Witam!
Czytałam forum od jakiegoś czasu,
z pozycji obserwatora, teraz czas się uaktywnić i opisać swój problem.
Jako nastolatka byłam źle nastawiona do mężczyzn.
Bałam się, że któryś z nich mnie skrzywdzi, oszuka, że zmarnuje mi życie.
Więc byłam nieufna i bardzo ostrożna.
Paradoksalnie chciałam założyć rodzinę i mieć dzieci.
Ale widziałam to tak, że na co dzień to ja jestem panią sytuacji,
są moje dzieci, a mąż gdzieś w tle, z dystansem.
Nie wiem do końca skąd mi się to wzięło,
ale marzyłam o tym żeby zamieszkać nad morzem i mieć męża marynarza.
No i się spełniło.
Jestem żoną marynarza.
Od początku byłam świadoma, jakie to będzie życie,
że on będzie wypływał na długie rejsy, że będę zdana sama na siebie.
Nie było go przy porodzie, nie było gdy byłam samotna, nie było go gdy były problemy z dziećmi
Ale ja nigdy nie narzekałam na swój los marynarzowej.
Na finanse też nie. On się starał mi rekompensować nieobecność.
Jak chociażby opłacał nianię do dzieci, żebym ja miała chwile dla siebie.
Na początku byłam obojętna na jego rejsy,
nie przeżywałam, rozumiałam to że on ma taką pracę.
Jednak z czasem, zamiast coraz lepiej, ja coraz gorzej przeżywam każdy rejs.
Kiedy dzieci były małe to wiadomo praca, dom dzieci, miałam mniej czasu,
a teraz dzieci nam wyrosły studiują, mają swoje życie.
Ja po pracy mam dużo czasu dla siebie, i na przemyślenia.
Moje refleksje: w naszym małżeństwie nie dzieje się najlepiej.
On uważa, że ja go nie kocham. Bzdura. Ale dałam mu powody żeby tak myślał.
Od samego początku zarządziłam intercyzę, rozdzielność majątkową,
Zawsze miałam jakieś oszczędności, sprawy w które on nie był wtajemniczony.
Nigdy nie ufałam mu na 100% zawsze miałam dystans.
Nasz odwieczny problem to moje podejście do seksu.
Kiedyś mógł dla mnie nie istnieć, chciałam tylko mieć dzieci,
i nawet sobie myślałam ,,a niech mnie zdradza na tym morzu, to nie będzie się chciał kochać''
Nigdy mu tego nie mówiłam oczywiście,
jak i tego, że przychodziły mi takie myśli czy aby jest zdrowy- wiecie o czym mówię
dlatego bardzo pilnowałam jego badań.
Oczywiście na jego powrót, generalnie sprzątałam sypialnie, kupowałam elegancką bieliznę, zakładałam najlepszą pościel. Ale czułam, że robię to bardziej dla niego niż dla siebie.
Podczas seksu byłam zestresowana, i trudno mi było to ukryć.
Nie wiem dlaczego przecież on mi nic złego nie robił,
wręcz przeciwnie był bardzo delikatny, czuły, wyrozumiały.
Niedawno podczas kłótni powiedział, że podczas seksu czuł się jakby mnie gwałcił,
albo zmuszał. Nie wiedziałam, że jego to tak boli.
Ja naprawdę lubię się z kochać, staram się ale pewnych mechanizmów nie przeskoczę. Jak chociażby drżenie rąk.
Drugi problem.
Ostatnio odeszła bliska mi osoba.
Zaczęłam się bardziej bać o męża.
Boję się o niego co on na tym statku robi,
czy jest bezpieczny, czy morze jest spokojne.
Jaką mam załogę, czy można im ufać.
Czytam wszystko co dotyczy marynarzy, książki informacje.
Potem zadaje mu mnóstwo pytań.
W tym takie głupie jak to możliwe że człowiek wypadł za burtę i czy on uważa,
i żeby mi obiecał, że nie będzie się zbliżał do burty.
Sprawdzam pogodę, i lokalizacje statku o ile to możliwe.
Śpię z jego koszulą albo zegarkiem.
Teraz niezwykle gorliwie szykuje każdy jego powrót,
wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
Zastanawiam się czy się zmienił (na lepsze czy na gorsze)
Kiedy mogę to po niego wychodzę, czekam aż wpłyną.
Ale mimo wszystko taki dystans między nami jest,
jakby to powiedzieć powroty i rozstania mamy opracowane książkowo.
On już zaczął podejrzewać że być może mam kogoś, ale naprawdę nie mam
nie miałam i nie zamierzam.
Nie wiem dlaczego nie umiem mu czasem okazać więcej uczucia, wypaść na luzie,
czuje się przy nim bezpiecznie, komfortowo a mimo wszystko wewnątrz jestem spięta.
On naprawdę zasługuje na więcej miłości, zaufania.
Nie wiem co ze ma nie tak, że nie potrafię mu tego dać