie jest sens brać pod uwagę. I że zamiast łamać sobie głowę nad tym jak przywrócić status quo, lepiej jest zacząć myśleć jak w obecnej sytuacji zadbać o własne potrzeby i oczekiwania - i czy da się to zrobić z tą nową wersją żony/męża, czy też jedyną opcją jest rozstanie.
Co do tego, że stabilność związku nie ma znaczenia - cóż, tak mówią przede wszystkim Ci, którym się WYDAWAŁO, że mieli stabilny związek. Bo stabilność to nie trwanie czegoś przez lata tylko mocne fundamenty, które nie kruszą się przy poważnej nawet zawierusze. Jak się kruszą, a związek zaczyna się psuć, to znaczy, że stabilny nie był co najmniej od jakiegoś już czasu - terapia tylko to ujawnia.
Co do przentowanego przez Ciebie przebiegu terapii i jej celów - zupełnie to nie przystaje do moich osobistych doświadczeń (nie jestem pewna, czy doczytałeś, ale jestem właśnie w trakcie terapii). Moja terapeutka nie próbuje podnieść mojego poczucia własnej wartości przez buntowanie mnie przeciwko światu - a przez mobilizowanie mnie, bym sobie tę wartość uświadomiła, bo ona nie wynika z opozycji wobec innych (jesteś taka fajna, a inni cię tłamszą) tylko ze mnie samej (jesteś fajna, po prostu). Z drugiej strony dla mnie i dla mojego faceta zupełnie naturalne jest, że jesteśmy najważniejsi - dla sibie samych i dla siebie na wzajem, co przekłada się na wzajemne wsparcie i na szukanie prawdziwych kompromisów (a więc sytuacji win-win, w których oboje dostajemy to, czego oczekujemy, a nie lose-lose, gdzie każdy coś musi odpuścić) gdzie tylko się da. Nie mówimy sobie, co mamy robić - nie wydajemy sobie poleceń, ustalamy rzeczy wspólnie (o upartej odmowie porozumienia i konsekwencjach tegoż już pisałam) i skoro nasze zachowanie jest motywowane przede wszystkim chęcią bycia razem, to naprawdę zależy nam na tym, by się dogadywać a nie szarpać. Nie wyznaczamy też sobie czasu, który spędzamy z przyjaciółmi - świadomie dobraliśmy się tak, że mamy dość wąskie kręgi przyjaciół, z którymi spędzamy czas. Prędzej już problemem może być praca, bo oboje mamy okresowo napięte grafiki i zdaża się, że razem zjemy kolację i pogadamy z godzinę przed snem. Także abstrahując od tego, że celem terapii nie jest zbuntowanie pacjenta, to opisane przez Ciebie metody u nas nie wywołałyby buntu.
Nie mam męża - mam partnera od ponad półtora roku i połowę mniej lat niż mąż Autorki, więc się w 100% w opisanej sytuacji nie odnajduję. Ale:
- jakby mi facet powiedział, że jest wolny i może robić co chce, to wzruszyłabym zapewne ramionami, bo dla mnie to nie nowina. Ludzie są wolni i mogą robić co chcą - nawet jak są w związku. Że ich działania mają konsekwencje - to inna bajka, z którą już obie strony związku muszą się zmierzyć. Mój facet jest wolny i może robić co chce, ja jestem wolna i mogę robić co chcę. Natomiast oboje doskonale wiemy, jakich zachowań i dlaczego druga strona nie akceptuje i jakie są konsekwncje. Że pewien sposób odzywania się (pretensje, obrzucanie się winą) kończą dyskusję, że utrzymująca się przez dłuższy czas zerowa chęć porozumienia się i skupianie się wyłącznie na "ja chcę" bez uwzględniania potrzeb drugiej strony kończy związek. Natomiast nigdy ani mi, ani mojemu facetowi nie przyszło do głowy (i mam nadzieję, że nie przejdzie) oczekiwanie czy wręcz domaganie się zmiany zachowania drugiej strony. Odróżnijmy tu przy okazji krótki, konkretny komunikat: "nie podoba mi się Twoje zachowanie, krzywdzi mnie i nie zamierzam go tolerować" od powtarzających się bezskutecznie zarzutów "a bo ty już w ogóle o mnie nie dbasz, nie obchodzę cię, co w ciebie wstąpiło". Bo zmienić można się tylko samemu, a nie na żądanie żony czy partnera - choćby to było żądanie obiektywnie rozsądne (np. jesteś egoistyczny i niesprawiedliwy - zmień postawę). Zmianę partnera, owszem, można wspierać, można do niej motywować - ale impuls do zmiany musi wyjść z tego partnera a nie z drugiej strony, więc jakiekolwiek ponawiane żądania w tym temacie są pozbawione sensu.
Kłamstw nie toleruję, mam uraz z dzieciństwa, który mi ufundowali rodzice. O konsekwencjach pisałam powyżej.
Jeśli partner woli spędzanie czasu w każdy możliwy sposób tylko nie ze mną, to zastanowiłabym się poważnie nad sensem kontynuowania związku, bo przecież na dłuższą metę to nie ma najmniejszego sensu - jak ma nas łączyć wspólne konto, wspólne metry kwadratowe i być może wspólny materiał genetyczny zmaterializowany w postaci dzieci, to najwyższy czas, by kończyć tę farsę.
Generalnie - świadomość NIEUNIKNIONYCH konsekwencji dużo sprawniej trzyma związek "w ryzach" niż powtarzane do znudzenia żale i nierealizowane groźby. Bo te drugie sprowadzają się do ględzenia, a ględzenie - bądźmy szczerzy - nie rusza nawet trzylatków.
A co do meritum - to odnoszę wrażenie, że zarówno Ty, jak i Autorka między wierszami próbujecie przemycić pytanie "czy mam prawo oczekiwać/domagać się/dążyć do powrotu żony/męża do stanu i zachowań sprzed terapi? I ile ewentualnie trzeba czekać, aż wszystko będzie po staremu/wróci do normy?" Jak pisałam wyżej, każdy jest wolnym człowiekiem i może chcieć choćby gwiazdki z nieba i szklanego zamku. Sensowność tych oczekiwań - w tym wypadku brak sensowności - to inna para kaloszy. Także z rad praktycznych to sugerowałabym, żeby zaakceptować, że obecna wersja żony/męża to jedyna wersja, którą obecnie jest sens brać pod uwagę. I że zamiast łamać sobie głowę nad tym jak przywrócić status quo, lepiej jest zacząć myśleć jak w obecnej sytuacji zadbać o własne potrzeby i oczekiwania - i czy da się to zrobić z tą nową wersją żony/męża, czy też jedyną opcją jest rozstanie.
Co do tego, że stabilność związku nie ma znaczenia - cóż, tak mówią przede wszystkim Ci, którym się WYDAWAŁO, że mieli stabilny związek. Bo stabilność to nie trwanie czegoś przez lata tylko mocne fundamenty, które nie kruszą się przy poważnej nawet zawierusze. Jak się kruszą, a związek zaczyna się psuć, to znaczy, że stabilny nie był co najmniej od jakiegoś już czasu - terapia tylko to ujawnia.
Co do przentowanego przez Ciebie przebiegu terapii i jej celów - zupełnie to nie przystaje do moich osobistych doświadczeń (nie jestem pewna, czy doczytałeś, ale jestem właśnie w trakcie terapii). Moja terapeutka nie próbuje podnieść mojego poczucia własnej wartości przez buntowanie mnie przeciwko światu - a przez mobilizowanie mnie, bym sobie tę wartość uświadomiła, bo ona nie wynika z opozycji wobec innych (jesteś taka fajna, a inni cię tłamszą) tylko ze mnie samej (jesteś fajna, po prostu). Z drugiej strony dla mnie i dla mojego faceta zupełnie naturalne jest, że jesteśmy najważniejsi - dla sibie samych i dla siebie na wzajem, co przekłada się na wzajemne wsparcie i na szukanie prawdziwych kompromisów (a więc sytuacji win-win, w których oboje dostajemy to, czego oczekujemy, a nie lose-lose, gdzie każdy coś musi odpuścić) gdzie tylko się da. Nie mówimy sobie, co mamy robić - nie wydajemy sobie poleceń, ustalamy rzeczy wspólnie (o upartej odmowie porozumienia i konsekwencjach tegoż już pisałam) i skoro nasze zachowanie jest motywowane przede wszystkim chęcią bycia razem, to naprawdę zależy nam na tym, by się dogadywać a nie szarpać. Nie wyznaczamy też sobie czasu, który spędzamy z przyjaciółmi - świadomie dobraliśmy się tak, że mamy dość wąskie kręgi przyjaciół, z którymi spędzamy czas. Prędzej już problemem może być praca, bo oboje mamy okresowo napięte grafiki i zdaża się, że razem zjemy kolację i pogadamy z godzinę przed snem. Także abstrahując od tego, że celem terapii nie jest zbuntowanie pacjenta, to opisane przez Ciebie metody u nas nie wywołałyby buntu.
Ja nie mówię że celem terapii jest wywołanie buntu.
Jesteś w związku krotkim stażem i terapia akurat Wam pomogła. 1
Moja zone po 11 latach związku zaczęło nagle wszystko przeszkadzać chociaż znalismy się na wylot.
Pytanie udawala przez te 11 lat czy zmieniła priorytety po terapii.
Okazało się ze wszystkie nasze plany i ustalenia nie są ważne ponieważ ona nie jest do niczego zobowiązana bo jest wolna osoba.
Zgadza się każdy jest wolny i może robić co chce ale nie na tym polega związek. Kwestia negocjacji czy
Ja jestem w wieku podobnym do Twojego i moje małżeństwo nie przetrwało.
Ja mojej małżonkę nie wyznaczalem ani czasu na znajomych ani czasu na jej zainteresowania tylko pytanie gdzie kończy się granica wytrzymalosci i wyrozumialosci jezeli okazuje sie ze partner spędza duzo więcej czasu z innymi niż z Tobą(nie mowie tu o pracy)
Pytanie czy nazwać to dalej związkiem partnerskim? Tak jak napisałaś związek to nie spanie w jednym mieszkaniu jedno konto i papier który łączy dwoje ludzi.
I nikt tu nie przemyca pytania czy partner wróci do zachowań sprzed terapii.
Pytanie zadanie w pierwszym poście wątku brzmi czy ktoś miał podobna sytuacje i jak to przebiegało.
Chodzi o gwałtowną nagłą zmianę zachowania które jest skutkiem terapii.
Nie oczekuje żeby ktoś to tego nie przeżył to zrozumiał ale można to porównać do normalnego rozpadu związku bez terapii.
Zaczynasz walczyć o związek, zaczynasz zastanawiać się co jest nie tak, zaczynasz rozmawiac o tym z partnerem, zaczyna się wkradac niepokój a Ty jedyne co słyszysz to odmowę współpracy oraz to że sie kogoś ogranicza.
Dla mojej żony i męża Eli ograniczeniem było już samo zapytanie o terapię ponieważ ingerowalo w życie partnera.
I jest normalna rzeczą ze zaczynasz się zastanawiać co się dzieje i czy ta osoba przez pół Twojego życia Cię poprostu nie oszukiwala.
Ruda, są różne techniki psychoterapii,teraz już wiem, że terapia mojego męża opiera się na psychoanalizie, to co ty opisujesz to raczej Gestalt- nie sięga tak głeboko i właśnie skupia się na widzeniu siebie w relacji z innymi, moze tym lepiej dla Ciebie i dla Was
(...) Moja zone po 11 latach związku zaczęło nagle wszystko przeszkadzać chociaż znalismy się na wylot.
Pytanie udawala przez te 11 lat czy zmieniła priorytety po terapii. (...)Dla mojej żony i męża Eli ograniczeniem było już samo zapytanie o terapię ponieważ ingerowalo w życie partnera.
I jest normalna rzeczą ze zaczynasz się zastanawiać co się dzieje i czy ta osoba przez pół Twojego życia Cię poprostu nie oszukiwala.
Zamiast komentarza:
Psychoterapia nie znajdzie odpowiedzi na konkretne pytania pacjenta, może być jedyne stworzeniem ryzyka, że on sam na nie odpowie.
Ależ oczywiście, że normalne jest zastanawianie się, skąd nagła zmiana w człowieku, z którym się spędziło kawał życia i było się przekonanym, że się go zna na wylot. I zrozumiałe jest poszukiwanie nadziei na to, że po obecnej burzy związek się ustabilizuje. I rady, jak dotrwać do tego punktu. Ale nie sądzę, by tu na forum ktoś wam taką nadzieję dał - bo ci co terapię przeszli albo mieli partnera w terapii powiedzą wam jedno: żadne dwa doświadczenia nie są takie same i wróżenie na podstawie własnych jakie mogą być wasze jest po prostu nieodpowiedzialne. Nie powiem Ci czy Twoja partnerka znów zacznie myśleć o was a nie tylko o sobie, czy mąż Eli przestanie ją obwiniać o każde niepowodzenie w życiu. Naprawdę jedyną radą, jaką można dać w tej sytuacji, to żebyście odnaleźli się w obecnych realiach i walczyli nie tyle o związek (bezsens) co o samych siebie, o swoje potrzeby.
Brak reakcji, przyzwalanie na to, by partner buchał egoizmem i usprawiedliwianie tego terapią jest drogą donikąd.
62 2017-02-21 12:49:49 Ostatnio edytowany przez pannapanna (2017-02-21 12:53:09)
Co do autorki i Planet to zauważyłam że trwacie w jakiejś beznadziejnej i wielkiej potrzebie aby wasi partnerzy byli tacy jak kiedyś.
Najbardziej zależy wam na tym żeby utrzymać związek taki jaki był kiedyś. Nie dopuszczacie do siebie myśli że wasi partnerzy to już nie są te osoby.
Z twojego drugiego postu wynika że twój związek wcale nie był szczęśliwy przed tą terapią. Zaklinasz teraz rzeczywistość że niby był i zamykasz oczy na to że to twój mąż pierwszy uświadomił sobie że to nie jest to czego chce do końca życia.
Myślę że to was boli najbardziej - że to wasi partnerzy mają większą siłę od was i są w stanie żyć bez was a wy bez nich nie.
Sam fakt że oni poszli na tę terapię świadczy o tym że aż tacy szczęśliwi jak wam się wydaje nie byli.
Terapia otwiera oczy. Najwyraźniej nie chcieliście żeby otworzyli te oczy.
Autorko ty się cały czas posiłkujesz dziećmi.... to jest twoja karta przetargowa do nie rozwodzenia się z mężem. Ile lat mają wasze dzieci skoro wy macie po 50? Masz nadzieję na to że nawet jak dzieci będą dorosłe I
będą mieć swoje dzieci to mąż będzie z tobą ze względu na nie?
Mąż powinien chcieć być z tobą ze względu na ciebie a nie ze względu na dzieci.
Agresja waszych partnerów bierze się z tego że w nie pozwalacie iść ścieżką którą sobie wybrali. Wydaje wam się że szantażem manipulacją czy płaczem zmusicie ich do bycia tymi samymi starymi partnerami.
To nie działa.
63 2017-02-21 13:13:06 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-02-21 13:29:19)
Co do autorki i Planet to zauważyłam że trwacie w jakiejś beznadziejnej i wielkiej potrzebie aby wasi partnerzy byli tacy jak kiedyś.
Najbardziej zależy wam na tym żeby utrzymać związek taki jaki był kiedyś. Nie dopuszczacie do siebie myśli że wasi partnerzy to już nie są te osoby.
Z twojego drugiego postu wynika że twój związek wcale nie był szczęśliwy przed tą terapią. Zaklinasz teraz rzeczywistość że niby był i zamykasz oczy na to że to twój mąż pierwszy uświadomił sobie że to nie jest to czego chce do końca życia.
Myślę że to was boli najbardziej - że to wasi partnerzy mają większą siłę od was i są w stanie żyć bez was a wy bez nich nie.
Sam fakt że oni poszli na tę terapię świadczy o tym że aż tacy szczęśliwi jak wam się wydaje nie byli.
Terapia otwiera oczy. Najwyraźniej nie chcieliście żeby otworzyli te oczy.
Autorko ty się cały czas posiłkujesz dziećmi.... to jest twoja karta przetargowa do nie rozwodzenia się z mężem. Ile lat mają wasze dzieci skoro wy macie po 50? Masz nadzieję na to że nawet jak dzieci będą dorosłe I
będą mieć swoje dzieci to mąż będzie z tobą ze względu na nie?
Mąż powinien chcieć być z tobą ze względu na ciebie a nie ze względu na dzieci.
Agresja waszych partnerów bierze się z tego że w nie pozwalacie iść ścieżką którą sobie wybrali. Wydaje wam się że szantażem manipulacją czy płaczem zmusicie ich do bycia tymi samymi starymi partnerami.
To nie działa.
Moje dzieci są nastolatkami- i przezywają to. Planet jest już dawno rozwiedziony- to jego była. Doczytaj.Wnioskuję, że Ty nie masz dzieci i dlatego masz takie a nie inne spojrzenie. I nie wiem jakie masz doświadczenie w związkach, ale nieporozumienia , zwłaszcza gdy są dzieci są częścią małżeństwa- co nie przesądza, że małżeństwo czy związek jest nieszczęśliwe. PS. Masz lub miałaś partnera na terapii, że wypowiadasz tak kategoryczne sądy? Mój mąż nie chce rozwodu- chce mieć ciastko i go zjeść- żyć w małżeństwie na swoich zasadach. "Nie pozwalacie iść ścieżką, którą sobie wybrali?? ))) ubawiłaś mnie, dzięki za to, ostatnio mało powodów do uśmiechu..O jakim szantażu czy płaczu Ty mówisz??? Co do rozwodu to jestem tego już bardzo blisko, zakładając ten wątek liczyłam że odezwie się ktoś z podobnymi doświadczeniami z długa terapią- przewidywany czas 3 lata...Nie chcę myśleć potem, że zostawiłam męża po prostu na zakręcie życia.
Ależ oczywiście, że normalne jest zastanawianie się, skąd nagła zmiana w człowieku, z którym się spędziło kawał życia i było się przekonanym, że się go zna na wylot. I zrozumiałe jest poszukiwanie nadziei na to, że po obecnej burzy związek się ustabilizuje. I rady, jak dotrwać do tego punktu. Ale nie sądzę, by tu na forum ktoś wam taką nadzieję dał - bo ci co terapię przeszli albo mieli partnera w terapii powiedzą wam jedno: żadne dwa doświadczenia nie są takie same i wróżenie na podstawie własnych jakie mogą być wasze jest po prostu nieodpowiedzialne. Nie powiem Ci czy Twoja partnerka znów zacznie myśleć o was a nie tylko o sobie, czy mąż Eli przestanie ją obwiniać o każde niepowodzenie w życiu. Naprawdę jedyną radą, jaką można dać w tej sytuacji, to żebyście odnaleźli się w obecnych realiach i walczyli nie tyle o związek (bezsens) co o samych siebie, o swoje potrzeby.
Brak reakcji, przyzwalanie na to, by partner buchał egoizmem i usprawiedliwianie tego terapią jest drogą donikąd.
Nie doczytałas całego tematu dokładnie.
ja jestem po rozwodzie juz pół roku. nie przetrwało to tej próby.
niestety po terapii moja zona jest całkiem inną osobą której nie znam. zimna chłodna wszechwiedzaca. a najgorsze ze zostałem obwiniony o zmarnowanie jej życia choć wyciągnąłem ją z patologicznej rodziny i wyprowadzilem na prostą. ale cóż....
Ruda ja nie szukam odpowiedzi. Bo jej nie ma.
Oczywiście ze pozwolenie na egoizm jest drogą do nikąd. Tylko ze według mnie niektóre terapię(sposób prowadzenia i stawianie osoby terapeutyzowanej jako najwazniejszej) na ten egoizm w podświadomy sposob wpływają.
Ja na szczęście dzieci ani kościelnego nie miałem ale nie wyobrażam sobie tego co ma Ela z dziećmi.
Planet, terapia nie tworzy z powietrza w czlowieku rzeczy, ktorych on w sobie nie ma. Widocznie Twoja byla zona miala w sobie poklady egoizmu i niezadowolenia z zycia z Toba, ktore tlumila. A moze jest I tak, ze to co Ty postrzegasz jako egoizm i nieliczenie sie z Twoim zdaniem jest zdrowym objawem instynktu samozachowawczego, ktory wlaczyl sie, kiedy pewne sprawy sobie poukladala? Ja Cie nie znam, nie wiem jakim byles mezem, ale ci co maluja sie w najpiekniejszym swietle czesto sa zrodlem najwiekszej toksyki..