I_see_beyond napisał/a:Snake napisał/a:Ajsi, święty spokój ma wiele twarzy. W dodatku każdy ma jakieś swoje. Ja mam swój ale akurat nigdy nie byl on związany ogólnie z rodziną. Trudno mi teraz zebrać myśli, bo wróciłem z rodzinnej imprezy i temat wart jest głębszego rozwinięcia. Po krótce, wiem że wielu facetów w pewnym momencie życia, w pewnych sytuacjach może "popłynąć". To jak ciemna strona mocy, która wydaje się latwiejsza, atrakcyjniejsza. Trudno ją odrzucić więc nigdy nie będę pierwszy rzucał kamieniem.
Chętnie poczytam. Zatem poczekam na rozwinięcie.
Jak można w życiu popłynąć. Można dość łatwo i niezauważalnie. U mnie się to rozwijało dość długi czas. Powiedzmy, że zawsze, być może jak większość facetów miałem potrzebę odrobiny swojego świętego spokoju. Niektórzy mogą to nazywać potrzebą prywatności ale to nie do końca to samo. Przez długi czas udawało mi się tą potrzebę realizować dość łatwo. Z żoną byliśmy 10 lat tylko we dwoje. Mieszkaliśmy po jakichś klitkach ale udawało mi się ten święty spokój uzyskiwać bez problemu. Pytanie święty spokój od czego? Chyba od wszystkiego. Kiedyś pisałem tu na forum o takiej kwestii jak zapewnienie partnerowi kwadransa, dwóch swoistej kwarantanny po powrocie do domu z pracy. Może się to wydawać śmieszne ale u mnie z pewnością ten krótki czas był zawsze bardzo drażliwy. Musiałem ochłonąć, zmyć z siebie myśli, które wiązały się z pracą, problemami poza domem i reagowałem szczególnie źle kiedy byłem od progu "atakowany" problemami domowymi. Pół godziny później nie byłoby już problemu. Z żoną byliśmy i jesteśmy od zawsze jak burzowa chmura zawieszona nad wielkim, samotnym drzewem. Ładunki elektryczne gromadziły się bez przerwy i co chwilę strzelało wyładowanie. Praw fizyki się nie zmieni
No ale radziłem sobie, strzelało często i gęsto ale mieliśmy tylko siebie i musieliśmy jakoś sobie z tym radzić. Był to w sumie dość romantyczny okres życia. Nie mieliśmy nic, czasami było krucho po całości ale o dziwo potrafiliśmy się wspierać. Lubiliśmy chodzić na spacery, gdzie snuliśmy plany na przyszłość, jak będzie wyglądać nasze własne mieszkanie itp. Zaczęło się to zmieniać kiedy faktycznie marzenia o własnym mieszkaniu się ziściły i mimo kłopotów urodziło się dziecko. Upragnione ale był to ktoś nowy, trzeci w znanym do tej pory układzie. Pojawiły się nowe problemy z tym związane. Może to spowodowało, że ja zacząłem czuć potrzebę choć chwilowego odsunięcia się na bok. Wróciłem do starego, zapomnianego hobby, miałem swoje gry, mały ale swój pokoik, gdzie mogłem uzyskać ten święty spokój. I tak to całkiem sprawnie działało aż zdecydowaliśmy się na drugie dziecko. Skończył się mój azyl, trzeba było oddać pokój starszemu dziecku. Stałem się takim piątym kołem u wozu, przeganianym z miejsca na miejsce. Kontynuowanie hobby stało się bardzo problematyczne, zaczęło budzić więcej złości niż przyjemności. No i tu pytanie, a po co w ogóle facetowi hobby? Właśnie dla chwili świętego spokoju, zapomnienia, skupienia się na czymś innym niż problemy życia. Hobby zaczęło wzbudzać złość w domu i poza nim. Kiedy zajmowałem się nim za dziecka dzieliłem je może z 2-3 osobami, które znałem osobiście i to dobrze. Po latach pojawił się internet i dostęp do wielu ludzi, którzy parali się tym samym. Wydawało się to super sprawą ale z czasem okazało się dość toksyczną. Środowisko to prawie sami faceci. Udzielałem się w kilku forach internetowych, poznawałem tych ludzi w realu, bo mieliśmy swoje imprezy. Niestety stara chyba zasada, że gdzie faceci tam kwas i prezentowanie "kto ma większego". Ponieważ i u mnie wzrastał poziom frustracji ze względu na domowe utrudnienia nie mogę powiedzieć, że nie brałem udziału w tych wojenkach. Przyszedł jednak moment kiedy powiedziałem "dość". Był to pierwszy moment związany z moim dzieckiem. Pośrednio co prawda ale jednak. Internetowi koledzy tak się obrzucali błotkiem, że kiedyś skądinąd sympatyczny i wydawałoby się mądry facet zarzucił innemu coś związanego z chorobą dotykającą dzieci. Nie dotyczyło to mojego dziecka ale znałem problem, znałem takie dzieci. Siedziałem przed komputerem i myślałem - co ja robię z takimi ludźmi? Kiedy dochodzę do jakichś wniosków, to reaguję zazwyczaj szybko i tak też zrobiłem wtedy. Usunąłem się ze wszystkich miejsc w internecie, gdzie do tej pory się udzielałem w związku z tą częścią moich zainteresowań. To było już chyba 6-7 lat temu i przez długi czas w ogóle w te miejsca nie zaglądałem. Później zdarzało się, że zajrzałem, stwierdzałem, że mimo upływu lat, napływu nowych ludzi nic się nie zmieniło. Niezmiennie bagienko i metr mułu poniżej. No i zostałem sam, bez swojego świetego spokoju
Nie można pogadać z kolegami, nie można oddać się hobby samemu. Nuda. Wtedy jak objawienie pojawiła się ONA. Nie, nie kobieta
GRA. Grałem odkąd tylko zaczęły się pojawiać pierwsze komputery. Były to jednak gry w rodzaju: kupujesz (piratujesz ha, ha), instalujesz, grasz 2-3 dni i koniec. Temat do ogarnięcia nawet przez małżonkę. Ta GRA była z nowego, szatańskiego pomiotu. Darmowa ale z systemem mikropłatności jeśli chciałeś coś więcej, no i nie można jej skończyć. Zaczęło się pogrążanie w świat gry. Wokół mnie toczyło się życie mojej rodziny, praca, a ja byłem pochłonięty coraz bardziej grą. Dawała dużą dawkę tego świętego spokoju. Kompletna izolacja. W pracy myślę o grze, rozmawiam o grze, piszę o grze. W domu gram lub kombinuję jak tu załatwić różne sprawy żeby w końcu siąść do gry. Weekendy to masakra. W grze prawie zawsze okazja do przeróżnych eventów, promocji itp., a tu ponoć trzeba gdzieś wyjść z dziećmi... Przyjazdy rodziny, to katastrofa. Trzeba z nimi rozmawiać, zabawiać itp., a tu na górze czeka komputer... W międzyczasie o dziwo udało mi się zbudować rodzinie dom. Mam swój kąt, a w nim komputer i GRĘ. Wieczorem do gry codziennie ze 2-3 piwka na dodatek. Żona ma jakiś problem? Nie wiem, nie słyszę, bo mam słuchawki na uszach... Trwa to już trzeci rok. Dzieci rosną. Żona przeżywa swoje problemy. Mnie nie ma. Później mówi, że gdyby jakiś facet zaproponował jej wtedy romans pewnie by w to weszła. Tak całkowicie czuła się ode mnie oddzielona. W pracy zaczynają delikatnie pytać co się ze mną dzieje. A ja jestem szczęśliwy. Mam swoje sanktuarium. W trzecim roku zaczyna się to psuć. O dziwo zakładam swoją firmę, nowe źródło problemów i zmartwień. Pojawiają się coraz częściej wyrzuty sumienia i świadomość, że sobie nie radzę z pogodzeniem tych wszystkich rzeczy. Zaczyna do mnie docierać, że GRA nie jest już wypoczynkiem i odskocznią od stresu. Jaki to wypoczynek kiedy ze złości rozwalam pięścią klawiaturę? Ponieważ to gra sieciowa i gra się z ludźmi z całego świata nieunikniona jest interakcja. To nie jest zabawa. To są międzynarodowe bluzgi, wojenki, itp. Aż jeden Czech życzy mi żebym zdechł na raka... ot taka odskocznia od codziennego życia. Pomału zbliżam się do osiągnięcia statusu "dobrego gracza". Nie idę na skróty choć wiem jak zrobić żebym był widziany w statystykach jako bardzo dobry. W końcu przychodzi ten dzień kiedy jestem "dobry" z uwzględnieniem całej trzyletniej kariery i bardzo dobry jeśli chodzi o ostatni rok. Wtedy też mają miejsce wydarzenia w wyniku których dochodzi do mnie, że choroba mojego syna, to stan ciągły. Że być może trzeba będzie mu pomagać całe życie. I ten dzień kiedy siedzę przed komputerem, patrzę przez okno na łąki i pola. Myślę. Może pierwszy raz od dłuższego czasu. Skończyłem już 40 lat, a jestem jak dziecko. Uświadamiam sobie, że ostatnie 20 lat myślałem, żyłem jakbym miał cały czas te 20 lat. Mówię sam do siebie - nie, stary. Nie jesteś już chłopcem. Dwóch chłopców to jest na dole, a ty jesteś za nich odpowiedzialny. Teraz i przez następnych 20 lat. Musisz myśleć jak zapewnić im godne życie, jak być dla nich ojcem, być dla nich, być zdrowym póki tylko możesz żeby dawać im wsparcie. To był wstrząs. Skasowałem GRĘ. Nie wróciłem do niej do tej pory choć gra w nią czasem mój syn. Zacząłem wprowadzać zmiany. Odstawiłem alkohol. Przeszedłem na dietę i zacząłem ćwiczyć żeby schudnąć. Zrozumiałem, że byłem na ostatnim odcinku równi pochyłej do zagłady i musiałem to zmienić. Wtedy też ostatecznie zrozumiałem swojego ojca. On też stał w takim miejscu i nie dostał na czas sygnału.
Bo to jest taki właśnie moment w życiu. Faceci szukają i znajdują swoje drogi do bycia wciąż chłopcem. Dla jednego to będzie wóda, dla innego sport, hobby, a dla jeszcze innego kobiety. A to jest na wyciągnięcie ręki. Prawdziwym chłopcem możesz być tylko spędzając czas ze swoimi dziećmi. Dając im bezpieczeństwo.
Czy moje życie się polepszyło, uprościło? I tak, i nie
Zrzuciłem ponad 20 kg nadwagi. Piję okazyjnie, głównie z małżonką popijam winko. Uprawiam regularnie sport. Staram się być dużo lepszy dla żony i dzieci. Wydaje się to tak proste ale nie jest. Na przykład moja małżonka nie bardzo wierzy w cudowną przemianę. Dla dzieci? No proszę... Ma uzasadnione podejrzenia, bo w akurat w tamtym czasie w moim otoczeniu pojawiły się młode kobiety. Wersja mojej żony jest taka, że to klasyczny przejaw kryzysu wieku średniego. Na horyzoncie młode dupy, to i stary leniwiec się ruszy
To zasadniczo jest dla mnie krzywdzące. Nie zmieniłem się dla niej i nie zmieniłbym się dla żadnej kobiety. To akurat wiem na pewno. Rozumiem ją, bo wiem jakie ona ma przewinienia wobec mnie. Z jej punktu widzenia facet, który ma w domu zołzę, która potrafi powiedzieć i zachować się wobec niego bardzo przykro w kontakcie z kobietami, które są dla odmiany bardzo miłe, prawią komplementy, może bawią się w jakieś dwuznaczne gry musi polec. Zgodziłbym się z tym punktem widzenia, gdyby miało to miejsce rok, dwa wcześniej. Gdyby zamiast lub w trakcie GRY pojawiła się KOBIETA. O tak, wtedy mogłoby być różnie. Wtedy dryfowałem i każdy kierunek wydawał się dobry. jednak później, w tym kulminacyjnym momencie dryf się skończył, kotwica poszła w dół. Najlepsza możliwa kotwica.
Niestety z jej punktu widzenia nie wygląda to dobrze
Wygrzebała mi jakiś artykuły po czym poznać, że facet zdradza. Wychodziło, że spełniam 4/5 kryteriów. Facet po 40-tce zaczyna chodzić na siłownię? Ma na oku młodą dupę. Zrzuca wagę? To samo. Zaczyna dbać o swój wygląd? To samo. A ja doszedłem do tego, że muszę być zdrowy jeszcze 15-20 lat. Że prowadząc własną działalność nie mogę wyglądać jak dziad. Że nawet nienawidząc golenia, golę się żeby wprowadzić pewną dyscyplinę swoich zachowań. Fakt, przyjazne zachowania tych młodszych kobiet są przyjemne. Tylko, że ja je odbieram jako naturalne i przynależne temu stanowi
Jako takie nie wzbudzają we mnie jakiegoś specjalnego dreszczyku emocji. Mogę spokojnie udawać się z nimi na służbowe wyjazdy samowtór, chodzić na imprezy integracyjne, tańczyć, słuchać komplementów, a i tak wiem co chcę usłyszeć. Pytam się mojej żony kim dla niej jestem? Czy jestem dla niej ważny? Ona mówi, że jestem teraz super ojcem, że jej jest ze mną lepiej i jeszcze raz, że super ojciec dla jej dzieci, to najlepsze co mogłaby oczekiwać. Ja wtedy powtarzam pytanie. Kim jestem dla ciebie. Nie dla twoich, naszych dzieci. Nie jako ojciec ale jako mąż, mężczyzna dla kobiety... Kim jestem dla Ciebie.