Witajcie.
W sumie nie wiem jak zacząć wątek, bo wydaje mi się tak głupi, że ciężki do opisania
Mój TŻ pochodzi ze wsi, na wakacje zjeżdża do domu. I w tym roku czuję, że ta wies nie jest dla niego obowiązkiem, a odskocznią. Sposobem unikania mnie.
Nigdy nie zadzwoni, nie napisze. Muszę się godzinami prosić o jakikolwiek kontakt, a i tak uzyskuję jedynie zlewcze odpowiedzi. Mieszkając podczas roku akademickiego w wielkim miescie, jest zupełnie innym człowiekiem. Dba o mnie na swój sposób, jestem dla niego ważna. Teraz potrafi się nie odzywać dzień lub dwa, bo skoro ja nie zabiegam, to czemu on ma... Ale ile można się poniżać, dziewczyny...
Teraz go nie poznaję. Ma na mnie kompletnie wywalone. Próbuje wytworzyć u mnie wizerunek swojej osoby jako niezbędnego we wsi. Wszystko przecież robi on, jest na tyle ważny, że przez dwa miesiące nawet nie wpadł na pomysł, żeby się spotkać. Przecież (mimo że przez 9-10 miesięcy w roku wszystkim zajmuje się ktos inny) on jest tam najważniejszy.
Sama nie pochodzę z wielkiego miasta, ale docelowo chcę w takim mieszkać. On również mówi, że dla mnie byłby w stanie... Ale czy aby na pewno? Skoro ktos nie potrafi wygospodarować dnia wolnego w przeciągu dwóch miesięcy, to nagle porzuci widły i ciągnik? Nie mam też samych znajomych z metropolii, są również osoby mieszkające na gospodarkach i każda sugeruje, że chłopak ewidentnie się wykręca. Tym bardziej, że to nie jest jego własnosc, może i rodzinna, ok, ale to nie jego obowiązek 24h na dobę 365 dni w roku.
Jak dziewczyny myslicie - czy powiedzenie, że człowiek ze wsi wyjdzie, a wies z człowieka nie jest nadal prawdziwe?
Może któras miała doswiadczenia w tej kwestii?
Pozdrawiam
PS. To nie jest tak, że dyskryminuję osoby niepochodzące z miast. Po prostu zdaje mi się, że dla niego to wszystko jest tylko i wyłącznie wymówką.