Witajcie! Mam dosyć nietypowy problem. Jestem właśnie poirytowana przez moją matkę, po raz kolejny. Mam świadomość tego, że nie powinnam dopuszczać do siebie energii, której nie chcę, ale czasami to jest silniejsze ode mnie.
Jej narzekanie na brak pieniędzy, na to, ile trzeba rachunków płacić, jaki to mój ojciec jest beznadziejny, że pomysł na biznes jest bez sensu, bo nie będzie przynosić dochodów, ogólnie wszystko jest w jej głowie do bani, a sama z siebie nie podejmuje żadnych działań w celu zarobienia pieniędzy (ma 46 lat). Rozumiem, że teraz przeżywa wewnątrz cięższy moment, bo znowu rozstała się z jej facetem, ale ile można? Rozumiem, gdyby to się zdarzyło po raz pierwszy, nawet po raz drugi czy trzeci, ale ta sytuacja miała miejsce już miliard razy, czekam na moment, w którym się w końcu ocknie i zobaczy, że to się nigdy nie zmieni, jeżeli ona o tym nie zadecyduje - typowy toksyczny związek.
Czuję się tym strasznie obciążona. Boli mnie to, że mój rodzic zachowuje się jak jakieś dziecko i nie czuję w nim takiego realnego wsparcia, poczucia, że jest silny, daje sobie radę w życiu i mogę na nim polegać. Ale tak nie jest, role się wręcz zamieniają i to ja występuję bardziej w roli rodzica, a nie jestem teraz na tyle silna i ogarnięta, żeby zachowywać się stosownie do tej sytuacji. Jest mi ciężko psychicznie po ostatnim rozstaniu, z tej dziwnej, aktualnej rzeczywistości ratują mnie tylko perspektywy mnie samej, które chcę osiągnąć i jestem w trakcie poczynania kroków w tym kierunku. Jednakże prawda jest taka, że wszystko wymaga czasu i owoce tej pracy będą obecne dopiero po jakimś czasie.
Jak ja mam pomóc mojej własnej matce w momencie, w którym sama nie jestem na tyle silna? Z drugiej strony wiem, że tak naprawdę tylko ona sama może sobie pomóc, ale jak słyszę te wszystkie słowa, które wygaduje, to naprawdę żyć się odechciewa z takim światopoglądem na życie.
Miłego dnia Wam życzę!