Cześć.
Jestem facetem, mam 27 lat, od dwóch lat jestem z dziewczyną razem i...
Na początku się poznaliśmy w internecie, okazało się że mieszkamy 3km od siebie.
Pisaliśmy ze sobą godzinami, nocami, było nam cudownie przesiadując na gg całe noce, pisaliśmy do siebie wszędzie.
Ola miała męża, i dwójkę kilku letnich dzieci, syna i córkę.
Nie "byli" od kilku lat już ze sobą, mieszkali razem jedynie tworząc sztucznie rodzinę dla dzieci, między nimi od lat nie było nic. Nie udało jej się małżeństwo w skrócie. Poznawaliśmy się, zaczęły się wspólne spacery, jeden albo dwa wyjazdy razem, dzieci mnie polubiły, dziś najbardziej jej córka. Ola postanowiła się rozwieść jak zaczęliśmy ze sobą chodzić.
Nie miała własnego samochodu, potrzebowała go do opieki dzieci, pracy, pożyczała od mamy, i od niego, z nim miała i ma piekło o wszystko. Postanowiłem z własnych oszczędności kupić nam auto, chciałem je dać Oli bo potrzebowała bardziej niż ja, w końcu się przełamała i zabrała auto do siebie, wymagając ode mnie zapewnienia że jak Ja lub moja matka (starsza kobieta z którą mieszkam w jednym domu), będzie potrzebować to mam natychmiast powiedzieć i mi odda. Teraz potrzebuję bo mieszkam z matką w starym domu, mam "ojca" który nie jest dla mnie ojcem a dlaczego to każdy się domyśli. Wszystko w tym starym domu praktycznie było robione za moje pieniądze, remonty itd. Chciałem teraz dla mamy zrobić w kuchni kuchnię na gaz z butli, zrobić płytki nad blat itd, potrzebowałem auta, zabrać mamę pokazać jej co jak wygląda w sklepie na wystawie, Ola nie chciała mi go pożyczyć, po tygodniu błagań proszenia się mojego, pojechała ze mną i kupiłem to co najpilniej potrzebowałem, dalej potrzebuję jeździć to zarzekła się że nie pożyczy mi nigdy już ... ale zmieniłem tylko temat ;/ anyway
Zakochaliśmy się szybko w sobie, choć bardzo rzadko mogliśmy się widywać, później prawie wcale przez problemy z Oli zdrowiem, badania wykazały guza przysadki mózgowej, w tym dniu mimo takiego wyniku był mój najcudowniejszy dzień w życiu, miałem z Olą bardzo długą chwilę bliskości w naszym samochodzie. Było leczenie farmakologiczne prywatnie za moje pieniądze i te które Ola zdołała pożyczać. Farmakologia nie zdziałała nic. Diagnoza zabieg usunięcia, Ola miała na to pieniądze - nie ważne skąd. Jednak zabieg nie poszedł jak miał pójść, potrzebny był natychmiast kolejny za duże pieniądze, poruszyłem niebo i ziemię tamtej niedzieli prosiłem każdego kogo mogłem o pieniądze, udało mi się zebrać całą sumę w ostatniej chwili. Drugi zabieg poszedł po myśli lekarzy, jednak okazało się że guzek ma charakter nowotworowy ;( Potem było coraz gorzej, kolejne kłopoty ze zdrowiem. W między czasie zmieniłem pracę, zarabiałem już 4/5/6 tys miesięcznie, wszystko zawsze szło na leczenie, badania zabiegi. Dla siebie nie wydawałem, i do dziś nie wydałem od dwóch lat na nic bo tylko jej leczenie i życie, zdrowie było najważniejsze dla mnie. Z czasem kolejne zabiegi, doszły do tego kredyty na mnie którymi jestem przerażony, nie potrafię żyć spokojnie wiedząc że mam kredyt-y, nie rozumiem ludzi z kredytami na 30 lat. Ola obiecała mi że będzie mieć pieniądze i pomoże mi ze spłatami, dostała od mamy mieszkanie i sprzedaje je, lecz nie udało się dotąd, przez problemy formalne. Pieniądze z innych źródeł które miały być też zawiodły. Ola potrzebowała kolejne zabiegi za duże pieniądze, co mogła to pożyczała, jak nie było wyjścia już a sytuacja tragiczna to brane były kolejne kredyty na mnie dla ratowania jej, nie mogłem jej nie pomóc. Dziś jest białaczka... Leczenie dalej kosztowne - prywatnie.
Zawsze oddawałem wszystko co mogłem żeby ją wyciągnąć z tego, pracowałem na 300% więcej godzin niż inni, każdą sobotę itd.
Od początku tego roku powoli odkładałem na przyszłe spłaty długów i kredytów. W kwietniu był ostatni kredyt na zabieg. Od paru miesięcy kłócimy się. Zaczęło się chyba od tego że wyrzucałem jej o kłamstwa których nienawidzę w związku tym bardziej. Mówiła co innego niż robiła, wracała ze szpitala i jedyne czego potrzebowałem wtedy i chciałem to zobaczyć się i przytulić chociaż na chwilę, mówiła że nie może, źle się czuje, nie da rady. Pewnego razu było tak samo, nie może bo dopiero wróciła ze szpitala, źle się czuje. Trudno było mi przykro, smutno, wyszedłem na rower, przypadkiem patrzę Ola spaceruje z dziećmi, koleżanką i szwagrem kawał od domu ;( pękło mi serce, napisałem sms co robi gdzie jest, napisała że jak gdzie może być jak nie w domu, miałem tyle złości w sobie i żalu, skumulowałem go na samochodzie, wpoiłem sobie że przez auto mnie okłamała, że baz auta by nie wyszła i nie było by tego. chciałem je zabrać, pozbyć się go jak najprędzej, ola wyszła do mnie tego wieczoru z córką pogadać, były łzy u wszystkich, zostawiłem auto w spokoju. Później wychodziły kolejne kłamstwa i oszustwa na jaw związane z autem, miałem już go tak dość że w myślach prasa robiła z niego kostkę złomu, że własnymi rękami go rozwalam na części, dalej auto zostało u Oli. Od tamtego okresu ona uważa że najważniejsze dla mnie są pieniądze a nie Ona, gdy dla mnie to absurd, kocham ją i chcę z nią i jej dziećmi resztę życia spędzić, mieć własne dzieci razem się zestarzeć ;(
Ostatnio dałem pieniądze na badania, leki i lekarza do domu. Poprosiłem żeby zapytała przy okazji jego wizyty czy może zajść w ciążę, i kiedy będzie mogła pomyśleć o dziecku. Napisała mi po lekarzu że nie może mieć teraz dzieci bo dziecko albo ona nie przeżyje na pewno, za kilka lat może. Było mi strasznie przykro i smutno, bardzo chcę i marzę o dziecku, córeczce najlepiej Zalałem się łzami, napisałem głupotę że nie będę tyle czekać, że chcę teraz, za pół roku zacząć się starać. Odpisała mi że mam sobie zrobić z kimś dziecko jak chcę szybciej teraz ;( mam z kim innym być. Pękło mi serce, nie wierzyłem że coś takiego może mi napisać. Byłem tak rozwalony... odpisałem jej, że jak mnie ma za takiego potwora, to niech mi odda wszystkie pieniądze jakie na leczenie jej wydałem (ponad 100 tys.), że jak mnie rzuca teraz po tym wszystkim co dla niej zrobiłem, to ma mi oddać wszystko. Był dzień albo dwa ciszy. Dużo łez ze mnie uleciało, wiem że z niej tak samo. Nie wytrzymałem i napisałem, do niej że nie myślę tak, że to w złości było napisane. Jak była jakaś kłótnia i że koniec z nami kiedyś... powiedziałem o pieniądzach jeden raz podobnie wcześniej;/ Zapewniałem ją całą niedzielę że kocham, ona na dziś dzień nie chce układać sobie życia z kimś kto daje i odbiera. Z obu stron były jak w każdym związku drobne konflikty, jak było to z jej strony mówiła ''idziemy do przodu albo wcale'', ''psa też kocha się z pchłami'' Jak z mojego powodu to mam wrażenie że trudniej to przechodziliśmy, nauczyłem się wiele wybaczać, swój ból gasić z czasem w sobie. Nie chcę jej stracić ani dzieci. Dziś napisałem, i odpisała że ją osaczam, że chce spokoju, czasu, ciszy, przemyśleć, chce trochę pożyć. Boję się że tym razem to się nie skończy dla nas dobrze. Jej słowa z kłótni bolą mnie, ale nie na tyle żeby się rozstać z tego powodu. Czy ja jestem takim potworem ;(?? co mam zrobić żeby jej nie stracić, jestem gotów zrobić wszystko dla niej.