Hej wam
Czytałam tu ostatnio kilka wątków, a szczególnie zainteresowałam się tym, w którym to facet nie adoruje.
Pomyślałam sobie, że sytuacja nieco podobna do mojej, jednak po kolei...
W największym skrócie: poznaliśmy się przez Internet w 2012 roku, w połowie 2013 zaczęły się nasze spotkania i oficjalne bycie razem. Niestety dzieli nas 300+ km i wciąż mieszkamy osobno, z rodzicami. Początkowo z mojej strony było to zakochanie, powtarzałam mu, że go kocham, on mi, że on mnie też i ewidentnie do dnia dzisiejszego jest "za mną", jak to się mówi i teoretycznie mu zależy. Spotykamy się co kilka miesięcy na np. tydzień-dwa. Ja do niego jeżdżę lub on do mnie.
I teraz tak: gdy się nie spotykamy to na co dzień mnóstwo czasu spędzamy przy komputerze. Zazwyczaj grając w jakieś gry online (głównie on, ja od pewnego czasu znacznie mniej, podczas studiów robię inne - ważniejsze rzeczy przy komputerze) i cały ten czas rozmawiamy LUB piszemy na komunikatorze internetowym. Czasem porozmawiamy z kamerą na skype.
Dlatego też gdy mojemu chłopakowi nie idzie jakaś gra, przegrywa... to słyszę u niego agresję słowną wobec ludzi z którymi gra (mimo, że go nie słyszą to wyzywa ich i czasem życzy im śmierci) jak i wobec rodziny i najbliższych bo często gdy krzyczy i wydziera się (choć sam uważa, że "mówi normalnie") i ktoś wejdzie do pokoju zwrócić mu uwagę to wyzwie albo "wyprosi" wulgarnym słowem.
Mnie osobiście się to nie podoba - też gram w różne gry i oczywiście gdy przegram czuję pewien "niesmak?" ale nie wyobrażam sobie wrzeszczeć na tę grę a tym bardziej wyżywać się np. na mamie.
Do mnie się tak mało kiedy zachowuje, praktycznie w ogóle.
Piszę to ponieważ od dawna coś się zmieniło z mojej strony w stosunku do niego. Rok temu próbowałam z nim zerwać to nawrzeszczał na mnie przez telefon (zrobiłam to celowo przez Internet bo na żywo boję się jego reakcji skoro już taka była przez telefon), ostatecznie mieliśmy przerwę i po jego namowach zgodziłam się do niego wrócić i oczywiście obiecał, że się zmieni. Nie chodziło tylko o to, ale np. też o to, że nie chodziliśmy do kina (bo przecież w domu za darmo mogliśmy film obejrzeć), w pewnym sensie wypomniałam mu, że nigdy kwiatka od niego nie dostałam a miło by było i przecież jeden kwiatek nie kosztuje nie wiadomo ile.
Nie jest bogaty, nie musi być bo nie na tym mi zależy. Świetnie umie matematykę i sugerowałam mu, żeby udzielał korepetycji. Efekt? To ja ogłoszenie do Internetu zamieściłam i oczywiście pod pretekstem, że nikt nie dzwoni to do dziś nikomu ich nie daje - miały to być dodatkowe pieniądze. Nie chcę też mu tego wypominać, ale gry ma za co kupować. Gdy mnie pyta zastanawiając się czy kupić jakąś grę, to mu zawsze mówię kup bo nie chcę być zołzą i wypominać "na kino nie masz a na gry owszem". Z tym, że teraz gdy zasugeruję kino to chodzimy.
Mam wrażenie, że tkwię w tym na siłę. Oczywiście, że są i dobre momenty bo on potrafi mnie pocieszyć gdy mi źle i ma mega specyficzne poczucie humoru co też mnie urzekło ale zastanawiam się czy to wystarczy by zbudować rodzinę. Gdy się spotkamy to jemu do szczęścia wystarczę tylko ja obok i może siedzieć cały dzień obok mnie i milczeć. Czasem przejawia objawy osoby aspołecznej (np. jesteśmy w pociągu i denerwuje go tłok i ścisk co akurat dla mnie było zrozumiałe, gdyż było to jedyne takie połączenie w ciągu dnia i mnóstwo osób chciało jechać). Ja natomiast jestem osobą, którą ciągnie do ludzi. Trochę ironia wyszła bo ogólnie na co dzień siedzę w domu przed tym kompem ale idąc z psem na spacer zazwyczaj z jakimiś sąsiadami zagadam, zapytam co u kogo słychać, na uczelni staram się też z ludźmi w miarę socjalizować, natomiast on jakoś niespecjalnie "bo po co".
Ostatecznie mam myśli, by zakończyć ten związek nawet dla jego dobra, jednak już na starcie łapią mnie wyrzuty sumienia. Raz, że boję się (choć ostatnio już mniej), że sobie coś zrobi, lub że się kompletnie załamie. Ogólnie ZAWSZE gdy się rozstajemy to on płacze. Mówi, że już za mną tęskni. Natomiast ja takiego odruchu nie mam i owszem, że brakuje mi czasem bliskiej osoby, do której mogłabym się przytulić ale już przywykłam do tego, że jej nie ma. A on od dwóch lat zawsze przy rozstaniu płacze więc musi mu na mnie zależeć. Z tym, że w związku mam wrażenie, że mało to okazuje. Ode mnie zawsze wychodzą inicjatywy by gdzieś pojechać, zwiedzić itp.
Wiem, że pewnie zaangażował się za bardzo a z kolei mnie jest łatwiej bo to ja chcę zerwać. A nie chcę go już dłużej oszukiwać, jednak wiem, ze tak będzie lepiej dla nas obojga. Też nie ma jakiejś namiętności, potężnej chemii między nami. Mam bardzo dobrego znajomego, który z kolei ma przyjaciółkę i być może za niedługo zostaną parą. Nawzajem organizują sobie wspólne spędzanie czasu: rowery, kino, wycieczki, spacery, tv, koncerty itp. Z podziwem ich obserwuję, naprawdę. My to nawet wspólnie pogotować nie możemy bo mój chłopak nic nie lubi.
Nie wolno mi go zmieniać na siłę, to wiem. Widzę też, że gdyby chciał toby sam zaczął się bardziej w to angażować a nie tylko przyjeżdżając do mnie. Namawiałam go by poszedł do psychologa (z tym jedzeniem) i poszedł raz i zrezygnował a przecież jego jeszcze większym problemem jest nieumiejętność kontrolowania emocji, wg mnie.
Ktoś może zapytać czego ja właściwie chcę. Np. tego, żeby się też wizualnie starał, żeby mi się podobać. Bo był czas, że się z nim wstydziłam wyjść na miasto. Podarowałam mu koszule (bo zawsze chodzi głównie w dżinsach i koszulce), w których faktycznie super wyglądał i powiedziałam, żeby następnym razem w nich do mnie przyjechał bo wow! Oczywiście nie przyjechał w nich tylko standardowo. Ja co prawda miss Polski też nie jestem, nie chodzę modnie ubrana ale zawsze schludnie i w zależności od sytuacji. Początkowo też starałam się mieć zawsze paznokcie pomalowane i w ogóle by prezentować się jakoś ludzko. A dziś? Przyjeżdża do mnie i nie mam ochoty się dla niego "stroić" bo mu i tak to różnicy nie robi.
No i tak jak wspomniałam - uważam, że to wygasło jednak nie wiem jak to rozegrać by on jak najmniej na tym ucierpiał. W ogóle chodzę i myślę, czy to w porządku, że chcę od niego odejść. A może powinnam go namówić na terapię albo może za dużo wymagam, ja już sama nie wiem.
Jeszcze jedna rzecz, o której pomyślałam, to to, że w tym wyżej wspomnianym wątku występuje pan "za dobry". Sądzę, że jeśli ja mojego obecnego zranię (a jest zakochany we mnie strasznie i ja jestem jego pierwszą miłością) to później może się zamienić w takiego jeszcze bardziej zamkniętego i unikającego znajomości bliższych...
Pozdrawiam.