"raz zmówi, że Cię kocha ", ale 'drugi raz' .... tego nie mówi ... więc ...
Dobry moment na wizytę u prawnika. Pisałaś, że macie rozdzielność majątkową i że przez 22 lata małżeństwa mąż dorobił się dwóch mieszkań, a Ty lądujesz na bruku. No, ewentualnie możesz mieszkać w jego mieszkaniu jak będziesz utrzymywać dzieci. Cudny układ. Dzieci są nastoletnie, więc długo tego utrzymywania nie będzie i wykopie Cię za drzwi. Nie trać czujności.
Z tego co zrozumiałam ewentualna separacja i rozwód miałby być z jego winy - panienki, esemesiki, kryzys wieku i tak dalej. Prawnik doradzi jak uzyskać alimenty na siebie i na dzieciaki. Zbieraj dowody tego w jaki sposób przyczynił się do rozpadu małżeństwa. Z dwóch mieszkań i dobrej pracy - spokojnie chłopak da radę ukulać na alimenty. Nawet mu czas zostanie żeby i z mamusią się pokłócić i neta przejrzeć.
Ela - uważaj i nie daj się zwieść. Jeśli chcesz pokoju - gotuj się na wojnę.
jak tak siedze i przegląam watki ,łapie się za głowę ..
Mnie też ktoś całkiem niedawno zostawił po 10 latach związku, dla znajomości któa podobno trwała od 3 miesiecy ...
po prostu odszedł do kogoś innego, ale wymienił jeszcze kilka przyczyn dla której też chce zerwać
jednak nie oszukujmy ise gdyby nie zdrada ludzie od tak by nie odchodzili... boli jak cholera.....
zycie jest takie nieprzewidywalne....
jak tak siedze i przegląam watki ,łapie się za głowę ..
Mnie też ktoś całkiem niedawno zostawił po 10 latach związku, dla znajomości któa podobno trwała od 3 miesiecy ...
po prostu odszedł do kogoś innego, ale wymienił jeszcze kilka przyczyn dla której też chce zerwaćjednak nie oszukujmy ise gdyby nie zdrada ludzie od tak by nie odchodzili... boli jak cholera.....
zycie jest takie nieprzewidywalne....
Jakkolwiek byśmy się nie starali, stawali na głowie, czynili cuda, wielbili, adorowali i wspierali, człowiek to istota mająca wolny wybór i mająca dynamiczne uczucia. Nigdy nikogo siłą nie utrzymamy w związku tak samo jak siłą nie przymusimy, by nas wiecznie kochali. I nie zawsze odchodzą do innych.
Jedyne co można zrobić, to wymagać szacunku do siebie - nie chcesz ze mną być, to okej, jesteś wolnym człowiekiem i masz prawo do swoich uczuć, ale nie zgadzam się na takie traktowanie. Umówiliśmy się na szczerość - chociaż tyle jesteś mi winny_a. I można potem podziękować za miłe wspomnienia (jeśli były) i pożegnać, z myślą, że przeżyliśmy coś dobrego, co zostanie nam w pamięci.
8 marca... kwiaty od męża, podziękowałam grzecznie poprosiłam by postawił na stole, brzydzę się je dotknąć. Od paru tygodni lodowata cisza, na przemian z z załatwianiem codziennych spraw i wybuchające kłótnie- nieliczne.. On chce chyba zamieść wszystko pod dywan- temat smsowej przyjaciółki - jestem wariatką, bo to żadna zdrada... nie miał zamiaru układać sobie z nią życia i lepiej żebym o tym nie myślałała. A w ogóle to moja wina. Raz mówi, ze mnie nie kocha i się wyprowadzi, innym razem zachowuje się jakby nigdy nic. Dzieci mnie obwiniają, że szukam dziury w całym. a ja brzydzę się sobą..że to wszystko tak zawisło.
Elu. Czytam Twój wątek i czuję się tak jakbym czytała o swoim małżeństwie. Mój mąż ( po zdradzie emocjonalnej)podobnie jak Twój, nie robi niczego w tym kierunku, aby się rozwieść. Na rozmowy w cztery oczy nie ma ochoty. Potrafi wyzywać mnie przy dzieciach i twierdzi że wszystko jest w porządku tylko ja się czepiam i powinnam zmienić. 8 marca również, dostałam czekoladki, mąż był zdziwiony, że chłodno podziękowałam i odłożyłam na bok.
Po kolejnej kłótni w Sylwestra wyprowadziłam się z sypialni, praktycznie nie rozmawiamy, a każda próba rozmowy kończy się kolejnymi epitetami ze strony męża.
Kpi ze mnie, że jestem taka "kulturalna" i że rażą mnie jego wulgaryzmy-nie interesuje go że dzieci słuchają.
Ten Sylwester był przełomowy, coś we mnie pękło i chyba zgasł ostatni płomyk nadziei na poprawę sytuacji i o dziwo nareszcie poczułam się lepiej, poczułam się wolna. Może to brzmi trywialnie, ale tak jest.
Muszę podziękować summerce za "kopa", może przeczyta mój post.
Elu, to przykre, ale nie poczujesz się lepiej, dopóki sobie nie uświadomisz, że o swoim małżeństwie musisz myśleć jak o skończonym rozdziale.
Wiem z własnego doświadczenia.
Żałowałam, że nie odwróciłam się od męża zaraz po wykryciu rozmów, prawie dwa lata temu, jednak teraz uważam, że dobrze się stało. Gdybym skończyła to wtedy pewnie teraz myślałabym, że można było coś uratować.
Myślę Elu, że każdy może się potknąć, każdy może popełnić błąd, w końcu jesteśmy tylko ludźmi. W każdym małżeństwie zdarza się kryzys i tak naprawdę to jest sprawdzian dla związku, czy jest tylko na dobre, czy również na złe.
Trzymaj się ciepło i pamiętaj TY JESTEŚ WAŻNA.
Ela210 napisał/a:8 marca... kwiaty od męża, podziękowałam grzecznie poprosiłam by postawił na stole, brzydzę się je dotknąć. Od paru tygodni lodowata cisza, na przemian z z załatwianiem codziennych spraw i wybuchające kłótnie- nieliczne.. On chce chyba zamieść wszystko pod dywan- temat smsowej przyjaciółki - jestem wariatką, bo to żadna zdrada... nie miał zamiaru układać sobie z nią życia i lepiej żebym o tym nie myślałała. A w ogóle to moja wina. Raz mówi, ze mnie nie kocha i się wyprowadzi, innym razem zachowuje się jakby nigdy nic. Dzieci mnie obwiniają, że szukam dziury w całym. a ja brzydzę się sobą..że to wszystko tak zawisło.
Elu. Czytam Twój wątek i czuję się tak jakbym czytała o swoim małżeństwie. Mój mąż ( po zdradzie emocjonalnej)podobnie jak Twój, nie robi niczego w tym kierunku, aby się rozwieść. Na rozmowy w cztery oczy nie ma ochoty. Potrafi wyzywać mnie przy dzieciach i twierdzi że wszystko jest w porządku tylko ja się czepiam i powinnam zmienić. 8 marca również, dostałam czekoladki, mąż był zdziwiony, że chłodno podziękowałam i odłożyłam na bok.
Po kolejnej kłótni w Sylwestra wyprowadziłam się z sypialni, praktycznie nie rozmawiamy, a każda próba rozmowy kończy się kolejnymi epitetami ze strony męża.
Kpi ze mnie, że jestem taka "kulturalna" i że rażą mnie jego wulgaryzmy-nie interesuje go że dzieci słuchają.
Ten Sylwester był przełomowy, coś we mnie pękło i chyba zgasł ostatni płomyk nadziei na poprawę sytuacji i o dziwo nareszcie poczułam się lepiej, poczułam się wolna. Może to brzmi trywialnie, ale tak jest.
Muszę podziękować summerce za "kopa", może przeczyta mój post.
Elu, to przykre, ale nie poczujesz się lepiej, dopóki sobie nie uświadomisz, że o swoim małżeństwie musisz myśleć jak o skończonym rozdziale.
Wiem z własnego doświadczenia.
Żałowałam, że nie odwróciłam się od męża zaraz po wykryciu rozmów, prawie dwa lata temu, jednak teraz uważam, że dobrze się stało. Gdybym skończyła to wtedy pewnie teraz myślałabym, że można było coś uratować.
Myślę Elu, że każdy może się potknąć, każdy może popełnić błąd, w końcu jesteśmy tylko ludźmi. W każdym małżeństwie zdarza się kryzys i tak naprawdę to jest sprawdzian dla związku, czy jest tylko na dobre, czy również na złe.
Trzymaj się ciepło i pamiętaj TY JESTEŚ WAŻNA.
Bardzo mi przykro Zosiu.. To jest jak bajka o Królowej Śniegu, tylko bez happy endu. Gdy ktoś dopuszcza rozmowę o emocjach- jest szansa, a tak to nie ma punktu zaczepienia..Ja teraz się uspokoiłam, odseparowałam wewnętrznie, obserwuję... Na razie smutne to obserwacje.Powinno być mi szkoda siebie, a szkoda mi jego- pewnie niepotrzebnie.
Margo, dlaczego nie wyprowadzisz się z domu od męża skoro widzisz, ze ta sytuacja jest dla niego bardzo trudna i niszczy go wewnętrznie?
Jeśli go szanujesz - jak twierdzisz, to przerwij to cierpienie i odejdź. Jemu będzie się łatwiej pozbierać i jest to spójne z tym co radzisz EliEla210
masz jaja kobieto :-)
Trzymaj się jesteś silna i poradzisz sobie, to Twój maż jest frajerem ..
Ela 210 brawo kobieto :)Moj maz w styczniu też mi oświadczył ze mnie nie kocha jak kiedyś . Jesteśmy z sobą 11 lat dwijka dzieci (7 lat i 4 miesiąc e )aktualnie sprawa wygląda tak ze wyprowadza się do końca miesiąca a bez jakiej kolwiek próby ratowania naszego malzenstwa które moim zdaniem było bardzo udane ..Podziwiam Cię za to wyżej napisałaś . Mam nadzieje ze mi wystarczy sil żeby tak postąpić . Pozdrawiam
Dlaczego te wszystkie historie są tak podobne do siebie??? Dlaczego życie tak nas doświadcza??? Człowiek wiąże się z drugim człowiekiem z miłości, przez tyle lat buduje związek oparty na zaufaniu, wsparciu, miłości. Aż nagle nie wiadomo dlaczego taki cios: nie kocham Cię, nie będę tkwił w bezsensownym związku, całe życie z Tobą to chu..... Związek, w którym są dzieci, dzieci, które powstały z miłości. I nagle ten facet chce szukać szczęścia, bo mu rodzina tego nie daje. Ja tego nie mogę pojąć. Dzieci to największy skarb. Co mają powiedzieć ludzie, którzy tych dzieci nie mają, nie mogą mieć. Ich małżeństwa trwają nadal, mimo iż pewnie też monotonia dnia codziennego wkrada się w ich życie. Mój mąż w pozwie właśnie napisał, że rutyna dnia codziennego oddaliła nas od siebie bo praca, dzieci, dom. Ludzie.... to jest powód???? Wg powodów mojego męża 90% małżeństw powinno się rozstać. Nadmieniam, że teraz wychodzi, że rozrywki w postaci kobitek to on sobie znajdował. A teraz mnie nienawidzi. Pytam za co??? Za to, że urodziłam 3 dzieci, że prowadzę dom jak najlepiej potrafię, że zawsze miał wolną rękę, że nie ograniczałam go w robieniu tego co lubił robić???? Za co????
Kocha się bo się : kocha, czasem ktoś przestaje kochać - i odrzucenie musisz w sobie przewalczyć.
Tu nie ma : za co - niczego złego nie zrobiłaś, pomyliłaś sie w wyborze bądź też życie zweryfikowało Twój wybór na Twoją niekorzyść. Osoba, którą kochałaś/kochasz nie jest tą znaną Ci Osobą.
Potrzeba Ci czasu, potrzeba Ci wsparcia, potrzeba Ci pomocy.
Nie zasklepiaj się w sobie, zmus do aktywności, kochaj teraz SIEBIE bo warto - sama siebie nie zdradzisz o ile siebie potrafisz kochać.
Wiem, wiem... łatwo gadać...
Dlaczego te wszystkie historie są tak podobne do siebie??? Dlaczego życie tak nas doświadcza??? Człowiek wiąże się z drugim człowiekiem z miłości, przez tyle lat buduje związek oparty na zaufaniu, wsparciu, miłości. Aż nagle nie wiadomo dlaczego taki cios: nie kocham Cię, nie będę tkwił w bezsensownym związku, całe życie z Tobą to chu..... Związek, w którym są dzieci, dzieci, które powstały z miłości. I nagle ten facet chce szukać szczęścia, bo mu rodzina tego nie daje. Ja tego nie mogę pojąć. Dzieci to największy skarb. Co mają powiedzieć ludzie, którzy tych dzieci nie mają, nie mogą mieć. Ich małżeństwa trwają nadal, mimo iż pewnie też monotonia dnia codziennego wkrada się w ich życie. Mój mąż w pozwie właśnie napisał, że rutyna dnia codziennego oddaliła nas od siebie bo praca, dzieci, dom. Ludzie.... to jest powód???? Wg powodów mojego męża 90% małżeństw powinno się rozstać. Nadmieniam, że teraz wychodzi, że rozrywki w postaci kobitek to on sobie znajdował. A teraz mnie nienawidzi. Pytam za co??? Za to, że urodziłam 3 dzieci, że prowadzę dom jak najlepiej potrafię, że zawsze miał wolną rękę, że nie ograniczałam go w robieniu tego co lubił robić???? Za co????
Wiem, że nie pytasz o realne powody, że to bardziej okrzyk rozpaczy. Bardzo współczuję.
Powody są zawsze mniej więcej takie same:
1. Uczucia są dynamiczne. Nikt nie jest w stanie nikogo zapewnić, że "już zawsze będę cię kochać", a jeśli to robi, to kłamie.
2. Ludzie się zmieniają. Psychologia twierdzi, że co około 7 lat każdy człowiek przechodzi kryzys, z którego wychodzi innym człowiekiem - zmieniają się priorytety, wartości, niektórzy zmieniają religię, miejsce zamieszkania, pracę, marzenia, nadzieje. Nie jesteśmy tacy sami przez cały czas. Ale oczekujemy tego od innych...
3. Dajemy sobie prawo do "przywłaszczania" ludzi i nie traktujemy ich jako dar codzienny, tylko - jak już jest mój, to na zawsze. Jak już jest mój, to nie muszę się starać. Jak już jest mój, to nie ma prawa się zmieniać. Jak jest mój, to ma zachowywać się tak, jak oczekuję. Jesteśmy mega roszczeniowi w związkach. Zabieramy wolność. Traktujemy ludzi jako własność (szczególnie dzieci, ale też partnerów). Ograniczając wolność, unieszczęśliwiamy.
4. Nie rozwiązujemy swoich problemów. Czekamy, aż miną albo co gorzej, liczymy, że partner będzie dla nas "lekarstwem" albo "wybawieniem" albo terapeutą. Uważamy, że miłość zwycięża wszystko, więc nic więcej nie trzeba robić. A partner nie jest w stanie tego unieść.
5. Nie rozmawiamy o problemach. Uważamy, że same się rozwiążą. Czekamy, aż partner się domyśli. Mamy ciche dni. Fochy. Gramy na emocjach, szantażujemy.
6. Nie kochamy i nie akceptujemy samych siebie. Zmuszamy się do różnych rzeczy "w imię związku", które są dla nas trudne, uciążliwe, ale myślimy "że tak trzeba". Uważamy, że "związek to wyrzeczenia i poświęcenie". Nie dziwne, że inni uciekają od kogoś, kto uważa się za męczennika w imię miłości.
7. Nie dbamy o samych siebie. Swoje potrzeby traktujemy jako najmniej ważne. Rzeczywiście poświęcamy wszystko dla partnera. Autentycznie przestajemy robić rzeczy, które nas uszczęśliwiają, żeby partner był zadowolony. Wmawiamy sobie: nie potrzebuję tyle seksu, nie musi pomagać mi sprzątać, byle żeby był, ja zrobię dla niego wszystko, ale niech mnie nie zostawia, nie potrzebuję, żeby mi mówił, że mnie kocha, nie potrzebuję, żeby mnie przytulał, nie potrzebuję, żeby ze mną gdzieś wyszedł. Wmawiamy sobie, stajemy się nieszczęśliwi. A nikt nie chce tworzyć związku z nieszczęśliwym człowiekiem. Jak możesz dać komuś szczęście, jeśli nawet o siebie nie umiesz zadbać?
8. Żyjemy stereotypami, nie patrzymy na człowieka. Jak mówi o problemach, to "jęczy jak baba" albo "nie ma jaj". Non stop patrzymy przez pryzmat płci, jakby miało to znaczenie dla potrzeb: mężczyzna nie potrzebuje czułości? Kobieta nie potrzebuje czuć, że ma władzę?
9. Nie wykonujemy wysiłku, żeby spojrzeć na drugiego człowieka z czułością i wyrozumiałością, tylko traktujemy związek jako pole bitwy: "kto ma racje", "kto wygra" i nie umiemy przestać. No bo jak przestanę, to znaczy, że jestem słaby/słaba. Dam się pokonać.
Oczywiście Monoceros masz rację co do tych wszystkich przyczyn- są one częstymi błędami w związkach. Tylko że ludzie rzadko rozmawiają o tym, co im przeszkadza, po prostu stawiają partnera przed faktem dokonanym, pokazując ze nic nie znaczą jego uczucia- ranią , dezawuują by usprawiedliwić swój egoizm , chronić swoje ego kosztem drugiej osoby- i to właśnie boli. Najpierw jest tchórzostwo- nie mówię o tym, co mi nie pasuje- bo mogę coś stracić- potem zdradzamy ale winę zrzucamy na partnera lub robimy wariata z partnera, lekceważymy jego uczucia. Albo po prostu ktoś ma dość zobowiązań, bo życie jest bardziej kolorowe gdzie indziej. O to rozczarowanie partnerem właśnie chodzi..
Mądre słowa. O to właśnie chodzi.
79 2017-03-13 10:43:07 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-13 10:43:41)
Oczywiście Monoceros masz rację co do tych wszystkich przyczyn- są one częstymi błędami w związkach. Tylko że ludzie rzadko rozmawiają o tym, co im przeszkadza, po prostu stawiają partnera przed faktem dokonanym, pokazując ze nic nie znaczą jego uczucia- ranią , dezawuują by usprawiedliwić swój egoizm , chronić swoje ego kosztem drugiej osoby- i to właśnie boli. Najpierw jest tchórzostwo- nie mówię o tym, co mi nie pasuje- bo mogę coś stracić- potem zdradzamy ale winę zrzucamy na partnera lub robimy wariata z partnera, lekceważymy jego uczucia. Albo po prostu ktoś ma dość zobowiązań, bo życie jest bardziej kolorowe gdzie indziej. O to rozczarowanie partnerem właśnie chodzi..
Wciąż Ela nie chcesz zaakceptować, że nie masz wpływu na innych ludzi. Nie możesz ich zmieniać ani kształtować wg odpowiadającego tobie standardu. Każdy jest indywidualnością, odrębną istotą, nawet jeśli jest niedojrzałym i zaabsorbowaną sobą człowiekiem, który nie ma dla ciebie ani empatii, ani odwagi, żeby zrezygnować z sytuacji, w której jest mu wygodnie.
Masz wpływ tylko na siebie i na swoją zmianę. Świetnie rozumiem, że czujesz ból i cierpisz, bo runęły jak domek z kart twoje złudzenia, marzenia, oczekiwania. Ale to TWOJE złudzenia, marzenia, oczekiwania.
Oskar Wilde rzekł, że "egoizm nie polega na tym, że się żyje, jak chce, lecz na żądaniu od innych by żyli tak, jak my chcemy". Zastanów się, czy w waszym małżeństwie tylko twój mąż jest egoistą?
No ale też ludzie rzadko PYTAJĄ, co innym przeszkadza. Związek to nie dwa osobne monologi. Jak zabierzesz dwa kółka, to ten wózek nie pojedzie. Więc ludzie nie mówią, że coś im przeszkadza, a druga osoba też nie pyta, czy coś przeszkadza.
I szczerze uważam, że nie ma takiej sytuacji, kiedy w związku długo przed zdradą nie pojawiają się sygnały. Chyba że ktoś naprawdę wchodzi w związek z takim założeniem, że będzie zdradzał i nie ma żadnej moralności, poczucia zobowiązania i tak dalej. Zazwyczaj jednak do zdrady przyczyniają się zachowania dwóch osób. Nie mówię o winie - winna zawsze jest osoba zdradzająca, bo to ona podjęła tę decyzję. Ale odpowiedzialność za związek leży po obu stronach, po obu stronach leży obowiązek dbania o partnera, o jego stany uczuciowe, o jego potrzeby i o swoje potrzeby, do obu należy obowiązek rozmawiania, dopytywania, a nawet robienia awantur.
A koniec końców i tak to jedna i druga osoba ma wolną wolę i decyduje, czy chce pytać, czy chce wiedzieć, czy chce o sobie mówić, prosić o rzeczy dla siebie ważne, stawiać granice. I my nie mamy wpływu na decyzję tej osoby - to nie my ją wykonujemy, nie jesteśmy w stanie za kogoś zdecydować ale też nie jesteśmy w stanie kogoś powstrzymać.
Zastanawia mnie zdanie "nie mówię o tym, co mi nie pasuje, bo mogę coś stracić" - czy naprawdę jest to problem tylko osoby, która nie mówi? A czy osoba słuchająca w takim przypadku dała na tyle bezpieczeństwa i wyrozumiałości, żeby każdy mógł bez obaw mówić, co nie pasuje, czy jednak nie ma takiego przyzwolenia?
81 2017-03-13 13:38:00 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-13 13:49:42)
Ela210 napisał/a:Oczywiście Monoceros masz rację co do tych wszystkich przyczyn- są one częstymi błędami w związkach. Tylko że ludzie rzadko rozmawiają o tym, co im przeszkadza, po prostu stawiają partnera przed faktem dokonanym, pokazując ze nic nie znaczą jego uczucia- ranią , dezawuują by usprawiedliwić swój egoizm , chronić swoje ego kosztem drugiej osoby- i to właśnie boli. Najpierw jest tchórzostwo- nie mówię o tym, co mi nie pasuje- bo mogę coś stracić- potem zdradzamy ale winę zrzucamy na partnera lub robimy wariata z partnera, lekceważymy jego uczucia. Albo po prostu ktoś ma dość zobowiązań, bo życie jest bardziej kolorowe gdzie indziej. O to rozczarowanie partnerem właśnie chodzi..
Wciąż Ela nie chcesz zaakceptować, że nie masz wpływu na innych ludzi. Nie możesz ich zmieniać ani kształtować wg odpowiadającego tobie standardu. Każdy jest indywidualnością, odrębną istotą, nawet jeśli jest niedojrzałym i zaabsorbowaną sobą człowiekiem, który nie ma dla ciebie ani empatii, ani odwagi, żeby zrezygnować z sytuacji, w której jest mu wygodnie.
Masz wpływ tylko na siebie i na swoją zmianę. Świetnie rozumiem, że czujesz ból i cierpisz, bo runęły jak domek z kart twoje złudzenia, marzenia, oczekiwania. Ale to TWOJE złudzenia, marzenia, oczekiwania.
Oskar Wilde rzekł, że "egoizm nie polega na tym, że się żyje, jak chce, lecz na żądaniu od innych by żyli tak, jak my chcemy". Zastanów się, czy w waszym małżeństwie tylko twój mąż jest egoistą?
Skąd Ci przyszło to do głowy, nie mam pojęcia. Nie mam wpływu na mojego męża i ceniłam w naszym małżeństwie swobodę, krytykowaną przez innych nieraz, w tym moją tesciową.. A egoistami byliśmy oboje. I oboje ponosimy winę. Chociaż mój mąż twierdzi, ze 100 % winy jest moje- i to jest moje rozczarowanie. I Twój wniosek że nie ma się wpływu na innych ludzi jest tak ogólny, że nie może być niesłuszny. A ROZCZAROWANIE wypływa włąśnie z AKCEPTACJI- że tego wpływu się nie ma. A Ty cały czas o żądaniach, żądaniach... Nie ma ich tu, ani u mnie, ani u koleżanek które się tu odezwały- chyba że szczerość uważasz za żądanie którego nie powinno być w związku. Mam wrażenie, że w Twoich doświadczeniach jest ktoś, kto Cię ograniczał i zmieniał- takich osób nie było ani w moim dzieciństwie- przeciwnie- ja też nie byłam taka w moim małżeństwie, ale wiele osób tak miało w dzieciństwie - mój mąż też- kto wie, może tego potrzebował, tak jak od matki a nie dostał więc nie czuł się bezpiecznie. Czytam tu wiele wątków podobnych do mojego i w żadnym nie było żony porzuconej żony pantoflarza, trzymającej go krótko i dlatego uciekł... Zastanów się i wyciągnij wnioski. A w małżeństwie niektóre przynajmniej marzenia i oczekiwania są wspólne. Ja akurat wyrażałam swoje. Myślisz że mężowie dziewczyn, które zostały porzucone z małymi dziećmi łudziły się, że mężowie chcą rodziny z dziećmi? - A moze powiedz im, ze to były ich złudzenia i oczekiwania, a może zostali zmuszeni do małżeństwa i nie wiedzieli że wtedy istnie jakaś wspólnota???
Przemyśl zanim napiszesz kolejne ogólne wybacz... Banały..Jesli ktoś zatrzymuje się na etapie moje moje mam prawo. To nie jest żaden szczyt rozwoju. Przynajmniej dla dorosłego człowieka. Czym innym jest akceptacja dla czyiś potrzeb i aspiracji, a czym innym uznanie, że jednak istnieje coś wspólnego, co wymaga poszanowania, a nie stwierdzenia, nie pasuje mi, to moja sprawa, a Ty zostań z dziećmi. Sa otwarte związki- ok, życie singla ok. Ale nie o tym tu mówimy. I jeszcze raz drukowanymi: NIE MAMY WPŁYWU NA INNYCH- WIEM.;) AKCEPTUJĘ TO. A ty zaakceptuj prawo innych do rozczarowania, które jest efektem odkrycia cech partnera, których wcześniej nie widzielismy. Albo jak Ci za ciężko, pozostań w chmurce nie mamy wpływu na innych, szczęście wypływa z wygaszenia emocji... Byłam w tej chmurce- nudno i czegoś tam brakuje..Chyba wiem- to jak sex zawsze w prezerwatywie... Rozumiem to co chcesz przekazać, dziękuję. Nie dla mnie jednak ta dojrzałość widocznie. Pokręcę się jeszcze w odmętach włąsnych emocji i doświadczę ich bez osłonki..
Monoceros
"Zastanawia mnie zdanie "nie mówię o tym, co mi nie pasuje, bo mogę coś stracić" - czy naprawdę jest to problem tylko osoby, która nie mówi? A czy osoba słuchająca w takim przypadku dała na tyle bezpieczeństwa i wyrozumiałości, żeby każdy mógł bez obaw mówić, co nie pasuje, czy jednak nie ma takiego przyzwolenia?"
Masz rację- są sygnały, ale się na nich nie skupiamy. Dlaczego? może dlatego by nie wyjść na męczącego, drażącego mazgułę nie skupiamy się na zadnym drobiazgu- i to pewnie błąd. Gdy mówimy o czymś, co nam nie pasuje, to zawsze dyskomfort. U mnie było tak komfortowo, ze w pewnym momencie mąż chciał się radzić, jak zbliżyć sie do smsowej przyjaciółki,opowiadał o uczuciach do niej lekceważąc moje a bał się mi powiedzieć, co mu nie pasuje?
83 2017-03-13 14:14:25 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-13 14:20:54)
Ela, czytasz po łebkach i bez zrozumienia.
Po pierwsze napisałam, że NIE AKCEPTUJESZ, a nie, że nie masz pojęcia. To spora różnica
Po drugie, mam swoje zdanie, co do małżeństw czy ogólnie związków, w których ponoć było (z naciskiem na ponoć) pięknie, cudownie, swoboda, wsparcie itd. itp. i nagle jak grom z jasnego nieba odejścia, zdrady, rozstania. Nikt, komu jest cudownie, pięknie,... w związku nie ucieka z niego, nie zdradza ukochanego partnera, nie przestaje z dnia na dzień liczyć się z bliskimi. W takich związkach od dłuższego czasu a może i od zawsze były tylko złudzenia i idealizacja, która pomagała podtrzymywać związek.
Po trzecie, to bzdura, że rozczarowanie wynika z akceptacji. Rozczarowanie wynika z goryczy zawiedzonych nadziei. Jak przejdziesz do etapu smutku i zaczniesz się godzić z tym, że przeszłość przeszła do przeszłości a teraz musisz na nowo układać swoje życie, to będzie znak, że przestałaś wieszać się dawnych obrazach. Wtedy może dasz sobie spokój z zabieganiem o uwagę i uczucia faceta, dla którego w tej chwili jesteś echem minionych chwil i który układa się z sobą i światem.
Po czwarte, wydawało mi się, że wyraźnie napisałam, że uważam twojego męża za niedojrzałego, bo zgadzam się z W R Fairbairnem, który proponował pogląd, że końcową fazą rozwoju osobowości nie jest stan dojrzałej niezależności, ale dojrzałej zależności, w której człowiek osiąga zdolność tworzenia dojrzałych, intymnych więzi z innymi. Niestety tobie również do takiej dojrzałości jeszcze hen hen daleko. I póki co, mało robisz żeby to zmienić.
To, co tu piszesz w większości postów to krzyki rozgniewanego dziecka. Jest to dla mnie nawet trochę zrozumiałe, ale nie da ci ukojenia i nie zaprowadzi donikąd.
Przyssałaś się do swojego męża jak pijawka, mimo, że on ciebie obwinia za fatalną sytuację w waszym związku. Widocznie on tak to widzi. Co ciebie zatem trzyma przy nim, a jego przy tobie. Ty się czujesz jego ofiarą, on się czuje twoja ofiarą. Oboje jesteście od siebie daleko, daleko emocjonalnie a jednak blisko, blisko, co do stanu wewnętrznego. On chce żebyś uznała swoje winy. Ty chcesz żeby on uznał swoje winy. Dokąd to was może zaprowadzić, gdy żadne z was nie chce uznać swoich win, zaniedbań, błędów, niedojrzałości?
84 2017-03-13 15:29:07 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-13 15:31:23)
Nigdzie nie napisałam, że było wspaniale , cudownie- no niestety teraz to ty po łebkach przeczytałaś- ale SWOBODA była, pisałyśmy o tym bo jakoby nie chcę uznać odrębności męża. Była swoboda i akceptacja wad- jak się okazuje niepotrzebna. I zmiana niestety była nagła- śmierć ojca i terapia już od roku. I kompletny brak emocji z wyjątkiem złości- taka blokada ze strony męża. Może reaguję na to jak dziecko, ale mąż wychował się w takiej rodzinie- o emocjach się nie rozmawiało nigdy. tam nawet rodzeństwo się nienawidzi, a ze sobą nie zamienią słowa oprócz cześć, cześć. Nawet na pogrzebie ojca. Więc jak słyszę o wygaszeniu emocji, dostaję histerii- to niestety racja. I ja już nie mam nadziei, że tam jakiekolwiek emocje są- nawet terapeutka powiedziała mężowi, że Ona nie potrafi dotrzeć do jego emocji. Koniec. Linia ciągła. Pozostaje się pogodzić i odpuścić. Rozumiem, że to dla niego zbyt bolesne. Tylko że ja nie chcę żyć w związku bez emocji, jak w sp zoo wychowanie dzieci.. On zaskoczony że chcę rozwodu- bo przecież już było lepiej, bez awantur- jemu to wystarczy? Nie wiem, bo rozmawiać o tym nie chce, nie potrafi. Nie zrobił nic złego...Ja jestem wariatką, nie wiadomo o co pretensje. Więc Koniec.
85 2017-03-13 21:26:10 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-13 21:32:10)
Nigdzie nie napisałam, że było wspaniale , cudownie- no niestety teraz to ty po łebkach przeczytałaś- ale SWOBODA była, pisałyśmy o tym bo jakoby nie chcę uznać odrębności męża. Była swoboda i akceptacja wad- jak się okazuje niepotrzebna. I zmiana niestety była nagła- śmierć ojca i terapia już od roku. I kompletny brak emocji z wyjątkiem złości- taka blokada ze strony męża. Może reaguję na to jak dziecko, ale mąż wychował się w takiej rodzinie- o emocjach się nie rozmawiało nigdy. tam nawet rodzeństwo się nienawidzi, a ze sobą nie zamienią słowa oprócz cześć, cześć. Nawet na pogrzebie ojca. Więc jak słyszę o wygaszeniu emocji, dostaję histerii- to niestety racja. I ja już nie mam nadziei, że tam jakiekolwiek emocje są- nawet terapeutka powiedziała mężowi, że Ona nie potrafi dotrzeć do jego emocji. Koniec. Linia ciągła. Pozostaje się pogodzić i odpuścić. Rozumiem, że to dla niego zbyt bolesne. Tylko że ja nie chcę żyć w związku bez emocji, jak w sp zoo wychowanie dzieci.. On zaskoczony że chcę rozwodu- bo przecież już było lepiej, bez awantur- jemu to wystarczy? Nie wiem, bo rozmawiać o tym nie chce, nie potrafi. Nie zrobił nic złego...Ja jestem wariatką, nie wiadomo o co pretensje. Więc Koniec.
Weź Ela zdecyduj się na jedną wersję, bo ja się już gubię w twoich manipulacjach. Sama powołujesz się na wypowiedzi innych użytkowniczek forum a mnie to już nie wolno się odnieść?
Napisz jak to było przed śmiercią teścia i terapią twojego męża, czyli przez ponad dwadzieścia lat, które poprzedzało dzisiejszy okres w twoim związku? Bo z tego, co piszesz, to wnoszę, że TERAZ jest fatalnie, beznadziejnie, jesteś przez męża nie szanowana, nie zauważana. A WCZEŚNIEJ skoro nie było pięknie i cudownie, to znaczy, że było nijak, nudno, bez emocjonalnej więzi. Układ dwojga ludzi, którzy związali się z sobą, bo wypada albo wygodniej kogoś "mieć". Sama piszesz, że twój mąż jest zamknięty emocjonalnie, pochodzi z rodziny, w której nie mówiło się emocjach i nawet teraz na terapii ma problemy z dotarciem do tego, co czuje. Dystymia jak się patrzy. Ale to nie stało się w trakcie terapii, czy po śmierci ojca twojego męża. On od ZAWSZE taki był i tobie pasowało, że jest obok ciebie facet, który nie potrafi rozpoznać, nazwać i prawdziwie doświadczać emocji.
Dla mnie to masakra, że facet, który został "wykastrowany z odczuwania" przez swoją rodzinę i co prawda wybrał sobie na życiową partnerkę osobę, której pewnie z powrotu jej własnych deficytów, odpowiada układ bez emocji zamiast bliskiej więzi, to gdy wreszcie on ZACZYNA rozumieć swoje życiowe narracje i widzieć jak przeszłe wydarzenia odcisnęły swoje piętno na jego życiu, to ta partnerka walczy, aby on pozostał "robotem" odtwarzającym wtłoczone mu do głowy role zamiast prawdziwego czucia i życia. Dla mnie to, co ty robisz Ela to jest antyteza miłości i zwyczajny egoizm.
Wróciłam do twojego pierwszego postu i przeczytałam jeszcze raz ostatni post.
I tyle rozumiem z tego, że mąż zawsze był nerwowy, ale wcześniej, przed terapią okazywał uczucia. Po śmierci ojca poszedł na terapię i tam odkrył, że cię nie kocha. Jednocześnie on nie ma dostępu do uczuć i nawet terapeucie się nie udaje mu w tym pomóc.
(Ale czy od początku też nie kochał, czy nagle przestał, czy to był proces, który wcześniej się zaczął i nagle do sobie uzmysłowił?)
I teraz Ty przeżywasz rozczarowanie, ból, złość i wszystkie złe rzeczy z dwóch powodów: 1. że oznajmił, że nie kocha i przestał okazywać uczucie, oraz 2. że uważa, że to nie jest żaden problem (dziwi się, że chcesz rozwodu)
I piszesz, że wolność i swoboda były błędem. Czy ograniczanie wolności coś by zmieniło? A może to nie była wolność, tylko zupełny brak granic?
Czuję, że nie mam pojęcia, czego potrzebujesz od nas, gubię się.
87 2017-03-13 22:15:26 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-13 22:21:17)
Ela210 napisał/a:Nigdzie nie napisałam, że było wspaniale , cudownie- no niestety teraz to ty po łebkach przeczytałaś- ale SWOBODA była, pisałyśmy o tym bo jakoby nie chcę uznać odrębności męża. Była swoboda i akceptacja wad- jak się okazuje niepotrzebna. I zmiana niestety była nagła- śmierć ojca i terapia już od roku. I kompletny brak emocji z wyjątkiem złości- taka blokada ze strony męża. Może reaguję na to jak dziecko, ale mąż wychował się w takiej rodzinie- o emocjach się nie rozmawiało nigdy. tam nawet rodzeństwo się nienawidzi, a ze sobą nie zamienią słowa oprócz cześć, cześć. Nawet na pogrzebie ojca. Więc jak słyszę o wygaszeniu emocji, dostaję histerii- to niestety racja. I ja już nie mam nadziei, że tam jakiekolwiek emocje są- nawet terapeutka powiedziała mężowi, że Ona nie potrafi dotrzeć do jego emocji. Koniec. Linia ciągła. Pozostaje się pogodzić i odpuścić. Rozumiem, że to dla niego zbyt bolesne. Tylko że ja nie chcę żyć w związku bez emocji, jak w sp zoo wychowanie dzieci.. On zaskoczony że chcę rozwodu- bo przecież już było lepiej, bez awantur- jemu to wystarczy? Nie wiem, bo rozmawiać o tym nie chce, nie potrafi. Nie zrobił nic złego...Ja jestem wariatką, nie wiadomo o co pretensje. Więc Koniec.
Weź Ela zdecyduj się na jedną wersję, bo ja się już gubię w twoich manipulacjach. Sama powołujesz się na wypowiedzi innych użytkowniczek forum a mnie to już nie wolno się odnieść?
Napisz jak to było przed śmiercią teścia i terapią twojego męża, czyli przez ponad dwadzieścia lat, które poprzedzało dzisiejszy okres w twoim związku? Bo z tego, co piszesz, to wnoszę, że TERAZ jest fatalnie, beznadziejnie, jesteś przez męża nie szanowana, nie zauważana. A WCZEŚNIEJ skoro nie było pięknie i cudownie, to znaczy, że było nijak, nudno, bez emocjonalnej więzi. Układ dwojga ludzi, którzy związali się z sobą, bo wypada albo wygodniej kogoś "mieć". Sama piszesz, że twój mąż jest zamknięty emocjonalnie, pochodzi z rodziny, w której nie mówiło się emocjach i nawet teraz na terapii ma problemy z dotarciem do tego, co czuje. Dystymia jak się patrzy. Ale to nie stało się w trakcie terapii, czy po śmierci ojca twojego męża. On od ZAWSZE taki był i tobie pasowało, że jest obok ciebie facet, który nie potrafi rozpoznać, nazwać i prawdziwie doświadczać emocji.
Dla mnie to masakra, że facet, który został "wykastrowany z odczuwania" przez swoją rodzinę i co prawda wybrał sobie na życiową partnerkę osobę, której pewnie z powrotu jej własnych deficytów, odpowiada układ bez emocji zamiast bliskiej więzi, to gdy wreszcie on ZACZYNA rozumieć swoje życiowe narracje i widzieć jak przeszłe wydarzenia odcisnęły swoje piętno na jego życiu, to ta partnerka walczy, aby on pozostał "robotem" odtwarzającym wtłoczone mu do głowy role zamiast prawdziwego czucia i życia. Dla mnie to, co ty robisz Ela to jest antyteza miłości i zwyczajny egoizm.
A jest coś pomiędzy cudownie a nijak? Było normalnie, z emocjami pozytywnymi, cieszyliśmy się życiem, dziećmi, owszem były spory, ale nigdy cichych dni, najwyzej godziny. Mąż nie był taki jak ojciec czy brat, gdyby zawsze taki był, nigdy bym się z nim nie związała. Nasz związek był namiętny i emocjonalny, chociaż mąż zawsze bardziej przejmował się opiniami otoczenia, rozkminiał za bardzo. Gdyby odpowiadał mi układ bez bliskiej więzi, to teraz miałabym spełnienie marzeń- bo mąż rozwodu nie chce, o uczuciach rozmawiać też nie, najlepiej by żyć obok siebie każdy swoim życiem. Finansowo to by mi się opłaciło, szkoda, że tak nie potrafię.. Ale możesz mieć rację, że jego prawdziwe czucie i życie to taki dystans i życie w oddaleniu, a dla mnie udawał? A jak już mowa o ustalonych rolach, to On zamienił się w teścia- traktuje mnie tak samo jak on teściową, nawet mówi całymi zdaniami które usłyszałam w zwierzeniach teściowej o mężu.. A zawsze krytykował ojca.
88 2017-03-13 22:43:20 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-13 22:47:41)
Ela, tak zawzięcie bronisz swojej wizji, że tearapia "zepsuła" twojego męża, że ja już odpadam. Spójrz sobie na to z dystansu. Twój mąż wychowuje się w rodzinie pozbawionej emocji, w której nie mówi się o emocjach i w której okazywanie emocji jest dziwne i niewskazane. Mimo środowiska tak nieprzyjaznego dla rozwoju emocjonalności i inteligencji emocjonalnej, wyrasta on na pełnego emocji człowieka, zupełnie odmiennego od reszty swojej rodziny. Doświadcza prawdziwie życia przez dziesięciolecia. I potem śmierć ojca i terapia zmienia twojego męża w wyzutego z emocji człowieka, co się przekłada na to, że:
I ja już nie mam nadziei, że tam jakiekolwiek emocje są- nawet terapeutka powiedziała mężowi, że Ona nie potrafi dotrzeć do jego emocji. Koniec.
To się wszystko nie trzyma kupy.
Po twoim poście mogę tylko wrócić do tego, że twoje wspomnienia odnośnie związku sprzed śmierci teścia i terapii męża, to wyidealizowana ułuda, w której tobie żyło się całkiem wygodnie. Wystarczyło tobie to, że on był, szanował, dbał o rodzinę. Trudno jednak dostrzec prawdziwą bliską więź między wami, która przejawia się we wzajemnym zainteresowaniu wewnętrznym światem drugiego człowieka, co wymaga doświadczania, rozumienia i nazywania emocji, które się czuje. Myślę, że twój związek był bardzo poprawny, ale także bardzo powierzchowny i teraz oboje płacicie za to cenę.
89 2017-03-13 22:45:27 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-13 23:03:27)
Między pierwszym a ostatnim postem upłynęło wiele tygodni i tu na forum, piszemy jak czujemy na dany moment. Wtedy sądziłam, że to efekt terapii (źle prowadzonej i z tym wiązałam zmianę. teraz tak nie sądzę.Raczej wiążę to z emocjonalnym zwiazkiem z inną kobietą, co wyszło później. Mąż okazywał emocje i czułam się kochana.
Po czasie nie uważam, że swoboda była błędem bo nie nadaję się na Cerbera,i nie wyobrażam sobie kontrolowania partnera. chociaż był moment, ze uważałam ją za głupotę. Niczego nie oczekuję, oprócz wyrażenia waszych opinii i podzielenia się doświadczeniami, co robicie i dzięki za to.
Summerko, zapewne każdy trochę idealizuje związek sprzed kryzysu. Ja pewnie też, ale nie wyglądało to tak jak to przedstawiasz.
W rodzinie męża ktoś jednak okazywał emocje i to wielkie- jego mama.. Skończyło się niestety szpitalem psychiatrycznym- schizofrenia urojeniowa.
PS okazywanie emocji a inteligencja emocjonalna to nie jest to samo... W tym, że nie pracowaliśmy, by ta więź była głęboka masz chyba rację. niestety.
Pewnie jest silna ale do wzajemnego zrozumienia daleko.
90 2017-03-14 15:42:37 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-14 15:59:35)
Ela, myślę, że jak wreszcie przestaniesz patrzeć na swój związek oraz postawę twoją i męża w związku przez pryzmat iluzji, która w tej chwili pozwala ci trzymać się w pionie i próbować przetrwać, to dopiero wówczas będziesz w stanie zobaczyć inną niż swoją własną perspektywę i coś zmienić. W tej chwili jesteś tak bardzo zblokowana na obronie siebie i swojej wizji związku SPRZED, że nie jesteś w stanie ruszyć do przodu. Sorry, ale jesteś jak beton, nie do ruszenia, nieelastyczna, nie umiejąca rozszerzyć swojej perspektywy. Rozzłoszczony dzieciak. I tyle, co mam do powiedzenia. Życzę ci powodzenia. Trzymaj się!
Ja tam nie zrozumiałam czego summerka oczekuje od autorki. Jaka iluzja? Iluzja małżeństwa sprzed kryzysu? Przecież napisała Ela, że było pomiędzy cudownie i nijak. Pisze, że było czasem trudno, a czasem namiętnie i emocjonalnie. Ty za to uważasz, że to wyidealizowana wizja przeszłości (z jakiego powodu?), że na pewno tak nie było. I Ela mówi, że przeszkadza jej ten emocjonalny dystans, a ty mówisz, że ona chce utrzymać go jako "robota". Czyli po raz drugi nie wierzysz w to co Ela pisze. Tego też już nie zrozumiałam.
92 2017-03-16 11:45:52 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-16 11:56:46)
Ja tam nie zrozumiałam czego summerka oczekuje od autorki. Jaka iluzja? Iluzja małżeństwa sprzed kryzysu? Przecież napisała Ela, że było pomiędzy cudownie i nijak. Pisze, że było czasem trudno, a czasem namiętnie i emocjonalnie. Ty za to uważasz, że to wyidealizowana wizja przeszłości (z jakiego powodu?), że na pewno tak nie było. I Ela mówi, że przeszkadza jej ten emocjonalny dystans, a ty mówisz, że ona chce utrzymać go jako "robota". Czyli po raz drugi nie wierzysz w to co Ela pisze. Tego też już nie zrozumiałam.
Spróbuję ci to wytłumaczyć w "uproszczonej" wersji, więc weź to pod uwagę
Po pierwsze, uważam, że małżeństwo Eli było poprawne. Ona czuła się w nim dobrze i jemu również ono odpowiadało, bo spełniało ich oczekiwania. Zarówno Ela, jak i jej mąż obraz związku i oczekiwania wynieśli z domu i kopiowali w swojej rodzinie. Niestety, ale to obraz związku dość powierzchowny, gdzie nie ma głębokiej więzi między partnerami, zaciekawienia jego światem wewnętrznym, rozmów o tym, co się czuje zarówno w relacji z partnerem ale i w życiu. Może na początku były rozmowy nieco głębsze, ale z czasem ciekawość zamiast się pogłębiać (przecież ewolujemy przez całe życie i się zmieniamy, więc ciągle jest co odkrywać), to zmieniła się w przyzwyczajenie i "walkę" z codziennymi problemami oraz rutynę.
Zaraz pewnie zaczną się głosy, że tak się dzieje w niemal każdym związku - nie przeczę, bo wiele związków jest powierzchownych, ludzie żyją obok siebie zamiast razem, realizując wyniesiony z domu scenariusz na życie i nie mają pojęcia, że może w ogóle istnieć inny poziom relacji, bo nigdy takiej relacji nie doświadczyli. Sądzę, że Ela jest jedną z tych osób i jej wydaje się, że skoro w jej związku nie było patologii, było zgodne realizowanie scenariusza to było najlepiej, jak być powinno, ale skoro jej mąż nie umie (wniosek na podstawie tego, że nie nauczył się rozmawiać o emocjach w domu i wciąż ma z tym problem mimo terapii), to w małżeństwie Eli emocje nie były tematem rozmów a "emocjonalność" w związku przejawiała się raczej w automatycznym emocjonalnym reagowaniu niż w próbach dotarcia do prawdziwych źródeł uczuć.
Po drugie, to, że Ela chce utrzymać męża na poziomie "robota", to metafora do życia na autopilocie, czyli bez wglądu, bez zastanawiania się nad ukrytymi przed świadomością motywami, wzorami i schematami, którymi kierujemy się w życiu. Ela jest przestraszona i oburzona dotychczasowymi wynikami terapii (jej wpływem na związek), w trakcie której jest jej mąż. On zaczyna rozumieć, co i dlaczego dotychczas kierowało jego życiem, zaczyna widzieć pewne zależności oraz skutki motywów i zachowań, które zinternalizował w dzieciństwie. A ponieważ ma to ewidentne negatywny wpływ na funkcjonowanie związku, Ela mocno oporuje, pragnąc utrzymać dotychczasową sytuację i bezpośrednio w terapii widząc źródło zagrożenia dla dotychczasowej rzeczywistości. Podsumowując mąż Eli widzi, że są różne perspektywy, że nic się nie dzieje bez przyczyny, jest w trakcie zmian, dodatkowo relacja terapeutyczna pokazuje mu, że ludzie mogą rozmaawiać z sobą o emocjach, o tym, co czują i spotka się to z rekcją pełnej empatii, zrozumienia i akceptacji i że ktoś jest w ogóle zainteresowany prawdziwym wnętrzem bez oceny - jak rodzic. To co jest możliwe w relacji terapeutycznej, w której mąż Eli otrzymuje to, czego kiedyś zabrakło w relacji z najbliższymi dla niego osobami, jest trudno uzyskać od partnera, który ma sam z sobą problemy i jest przestraszony tym, co się dzieje w jego związku, co skutkuje obronami. I tu jest pat. Jego pragnienia są nierealne, jej przeciwstawianie się procesowi jego zmiany jest bezskuteczne.
Monoceros, mam nadzieję, że nieco ci rozjaśniła swoją interpretację sytuacji Eli i jej związku.
93 2017-03-16 13:27:39 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-16 13:35:22)
Summerka- pełna racja co do opisu związku w pierwszej części- w pewnym momencie przestał się rozwijać, bo właśnie mąż o tych emocjach nie chciał rozmawiać i patrzył jak na kosmitkę.. Ale nobodys perfekt - odpusciłam widząc inne zalety relacji- chociaż męczyło mnie to długo, bo w mojej rodzinie wchodzimy w głębokie relacje- zdaniem męża zbyt głebokie
W drugiej niestety się mylisz co do mnie i co do efektów terapii męża- byłabym najszczęśliwszą osobą, gdyby mąż zechciał rozmawiać o tym, co się wydarzyło, bo tego nie da się zamieść pod dywan, zwłaszcza że padły poważne słowa z obu stron. ON nie chce rozmawiać o uczuciach-- to jest właśnie dla mnie nie do przyjęcia! Mówi wyolbrzymiasz, zdaje ci się, lepiej żebyś o tym nie myślała.. Po prostu albo faktycznie nie widzi problemu, albo tak dalece ma mnie gdzieś z tym co czuję.. Jest mi z tym cholernie ciężko i to właśnie mnie wkurza. Stąd moje pytania o doświadczenia w psychoterapii, jeśli następnym etapem miałby być taki stan, jak to opisujesz, to byłaby wielka ulga, bo w najgorszym wypadku odkrylibyśmy do końca, jak bardzo się różnimy i rozeszli w pokoju, lub zbudowali coś sensownego, gdzie każdy czułby się bardziej spełniony. Ale ja przestaję w to wierzyć, minął rok i nie widzę by coś się zmieniało w zakresie jego otwartości na to. Boję się, że utkniemy na tym etapie, a dom zamieni się w dom teściów. Tego się boję, a nie konfrontacji z emocjami i oczekiwaniami męża.
I jeszcze to wklejam dla osób które nie zaszły tak daleko w rozpadzie związku:
Po pierwsze, uważam, że małżeństwo Eli było poprawne. Ona czuła się w nim dobrze i jemu również ono odpowiadało, bo spełniało ich oczekiwania. Zarówno Ela, jak i jej mąż obraz związku i oczekiwania wynieśli z domu i kopiowali w swojej rodzinie. Niestety, ale to obraz związku dość powierzchowny, gdzie nie ma głębokiej więzi między partnerami, zaciekawienia jego światem wewnętrznym, rozmów o tym, co się czuje zarówno w relacji z partnerem ale i w życiu. Może na początku były rozmowy nieco głębsze, ale z czasem ciekawość zamiast się pogłębiać (przecież ewolujemy przez całe życie i się zmieniamy, więc ciągle jest co odkrywać), to zmieniła się w przyzwyczajenie i "walkę" z codziennymi problemami oraz rutynę.
Zaraz pewnie zaczną się głosy, że tak się dzieje w niemal każdym związku - nie przeczę, bo wiele związków jest powierzchownych, ludzie żyją obok siebie zamiast razem,
95 2017-03-16 15:34:56 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-16 15:47:27)
Ela, przecież napisałam, że wyniki terapii twojego męża są ewidentne negatywne dla związku, a w twoim drugim wątku dotyczącym terapii pisałam także, że jedną z konsekwencji terapii twojego męża jest zaabsorbowanie sobą. Gdzieś wcześniej pisałam także o tym, że jesteś dla niego aktualnie echem przeszłości.
Wszystko to świadczy o tym, że terapia twojego męża NIE sprzyja rozwojowi waszej relacji. Ale też to NIE jest jej celem, bo skupia się ona na rozwoju twojego męża jako osoby. To, że on teraz koncentruje się na sobie jest już dla niego nowością, zmianą, małą rewolucją. Konsekwencją jest jednak znaczący spadek zaabsorbowania waszym związkiem, tobą. Można powiedzieć, że coś za coś. Nie dziwi zatem twój opór - w końcu to ty na tym tracisz. I to jest cały czas dla mnie z jednej strony niezrozumiałe a z drugiej przerażające - twoje narzekanie na terapię, terapeutkę i zmianę twojego mężą, które postrzegasz tylko w odniesieniu do swoich strat. Fajnie jakbyś jeszcze pomyślała o swoim mężu, spróbowała go zrozumieć. To nie znaczy, że masz akceptować wszystko, co on myśli, czuje, robi. Nie musisz jak nie chcesz. Po prostu daj mu i sobie spokój. Skoro on nie jest w stanie dać ci tego, czego potrzebujesz i oczekujesz, to możesz tupać żądając zainteresowania sobą i rodziną, albo możesz zająć się sobą i zaspokojeniem swoich potrzeb oraz realizacją swoich oczekiwań. On nie jest w stanie dać ci TERAZ tego, czego pragniesz, choćbyś nie wiem jak zaklinała rzeczywistość.
96 2017-03-17 23:50:43 Ostatnio edytowany przez Monoceros (2017-03-17 23:53:06)
Ela, przecież napisałam, że wyniki terapii twojego męża są ewidentne negatywne dla związku, a w twoim drugim wątku dotyczącym terapii pisałam także, że jedną z konsekwencji terapii twojego męża jest zaabsorbowanie sobą. Gdzieś wcześniej pisałam także o tym, że jesteś dla niego aktualnie echem przeszłości.
Wszystko to świadczy o tym, że terapia twojego męża NIE sprzyja rozwojowi waszej relacji. Ale też to NIE jest jej celem, bo skupia się ona na rozwoju twojego męża jako osoby. To, że on teraz koncentruje się na sobie jest już dla niego nowością, zmianą, małą rewolucją. Konsekwencją jest jednak znaczący spadek zaabsorbowania waszym związkiem, tobą. Można powiedzieć, że coś za coś. Nie dziwi zatem twój opór - w końcu to ty na tym tracisz. I to jest cały czas dla mnie z jednej strony niezrozumiałe a z drugiej przerażające - twoje narzekanie na terapię, terapeutkę i zmianę twojego mężą, które postrzegasz tylko w odniesieniu do swoich strat. Fajnie jakbyś jeszcze pomyślała o swoim mężu, spróbowała go zrozumieć. To nie znaczy, że masz akceptować wszystko, co on myśli, czuje, robi. Nie musisz jak nie chcesz. Po prostu daj mu i sobie spokój. Skoro on nie jest w stanie dać ci tego, czego potrzebujesz i oczekujesz, to możesz tupać żądając zainteresowania sobą i rodziną, albo możesz zająć się sobą i zaspokojeniem swoich potrzeb oraz realizacją swoich oczekiwań. On nie jest w stanie dać ci TERAZ tego, czego pragniesz, choćbyś nie wiem jak zaklinała rzeczywistość.
Dobra, to teraz ja zrozumiałam o czym mówiłaś i chyba przyznam rację. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Ela, masz oczekiwanie wobec męża, że będzie otwarty, będzie mówił o swoich emocjach, problemach, że skorzysta na tym wasz związek. Tak się nie dzieje. On teraz jest zamknięty, nic nie mówi, zachowuje się chłodno. Wydaje mi się - nie mówię, że tak musi być - że on po prostu nie doszedł jeszcze do tego etapu.
Terapia indywidualna (nie)stety ma to do siebie, że bardzo nakierowuje osobę na siebie. Wpaja pewnego rodzaju egoizm i wrażliwość na własnym punkcie (widzę to po sobie, niewinne żarty współlokatorki nagle stają się atakiem; totalnie nie mam ochoty słuchać problemów mojego przyjaciela - nie mam takiej wydolności emocjonalnej, żeby przeżywać razem z nim jego uczucia). Przez te trzy miesiące od początku terapii miałam różne stany emocjonalne, od euforii po napady niekontrolowanego płaczu, od mega mobilizacji i chęci zmiany wszystkiego w moim życiu do zaburzeń neurologicznych - nie zapamiętywałam żadnych nowych informacji, nie potrafiłam dokończyć zdania, które rozpoczęłam, bo w trakcie zapomniałam o czym mówiłam; byłam totalnie rozkojarzona. Wiele z zachowań ludzi wokół widziałam jako atak na siebie. Powiem ci, że dla mnie osobiście wszystko to było niesamowicie zaskakującym, zdumiewającym przeżyciem. Dopiero minęły trzy miesiące, co będzie dalej?
Myślę, że każdy reaguje inaczej na terapię. Wyobrażam sobie, że emocjonalne oddalenie od bliskich osób jest jedną z wielu możliwych reakcji. Ja będąc teraz w terapii na pewno nie byłabym w stanie angażować się w związek i dbać o czyjeś potrzeby - teraz najważniejsza jestem ja. Uważam, że dla twojego męża najważniejszy teraz jest on.
Mówisz, że przez rok nie widzisz poprawy. Bo może nie takiej poprawy oczekujesz? Miałaś na pewno swoje oczekiwania i porównując do nich - to dzieje się źle.
Ale czy wiesz jak ON się czuję z tą terapią? Czy on uważa, że mu to pomaga? Że przynosi mu ulgę?
Terapia nie ma też założonego czasu trwania. Mówi się, że 50% osób potrzebuje ok. 21 sesji, żeby odczuć poprawę, natomiast przy rocznej terapii 3/4 uczestników czuję poprawę. Zawsze są te osoby, które potrzebują więcej - i zależy to od wielu czynników, np. wsparcia rodzinnego, ich własnej postawy, głębokości problemów, ich chęci do mierzenia się z problemami, ich chęci do zmiany przyzwyczajeń, ich chęci i możliwości do tego, by przeżywać wiele silnych emocji. Jedni potrzebują więcej czasu. Inni mniej.
Myślę, że twój mąż może być w takim momencie, że po prostu inna perspektywa niż jego własna nie mieści mu się w głowie. I jest to zrozumiałe. I jest to czasowe. (A może nie - może taki on jest naprawdę i dopiero teraz zaczyna rozumieć, jaki jest naprawdę? Może taki zawsze był pod maską, którą pokazywał światu przez dekady?).
Liczę się z tym, że ze związku pt "sypiając z wrogiem z początku terapii ( wtedy On podkreslał świetne samopoczucie i był agresywny) przeszliśmy do wersji "obcy obok mnie" i z przerażeniem myślę, że jest to wersja ostateczna. Być może skrzętnie ją skrywał przez lata- może to jego dojrzała wersja- tyle że z takim człowiekiem nie mogłabym być. Od jakiegoś czasu nie ma awantur, moze też dlatego, że oddalam się od niego, obserwuję i dochodzę do smutnych wniosków. Z całym szacunkiem dla męża, bo chcę by był sobą- jeśli taki rzeczywiście jest to trudno, rozstaniemy się. Za teścia bym nie wyszła, a on właśnie go przypomina- zimny i zdyntansowany, skoncentrowany na sobie. Może tak się to skończy i niczyja w tym wina.. Potrzebuję czasu, by opłakać męża którego znałam. Gdy mówił "nie masz mi nic do zaoferowania" miał rację. Nie jestem w stanie już mu nic dać. Bo nie chcę. Bo dawałam nie to, czego chciał, jak się wyraził do tamtej kobiety. Czuję dystans. Jak on się czuje- twierdzi ze źle. Ale zgadzam się z sugestią, że to nie moja sprawa, sam musi sobie poradzić z tym bałaganem. Trzymam kciuki za ojca moich dzieci. Dziękuję wszystkim za wsparcie.
Przykro mi, że to cię spotkało. To trudne dla ciebie przeżycie. Współczuję. Nie wiem, co będzie dalej, ale życzę Ci jak najlepiej.
A Ty Ela ?
Piszesz o sytuacji, piszesz o Nim, mało o dzieciach a o sobie - enigmatycznie w gruncie rzeczy.
Prawdopodobnie jesteś silna i dobrze sobie radzisz i niezależnie od tego co się dzieje Ty juz znasz kierunek swojego działania, ale czy potrafisz 'przerobić' tą sytuację i czy wszystko sobie uswiadomiłaś ?
Pozornie może z tego wyjdziesz bez szwanku ale jeśli problem zasypiesz...
100 2017-03-28 22:13:49 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-28 22:32:14)
A Ty Ela ?
Piszesz o sytuacji, piszesz o Nim, mało o dzieciach a o sobie - enigmatycznie w gruncie rzeczy.Prawdopodobnie jesteś silna i dobrze sobie radzisz i niezależnie od tego co się dzieje Ty juz znasz kierunek swojego działania, ale czy potrafisz 'przerobić' tą sytuację i czy wszystko sobie uswiadomiłaś ?
Pozornie może z tego wyjdziesz bez szwanku ale jeśli problem zasypiesz...
Co jakiś czas próbuję zasypać problem i nabrać dystansu, ale to wszystko wraca jak bumerang. Mój rekord to 2 tygodnie... Myslę o wyprowadzce, bo On tego nie zrobi z własnej woli- boję się reakcji dzieci. Rozmowy sprowadzają się do tego, że go próbuję ograniczać w kwestii relacji z przyjaciółką- takie przekonanie opiera na zdaniu terapeutki albo tak to interpretuje. zaczęłam już myśleć, że mam urojenia i jestem chorobliwie zazdrosna więc zapytałam wprost czy Ona ma dla niego znaczenie jako Kobieta.. Zrobi wszystko, by nie odpowiedzieć. Jak go zablokowała, podobno mają kontakt mailowy, ale mu nie wierzę. Wiem że to nie jest przyczyna, ale skutek różnych rzeczy w naszym małżeństwie i że oboje odpowiadamy za to, że znalazło się miejsce dla takiej relacji, ale jak tu pracować nad związkiem, gdy On lekceważy jawnie moje uczucia. Mogłam stracić na urodzie po latach, ale mąż obraża moją inteligencję.. Na dodatek zaczął przebąkiwać coś o naszych wspólnych wakacjach- czyli chce pozamiatać pod dywan...aha i przy tym wszystkim na próbę przytulenia, czy nawet dotknięcia ręki reaguje histerycznym wzdrygnięciem i ucieczką z kanapy. Mówi że sam nie rozumie dlaczego.. Oczywiście zajmuję się sobą i skupiam nie tylko na Nim, rozwijam firmę i mam dużo pracy, chodzę na fitness i nie siedzę ze smętną miną. Ale przecież przez to sprawy się nie rozwiążą.
Pamiętaj o tym że " miłość wymaga stanowczości"
Sama dziś poleciłaś komuś tę książkę.
Umiesz sama wcielić to w życie???
Myślę że mamy dużo ze sobą wspólnego mimo tego że dzieli nas duża różnica wieku. Odezwij się na emaila jak chcesz.
Trzymaj się Ciepło
Elu pisaliśmy w wątku u Kemota. Teraz rozumiem Twoje stanowisko bo zachowujesz się dokładnie jak on.
Elu tylko szybkie cięcie pomoże Ci przetrwać tą sytuację. Wywal dziada z domu albo sama się wyprowadz bo inaczej on nigdy nie podejmie żadnej decyzji. Będzie stał jak ta pipa rozkrokiem między domem a kochanką.
Zabierz mu stabilizację i pokaż że nie godzisz się na taki stan rzeczy.
U mnie zadziałało.
random.further napisał/a:A Ty Ela ?
Piszesz o sytuacji, piszesz o Nim, mało o dzieciach a o sobie - enigmatycznie w gruncie rzeczy.Prawdopodobnie jesteś silna i dobrze sobie radzisz i niezależnie od tego co się dzieje Ty juz znasz kierunek swojego działania, ale czy potrafisz 'przerobić' tą sytuację i czy wszystko sobie uswiadomiłaś ?
Pozornie może z tego wyjdziesz bez szwanku ale jeśli problem zasypiesz...Co jakiś czas próbuję zasypać problem i nabrać dystansu, ale to wszystko wraca jak bumerang. Mój rekord to 2 tygodnie... Myslę o wyprowadzce, bo On tego nie zrobi z własnej woli- boję się reakcji dzieci. Rozmowy sprowadzają się do tego, że go próbuję ograniczać w kwestii relacji z przyjaciółką- takie przekonanie opiera na zdaniu terapeutki albo tak to interpretuje. zaczęłam już myśleć, że mam urojenia i jestem chorobliwie zazdrosna więc zapytałam wprost czy Ona ma dla niego znaczenie jako Kobieta.. Zrobi wszystko, by nie odpowiedzieć. Jak go zablokowała, podobno mają kontakt mailowy, ale mu nie wierzę. Wiem że to nie jest przyczyna, ale skutek różnych rzeczy w naszym małżeństwie i że oboje odpowiadamy za to, że znalazło się miejsce dla takiej relacji, ale jak tu pracować nad związkiem, gdy On lekceważy jawnie moje uczucia. Mogłam stracić na urodzie po latach, ale mąż obraża moją inteligencję.. Na dodatek zaczął przebąkiwać coś o naszych wspólnych wakacjach- czyli chce pozamiatać pod dywan...aha i przy tym wszystkim na próbę przytulenia, czy nawet dotknięcia ręki reaguje histerycznym wzdrygnięciem i ucieczką z kanapy. Mówi że sam nie rozumie dlaczego.. Oczywiście zajmuję się sobą i skupiam nie tylko na Nim, rozwijam firmę i mam dużo pracy, chodzę na fitness i nie siedzę ze smętną miną. Ale przecież przez to sprawy się nie rozwiążą.
Zawsze obawiam się doradzać nie czując do końca sytuacji.
Wydaje mi się, że nie trzeba nigdy niczego zasypywac tylko przerobić, przepłakać, wykrzyczeć,.. i dopiero wtedy pozostawic za sobą, radykalnie do tego bo odcinając się - nie wiem czy takie scenariusze sa dla każdego dobre - obstawiałabym, że nie - czego przykładem sa udane powroty o jakich tez można na tym forum przeczytać. Takie powroty w moim przydaku prawdopodobnie byłyby niemożliwe - ale tu chodzi o Ciebie - wydaje mi sie, że bardzo byś chciała cofnąc się do wcześniejszego czasu kiedy może były szanse na odbudowanie relacji.
Nie chciałabym rozdrapywać za bardzo ale wydaje mi sie, że jest Ci bardzo niełatwo, niełatwo w pogodzeniu sie z tym co racjonalnie potrafisz ocenić. Ale może mylisz sie w ocenach ? Jeśli nie poruszysz wszystkich aspektów - prawdopodobnie nie da Ci to spokoju w przyszłości.
Jak to jest : czy On chce poprawić relacje czy kombinuje faktycznie zamiatając pod dywan ?
A czego ty byś chciała - zapomnij o tym co jest możliwe a co nie - czego byś chciała tak naprawdę ? Dopiero potem mysl czego możesz chcieć bo to realne.
Może takie poukładanie spowoduje lepsze rozeznanie sytuacji i pomoże w rozwiązaniu spraw ?
104 2017-03-29 15:55:37 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-29 16:05:44)
Cały czas jestem na etapie orientowania się w sytuacji. O rozmowie i przerabianiu czegokolwiek z mężem nie ma mowy, bo on jest na etapie rugowania naszego związku z głowy. On NAPRAWDĘ nie pamięta nic dobrego z tych 20paru lat.. Przytoczonym faktom zaprzecza. Dosłownie. Coś na wzór wyvbiórczej amnezji. Gdyby nie to, że mogę dotknąć dzieci- oboje planowane-żadne wpadki , obejrzeć zdjęcia- musiałabym uznać, że to małżeństwo to moje urojenie.
Przez ostatnie tygodnie był spokój, dystans, każdy zajęty swoimi rzeczami lub wspólnymi neutralnymi- taki miałam plan by spokojnie dać sobie czas nawzajem. Ale niestety sam z siebie wyskoczył z rewelacją- że ostatni udany seks jaki pamięta to raz przed ślubem.. Najpierw zaczełam się śmiać, tak mi się to wydało absurdalne- ta sfera nie wywoływała sporów i myślałam, że jest naprawdę dobrze, a przynajmniej nigdy nie dawał mi odczuć, że jest inaczej... A potem pomyślałam, że nie wiem dlaczego chce to małżeństwo zmieszać z błotem i sobie zohydzić- ale to musi być coś cholernie silnego, poza moim wpływem jakimkolwiek na ten proces... Wybieram się do terapeuty, bo chyba czegoś nie dostrzegam. To czego ja chcę, nie ma znaczenia, bo nie wiem na czym stoję, brak punktu odniesienia.
..
Cały czas jestem na etapie orientowania się w sytuacji. O rozmowie i przerabianiu czegokolwiek z mężem nie ma mowy, bo on jest na etapie rugowania naszego związku z głowy. On NAPRAWDĘ nie pamięta nic dobrego z tych 20paru lat.. Przytoczonym faktom zaprzecza. Dosłownie. Coś na wzór wyvbiórczej amnezji. Gdyby nie to, że mogę dotknąć dzieci- oboje planowane-żadne wpadki , obejrzeć zdjęcia- musiałabym uznać, że to małżeństwo to moje urojenie.
Przez ostatnie tygodnie był spokój, dystans, każdy zajęty swoimi rzeczami lub wspólnymi neutralnymi- taki miałam plan by spokojnie dać sobie czas nawzajem. Ale niestety sam z siebie wyskoczył z rewelacją- że ostatni udany seks jaki pamięta to raz przed ślubem.. Najpierw zaczełam się śmiać, tak mi się to wydało absurdalne- ta sfera nie wywoływała sporów i myślałam, że jest naprawdę dobrze, a przynajmniej nigdy nie dawał mi odczuć, że jest inaczej... A potem pomyślałam, że nie wiem dlaczego chce to małżeństwo zmieszać z błotem i sobie zohydzić- ale to musi być coś cholernie silnego, poza moim wpływem jakimkolwiek na ten proces... Wybieram się do terapeuty, bo chyba czegoś nie dostrzegam. To czego ja chcę, nie ma znaczenia, bo nie wiem na czym stoję, brak punktu odniesienia.
..
On prawdopodobnie nie myśli o Tobie w kategoriach, że moglibyście przywrócic jako taką relację, w tej chwili zaneguje wszystko i też obciąży Cię winą za wszystko dosłownie. Pamięć dobra po latach dopiero wróci jak przypuszczam.
Prawdopodobnie pozamiatane jest, skupiasz się na nim chyba niepotrzebnie - aby wiedzieć na cym stoisz musisz narzucić to czego chcesz (sobie do zrealizowania, Jemu do przekonania, że własnie to Ci sie należy), prawdopodobnie On jest juz poza a Tobie pozostawia sprzątanie po Was. Chyba musisz budować samodzielnie swoje życie. Chyba, że porwiesz się z pełną siłą (wbrew wszystkiemu) do walki ostatniej - tak też można.
Widzisz się samodzielna i samotna po rozpadzie małżeństwa czy nie jeszcze ?
106 2017-03-29 18:45:11 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-29 18:46:03)
Ela210 napisał/a:Cały czas jestem na etapie orientowania się w sytuacji. O rozmowie i przerabianiu czegokolwiek z mężem nie ma mowy, bo on jest na etapie rugowania naszego związku z głowy. On NAPRAWDĘ nie pamięta nic dobrego z tych 20paru lat.. Przytoczonym faktom zaprzecza. Dosłownie. Coś na wzór wyvbiórczej amnezji. Gdyby nie to, że mogę dotknąć dzieci- oboje planowane-żadne wpadki , obejrzeć zdjęcia- musiałabym uznać, że to małżeństwo to moje urojenie.
Przez ostatnie tygodnie był spokój, dystans, każdy zajęty swoimi rzeczami lub wspólnymi neutralnymi- taki miałam plan by spokojnie dać sobie czas nawzajem. Ale niestety sam z siebie wyskoczył z rewelacją- że ostatni udany seks jaki pamięta to raz przed ślubem.. Najpierw zaczełam się śmiać, tak mi się to wydało absurdalne- ta sfera nie wywoływała sporów i myślałam, że jest naprawdę dobrze, a przynajmniej nigdy nie dawał mi odczuć, że jest inaczej... A potem pomyślałam, że nie wiem dlaczego chce to małżeństwo zmieszać z błotem i sobie zohydzić- ale to musi być coś cholernie silnego, poza moim wpływem jakimkolwiek na ten proces... Wybieram się do terapeuty, bo chyba czegoś nie dostrzegam. To czego ja chcę, nie ma znaczenia, bo nie wiem na czym stoję, brak punktu odniesienia.
..On prawdopodobnie nie myśli o Tobie w kategoriach, że moglibyście przywrócic jako taką relację, w tej chwili zaneguje wszystko i też obciąży Cię winą za wszystko dosłownie. Pamięć dobra po latach dopiero wróci jak przypuszczam.
Prawdopodobnie pozamiatane jest, skupiasz się na nim chyba niepotrzebnie - aby wiedzieć na cym stoisz musisz narzucić to czego chcesz (sobie do zrealizowania, Jemu do przekonania, że własnie to Ci sie należy), prawdopodobnie On jest juz poza a Tobie pozostawia sprzątanie po Was. Chyba musisz budować samodzielnie swoje życie. Chyba, że porwiesz się z pełną siłą (wbrew wszystkiemu) do walki ostatniej - tak też można.
Widzisz się samodzielna i samotna po rozpadzie małżeństwa czy nie jeszcze ?
Nie byłabym tego taka pewna, że jest pozamiatane.
Współczuję Eli sytuacji. To musi być straszne uczucie, gdy bliska, najbliższa osoba neguje to wszystko, co dla Eli dotychczas było ważną treścią jej życia. Myślę, że to może być trudny do zniesienia ból
Jednak uważałabym, że wszelkie szanse są pogrzebane, gdyby zamiast wyraźnej niechęci, niemal nienawiści pojawiła się obojętność.
Nie byłabym tego taka pewna, że jest pozamiatane.
Współczuję Eli sytuacji. To musi być straszne uczucie, gdy bliska, najbliższa osoba neguje to wszystko, co dla Eli dotychczas było ważną treścią jej życia. Myślę, że to może być trudny do zniesienia ból
Jednak uważałabym, że wszelkie szanse są pogrzebane, gdyby zamiast wyraźnej niechęci, niemal nienawiści pojawiła się obojętność.
Pewna ja też nie jestem, tyle, że widziałam takie schematy - przyczyny były różnorakie i wysuwane zarzuty też (jakby w ostatecznej obronie i szukaniu usprawiedliwień aby czuć sie mniej winnym), i w końcu już na zimno podejmowane decyzje.
Wywróżyć sie nie da oczywiście, ale temat wpisuje sie typowo.
Oczywiście bardzo chciałabym aby Ela dostała to czego potrzebuje tylko mam obawy czy da się to wywalczyć albo 'wyterapeutować' - mam wrażenie że Ela już czuje że nie da się z Niego wycisnąć tego czego w nim nie ma, już nie ma, i obawiam się, że nawet jakby sie udało, to Eli przeszkadzałaby świadomość takiej walki w Jego imieniu - bo to mąż powinien zawalczyć, nie Ona. Czytając forum trafiłam na tematy gdzie opisane były powodzenia w powrotach - nie jest to niemożliwe.
Może się uda
Dawno nie pisałam w swoim wątku, trochę o sobie w innych.
Kazdy zajął się swoimi sprawami, negatywne emocje wypaliły się, przygladalismy się wspólnym relacjom, widze duże zmiany w relacji męza do mnie- pewnie też spowodowane moim podejściem. Pojawił się szacunek i zwracanie uwagi na wzajmne uczucia.
Parę tygodni temu powiedział mi sam, nie pytany, że nie utrzymuje kontaktu z "przyjaciółką" i czuje ulgę w związku z tym.
Dało mi to siłę by uwierzyć, że wyciągniemy wnioski z tego co było, że wzsystko będzie lepiej niż dawniej.
Pierwszy raz od długiego czasu tęskniłam za nim, cieszyłam się gdy wracał.
I co..
Chciałam się upewnić, zapytałam go parę dni temu czy naprawdę nie kontaktują się.
A On dał mi szczera odpowiedź- że nie ma sms, piszą maile-
że nie powinnam się wtrącać, On chce to zakończyć po swojemu- wygasić..
że nie jest to żadna ważna znajomość- ale nie może jej ot tak zakończyć
że nie mam prawa tego żądać- BO nie można nagle zacząć latać...
że mam obsesję- wszystko niszczę...
Zastanawiam się czy naprawdę jej nie mam..
Skrzydła mi odpadły....
Elu, jesteś bardzo mądrą kobietą. Czytam Twoje wypowiedzi i bije z nich rozsądek oraz zdrowe podejście do sprawy, ale innych.
Niestety w swoim przypadku popełniasz błędy jak większość z nas w obawie o to, że skończy się Twoje małżeństwo i nie korzystasz z rad, które dajesz innym..
Elu, Twój maż niczego nie skończył i nie zamierza tego robić, bo taki układ jest dla niego wygodny.
Jemu zdrada uchodzi bezkarnie, a Twój foch jest niewielką ceną jaką musi "płacić"
Elu - Ty wiesz co powinnaś zrobić, trzymam kciuki..
To wcale nie jest takie trudne, a odzyskany szacunek do samej siebie - bezcenny :-)
Foch, to chyba jednak za mało powiedziane, oboje przeszliśmy piekło, z płaczem i pakowaniem walizek, to był ciężki proces i wydawało się, ze jesteśmy na dobrej drodze- ale widzę, że mąż w tamtej znajomości otrzymuje coś, z czego ciężko mu zrezygnować. I na pewno nie jest to sex.. Nie chce ze mną rozmawiać o szczegółach- twierdzi że kobieta jest nawiedzoną mistyczką.. i że przeżył szok i zdumienie, że mozna się z kimś tak świetnie rozumieć..
Foch, to chyba jednak za mało powiedziane, oboje przeszliśmy piekło, z płaczem i pakowaniem walizek, to był ciężki proces i wydawało się, ze jesteśmy na dobrej drodze- ale widzę, że mąż w tamtej znajomości otrzymuje coś, z czego ciężko mu zrezygnować. I na pewno nie jest to sex.. Nie chce ze mną rozmawiać o szczegółach- twierdzi że kobieta jest nawiedzoną mistyczką.. i że przeżył szok i zdumienie, że mozna się z kimś tak świetnie rozumieć..
Nawiedzona mistyczka - to może tłumaczyć dlaczego mu się z nią dobrze rozmawia(śmierć ojca, być może podświadoma chęć skontaktowania się z nim)
Dawno nie pisałam w swoim wątku, trochę o sobie w innych.
Kazdy zajął się swoimi sprawami, negatywne emocje wypaliły się, przygladalismy się wspólnym relacjom, widze duże zmiany w relacji męza do mnie- pewnie też spowodowane moim podejściem. Pojawił się szacunek i zwracanie uwagi na wzajmne uczucia.
Parę tygodni temu powiedział mi sam, nie pytany, że nie utrzymuje kontaktu z "przyjaciółką" i czuje ulgę w związku z tym.
Dało mi to siłę by uwierzyć, że wyciągniemy wnioski z tego co było, że wzsystko będzie lepiej niż dawniej.
Pierwszy raz od długiego czasu tęskniłam za nim, cieszyłam się gdy wracał.
I co..
Chciałam się upewnić, zapytałam go parę dni temu czy naprawdę nie kontaktują się.
A On dał mi szczera odpowiedź- że nie ma sms, piszą maile-
że nie powinnam się wtrącać, On chce to zakończyć po swojemu- wygasić..
że nie jest to żadna ważna znajomość- ale nie może jej ot tak zakończyć
że nie mam prawa tego żądać- BO nie można nagle zacząć latać...
że mam obsesję- wszystko niszczę...Zastanawiam się czy naprawdę jej nie mam..
Skrzydła mi odpadły....
Jest piosenka o niedoczekaniu...
Ela, takata ma rację - szewc bez butów chodzi chyba.
Widzieć nie znaczy zobaczyć, wiedzieć nie znaczy rozumieć.
Przede wszystkim - Ty jesteś ważna, najważniejsza, niezaleznie czy przy Nim czy sama, musisz (dziwne, że tak piszę, że musisz - nie wiem też dlaczego AŻ tak piszę) siebie samą i bez Niego zobaczyć. Nie ruszysz bez tego do przodu, nie ma zmiłuj Ela - nawet jeśli ostatecznie zbiegną się Wam ścieżki - MUSISZ zrozumieć, że możesz być i żyć bez Niego.
Podnieś te skrzydła ciut, otrzep, pomachaj, na deszczu zmocz, strząśnij mokre i do góry z powrotem Próbuj bo i tak musisz...
Skrzydła mam podcięte, ale rozpaczy jak wtedy na początku o dziwo nie ma. Jest spokój, rozczarowanie.. Spokój wynika z tego, że osobno siebie widzę już od jakiegoś czasu- sprawy codzienne zresztą kręcą się w tym kierunku. Nie cierpię, powinnam?
Z motyla znowu jestem mrówką.
A motylem byłam- bo zbliżylismy się na nowo- już wieki nie było takich rozmów, nadziei.
Stało się to, bo prosił, bym NAS nie oddawała walkowerem. I nie było to nic sztucznego, wymuszonego...
Nie stawiałam żadnych warunków- nie spowiadałam, nie naciskałam..
Teraz kłucie gdzieś w tle- nie jestem ta jedyna i wystarczająca kobieta?
Czego nie ma w naszym związku?
Może On skutecznie oszukuje siebie?
Nie pasuje mi żądanie- zabraniam
Nie pasuje mi sprawdzanie
Nie pasuje ultimatum..
ukłądam sobie w głowie
No i dałaś mi do myślenia…
Nie cierpię, powinnam?
Powinnaś raczej. Prawdopodobnie wróci i smagnie bólem.
Z motyla znowu jestem mrówką.
Nie, motylem to Ty jesteś a mrówką to się na razie czujesz.
A motylem byłam- bo zbliżylismy się na nowo- już wieki nie było takich rozmów, nadziei.
Stało się to, bo prosił, bym NAS nie oddawała walkowerem. I nie było to nic sztucznego, wymuszonego...
Hm…, nie chcę rozdrapywać… wydaje mi się że nie czas na to… na pewno nic sztucznego ? czy tylko wystarczająco ?
Nie stawiałam żadnych warunków- nie spowiadałam, nie naciskałam..
I dobrze dla Niego że nie stawiałaś, ale czy dla Ciebie dobrze ? Czy dla Was dobrze ?
Ela, Ty dajesz mu odejść przez to czego nie robisz, On z tego korzysta – prawdopodobnie TYLKO korzysta. Czy odetnie się od drugiej kobiety ? Na razie tego nie robi (to nie rokuje dobrze) ale rzecz nie w tym – sedno w Tobie – dałaś mu wolną rękę (dlaczego aż tyle mu oddajesz ? bo tyle należy dać aby odzyskać ? bo tylko tak można odzyskać ? bo tylko tak potrafisz ?) i ponosisz konsekwentnie – niepewność – z tym to ostrożnie – nie wytrzymasz długo raczej w takim układzie. Niepewne układy przy istniejącym uczuciu są niszczące, w taki sposób to motyla można zgubić.
Teraz kłucie gdzieś w tle- nie jestem ta jedyna i wystarczająca kobieta?
Nie wiem – tyle co wiem to to, że nie powinnaś siebie określać przez pryzmat tego co zaszło. Odwracamy problem – czy On takim jakim się okazuje (jakim Go widzisz w raniącym Cię postępowaniu) jest dla Ciebie wystarczający ?
Czego nie ma w naszym związku?
Strzelam (piszę niejako na Twoją prośbę i z przykrością i obawą piszę, może się mylę) : uczucia
Może On skutecznie oszukuje siebie?
Nie raczej, On faktycznie wyciąga ręce po inne nie bacząc na konsekwencje. Na ile jest świadomy, że tego innego naprawdę potrzebuje – nie wiem.
Nie pasuje mi żądanie- zabraniam,
Rozumiem bardzo dobrze, że nie pasuje ale chyba Wasz związek (jeśli Ty mówisz w imieniu tego związku) wymaga tego zabraniam
Nie pasuje mi sprawdzanie,
Nie pasuje ultimatum..,
jak wyżej
ukłądam sobie w głowie
SIEBIE, tylko SIEBIE (no i dzieci w codzienności), Ty jesteś najważniejsza i pod siebie układaj codzienność i jeśli zbiegną się ścieżki : równorzędnie (ja bym obstawiała, że Tobie się bardziej należy więc mimo, że poprawnie politycznie jest : równorzędnie – to ja bym Ci dała więcej ) stawiaj Was oboje w związku.
Tak to już jest, że jak się bardziej (inną naturą) kocha to trzeba czasem bardziej się osłonić.
No może jakoś się poukłada, w głowie u Ciebie – to poradzisz, a w życiu… spokojnie póki co.
115 2017-05-28 08:49:57 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-05-28 08:53:15)
Ela, przykro mi z powodu sytuacji, w której się znalazłaś. Współczuję
Trudno cokolwiek doradzać w tych okolicznościach, więc napiszę o swoich odczuciach i o tym, jak interpretuję twoją sytuację.
Otóż wydaje mi się, że zbyt mocno zawiesiłaś się na nadziei na odbudowanie relacji że swoim mężem, która to nadzieja zrodziła się z jego próśb, abyś nie odpuszczała wasżego związku walkowerem. Liczyłaś na obustronne starania w celu zbudowania między wami porozumienia i więzi, która dla was obojga byłaby ważnym i może najważniejszym obszarem waszego życia, dającym poczucie bezpieczeństwa.
Ale wygląda na to, że twój mąż oczekiwał od ciebie tego, czego sam nie za bardzo potrafi lub nie nie chce ofiarować tobie, czyli ZAANGAŻOWANIA.
Dla mnie wygląda na to, że dla twojego męża jesteś opcją zapasowa zamiast być pierwszorzędnym WYBOREM.
Rola opcji zapasowej jest bardzo dobrze określona. Opcja zapasowa to, ktoś, kogo warto mieć w pobliżu, gdy jest trudniejszy okres. To ktoś, kto zaopiekuje się, będzie do pogadania, gdy będzie taka potrzeba. Opcja zapasowa jest ważna, gdy jest potrzebna, ale staje się upierdliwym cierniem, gdy potrzebna nie jest. No i potrzeby oraz pragnienia opcji zapasowej nie są ważne, bo ona ma zapezpieczać potrzeby i pragnienia tego, dla którego stanowi koło zapasowe a nie burzyć porządek rzeczy swoimi wydumanymi oczekiwaniami.
Ela, nikt nie chce być opcją zapasową, ale wszyscy chcemy być wyborem. Dlatego wolimy karmić się nadziejami niż skonfrontować się z prawdą o roli, jaka przypadła nam w związku. Ale czym prędzej uda się zobaczyć, jak ta rola w związku rzeczywiście wygląda, tym lepiej.
Mam podobne odczucia co Summerka z tym ze mi sie wydaje ze Ela dla meza jest nie tyle opcja zapasowa co opcja bezpieczna i z tego wzgledu warto sie jej trzymac. Tyle lat razem, wiadomo jaka jest zona i kobieta - pewna, stala w uczuciach...opoka. A tam obok...kolezanka pociagajaca, intrygujaca ale jednak niepewna. Moze ta jej charyzma i "mistycznosc" okazalaby sie na dluzsza mete meczaca i niepasujaca? Lepiej wiec sie nie wychylac za mocno jak czasem ze zmiana pracy. Stara juz satysfakcji nie daje ale pensja rozsadna i umowa na etat. Nowa kusi ale moze okazac sie wtopa. Dlatego z fochem i jak za kare ale zostaje sie w starej.
Focha nie ma.
Opcje mamy różne- oboje. Pytanie czy jest na czym oprzeć budowę relacji-bo coś zostało pogrzebane i powroty do starego nie będzie. Pewnie dlatego już nic nie boli..
Nie ma świętego Mikołaja- takiej miłości której nic nie zagraża i nikt nie jest w stanie zniszczyć.
Miałam w mężu mężczyznę, którego byłam pewna na 100 % - nie wiem czy to było naiwne, czy taka pewność jest warunkiem związku.
Mąż nie jest już dla mnie jedynym mężczyzną poza konkurencją- tak było przez dwadzieścia kilka lat- teraz nie jest już na piedestale- Wie o tym.
Nie chcę z jego strony ofiary- nie mogłabym być z kimś zakochanym w innej, tu nie mam pewności co do charakteru relacji. On twierdzi, że nie jest i n ie był, ja mam wrażenie że się zauroczył, przeszło mu i teraz nie chce kończyć tej znajomości, bo to potwierdziłoby ze była inna niż przyjacielska. Ale może to moja naiwność.
Pytanie, czy nasze małżeństwo już na zawsze będzie skazone tym co się stało i lepiej dać sobie spokój
Stawianie ultimatum jest poniżej mojej godności a jego realizacja nic nie wartą ofiarą, bo wymuszoną.
Wsłuchuję się w siebie
I racja. Nikt nie jest prorokiem we własnym domu a szewc bez butów chodzi..
Fakt, opcje macie różne
Ale dobrze wiedzieć na czym się stoi zamiast żyć złudzeniami bądź nadziejami i podejmować decyzje w oparciu o nierealny obraz rzeczywistości. Wówczas może być nawet więcej opcji do wyboru. Można chociażby świadomie wybrać opcję "wygodną". Po co robić rewolucję w życiu wielu osób tylko dlatego, że nie ma miłości?
Zapewne byłoby miło dostać to, co uważamy, że nam się należy albo to, czego pragniemy, ale w życiu dostajemy tylko to, co sobie wynegocjujemy/wypracujemy.
119 2017-05-28 20:31:06 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-05-28 20:34:37)
Brzmi jak małzeństwo z rozsądku? Pewnie przez to zawieszenie... Nie sadzę, bym dała rade w takim związku żyć. Nigdy taki nie był wczesniej. Zimny i wykalkulowany. Nie o to chodzi. Jeżeli nie będzie i namiętności i bliskości nic z tego nie będzie. Przeszukuję pobojowisko i MUSZĘ mieć pewność.
Musimy mieć oboje.
No własnie negocjacje czy wypracowywanie czegoś w zwiazku wydawało mi się do tej pory obrzydliwe- czyli widziały gały co brały i masz mnie jaką widziałeś.. I vice versa- nie urabiałam go, nie wymagałam. I sama nie chciałam być urabiana. Moze to było naiwne- życie zweryfikowało.
Hm…,
Ela, ten szewc to tylko lekkie zwrócenie uwagi na prawdę ogólną, że sobie samemu trudno się radzi, wbrew pozorom inni mogą nadawać się do tego lepiej , czasem bliscy, czasem terapeuci, rzadko forumowicze
. Tutaj jedynie w rozpoznaniu tematu inny-forumowy pogląd może cokolwiek pomóc albo czyjeś spisane doświadczenie w przerobionym wcześniej i podobnym temacie i do tego przekazane w sensowny sposób.
Już nie będziesz miała pewności takiej jak poprzednio, nowa wiedza o partnerze wymaga nowego podejścia do nowego związku. To trudna decyzja budowania na nowo z partnerem, który zawodzi. Pamięć pozostanie.
Widziały gały – widzieć nie znaczy zobaczyć – związki należy wypracowywać i poddawać weryfikacji życia – oboje partnerzy powinni od siebie i od drugiego wymagać. Albo sterujesz albo dryfujesz. Oczywiste rzeczy – nie ma co się rozpisywać. Próbuj jeśli On chce.
Ja odnoszę wrażenie, że jesteś na początku drogi, że dopiero zaczynasz poznawać męża, jeśli nie boli to może dlatego, że aż tak silny mechanizm obronny zastosowałaś – czy świadomie ? Czy najpierw samą siebie rozpoznasz czy Jego ?
121 2017-05-29 09:46:39 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-05-29 09:47:11)
Odkryłaś moje obrzydzenie do sterowania. nie partnerem- bo tego chyba nigdy nie miałam z powodu przekonania nie rób drugiemu co tobie niemiłe, ale życiem. Puściłam stery bo życie kopnęło parę lat temu. kostnica dziecięcego szpitala i stoisz w prawdzie ile znaczysz.
Juz długo o tym nie myslałam..
Elu, napisałaś taki post, ze trudno się do niego odnieść bo nie ma nic mądrego do napisania po takich doświadczeniach.
W tych trudnych dla Ciebie chwilach, chciałam Ci tylko powiedzieć, że jesteś bardzo mądrą i rozsądną kobietą.
Zaufaj sobie i jeśli czujesz że nie powinnaś robić nic, to tak właśnie zrób. To twój wybór i masz do niego prawo..
Dbaj o siebie i pamiętaj, że w życiu są sytuacje, na które mamy wpływ i takie na które nie mamy..
123 2017-05-30 12:17:55 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-05-30 12:19:23)
Brzmi jak małzeństwo z rozsądku? Pewnie przez to zawieszenie... Nie sadzę, bym dała rade w takim związku żyć. Nigdy taki nie był wczesniej. Zimny i wykalkulowany. Nie o to chodzi. Jeżeli nie będzie i namiętności i bliskości nic z tego nie będzie. Przeszukuję pobojowisko i MUSZĘ mieć pewność.
Musimy mieć oboje.
No własnie negocjacje czy wypracowywanie czegoś w zwiazku wydawało mi się do tej pory obrzydliwe- czyli widziały gały co brały i masz mnie jaką widziałeś.. I vice versa- nie urabiałam go, nie wymagałam. I sama nie chciałam być urabiana. Moze to było naiwne- życie zweryfikowało.
Ela, nie chodzi o zimny i wykalkulowany związek, ale taki z wyboru opartego na realnej ocenie rzeczywistości zamiast wieszania się iskierek nadziei oraz zaprzeczania lub selektywnego wyboru elementów rzeczywistości pasujących do wyobrażenia.
I też nie chodzi o wypracowywanie czy wynegocjowywanie czegoś DLA SIEBIE w związku, ale formuły samego związku. Nie warto liczyć, że druga osoba domyśli się, czego oczekujemy po związku i czego w nim potrzebujemy, ale komunikować swoje potrzeby i oczekiwania. Druga osoba nie jest od tego, aby życie stało się pełniejsze i sensowniejsze oraz vice versa, ale towarzyszy on/ona w drodze przez życie.
Znam wspomniany przez ciebie, Ela rodzaj straty i ból, który jej towarzyszy. Na pewne rzeczy po prostu nie mamy wpływu, ale więcej możemy niż jest poza naszym zasięgiem.
Ela, myślenie w Twoim temacie przyczepiło się do rozkładu mojego dnia, kolega patrzy z niedowierzaniem gdy w pół przerywam potok decyzji i delikatnie sugeruje, że kawa potrzebna…
Po pierwsze mam obawy czy powinnam rozwijać Twój temat – czy Ci aby na zdrowie wychodzi pisanina tutaj, za nic nie chciałabym przedobrzyć jakąś pospieszną opinią – mam takie obawy i nie umiem wytłumaczyć skąd mi się to w Twoim temacie wzięło. Jakby co, powstrzymaj w porę.
Po drugie – przeczytałam całość od początku – odnoszę wrażenie jakby wiele nieprzerobionych tematów Twojego życia nagle zogniskowało się w jednym czasie albo jeden nieprzetrawiony wątek pociągał za sobą kolejny – rozwija się kłębuszek. Nie jestem pewna czy przypadkiem Twój problem nie przerasta możliwości tego forum.
Mi się wydaje, że należy sterować swoim życiem. Wbijano mi to do głowy od małego – ja inaczej nie umiem – i u mnie się sprawdza. Bynajmniej nie twierdzę, że to dobre dla każdego i jedyny model na pełne przeżywanie życia. Różnie ludzie mają, różne są etapy. Jeśli Twoje sprawy układały się dobrze gdy trzymałaś stery – to chyba należy do tego wrócić. Jeśli wymaga to tak ogromnej pracy jak się wydaje (może się mylę) czy nie powinnaś domagać się pomocy od bliskich ? czy sama dasz radę ?
Ela Twój mąż przeszedł terapię, stał się zimny i wyrachowany bo dowiedział się czego chce. A wydaje mi się że na pewno nie chce życia z Tobą.
Terapia wyciągnęła z niego to czego Ty nie widziałaś przez lata, to czego on sam chyba nie wiedział.
Tak to brzmi jak małżeństwo z rozsądku. Wydaje mi się tylko że to małżeństwo z rozsądku promujesz Ty, on bardziej z wygody i bezpieczeństwa.
Słowa które do Ciebie mówi o wolności, o kontroli(chociaż takiej na pewno nie ma) są przykładem jak terapia która padnie na podatny grunt( osoby słabej psychicznie, która uważa się za pokrzywdzona w związku) potrafi być opacznie zrozumiana.
Mam wrażenie, że sama wiesz do czego to zmierza( w innym wątku radziłaś co trzeba zrobić w takiej sytuacji) ale nie potrafisz zrobić kroku w przód wierząc że mąż się zmieni.
Random.. Kochana jesteś i empatyczna z Ciebie kobieta. Wiele dla mnie znaczy co tu piszecie, martwić się nie ma potrzeby- czuję że nad tym panuję- może nie wygląda.
Wczoraj wyraźnie uświadomiłam sobie swoje życiowe dryfowanie- po latach mocnego trzymania steru faktycznie odpuściłam- w różnych dziedzinach- długo by pisać dlaczego. Potrzebowałam tego, ale nie wiem czy trochę nie odleciałam. Jestem na tratwie którą trochę zniosło z facetem, któremu objawiłam się z innej strony niż mnie znał i chyba miał ochotę wyskoczyć i wpław popłynąć do brzegu..
Sterowanie było chyba bezpieczniejsze. Gdzieś trzeba znaleźć złoty środek.
Planet- terapia męża nie jest skończona, ale ja nie mogę być biernym obserwatorem, więc dopuszczam każdą możliwość rozwoju sytuacji..On ma swoje do przerobienia, ja swoje. Etap nastolatkowego buntu za nim, samo przyszło gdy ja odpusciłam parę miesięcy temu- zrobiłam to by nie zwariować i to było najmądrzejsze co zrobiłam..
Gdzieś w głowie tkwi konieczność przyjrzenia się sobie przez fachową siłę, musi to być ktoś dobry przed kim nic sie nie ukryje bo dobra jestem w te klocki
Figa z makiem, w te klocki to ja jestem dobra
Elu
Jeżeli możesz, napisz jak teraz wygląda Twoje małżeństwo.
Nie pisałam w swoim wątku, pisałam w wątku Piotra i innych.
Jak wygląda nasz związek?
Dobrze
Inaczej niż przed tą burzą- teraz sądzę że konieczną- chociaż nie polecam, bo to była operacja bez znieczulenia.
Operacja trwa nadal- ale już bez bólu. Układamy na nowo.
Nie jest ciężko i trudno- bo na nowej wspólnej drodze - nie ma winnego i wybaczającego- są 2 osoby które chcą być razem i na tym się skupiają.
Czy mąż zasłużył na drugą szansę po 22 latach bez wpadki? Pewnie tak- jeśli zasługi są za coś to 22 lata pewnie by wystarczyły. Ale gdybym nie poczuła tego że chcę być z nim razem i tworzyć lepszy związek- to nic by nie dało nawet gdyby był ideałem wcześniej- a nie był.
Czy ufam- tak.
mąż często dzwoni, mówi gdzie jest , informuje o swoich planach- nie wymagam tego, ale miło mi
Do niczego się nie zmuszałam- niczego nie zakładałam- po prostu od jakiegoś czasu czułam, że wykiełkowało coś nowego między nami i to było najważniejsze.
teraźniejszą sytuację poprzedziło tyle tygodni szczerych do bólu rozmów- wszystko zostało wykopane.
W naszym małżeństwie była niepotrzebna akceptacja różnych rzeczy, które nam nie pasowały w partnerze- zupełnie niepotrzebna rezygnacja z wymagań wobec siebie. Tkwiliśmy w miejscu. Mam wiele więcej w związku teraz, niż miałam przez ostatnie lata.
Cieszę się, gdy mąż wraca z pracy, gdy dzwoni. Jak kiedyś na początku.
Ale On nie jest już na piedestale.. i dobrze. Moje potrzeby nie są już na końcu, za potrzebami rodziny- dbam o siebie bardziej niż kiedyś- bo nikt nie docenia Matek Teresek..
Jestem z nim- Bo chcę- bo tak czuję.
Ale nie wierzę już w Świętego Mikołaja Zosiu- w jedyną przeznaczoną Miłość, co nic jej nie zniszczy.
Ale może to, że ktoś troszczy się, by przygotować te prezenty i wrzucić przez komin jest cenniejsze?
Nie wiem, jak by było, gdyby nie terapia męża...Pewnie łatwiej wsiąść na motor- i może nawet taniej;)
no i dobrze, że dobrze
POJMOWANIE
Czas poniewczasie bywa świadkiem
Mając na względzie dni dzisiejsze
Że pojmujemy nie przypadkiem
To co jest w życiu najważniejsze.
Bo chyba po to istniejemy
By ład wprowadzać w myśli zamęt
I rozwiązywać swe problemy
Nim zechcą się rozwiązać same.
I gdy nadchodzi katastrofa
To znaleźć trzeba sto powodów
By przed nadzieją się nie cofać
Tylko po szczęście gnać do przodu.
Znaleźć nie znaczy przestać szukać
Zanim nas życie snem nie zmorzy
Więc do Twych drzwi wciąż będę pukał
Z nadzieją, że mi je otworzysz.
Krzysztof Cezary Buszman