Czy to moja wina? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 42 ]

Temat: Czy to moja wina?

Na wstępie przeproszę, bo to może być długa wypowiedź.. Zależy mi, by jak najlepiej opisać tą historię.
Poznaliśmy się 1,5 roku temu przez internet. Od pierwszej rozmowy dogadywaliśmy się jak starzy znajomi. Tą znajomość zaczęliśmy od `monologów` o swoim życiu. Kawa na ławę. Opowiedziałam mu, że w ostatnim związku byłam bita, miałam dzieciństwo bez uczuć i przeszłam terapię. On naopowiadał mi tyle, że prawie pękło mi serce na samą myśl, że tyle może spotkać jednego człowieka. 3 miesięczna córka, którą matka porzuciła w szpitalu, nowotwór wątroby, samobójstwo przyjaciółki, czarna przeszłość z burdelem w tle, kobieta, która uciekła sprzed ołtarza ze wszystkimi pieniędzmi, praca charytatywna w Somalii itd.. Uwierzyłam.(#kobietazakochanakobietaślepa).
Dzieliło nas 80 km. Spotykaliśmy się raz na jakiś czas. Przyjeżdżał zwykle na noc, którą spędzaliśmy w samochodzie, bzykając się jak nastolatki. Któregoś dnia, odkryłam profil na fb jego byłej. Matki jego córki. Było tam ich wspólne zdjęcie. Nie ruszyło go to. Nie pojawił się u mnie przez dwa tygodnie, tłumacząc się pracą. Wydzwaniałam, płakałam jak kretynka do słuchawki, że jak tak mógł, powinien walczyć itd.. Cała ja. Jak wielce rozżalona małolata. (Dopiero dziś to widzę…) Okazało się, że ma z nią kontakt, że tak na prawdę wyrzucił ją z domu i nie pozwolił zabrać dziecka. Przyjechał, powiedział `no i co z tego? Bałem się Tobie to powiedzieć, bo nie wiedziałem jak zareagujesz, bo chciałem Ci pokazać prawdziwego mnie.” I tak się zaczęło. Powoli, z czasem gdy zaczęło to rozkwitać, spędzaliśmy ze sobą każdą możliwie wolną chwilę, te kłamstwa zaczęły wychodzić. Nigdy jakoś zbytnio się nie tłumaczył.  Przepraszał, kupował kwiaty. Obiecywał, że postara się odbudować zaufanie, że zmieni się, że mnie kocha bla bla bla. Ja nigdy nie potrafiłam być na niego długo zła. Byłam, wspierałam w walce o córkę, którą w ostateczności przegrał. Z czasem, odległość zaczęła mocniej dokuczać. On zapracowany, nie odbierał telefonów, milknął, itd. Ja sama, zapracowana, bez znajomych (mieszkałam wtedy u rodziców) dostawałam chyba jakiegoś świra. Ciągle dzwoniłam, jak nie odbierał i mnie olewał, robiłam sceny. Byłam zazdrosna, wyobrażałam sobie, że on zaraz wróci do matki dziecka, a ja jestem taką seks pocieszycielką. Doszło do tego, że zamieszkaliśmy razem. Już w dniu, w którym się wprowadzałam (zrobiłam to w tajemnicy dzień wcześniej, gdy jego nie było w domu. Myślałam, że zrobię mu niespodziankę), wchodząc do domu zastałam totalną rozróbę. Butelki po alkoholu, resztki narkotyków, pety. On ani nie pije, ani nie pali, ani w zasadzie nie ma znajomych. Zadzwoniła do mnie jego mama, mówiąc `może nie chciał Ci mówić. To ten jego kolega przyjechał i pewnie się spotkali”. Wybaczyłam, ah no jakże inaczej.. Tak sobie mieszkaliśmy. Jego ciągle nie było, a ja sama siedziałam i sprzątałam. Przeprowadziliśmy się do innego mieszkania. Ciągle się kłóciliśmy. Nie pozwalał mi dotknąć swojego telefonu, wyglądało, jakby miał drugie życie. Na nic zdawały się próby rozmowy i wyjaśnienia, że jestem zwyczajnie zazdrosna, bo wiem, że potrafi nie być szczery. Kiedyś znalazłam na jego fb rozmowę z jakąś małoletnią, że gdyby tylko był starszy, to by ją zaprosił na kawę, bo jest śliczna itd.. Tłumaczenie, że chciał pokazać jej partnerowi, że ona jest łatwa. Pod koniec dnia było już ok.. Fakt, potrafię wypomnieć to do dzisiaj. Z czasem było tylko gorzej. Doszło do mojej rozmowy z tą dziewczyną oraz jego `uciekającą Panną Młodą`. Nic nie było tak, jak on przedstawiał. Ale cóż, ja nadal ślepo wierzyłam, byłam, kochałam i.. zadręczałam siebie myślami. Dziś jesteśmy w punkcie, w którym siedzimy naprzeciwko siebie, każdy wpatrzony w swojego laptopa. Któregoś wieczoru, kłótnia zaszła tak daleko, że doszło do przepychanek. Niechcący rzuciłam pilniczkiem do paznokci w jego telewizor. (powinnam wziąć jak najszybciej kredyt i kupić mu lepszy). Od razu postanowiłam coś z tym zrobić. Oczywiście usłyszałam, że albo idę się leczyć, albo mam się wyprowadzić i on nie chce mnie znać. Poszłam do psychiatry. Dostałam leki psychotropowe ponieważ cierpię na PTSD (zespół stresu pourazowego), wywołany przemocą. Kilka dni było dobrze. Pewnego dnia usłyszałam, że on nie chce ze mną mieszkać, że będzie lepiej jak zrobimy sobie przerwę i zamieszkamy osobno. W ostatniej chwili, gdy miałam już załatwione mieszkanie pękłam. Przytuliłam go, pocałowałam. On też pękł..`Przecież wiesz, że ja tak naprawdę nie chcę byś się wyprowadzała.. ale musisz się zmienić` Starałam się. Za każdym razem mieszkanie posprzątane na tip top, obiad na stole, buziaki, seks i co tylko chcesz. Ale on wracał do domu, wpatrzony w telefon, potrafił nie kąpać się  5 dni czy nawet nie podnosić skarpet z podłogi. Gdy próbowałam go zaczepić, krzyczał że zachowuje się jak gówniara i mam dać mu spokój bo on pracuje i jest zmęczony. Ja również pracuję ale najwidoczniej to się nie liczy. Pokłóciłam się z nim kilka dni temu, bo codziennie powtarzałam, że mi go brakuje. Że nie zwraca na mnie uwagi, że czuję się zbędna. Standardowa gadka: `Wymyślasz sobie, przesadzasz, wku*wia mnie gadanie takich głupot, miałaś się zmienić, a nic z tym nie robisz. Daj mi spokój i pomyśl czy normalnie myślisz.” Gdy ponownie powiedział, że nie chce ze mną mieszkać, przyznalam mu rację, że porozmawiamy i napiszemy wypowiedzenie mieszkania. Wróciłam do mieszkania i zobaczyłam…. Sprzątającego Pana X. Zapytałam, czy przekazał rachunki właścicielce i czy chce od razu dać jej wypowiedzenie. Poruszył ramionami i powiedział, że nie wie. Skrucha. Cokolwiek by się nie działo, on zawsze zmanipuluje moje myślenie, wpierając, że to moja wina. Kłamał, bo bał się, że będę zła. Dużo pracuje, bo ucieka z mieszkania, w którym ciągle tylko marudzę, nie mówi mi prawdy bo ja coś tam…. Nie jestem święta. Nikt nie jest. Ale coraz częściej zastanawiam się, kto tu ma rację. Czy rzeczywiście robię za mało, czy powinnam tak jak na początku, nie oczekiwać, tylko udawać, że wszystko jest ok. Czy rzeczywiście przesadzam, czy to jest chora zazdrość. Nie wiem…  Niby pisząc to, zdałam sobie sprawę, jak toksyczna jest to relacja. I w sumie, chyba wiem to od dawna… Swoje kłamstwa zawsze tłumaczył strachem. Bał się powiedzieć prawdę, bo na pewno bym tego nie zrozumiała i robiła mu wyrzuty.. Łudzę się. Albo zwyczajnie mam za miękkie serce. Nie raz gubił się w swoich kłamstwach, zapominał o nich albo ja, korzystając z okazji gdy byliśmy w towarzystwie, nie wprost, łapałam go na kłamstwach. Oczywiście wtedy jeszcze bardziej kręcił, denerwował się i w efekcie, słyszałam, że to moja wina bo dociekam, szukam i nie wierzę mu na słowo.
Czuję się odrzucona każdego dnia. Krytykowana. Że nie posprzątane, że obiad chu*owy, że nie ma obiadu, obiad jest ale on nie jest głodny. Że marudzę, że narzekam, że zachowuję się jak gówniara. Mam wrażenie, że co nie zrobię – będzie źle. A ja ciągle staram Się mu dogodzić. Nie wiem, czy robię to dla niego, czy już dla siebie, by udowodnić że jestem coś warta..

Jest tylko gorzej. Na porządku dziennym stały się wyzwiska typu `jesteś pojebana, spierdalaj bo mam Ciebie dosyć, jesteś chora psychicznie”.
Mimo wszystko jakoś ze sobą zylismy. Każdy sobie. Wydawało się że kulil ogon, przytulal się, robił kolację itd.. Spełnił moje marzenie - dostałam psa. Mimo to, byłam oschla. Jedyne co mnie bolało i o czym powtarzałam, były przeprosiny za ostatnie słowa. Za którymś razem usłyszałam, że on nie będzie mnie przepraszał, bo ja "królowa" tak sobie wymyśliłam. Mijamy się w mieszkaniu, telefonicznie kontaktujemy się w ważnych sprawach jak pies czy opłaty. Dzisiaj wydarzyło się coś.. Obudzilismy się, przytulił mnie i wstał. Laptop w kuchni, on załatwia przez telefon sprawy związane z pracą. Wstałam. Z ciekawości zajrzałam w laptopa, a tam jego wiadomość od razu jak wstał "cześć, jak się czujesz Gosiu?" do jego pracownicy, z  którą utrzymuje kontakty całymi dniami. Wpadłam w nerwy. Rzuciłam czymś tam, zaczęłam przeklinać pod nosem i się ubierać by wyjść na zewnątrz. Nie wiem jak to się stało, ale nagle on uderzył mnie w plecy i kopnął, próbując wyrzucić mnie z mieszkania. Zaczęła się przepychanka (jestem od niego wiele niższa, słabsza więc łatwo mną miatał po całym mieszkaniu). Uderzył mnie wielokrotnie w głowę, twarz, szarpal, popychal. Broniłam się drapaniem, kilka razy uderzylam go gdzieś po ciele. Wyzywal mnie od ku*wiszonow, że sobie coś "wpier*alam na głowę, jestem chora i przyje*ana". Doprowadził mnie do strasznych nerwów. Chyba każdy Nie byłby sobą w takiej sytuacji. W nerwach oblalam ścianę kawą. Wykrecil numer do swojej mamy mówiąc "zobacz jak twoja synowa jest poje*ana" obrazal mnie przy niej, wyzywal od najgorszych i wytykal koloryzując wszystko. Usłyszał "po co ci to było, pakuj się i wracaj bo to idiotka". Rozumiem, to matka, zawsze będzie po jego stronie.. Mam jedynie psa, którego on chce mi zabrać. Siłą mi go wyszarpał i zabrał na cały dzień. A ja - malowalam ścianę. Stałam na balkonie, próbując skoczyć..
Żadne moje starania, przeprosiny nie przynoszą efektów. Wręcz odwrotnie - mam. Wrażenie że moje słabości są wykorzystywane. W chwili gdy przyznaję mu rację i przepraszam, słyszę całą litanie moich błędów i oczekiwanie przeprosin. Nie pamiętam, kiedy on to zrobił..

Zastanawiam się czy to normalne, że tak wygląda już kolejny mój związek. Czy to moja wina? Zaczynam wierzyć w słowa "potrafisz tylko wszystko niszczyć i nic poza tym." piszę to i uświadamiam sobie ze brzmi i wygląda to jak totalna patologia.. Nie wiem co mam robić ze swoim życiem.. Szczerze mówiąc to mam myśli, których nikomu nie życzę..

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Czy to moja wina?

klasyka gatunku

3

Odp: Czy to moja wina?

Szukasz winnych,zamiast uciekać?

4

Odp: Czy to moja wina?

Smutno mi jak to czytam  On Cię bije i Ty z nim chcesz mieszkać, bo pewnie atrakcyjny 
Kobiety po przejsciach nie powinny się wiązać z takimi faceta
Mi ciężko się wyprowadzić z domu rodzinnego a Wy ciągle wynajem i nowy partner ,nowa laska ,no podziw

5

Odp: Czy to moja wina?
majkaszpilka napisał/a:

Szukasz winnych,zamiast uciekać?

Chciałabym móc zrozumieć, czy to moje czy jego postępowanie jest nieodpowiednie. Posiadam wiele wad, których jestem mniej lub bardziej świadoma..

Tak jak pisałam, pochodzę z rodziny, w których ani nie mówiło się o uczuciach, ani się ich nie okazywało..

6

Odp: Czy to moja wina?
Tęczowa pani napisał/a:

Smutno mi jak to czytam  On Cię bije i Ty z nim chcesz mieszkać, bo pewnie atrakcyjny 
Kobiety po przejsciach nie powinny się wiązać z takimi faceta
Mi ciężko się wyprowadzić z domu rodzinnego a Wy ciągle wynajem i nowy partner ,nowa laska ,no podziw

Ja również potrafię być agresywna, nerwowa (nie chcę się tłumaczyć ale są to efekty choroby). Jestem również po operacji tarczycy, przez co moje hormony dodają "żaru" do ognia.
Na początku był cudowny (omijając te kłamstwa) wspierał i dbał. Dopiero przy wspólnym mieszkaniu przyszło mi zauważyć że jest jaki jest..

Dlaczego ciężko się Tobie wyprowadzić? Co masz na myśli?

7

Odp: Czy to moja wina?
Evellyn napisał/a:
majkaszpilka napisał/a:

Szukasz winnych,zamiast uciekać?

Chciałabym móc zrozumieć, czy to moje czy jego postępowanie jest nieodpowiednie. Posiadam wiele wad, których jestem mniej lub bardziej świadoma..

Tak jak pisałam, pochodzę z rodziny, w których ani nie mówiło się o uczuciach, ani się ich nie okazywało..

Jeżeli oboje macie jakieś deficyty,to raczej na Forum skutecznych rad nie dostaniesz.Może powinniście udać się na terapię?A wady ma każdy,tylko nie każdy jest notorycznym kłamcą i nie każdy ucieka się do rękoczynów. Zresztą Ty już masz syndrom ofiary,a będzie coraz gorzej...samo się nie naprawi,a i "przeprosiny" będą tylko na chwilę.

8

Odp: Czy to moja wina?
majkaszpilka napisał/a:
Evellyn napisał/a:
majkaszpilka napisał/a:

Szukasz winnych,zamiast uciekać?

Chciałabym móc zrozumieć, czy to moje czy jego postępowanie jest nieodpowiednie. Posiadam wiele wad, których jestem mniej lub bardziej świadoma..

Tak jak pisałam, pochodzę z rodziny, w których ani nie mówiło się o uczuciach, ani się ich nie okazywało..

Jeżeli oboje macie jakieś deficyty,to raczej na Forum skutecznych rad nie dostaniesz.Może powinniście udać się na terapię?A wady ma każdy,tylko nie każdy jest notorycznym kłamcą i nie każdy ucieka się do rękoczynów. Zresztą Ty już masz syndrom ofiary,a będzie coraz gorzej...samo się nie naprawi,a i "przeprosiny" będą tylko na chwilę.

Co masz na myśli mówiąc "syndrom ofiary?". Próbowałam szukać informacji na ten temat ale  chyba nie do końca to rozumiem

9

Odp: Czy to moja wina?
Evellyn napisał/a:
majkaszpilka napisał/a:
Evellyn napisał/a:

Chciałabym móc zrozumieć, czy to moje czy jego postępowanie jest nieodpowiednie. Posiadam wiele wad, których jestem mniej lub bardziej świadoma..

Tak jak pisałam, pochodzę z rodziny, w których ani nie mówiło się o uczuciach, ani się ich nie okazywało..

Jeżeli oboje macie jakieś deficyty,to raczej na Forum skutecznych rad nie dostaniesz.Może powinniście udać się na terapię?A wady ma każdy,tylko nie każdy jest notorycznym kłamcą i nie każdy ucieka się do rękoczynów. Zresztą Ty już masz syndrom ofiary,a będzie coraz gorzej...samo się nie naprawi,a i "przeprosiny" będą tylko na chwilę.

Co masz na myśli mówiąc "syndrom ofiary?". Próbowałam szukać informacji na ten temat ale  chyba nie do końca to rozumiem

Poczytaj o Syndromie Sztokholmskim,bądź wejdź na pierwsza lepsza stronę Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie,albo Towarzystwa Psychologicznego.

10

Odp: Czy to moja wina?

Evellyn, nie mogłabym się tak przeprowadzać z miejsca w inne miejsce i jeszcze z dzieckiem bo Ty chyba nie masz dzieci?
To ,że nie miałas miłości w dzieciństwie nie znaczy że masz żyć bez tego uczucia ,miłości nie uczy się,ona sama przychodzi Nie będę Ci pisać jak się prawidłowo  sie postępuje w życiu, bo chyba doskonale wiesz ,ale pewnych rzeczy też nie można tolerować, a człowiek przecież całe życie się uczy

11

Odp: Czy to moja wina?
Tęczowa pani napisał/a:

Evellyn, nie mogłabym się tak przeprowadzać z miejsca w inne miejsce i jeszcze z dzieckiem bo Ty chyba nie masz dzieci?
To ,że nie miałas miłości w dzieciństwie nie znaczy że masz żyć bez tego uczucia ,miłości nie uczy się,ona sama przychodzi Nie będę Ci pisać jak się prawidłowo  sie postępuje w życiu, bo chyba doskonale wiesz ,ale pewnych rzeczy też nie można tolerować, a człowiek przecież całe życie się uczy

Nie, nie przeprowadzamy się z dzieckiem. Tak jak pisałam - przegrał walkę w sądzie. Prawa do opieki ma jego była. On jedynie może zabierać dziecko w wyznaczone dni. Najczęściej robią to jego rodzice, ponieważ on pracuje i nie ma nawet możliwości jechać po małą.. Która w sumie już płacze ma jego widok...

Myślę, że nie do końca wiedząc jak okazywać uczucia, po prostu czasami człowiek się gubi. Mój ojciec był bo był. W zasadzie nie rozmawiał ze mną. A matka.. Miała zawsze p coś pretensje, nigdy nie robiłam niczego wystarczająco i zawsze zarzucala mi kłamstwo. "Kocham Cię" usłyszałam od niej raz w życiu, po pijaku. Od ojca nigdy. Gdy w tym roku, na dzień ojca wysłałam mu wiadomość z krótkim "kocham Cie" odpisał "dzięki."
Owszem, miłości na pewno się uczy. Lecz co, gdy takie związki mają miejsce? Związki podobne do postawy moich rodziców? Człowiek zaczyna się zastanawiać, czy tak wygląda każdy związek, czy taka jest dorosłość..

12

Odp: Czy to moja wina?

Masz rację ,że życie rodzinne ma duży wpływ na nasze kontrakty i stosunki międzyludzkie .Nie świadczy to o tym jednak ,że mamy popełniac te same błędy co nasi rodzice ,bo wtedy kim będziemy?Ja miałam w sumie normalne dzieciństwo ,ale....nie do końca .....

13

Odp: Czy to moja wina?
Tęczowa pani napisał/a:

Masz rację ,że życie rodzinne ma duży wpływ na nasze kontrakty i stosunki międzyludzkie .Nie świadczy to o tym jednak ,że mamy popełniac te same błędy co nasi rodzice ,bo wtedy kim będziemy?Ja miałam w sumie normalne dzieciństwo ,ale....nie do końca .....

Zgadzam się, nie powinniśmy popełniac tych błędów co nasi rodzice. Niestety, tak już jest, że najczęściej powielamy ten schemat bo tylko taki znamy...

14

Odp: Czy to moja wina?

Bylas bita. W jednym związku i w drugim. Myślę, ze to nie przypadek. Powtarzasz pewien schemat.
Czy na terapii, którą przeszłaś, ten temat nie został dokładnie omówiony? Czy dowiedziałaś się wtedy czegoś istotnego o sobie, np. dlaczego taki schemat powielasz, co on Tobie daje? Czy rozumiesz ten mechanizm, jaki Tobą kieruje, że wiążesz sie z pewnym typem człowieka?
Myślę, że może jednak ta terapia nie była za dobra, może za krótko trwała na przykład...? Skoro Ty, zamiast samej czuć własną wartość, próbujesz szukać jej potwierdzenia w świecie zewnętrznym. Przez dogadzanie facetowi i próby zadowolenia go. Tak jakbyś oddała jemu kontrolę nad swoim życiem wewnętrznym.
A dobrze jest, kiedy człowiek nie potrzebuje takiego potwierdzenia z zewnątrz że jest wartościowy. Bo inaczej to zawsze będzie zależny od otoczenia, a przecież otoczenie bywa nieprzewidywalne - raz "pogłaska", to znów "kopnie" nasze ego. Jednak ludzie z silnym poczuciem własnej wartości, nawet mimo takich "kopów" i tak sobie radzą, bo sami wierzą we własną wartość. Wiadomo, nigdy nie jest to przyjemne jak ktoś nas nie akceptuje, obraża itp, jednak człowiek z mocnym poczuciem własnej wartości wie, że mimo tego, że ktoś tak go potraktował, to jest on i tak wartościową osobą. Dlatego też taka osoba umie sama siebie bronić, bo wie, że jej się należy dobre traktowanie.
U Ciebie tej świadomości nie widzę. Uzależniłaś się od faceta. Uzależniłaś własne samopoczucie od cudzego "widzimisię".
Tak się zdarza, bo nie każdy wynosi z domu pewne nawyki myślowe. Jeden od małego jest nauczony prawidłowych reakcji, inny nie. Więc to nie jest Twoja wina, że tak działasz. Mimo wszystko, nie zmienia to faktu, że to dla Ciebie nie jest dobre.
Skoro tej sztuki szanowania samej siebie nie wyniosłaś z domu, to trzeba by sie jej jakoś inaczej nauczyć. Bo chyba nie chcesz tak żyć całe swoje życie? Będąc pomiatana i obrażana?

15

Odp: Czy to moja wina?
Tirli napisał/a:

Bylas bita. W jednym związku i w drugim. Myślę, ze to nie przypadek. Powtarzasz pewien schemat.
Czy na terapii, którą przeszłaś, ten temat nie został dokładnie omówiony? Czy dowiedziałaś się wtedy czegoś istotnego o sobie, np. dlaczego taki schemat powielasz, co on Tobie daje? Czy rozumiesz ten mechanizm, jaki Tobą kieruje, że wiążesz sie z pewnym typem człowieka?
Myślę, że może jednak ta terapia nie była za dobra, może za krótko trwała na przykład...? Skoro Ty, zamiast samej czuć własną wartość, próbujesz szukać jej potwierdzenia w świecie zewnętrznym. Przez dogadzanie facetowi i próby zadowolenia go. Tak jakbyś oddała jemu kontrolę nad swoim życiem wewnętrznym.
A dobrze jest, kiedy człowiek nie potrzebuje takiego potwierdzenia z zewnątrz że jest wartościowy. Bo inaczej to zawsze będzie zależny od otoczenia, a przecież otoczenie bywa nieprzewidywalne - raz "pogłaska", to znów "kopnie" nasze ego. Jednak ludzie z silnym poczuciem własnej wartości, nawet mimo takich "kopów" i tak sobie radzą, bo sami wierzą we własną wartość. Wiadomo, nigdy nie jest to przyjemne jak ktoś nas nie akceptuje, obraża itp, jednak człowiek z mocnym poczuciem własnej wartości wie, że mimo tego, że ktoś tak go potraktował, to jest on i tak wartościową osobą. Dlatego też taka osoba umie sama siebie bronić, bo wie, że jej się należy dobre traktowanie.
U Ciebie tej świadomości nie widzę. Uzależniłaś się od faceta. Uzależniłaś własne samopoczucie od cudzego "widzimisię".
Tak się zdarza, bo nie każdy wynosi z domu pewne nawyki myślowe. Jeden od małego jest nauczony prawidłowych reakcji, inny nie. Więc to nie jest Twoja wina, że tak działasz. Mimo wszystko, nie zmienia to faktu, że to dla Ciebie nie jest dobre.
Skoro tej sztuki szanowania samej siebie nie wyniosłaś z domu, to trzeba by sie jej jakoś inaczej nauczyć. Bo chyba nie chcesz tak żyć całe swoje życie? Będąc pomiatana i obrażana?

Byłam bitą oraz potrafiłam uderzyć. Przyznaję się do tego. W pierwszym związku podnosilam ręce gdy musiałam nauczyć się bronić. Weszłam w kolejny związek, wg psychiatry już z zespołem stresu pourazowego. Gdy tylko zaczęłam zauważać u obecnego partnera cechy, które miał były, reagowalam nerwami. Strachem.
Na terapii, która trwała dwa lata, nauczyłam się, że reaguje tak podczas bezsilności. Gdy ktoś nie potrafi przyjąć do siebie mojego zdania, krytykuje mnie, sprawia, że czuję się gorsza. Zupełnie tak, jak mówiła to moja mama. A gdy ktoś powie "jesteś zupełnie taka jak ona" -  wpadam w szał..
Masz rację, nie jestem świadoma siebie. Mam niską samoocenę. Nie mam kontaktu z ludźmi (oprócz starszych ludzi w pracy), przestałam odwiedzać rodziców. Siedzę i biorę do siebie jego słowa. Straciłam wiarę w siebie i lepsze jutro.. Może się uzalam jak nastolatka.. Ale po prostu zaczynam wierzyć, że nie stworzę nigdy normalnego związku...

16

Odp: Czy to moja wina?

Zawsze trzeba wierzyć w Lepsze Jutro , a internet to tylko ...niewielki dodatek do życia... jakaś tam forma rozrywki

17

Odp: Czy to moja wina?
Tęczowa pani napisał/a:

Zawsze trzeba wierzyć w Lepsze Jutro , a internet to tylko ...niewielki dodatek do życia... jakaś tam forma rozrywki

Racja, oczywiście. Lecz w chwilach, gdy nie mogę spotkać się ze znajomymi, z rodzicami wolę się  nie widywać by nie widzieli moich siniakow, to internet, a w zasadzie ludzie w nim, są jedyną "podporą i nadzieją"...

18

Odp: Czy to moja wina?

" Gdy tylko zaczęłam zauważać u obecnego partnera cechy, które miał były, reagowalam nerwami. Strachem. "
- No i reagowałaś prawidłowo.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie posłuchałaś tych uczuć? Zwykle to jak człowiek (i nie tylko) czuje strach, to albo ucieka, albo reaguje agresją. To są dwie strategie ewolucyjne. Chociaż chyba walka to zwykle dopiero wtedy, gdy ucieczka niemożliwa.
A Ty miałaś przecież możliwośc ucieczki? Nie zostałaś siłą zmuszona być przy tym człowieku... Więc co zdecydowało, że zamiast słuchać własnych - słusznych i zdrowych - emocji, to właśnie, co zrobiłas? Udawałaś, że ich nie ma? Zbagatelizowałaś je? A może sobie jakoś "na rozum" przetłumaczyłaś, w stylu, że "na prawdę nie ma się czego bać, to tylko mi sie coś wydaje"?
Zadziwia mnie, że człowiek zamiast słuchać instynktu, zdrowej części siebie, to potrafi działać jak gdyby wbrew naturze.
No a teraz jak się czujesz? Też niedobrze... I co, słuchasz tych emocji? Wyciągasz z nich jakąś naukę dla siebie? Czy znowu wypierasz i bagatelizujesz?

W Twoich uczuciach niczego dziwnego nie widzę. Są jak najbardziej normalne.
Tylko problem jest, dlaczego Ty się nad nimi nie zastanawiasz. Że może te uczucia nie wzięły się znikąd...? Że coś one Tobie chcą powiedzieć. Na przykład strach mówi "uciekaj". Ale Ty nie słuchasz. Tylko brniesz w związek bez przyszłości.
Teraz też czujesz beznadzieję i smutek. Ale niewiele z tym robisz. Nie odwiedzasz znajomych, ani rodziców. A może by takie kontakty z ludźmi dały Tobie trochę tej radości, której Ci brakuje? Smutek też mówi nam coś. Że coś jest w naszym życiu źle. Coś by trzeba zmienić. Może sytuację, a może swoje podejście, swój stan świadomości, myślenie, a może nawet to wszystko razem?
Nie okazywano Tobie uczuć i teraz Ty lekceważysz własne. A one są ważne. Coś Tobie chcą powiedzieć. Twoje uczucia nie są wrogami, ale przyjaciółmi. Mówią Ci o tym, co dla Ciebie jest ważne. I prawdopodobnie są to wartości, których w swoim życiu na ten moment nie realizujesz.

19

Odp: Czy to moja wina?

Jakbym czytała o sobie... Na pewno słyszysz że robisz z siebie ofiarę,  jesteś niczym,  nikomu nie potrzebna i musisz sobie kogoś nowego znaleźć bo życie twoje jest bez sensu. Bo sama nic nie znaczysz. Ja słyszę to codziennie od ok 1,5 roku.

20

Odp: Czy to moja wina?

Napiszę tak.

On jest złym człowiekiem. Po prostu złym.

A Ty jesteś chora i potrzebujesz pomocy. Odejdź od niego i idź się leczyć, to może jeszcze się uratujesz. Daj sobie szansę na normalne życie.

21

Odp: Czy to moja wina?
Tirli napisał/a:

" Gdy tylko zaczęłam zauważać u obecnego partnera cechy, które miał były, reagowalam nerwami. Strachem. "
- No i reagowałaś prawidłowo.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie posłuchałaś tych uczuć? Zwykle to jak człowiek (i nie tylko) czuje strach, to albo ucieka, albo reaguje agresją. To są dwie strategie ewolucyjne. Chociaż chyba walka to zwykle dopiero wtedy, gdy ucieczka niemożliwa.
A Ty miałaś przecież możliwośc ucieczki? Nie zostałaś siłą zmuszona być przy tym człowieku... Więc co zdecydowało, że zamiast słuchać własnych - słusznych i zdrowych - emocji, to właśnie, co zrobiłas? Udawałaś, że ich nie ma? Zbagatelizowałaś je? A może sobie jakoś "na rozum" przetłumaczyłaś, w stylu, że "na prawdę nie ma się czego bać, to tylko mi sie coś wydaje"?
Zadziwia mnie, że człowiek zamiast słuchać instynktu, zdrowej części siebie, to potrafi działać jak gdyby wbrew naturze.
No a teraz jak się czujesz? Też niedobrze... I co, słuchasz tych emocji? Wyciągasz z nich jakąś naukę dla siebie? Czy znowu wypierasz i bagatelizujesz?

W Twoich uczuciach niczego dziwnego nie widzę. Są jak najbardziej normalne.
Tylko problem jest, dlaczego Ty się nad nimi nie zastanawiasz. Że może te uczucia nie wzięły się znikąd...? Że coś one Tobie chcą powiedzieć. Na przykład strach mówi "uciekaj". Ale Ty nie słuchasz. Tylko brniesz w związek bez przyszłości.
Teraz też czujesz beznadzieję i smutek. Ale niewiele z tym robisz. Nie odwiedzasz znajomych, ani rodziców. A może by takie kontakty z ludźmi dały Tobie trochę tej radości, której Ci brakuje? Smutek też mówi nam coś. Że coś jest w naszym życiu źle. Coś by trzeba zmienić. Może sytuację, a może swoje podejście, swój stan świadomości, myślenie, a może nawet to wszystko razem?
Nie okazywano Tobie uczuć i teraz Ty lekceważysz własne. A one są ważne. Coś Tobie chcą powiedzieć. Twoje uczucia nie są wrogami, ale przyjaciółmi. Mówią Ci o tym, co dla Ciebie jest ważne. I prawdopodobnie są to wartości, których w swoim życiu na ten moment nie realizujesz.

Przeczytałam to w pracy i że łzami w oczach musiałam odejść od biurka...
Boję się chyba odrzucenia. Boję się być sama. Tłumaczyłam to sobie w taki sposób, że każdy ma prawo popełnić błąd. Że na pewno przyjdzie dzień, kiedy on doceni te wszystkie szanse i wynagrodzi mi każdą lze.. Później już po prostu myślałam, że za daleko to zaszło, by się poddać. Pokochałam jego córkę jak własną. Wierzyłam i wierzyłam, że w końcu mnie doceni... I mimo, że już że sobą nie rozmawiamy, a tylko się klocimy i mówiimy o rozstaniu, ja nadal wierzę, że nagle coś do niego dotrze...
Boję się swoich uczuć. Boję się czuć...

22

Odp: Czy to moja wina?
Kiedyś kochana napisał/a:

Jakbym czytała o sobie... Na pewno słyszysz że robisz z siebie ofiarę,  jesteś niczym,  nikomu nie potrzebna i musisz sobie kogoś nowego znaleźć bo życie twoje jest bez sensu. Bo sama nic nie znaczysz. Ja słyszę to codziennie od ok 1,5 roku.

Współczuję.. Wiem co czujesz. Przykro mi.. Możemy podać dobie ręce.
Mimo wszystko, trzeba przyznać, że jesteśmy po prostu naiwne.... To się nie zmieni...

23

Odp: Czy to moja wina?
Cyngli napisał/a:

Napiszę tak.

On jest złym człowiekiem. Po prostu złym.

A Ty jesteś chora i potrzebujesz pomocy. Odejdź od niego i idź się leczyć, to może jeszcze się uratujesz. Daj sobie szansę na normalne życie.

Powtarzam to sobie. Chyba po to również napisałam ten post, by usłyszeć takie słowa.. By ktoś mnie poparł.
Boję się. Znam go na wylot. Jest złośliwy i podły. Potrafi zmanipulowac każdego. Wiem, że zrobi wszystko by mnie zniszczyć. Tak, jak chciał zniszczyć matkę swojego dziecka. Byłam świadkiem tej walki i wiem, że potrafi posunąć się do wszystkiego...

24

Odp: Czy to moja wina?

To się nie zmieni,  oczywiście, że nie. Jedyny sposób to ucieczka,  w tej sytuacji walczyć można już tylko o siebie. Ale trzeba być konsekwentnym.

25

Odp: Czy to moja wina?
Kiedyś kochana napisał/a:

To się nie zmieni,  oczywiście, że nie. Jedyny sposób to ucieczka,  w tej sytuacji walczyć można już tylko o siebie. Ale trzeba być konsekwentnym.

Wierzę, że dam radę. Umówiłam się na jutro by obejrzeć nowe lokum. Właściciele lubią psy wink

26

Odp: Czy to moja wina?

Jesteś teraz w bardzo trudnej sytuacji. Masz problem i musisz coś zadecydować, co dalej z tym swoim życiem zrobić. Normalne więc, że masz różne obawy i lęki.
To raczej każdy czlowiek się boi, kiedy jest na "życiowym zakręcie" i nie wie, co czeka go dalej.

Podejrzewam, że Ty najbardziej boisz się utraty bezpieczeństwa (nawet jeśli jest to bezpieczeństwo tylko i wyłącznie pozorne - istniejące w Twojej głowie tak na prawdę). Facet wydawał się chyba Tobie jakąś taką bezpieczną przystanią i tak to sobie mniej więcej od początku zakodowałaś: facet = bezpieczeństwo. Nawet jak z biegiem czasu wychodziło, że owa "przystań" wcale nie jest taka bezpieczna jak to się Tobie z początku wydawalo, a wręcz przeciwnie (ja bym ją porównała raczej do jakiejś zatoczki pełnej rekinów:-) No ale szkoda pięknych marzeń, więc klapki na oczy i jedziemy dalej.
Tylko, że w końcu, taka pogryziona z każdej strony przez te "rekinki", nie masz już siły dłużej pływać w owej "zatoczce". I okazuje się, że "bezpieczna przystań" - stworzona w Twojej głowie - nie wytrzymuje zderzenia z bolesną rzeczywistością.

Musisz sobie jednak uświadomić, że potrzeba bezpieczeństwa (mniejsza czy większa) jest zakodowana w każdym człowieku. Jedna z najważniejszych wartości, warunkowana biologicznie (uzasadniona potrzebą przetrwania). Nic więc dziwnego, że jest taka silna. I nic dziwnego również, że odpowiednio silny jest strach, kiedy wydaje się być ona zagrożona.
Problem jest tu jednak taki, że ta (z gruntu zdrowa) potrzeba nie jest zaspokajana przez Ciebie w zdrowy sposób.
Twoje uczucia mówią Ci o tym wyraźnie.
Powtórzę jeszcze raz. Sama potrzeba, jak i uczucia z niej wynikające, nie są problemem. Problemem jest niewłaściwa strategia zaspokojenia swojej potrzeby.
Myślę, ze Ty sama już raczej to widzisz - z tym człowiekiem nie zaspokoisz swojej potrzeby stworzenia bezpiecznego domu. Domu, w którym każdy czuje się dobrze, czuje się spokojnie, czuje się szanowany i akceptowany.
Ogółem jest tak, że złudzeniami brzucha nie napełnisz. I tak samo jest z potrzebami psychicznymi, nie tylko fizycznymi. Tutaj też mrzonkami na temat faceta nie zbudujesz czegoś realnego i nie zaspokoisz swoich potrzeb psychicznych (te są realne i potrzebują czegoś równie realnego). Możesz sobie wmawiać, że on się zmieni i pewnego dnia Cię doceni... tylko czy rzeczywiście taka jest prawda? I ile zamierzasz czekać o pustym brzuchu, w którym burczy coraz bardziej, na jakiś okruch z pańskiego stołu? W końcu, czekając tak, możesz paść z głodu pewnego dnia :-|

Pragnienie stworzenia domu, stworzenia kochającej się rodziny - jest to całkiem normalne, ludzkie pragnienie. Jednak nie każdy nauczył się w dzieciństwie, jak taka rodzina ma na prawdę wyglądać. Niektórzy z nas mają tylko jakiś mglisty obraz wyniesiony z filmów familijnych, czy podglądnięcia czasami jakiejś innej rodziny. Natomiast jest to tak mało konkretne wyobrażenie, że takie osoby w realnym życiu go nie są w stanie zrealizować, a zamiast tego wplątują się w trudne i raniące relacje, powtarzając nieświadomie model wyniesiony z domu rodzinnego (ten był w końcu konkretny i namacalny... czasem to wręcz namacalny aż do bólu:-).

Napisałaś też, że boisz się uczuć.
Boisz się ich prawdopodobnie dlatego, ze kierujesz się którymś z mitów na temat emocji (tak, są takie mity i niektóre bardzo rozpowszechnione w społeczeństwie:-) Może na przykład uważasz daną emocję za coś, co zupełnie nie ma sensu? Bierze się znikąd i nie wiadomo po co? Albo, że jeśli się danej emocji pozwoli trwać, to nigdy się ona nie skończy? A może masz wpojone przekonanie, że emocje to wstyd? Że nie powinno się ich okazywać, ani nawet czuć? Byłaś może jako dziecko karana lub ignorowana, kiedy okazywałaś jakieś emocje?
Tak tylko się zastanawiam, bo właśnie jestem pod wpływem pewnej lektury na ten temat... I mnie owa lektura dużo w głowie przejaśniła :-) Więc może i u Ciebie istnieje jakiś podobny schemat, sprawiający, że podchodzisz do własnych uczuć jak pies do jeża.
Ja powiem szczerze się też okropnie bałam... własnego strachu (jakkolwiek idiotycznie to brzmi:-) I chyba dalej się go jeszcze trochę boję, no ale czuję, że to już nie jest taki silny lęk, że niemal jakby wręcz panika. Przez który to lęk przed własnymi uczuciami unikałam rzeczywistości, uciekałam (ja w nałóg akurat). A tutaj bym też widziała coś jakby uciekanie przed trudnymi emocjami - tyle, że jest to ucieczka w nałogowy związek. Chociaż to akurat nie ważne w co sie ucieka, tylko ważny jest sam fakt takiego uciekania. Ważny dlatego, bo to uciekanie ma pewne negatywne konsekwencje. Mianowicie - im więcej się ucieka, tym emocje (tak, te od których próbujemy się odciąć!) stają się coraz silniejsze i coraz bardziej uporczywe. A na pewno coraz bardziej przerażające :-)
No, można sie w ten sposób wpędzić w niezłą nerwicę. Na przykład napędzić swój zwyczajny lęk do poziomu niemalże fobii...
Jaka to jednak ulga, kiedy człowiek może w końcu przestać uciekać. Bo to uciekanie samemu przed sobą jest cholernie męczące :-)

27

Odp: Czy to moja wina?

Tirli propsy.
Mega mądrze napisane. Gdzieś na netkobietach powinien być dział z tekstami mądrymi i przydatnymi niezależnie od problemu i Twój tekst powinien się w tym dziale znaleźć. Ja na przykład bardzo za niego dziękuję.

Evellyn, nic mądrzejszego nie dodam oprócz tego, że mam wrażenie, że niesamowicie silna z Ciebie kobieta i... no dasz radę. Nie ma opcji, że nie.

28

Odp: Czy to moja wina?

Tirli  - nie mam pytań. Dziękuję. Po prostu.

Muszę być silna. Widzę, że in już mieknie. Wysyła mi swoje zdjęcie na którym płacze, mimo że minutę wcześniej był że mną w jednym pomieszczeniu i nie odezwał się słowem. Powoli zaczynam brać do siebie wasze rady i podchodzić z dystansem. Dziękuję Wam za to! smile
Będę silna.

29

Odp: Czy to moja wina?

Evellyn, posłałam Ci na maila takie dwa linki do poczytania nt psychopatów. Bo to najprawdopodobniej ten przypadek, niestety.
Mam nadzieje, ze doszło :-)

30

Odp: Czy to moja wina?

Tirli a mi też mogłabyś wysłać?  Niestety znajduje się w takim samym dole jak koleżanka .  pozdrawiam

31

Odp: Czy to moja wina?

Juz posłałam :-)
A ogólem starczy w google wpisac "psychopata narcyz" i jest mnóstwo róznych materiałów na ten temat.
Warto wiedzieć z czym się ma do czynienia...

32

Odp: Czy to moja wina?

Tirli -  DZIĘKUJĘ!
Czytam z uwagą w pracy. smile
Az dziw bierze, że to jest tak proste do zrozumienia, a ja tyle czasu się łudziłam...

33

Odp: Czy to moja wina?

Evellyn, wiele kobiet przechodzi takie oświecenie wink

Najtrudniejsze w tym wszystkim to wytrwać w swoim postanowieniu. U mnie minęły już prawie dwa miesiące od rozstania i cały czas jeszcze odczuwam skutki uzależnienia od pewnych rzeczy, które fundował mi były partner.

34

Odp: Czy to moja wina?

Dziękuję kochana.  Jestem w trakcie czytania.  Trudno mi pojąć jak bardzo ślepa jestem.

35

Odp: Czy to moja wina?
_v_ napisał/a:

Evellyn, wiele kobiet przechodzi takie oświecenie wink

Najtrudniejsze w tym wszystkim to wytrwać w swoim postanowieniu. U mnie minęły już prawie dwa miesiące od rozstania i cały czas jeszcze odczuwam skutki uzależnienia od pewnych rzeczy, które fundował mi były partner.

Ja po trzech miesiącach ciągłych placzow wróciłam i to był błąd...  Musimy być silne inaczej zniszczymy swoje życie!

36

Odp: Czy to moja wina?

Słodki drań. Ej , kobitki wy miałyście jakieś wielokrotne orgazmy z nimi, czy jak? Bo chyba, sama miłość to za mało, żeby to znosić. Nie ogarniam?!!

37

Odp: Czy to moja wina?

ano... ja rok temu tez wrocilsm do psychola... po dwoch miesiacach...

obiecywal zmiany, nawet poszedl do psychologa i... i tak nic sie nie zmienilo

nie popelnie po raz drugi tego samego bledu, nie ma mowy

38

Odp: Czy to moja wina?
_v_ napisał/a:

ano... ja rok temu tez wrocilsm do psychola... po dwoch miesiacach...

obiecywal zmiany, nawet poszedl do psychologa i... i tak nic sie nie zmienilo

nie popelnie po raz drugi tego samego bledu, nie ma mowy

Prosty schemat.  Miesiąc, dwa jest cudownie   misiaczki pysiaczki,  przytulanki sranki,  kwiatki sratki i te wszystkie słodkości,  nawet w nadmiarze i nagle BUM. Książę zaczyna inaczej patrzeć,  nie chce już buziaczkow,  nie odzywa się w ciągu dnia.  Myślimy,  kurcze to chwilowe,  każdy ma prawo do gorszego dnia. Ale dni zamieniają się w tygodnie,  miesiące i myslimy sobie co ja głupia gęś zrobiłam, gdzie błąd popełniłam?  Pytamy co słychać?  Co się dzieje?  Bo przecież warto rozmawiać!  Jak jest z kim. A tutaj cisza. Książę zajęty sobą,  praca,  kolegami czymkolwiek tylko żeby unikać rozmów. Nie wspomnę o seksie,  bo jeśli jest w ogóle to tylko na jego zasadach i dla jego przyjemności.  Staramy się coraz bardziej,  chcemy zadowolić Pana,  no żeby choć raz spojrzał jak kiedyś..  Nic, kamień. I się zacielam bo dalej to już tylko dno...

39

Odp: Czy to moja wina?
Lucjusz69 napisał/a:

Słodki drań. Ej , kobitki wy miałyście jakieś wielokrotne orgazmy z nimi, czy jak? Bo chyba, sama miłość to za mało, żeby to znosić. Nie ogarniam?!!

W tym jest ogrom racji...

40

Odp: Czy to moja wina?

Dziewczyny, jeśli jeszcze tego nie zrobiłyście, to w wyszukiwarce tu na forum (na górze klik na Szukaj i pokaże sie pole do wpisywania) wpiszcie sobie: psychopaci. Z ciekawości wpisałam i w lekkim szoku jestem - 10 stron wyników dyskusji tutaj z samego forum! Pierwsze od góry tematy: "Psychopata. Porozmawiajmy o problemie", "Psychopaci są wśród nas!", "Jak ustrzec się przed kolejnym psychopatą", "Związek z psychopatą".
Na pewno znajdziecie tam dużo użytecznych rad od kobiet, które już mają te historie za sobą.

41

Odp: Czy to moja wina?
Tirli napisał/a:

Dziewczyny, jeśli jeszcze tego nie zrobiłyście, to w wyszukiwarce tu na forum (na górze klik na Szukaj i pokaże sie pole do wpisywania) wpiszcie sobie: psychopaci. Z ciekawości wpisałam i w lekkim szoku jestem - 10 stron wyników dyskusji tutaj z samego forum! Pierwsze od góry tematy: "Psychopata. Porozmawiajmy o problemie", "Psychopaci są wśród nas!", "Jak ustrzec się przed kolejnym psychopatą", "Związek z psychopatą".
Na pewno znajdziecie tam dużo użytecznych rad od kobiet, które już mają te historie za sobą.


A jeśli facet jest spokojny, pozornie ułożony, elokwentny itp, a kłamie, oszukuje, manipuluje, a potem że on nie wiedział, że on taki głupi, biedny, to z głupoty było, człowiek mu wybacza i za chwilę on znów oszukuje, to też psychopata? Czy koniecznie musi agresywny, wygadany, lubiący ekstremalne doznania? W sumie czyta się o narcyzie czy psychopacie, nawet można znaleźć punkty dotyczące nas samych, ale nie wiem czy takiego psychopatę musi dotyczyć cały opis?
Podobnie sam temat wydaje się bliski mojemu życiu, tylko, że ja pochodzę z dobrej kochającej się rodziny, mam wzorce, okazywano mi miłość,  ale jakoś cała reszta zachowań osoby która zalożyła temat do mnie też pasuje. Więc może nie chodzi o ten stres pourazowy tylko jednak o niskie poczucie wlasnej wartości.
Co śmieszne, ja mam tak, że jestem bardzo pewna siebie, gdy jestem singlem, a totalnie tracę tę pewność, gdy wchodzę w związek, moze nie na początku, ale z czasem. Dlatego, też zaczęlam sądzić, że ja się chyba do związków nie nadaję.

42

Odp: Czy to moja wina?

Tirli, caly internet jest tego pelen...
tez do niedawna nie sadzilam, ze tak ogromna jest skala tego zjawiska

ja zaczynalam szukac od "konflikty w związku" przez "toksyczny zwiazek", a skonczylam na psychopatach. i dopiero wtedy zrozumialam, ze psychopaci wykraczaja duzo dalej poza toksycznosc.

Posty [ 42 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024