Witajcie,
Piszę z prośbą o radę, póki nie jest dla mnie za późno. Robi się to coraz bardziej uciążliwe. Od razu wpadliśmy sobie w oko. Papieros za papierosem, spotkanie za spotkaniem. Coraz więcej fizyczności, a rozmowy zaczynają przybierać bardziej erotyczny charakter. Mijają ponad trzy tygodnie. Ona pragnie mojej adoracji i dotyku, cały czas się śmieje i zaprasza mnie ze sobą wszędzie, chce abym poznał jej przyjaciół, a kiedy ją żegnam - widzę, że cierpi. Świetnie się bawimy w swoim towarzystwie, jesteśmy sobą zachwyceni. Uwielbiam ją. Na SMS typu "umieram bez Ciebie" odpowiada pytając o to kiedy mam czas żeby się nią widzieć, choć dobrze wiem, że chciałaby odpisać "ja też". Z trudem daję sobie z tym radę, coraz więcej o niej myślę. Chciałaby być ze mną - to widać, jednak jest z facetem od kilku lat. Nie układa im się, jest bardzo smutna kiedy szczątkowo odpowiada na moje pytania dotyczące ich relacji. Już na pierwszym spotkaniu chciałem ją pocałować, ale odsunęła mnie mówiąc, że jest zajęta. Mój mózg niemądrze wyparł się tego stwierdzenia, a jej propozycje na kolejne spotkania wygenerowały w moich myślach argument - "to jest tylko taki test, pewnie nie jest jeszcze gotowa". Aż do wczoraj.
Od tygodnia planujemy wspólny wyjazd w pobliskie góry. Widać jak brakuje jej emocji, jest bardziej nakręcona na to ode mnie. Rozmawialiśmy o noclegu, i dała mi jasno do zrozumienia, że faktycznie kogoś ma - kogoś, z kim jest cholernie nieszczęśliwa, ale nie chce go ranić. Pod tym względem nie mogę jej niczego zarzucić - nie daje mi siebie całować, odsuwa się gdy zbyt odważnie kładę swoją rękę na jej ciele. Z drugiej strony widzę, że tego pragnie. Po tym wszystkim powiedziałem jej wprost, że nie szukam koleżanek i kolegów. Spytałem jak długo jeszcze zamierza uszczęśliwiać kogoś swoim kosztem. Odpowiedź - "czekam na impuls". Pociągnąłem dalej, pytając czy wystarczającym impulsem by podjąć jakieś kroki będzie wspólna noc razem, za tydzień. Niesamowicie się zmieszała, unikając odpowiedzi. Z wyjazdu się nie wycofam, bo dałem słowo że jedziemy i zarezerwowałem co trzeba. Z pewnością też nie zrobię niczego wbrew jej woli i na nic nie będę namawiał. Jadę tam dla siebie, ona będzie tylko dodatkiem. Po tym weekendzie chcę wrócić do dawnego komfortu psychicznego, komfortu niezwykle cennego dla singla o półrocznym stażu, po 6-letnim związku, z fatalnym jego zakończeniem. Całą tę sytuację traktuję z pewnym dystansem, ale przychodzi mi to z coraz większym trudem. Pragnę jej obecności, głosu, zapachu, uśmiechu i ciała. Czuję to.
A) Spędzimy świetny dzień razem i grzecznie wrócimy do domu, jak koledzy - z wielkim niedosytem, lecz z zachowaną moralnością,
B) Wyłączymy wszelkie hamulce i pójdziemy razem do łóżka, zderzając się z rzeczywistością dnia następnego.
Zarówno opcja A), jak i B) będzie zakończona stwierdzeniem z mojej strony, że było cudownie, ale jeśli nie podejmie odpowiednich kroków, to totalnie ograniczamy kontakt.
Macie coś do dodania/naprostowania? Proszę o rady, mam niemały mętlik w głowie.