Ela, na początku napiszę, że bardzo współczuję Ci sytuacji, w której się znalazłaś.
Też uważam, że terapia nie jest bezpośrednią przyczyną stanu Twojego męża tylko katalizatorem. W innych przypadkach katalizatorami mam wrażenia są romanse, w których w role wspierających pocieszycielek wcielają się kochanki.
Forumowicze napisali już przede mną kilka mądrych rzeczy. I choć podejście o którym piszą Summerka czy Ruda może się wydawać czystym teoretyzowaniem, to jak spróbujesz spojrzeć na Twoją sytuacje w ten sposób, to pewne rzeczy może łatwiej będzie Ci uporządkować. Bo owszem w teorii powinno się móc od dorosłego partnera z którym ma się dzieci oczekiwać, że takim dorosłym i dojrzałym partnerem będzie. Tylko że życie pokazuje, jak często jednak pozory mylą. I trzeba sobie radzić z zastaną sytuacją i co gorsza, z perspektywą, że do happy endu droga może być daleka i wyboista, albo że w ogóle może być on zupełnie inny.
Na podstawie postów w tym wątku (więcej nie czytałam) powiedziałabym, że jesteś dość rozsądną osobą. Z postów dziewczyn wyciągniesz sobie odpowiednie wnioski. Czy warto przeczekać, czy nie. Myślę, że z uwagi na dzieci masz więcej mobilizacji do utrzymywania tej relacji, więc chyba w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby sobie na bieżąco wszystkim tak zarządzać, żeby pozwolić mężowi odnajdywać siebie i jednocześnie dbać o swój interes. Może się to wydawać trudne, ale można by się (nawet tu na forum) zastanowić nad praktycznymi sposobami, co zrobić żeby przeżyć i nie zwariować. Mnie trochę trudno jest konkretnie spekulować, ale myślę o czymś w stylu zmiana sposobu komunikacji (inne sformułowania niż do tej pory, odpuszczanie większej ilości rzeczy itd.) albo nawet codziennych nawyków rodzinnych (np. może sama zaczniesz z dziećmi wyjeżdżać na weekendy) trochę pomogą.
Ponieważ nikt nie zagwarantuje Ci, czym się u męża ten proces zmian skończy, dlatego tak ważne jest to zadbanie o Ciebie. Może się uspokoi za jakiś czas, a może faktycznie będzie już tylko kręcił się wokół siebie. Dlatego minimalizowanie własnych strat (bo zawsze jakieś będą), pozwoli Ci się lepiej zmierzyć z przyszłością i może częściowo lub całkowicie uniknąć zmarnowania czasu. Bo jak on się uspokoi, to już nie będziecie tymi samymi osobami, ani on ani Ty. Więc siłą rzeczy pewne sprawy poukładać trzeba będzie od nowa.
Z mojej perspektywy ważne jest zwracanie uwagi, żeby w całym tym procesie nie zapędzać siebie ani kogoś w sytuacje, z których nie ma już powrotu. Każdy ma własną granicę, dlatego konkretów tez u Ciebie nie nazwę. W końcu mimo całych zmian jest to człowiek, który ma jakieś cechy, które Was do siebie przyciągnęły, dzięki którym spędziliście ze sobą tyle czasu.
Powodzenia
P.S. Ruda102 - chciałam tutaj napisać, że bardzo lubię Twoje posty. Są porządnie, logicznie napisane i pokazują różne odcienie szarości w danej sytuacji
I mimo że reprezentujesz mocna uświadomione i poprawne psychoterapeutycznie współczesne podejście do relacji międzyludzkich
, to Twoje posty mają dobrą, zdroworozsądkową argumentację i udaje Ci się uniknąć protekcjonalności. Tak trzymać 