Wiem że temat jak miliony innych...
Rozstałam się z facetem którego nadal kocham. On twierdzi że mnie też. Zawsze w podobnych sytuacjach mówiłam kobietom, że na pewno chodzi o inną kobietę. I w tej sytuacji też tak sądzę, ale on zaprzecza. Rozmowa jest więc bez sensu, bo on się tylko denerwuje że mu zarzucam coś takiego. A ja przecież nie jestem głupia. Gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o inną osobę.
On niby nie chciał się oficjalnie rozstać, ale stwierdził że ma wątpliwości i mam mu dać czas, co było dla mnie kompletnym szokiem, bo jeszcze dwa tygodnie temu byłam dla niego najważniejszą kobietą i nie było znaków że coś się kroi. Potem nastąpił jakiś przełomowy dzień gdy akurat wyjechał i od wtedy wszystko zaczęło się psuć. Czuję że chodzi o inną, ale przecież nic nie wskóram wmawiając mu to, bo wciąż zaprzecza. Twierdzi że mnie kocha, ale musi mieć czas na przemyślenia. Myślę że może chciał trzymać mnie chwilę jako koło zapasowe, gdyby z nową nie wyszło. Dla mnie jego wątpliwości oznaczały koniec po prostu. Po co jakieś przerwy, po co jakiś czas? Ni z tego ni z owego. Powody które podał były strasznie ogólne i niezrozumiałe.
Zresztą po tym rozstaniu nie skontaktował się ze mną ani razu, to chyba mówi wszystko.
W każdym razie...
Przeczytałam od tego czasu (minęło dopiero parę dni) kilka poradników w stylu "Jak w 10 krokach przejść przez rozstanie", "Jak się rozstać i nie zwariować", słuchałam wyciszających nagrań / audiobooków z serii "Napraw złamane serce". Pomaga, naprawdę, pomaga wiele zrozumieć. Ale na kilka godzin, potem wszystko do mnie wraca. Wiem że to normalne, znam cały ten mechanizm. Wiem że przejdzie. Ja to wszystko wiem. Ale boli i tak... Muszę przez to przejść, a chciałabym żeby było po wszystkim... Nic mnie nie cieszy, a życie chwilowo straciło swój sens. Próbuję sobie przypomnieć jak żyło się zanim go poznałam, ale na razie jeszcze nie pamiętam. Każda minuta to katorga, wlecze się w nieskończoność. Wciąż sprawdzam telefon czy nie napisał. Boli mnie całe ciało, najchętniej wciąż bym spała. Rozstanie jest ponoć drugim najbardziej stresogennym czynnikiem w życiu człowieka.
Jest dla mnie osobistą porażką, że mnie odrzucił, choć było naprawdę wspaniale. Nie chciał mnie, czuję się przez to gorsza, niepełnowartościowa. Zastanawiam się co było ze mną nie tak. Wiem że nie powinnam tak myśleć, ale natrętne myśli uderzają mi do głowy. Nadal nie rozumiem powodów tego rozstania, ale poradniki radzą by nie szukać powodów na siłę, tylko zaakceptować że druga osoba chciała odejść.
Nie mam nawet z kim pogadać o tym, dlatego tu piszę. Niczego chyba nie oczekuję, ale może znajdą się na przykład osoby które właśnie przechodzą to co ja.
A, tylko nie doradzajcie żebym się do niego nie odzywała bo dla mnie to naprawdę oczywiste. Nie ma szans, żebym odezwała się pierwsza. Choć jestem na tym etapie że wydaje mi się, że gdyby on się odezwał i użył odpowiednich słów, przyjęłabym go z otwartymi ramionami. Wiem że to też minie.
Boli...