Muszę to napisać, bo mój mózg nie ogarnia i widzę sama, że fiksuję.
Skomplikowane, słabe i żenujące. Zaczęło się od czysto fizycznego układu. On bardzo przystojny, imprezowicz i kobieciarz, po rozstaniu po paroletnim związku. Ze sporą przeszłością w wykorzystywaniu swoich atutów - sam chyba nie zliczy ilości romansów, jednorazowych poimprezowych numerów, w tym różne niezbyt ciekawe historie, burdelem i pociągiem do dragów włącznie. Skłonność do kłamstw. Po tym rozstaniu wciągnął się w życie kawalera, czego częścią i ja się stałam. Dopóki z kimś był jeszcze trzymał fason - praca, weekendy z dziewczyną. Później, ostre chlanie, kluby, każdy pt i sobota, czasami i w tygodniu (własna firma na to pozwala). Sam myślę gdzieś się w tym pogubił, nie mogąc znaleźć swojego miejsca.
Ja...przeciętna. Na pewno mnie dowartościował, choć to miał być tylko układ, sama też nie szukałam niczego innego poza sexem.
Wciągła nas chemia i ogromne dopasowanie pod tym względem, do tego świetnie nam się rozmawiało. Popłynęłam. Różne fazy spotkań ze mną, od tęsknoty że pokonywaliśmy kilkadziesiąt km żeby tylko się przytulić, po godzinę raz na 1,5tyg (jego czy mój brak czasu, choć głównie jego).
Rok cholernie dziwny, ja z nieuregulowaną sytuacją mieszkaniową z ex, wspólnymi zobowiązaniami, oboje dużo pracy i wątpliwości. Szybko się zakochałam, on jak twierdził też. Choć po czasie wiem, że wielokrotnie myślał o powrocie do byłej - gdzie miał wszystko uporządkowane, mieszkanie, itp.
W międzyczasie, mówiąc wprost, zmieniłam swój wygląd. Zaczęłam bardziej dbać o siebie, staranniej dobierać strój, schudłam. Mimo to znam jego ideał kobiety - szczupłe blondyneczki z niebieskimi oczami, zawsze takie same. Wszystkie byłe dziewczyny takie były, sam stwierdził jak się pod tym względem wyzłośliwiałam "co mam zrobić że podobają mi się blondynki". Problem w tym, że ja jestem prawie przeciwieństwem jego typu :] brunetka, nie brzydka, ale normalna. Nigdy na brak zainteresowania nie narzekałam, może nawet i przeciwnie, ale sądzę że głównie mężczyźni doceniali mój charakter.
Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę chce mnie na coś więcej. Miałam ogromny problem z zaufaniem, co wynikało tylko z jego zachowania. Co chwilę próbowaliśmy zakończyć ten układ, ja fiksowałam, on fiksował, najdłuższy brak bliskości (a nie kontaktu) to 1,5mies. Oboje się wykańczaliśmy i było to strasznie toksyczne. Głównie ja się katowałam, do tej pory faceci nosili mnie na rękach a on był raczej oziębły i nie było po nim widać żeby mnie tak kochał jak mówi. Kochałam go jak wariatka, robiłam różne drobne rzeczy by mu to pokazać, w zasadzie latałam za nim jak głupia, dzwoniłam, pisałam. Potem uruchamiałam mózg, próbowałam to kończyć, tak w kółko.
W międzyczasie gdy go odrzucałam przewinęły sie jakies kontakty z innymi kobietami. Powtarzał że po to by zapchać dziurę po mnie. Raz była to kawa, pisanie do siebie, w jednym przypadku przy tej dłuższej przerwie regularne spotykanie się i sypiał z inną. Nie potrafiłam odpuścić i nie kontaktować się z nim. To było bardziej rozstanie przez rozsądek, sam mówi że myśli o mnie, ale musimy się uspokoić. Pamiętam że w dniu jego 30 urodzin przywiozłam mu do pracy prezent i wypasione śniadanie ze świeczkami, przytulił mnie, podziękował że jestem i widać po nim było że czuje... A jak sie okazało już się z inną spotykał. Nieraz pytałam czy już kogoś ma, że by mi to pomogło zapomnieć, nie przyznał się wtedy. Spotkaliśmy się po kilku tyg i niby jak ze mną usiadł, stwierdził że z nikim tak się nie czuje jak ze mną, itd, skupił się na mnie. Parę miesięcy kolejnego szarpania się. Nieraz siadaliśmy rozmawiając że jesteśmy durni, że to co robimy jest nienormalne i powinniśmy się więcej nie kontaktować, ale nie potrafiliśmy skończyć. Jak siedzieliśmy obok było cudownie, wsiadaliśmy do auta i pojawiały się wszystkie problemy świata, przeszłość, itp.
Weekendy mam ograniczone czasowo, dalej tydzień w tydzień chodzi z kumplami do klubów, tłumacząc że nie ma mnie obok i nie chce siedzieć sam.
W końcu pozamykałam swoje sprawy. Spięłam do kupy i chyba nabrałam odwagi żeby mu zaufać, przyznałam przed sobą że skoro tak się nie możemy od siebie uwolnić to może warto spróbować normalnie, popracować nad sobą i się postarać nie fiksować. Chcieliśmy zamieszkać razem.
Dał mi dostęp do Fb (w konkretnej sprawie, zmieniając w miedzyczasie hasło, mam wrażenie po to by wykasować ewentualne wiadomości od innych).
Okazało się, że wyszukuje różne dziewczyny na Fb.
To nie są byłe (to też, ale to jeszcze jestem w stanie zrozumieć - zwykła ciekawość).
To znajome znajomych, barmanki w klubach. 5-6 dziewczyn które go wyraźnie mocno interesują. Potrafi kilka razy dziennie wchodzić na ich profil. Tzn np przez kilka tyg na jedną, potem zmiana.
Oczywiście wszystkie takie same - słodkie blondyneczki.
Moje i tak nikłe poczucie własnej wartości już całkiem poszybowało na dno. Twierdzi że nic złego nie robi, nie podrywa ich, nie umawia się itd. Po prostu jest ładna laska to sobie ogląda.
Że kocha mnie, tylko mnie chce, jestem najlepsza, itp.
Ale to nie są laski z katalogów, pornosów, itp. To namacalne, realne dziewczyny którymi się jara i specjalnie kilka razy dziennie ogląda.
Czy to jest normalne???
Pomijając żenadę i nienormalność całej sytuacji, szarpania się itd.
Chcę tylko jego, kocham go jak wariatka. Ale to chore żebym się tak źle czuła, porównywała do jakiś dziewczyn, zapomniała całkiem że mam jakąś wartość.
Nie potrafię go skutecznie kopnąć w tyłek, żal mi że z kimś innym będzie, chcę go tak bardzo. Ale chcę być dla niego nr 1, tą najważniejszą i najpiękniejszą, a jak ma tak być jeśli offen napala się na co popadnie? Też lubie popatrzeć na ładne kobiety i nie mam z tym problemu. Ale nie interesują mnie żadni inni faceci.
To co on robi wydaje mi się chore i jest dowodem że nie wystarczam. Nie rozumiem czemu ze mna jest skoro nie przypominam ani trochę jednej z nich. W głowie mam że dlatego, że jestem naiwna i głupia, że może ze mną robić co chce, że zawsze go przyjmę, nie ograniczam, ma najlepszy sex, jest ktoś kto o niego dba.
Boszeee... jak to skończyć, chore chore i toksyczne!