Moja historia zaczeła się około rok temu, gdy zaczęłam swoją pierwszą poważną pracę. Co prawda nie były z tego duże pieniądze, bo nie był to cały etat, a premie mogłam dostawać po trzech miesiącach od zatrudnienia, to było zawsze coś. Dodatkowo umowa o pracę i inne benefity, jak się potem okazało, potrzebne ze względu na zdrowie.
Problem zaczął się w momencie, gdy po około pół roku moja mama stwierdziła, że dokładanie do tego interesu za bardzo jej się nie podoba (mieszkałam w innym mieście, które trochę kosztowało, nie mówiąc już o dojazdach do domu) i że powinnam zrezygnować z tej pracy i wrócić do rodzinnego miasta. Ja broniłam się rękoma i nogami, aby tego nie zrobić. Wytrzymałam miesiąc, potem złożyłam wypowiedzenie. I od tamtej pory zaczęła się męka w poszukiwaniu pracy. Wysyłałam cv, czekałam, dalej wysyłałam cv. I tak w kółko, aż w końcu pojawiła się propozycja wyjazdu na truskawki. Namawiana przez moją mamę zgodziłam się na wyjazd zaniedbując szukanie pracy. Potem okazało się, że nie potrzebnie, bo wyjazd nie doszedł do skutku, a ja straciłam ponad miesiąc.
Wściekła zaczęłam szukać pracy, dostałam kilka zaproszeń na rozmowy, ale potem nic z nich nie wychodziło. Było tak, że dziennie wysyłałam po 30-50 cv, zdarzało się, ze do tych samych pracodawców, odpowiadałam na ogłoszenia z branż innych niż moja. Cisza. Dopiero ostatnio pojawił się wysyp telefonów, zdarzało się, że w ciągu godziny miałam 2-3 telefony. Z których nic nie wynikało.
Aktualnie czekam na 2 odpowiedzi, a jutro mam jeszcze jedną rozmowę. W międzyczasie siedzę i ryczę, bo nie wierzę, że w końcu może być dobrze i że w końcu zrealizuję swoje cele i marzenia.