Od jakiegoś czasu wydaje mi się, że mam nerwicę, z przerwami. Pamiętam, że już w podstawówce miałam nerwowe odruchy, np. patrzyłam się gałkami bocznymi w bok, a tłumaczyłam się tym, że panicznie boję się robaków i ich szukam. Mój wujek i wychowawczyni rozmawiali na ten temat ze mną, aczkolwiek po czasie ustało. W 6 klasie podstawówki uzależniłam się od apapów, codziennie brałam jeden, inaczej głowa mnie bolała nie do zniesienia, byłam u lekarza z mamą, aczkolwiek jakąś samo przeszło po czasie.
Od podstawówki panicznie boję się śmierci, najbardziej mojego chorego dziadka. Boję się jak tylko dzwoni telefon i widzę, że to mam, że ma złe wieści. Często nie śpię w nocy i płaczę, bo boję się, że zostanę sama. Mam paranoje, że mój chłopak mnie zdradza, jak tylko spojrzy na inną dziewczynę. Boję się też czasem, otwartych przestrzeni, szukam wtedy jak najmniejszych pomieszczeń.
Czasami mam takie uczucie gdy gdzieś idę, że nie jestem w swoim ciele, że wszystko co widzę nie jest realne, że świat jest tak mały, że mogę go przejść na piechotę tu i teraz.
Jak mam dużo zajęć, jestem zmęczona, wykończona i nie mam czasu myśleć - zazwyczaj nerwica ustaje.
Często też chce mi się płakać, gdy ktoś tylko podniesie na mnie głos.
Boję się iść do psychologa, bo nawet nie wiem co miałabym mu powiedzieć. Poza tym boję się, że potrkatuje mnie jako kolejny nudny przypadek, jak smarkulę.
Mam 21 lat.