Poszukuję tu na tym forum... hmm... nie wiem czego.
Jakiegoś ukojenia. Nawet nie porad, nawet nie satysfakcji, nawet nie 'uszu do słuchania' czy 'oczu do czytania'.
I właśnie sobie uświadomiłam, czego mi tu brakuje.
Mianowicie Pięknej Historii o Miłości. Nieskalanej ludzkim błędem.
Mam taką. Komu potrzeba - może sobie przeczytać.
Na ukojenie...
Było to mniej więcej 14 lat temu. W czasach, kiedy wierzyła w to, że dla każdego istnieje tylko jedna specjalna osoba. W czasach, kiedy ponad zakochanie stawiała własny rozwój i rozwijała się zachłannie we wszystkich kierunkach. W czasach, kiedy była sobą, kiedy mówiła to co myśli, a jej myśl była ostra jak brzytwa, świeża. W czasach, kiedy odkrywała i tworzyła, w czasach, kiedy utrącała znajomości, którym nie dawała szans, w czasach bezpretensojnalności i zwycięstw. W czasach ogolonej na zapałkę głowy, studiów filozoficznych, długich, czarnych płaszczy, wielkich toreb pełnych architektonicznych planów na przyszłość.
Spotkali się z zaskoczenia. Pewnego dnia stanął na jednej z krętych dróg i wywrócił wszystko do góry nogami - i wyglądało to patetycznie, i wyglądało to trywialnie i banalnie. I pretensjonalny czarny płaszcz utracił na swojej mocy i posypały się architektoniczne plany na przyszłość i w jednej chwili wszystko straciło na znaczeniu. Nie była w stanie już nigdy więcej zrobić nic. W jednej chwili dzielili Tchnienie. A potem już go nie było. Podążył dalej jedną z tych krętych dróg na których się spotkali.
To najlepsza historia jaką znam, bo nigdy nie powiedzieli do siebie ani słowa. Więc powiedzieli sobie wszystkie najlepsze. Zawsze pamiętał o jej urodzinach, rocznicach. Zawsze, do końca interesował się tylko nią. Od początku do końca był dla niej najważniejszy. Podziwiała tylko jego. Och, nie wątpi w to, co wtedy czuli, nie wątpi, że byli w tej jednej chwili w tym samym miejscu. Nigdy się sobą nie znudzili i wciąż jest im siebie mało. Wciąż siebie pragną. Wciąż rozglądają się za sobą dookoła.
Najpiękniejsza historia o miłości...
Podoba się?