Witajcie - potrzebuję rady...
Zdradziłam swojego chłopaka. Nie, nie było zdrady fizycznej. Była rozmowa z kolegą, w której padły paskudne słowa, któremu wysłałam nagie zdjęcie... Dlaczego to zrobiłam? Nie ma co się tłumaczyć. Ale brakowało mi bliskości, wsparcia, miłości. Nie starał się o mnie tak, jak wcześniej, ze wszystkim byłam sama. Ta rozmowa z kumplem chyba była sygnałem...
Zostawiłam telefon w domu, jadąc do pracy. Znalazł, przeczytał. Wieczorem zerwał, chciał odejść. Ale został. Płakaliśmy, upiliśmy się, dostałam też w twarz... Tylu emocji nie przeżyłam nigdy.
Kiedy poznałam go w styczniu, wszystko potoczyło się bardzo szybko - po miesiącu mieszkaliśmy razem. A ja nie wiedziałam, czy go kocham. Chciałam odejść w marcu, ale był tak zakochany, tak oddany - nie mogłam.
Teraz wiem, że on oszalał na moim punkcie. Przed moją zdradą miał pierścionek, chciał się zaręczać. Sprzedał go, bo przeprowadzaliśmy się do innego miasta i potrzebowaliśmy pieniędzy. Nie wiedziałam o tym.
Nigdy wcześniej nie zdradziłam żadnego swojego partnera. NIGDY. To nie w moim stylu... Dlaczego zrobiłam to wtedy? Bo czegoś mi brakowało. Mówiłam mu o tym, ale chyba nie docierało. A może myślał, że wszystko jest ok? Może nie słuchał, kiedy mówiłam?
Wyprowadził się ode mnie, najpierw po to, by ratować związek - bo zdecydował się jednak zostać. Budowaliśmy, walczyliśmy. Dwa miesiące. Przyjeżdżał do mnie - nawet na kilka godzin, 120 km.
I kiedy myślałam, że już stanęliśmy na nogi - odszedł.
Powiedział, że jednak nie radzi sobie z tym, co się stało. Podał też kilka tak absurdalnych argumentów, o których nie chcę pisać. Zostańmy na tym, że mnie zostawił.
I co? Znów kontakt. Spotkanie zawsze, kiedy przyjeżdżałam do Wrocławia. Codziennie "dzień dobry" i "dobranoc", jak dawniej. Że tęskni. Że wszystko mu się przypomina. Znów przyjeżdżał - nie kochaliśmy się. Po prostu uczył się przy mnie do egzaminu po to, by rano wstać i jechać znów 150 km z powrotem.
Ostatnie spotkanie - parę dni temu. Kawa, moje łzy. I decyzja - chcę ograniczyć kontakt. A może i zerwać. Bo nie radzę sobie z tym, ze go widzę, a nie mogę mieć. Dystans?
Mam do niego duży żal. Ja się przyznałam, pracowałam nad tym, chciałam, by został, starałam się. Ale chciałam mu też przekazać, że część winy jest po jego stronie. Że mnie często traktował bez szacunku. Że przestał się starać. Że nie czułam wsparcia.
Ale on twierdzi, że nie ma sobie nic do zarzucenia.
Więc odsuwam się. Ale teraz wiem, że jednak chciałabym mieć go przy sobie... Choć codziennie się oszukuję - tęsknię za nim.
Powiedzcie - czy jest możliwość, że kiedyś znów będziemy razem....?