Cześć
Nie wiem jak zacząć. Jestem nowa i jestem kolejną młodą załamaną, z bólem serca, smutną i złą kobietą. Pomińmy może ten fakt, że dziewczyny koło dwudziestki to dopiero kobiety w cudzysłowie.
Bardzo nie wiem co mam zrobić ze swoją sytuacją w ogóle ze sobą. Zawsze uważałam że ingerencja osób trzecich we własne prywatne sprawy sercowe czy związkowe nie wróży niczego dobrego. Nigdy nie chciałam bowiem stwarzać większego bigosu. Ale! No właśnie.. Żadnego związku juz nie ma. Nie ma szczęścia, marzeń, przyszłości. Nie ma Go... Więc jestem tu by prosić o wsparcie, zrozumienie, może pomoc, jakieś mądre spostrzeżenia czy rady. Bo nic mi już przecież nie szkodzi...
Sprawa wygląda być może podobnie jak wiele innych. Ona i On, 3 lata związku, silna więź, wspolne życie, wspólne plany i pragnienia. I tu dobre się kończy. Zepsułam coś co miało trwać wiecznie, zraniłam kogoś kto zastępował mi cały świat.
Początek związku był idealny jak chyba każdy. Wszystko robiliśmy wspólnie, zawsze byliśmy razem, gdy coś szło nie tak jedna ze stron szła na kompromis. Wtedy jeszcze nie wiedziałam że bede Go kochać tak mocno. Nikogo wczesniej nie brałam w 100% na poważnie. Bo ileż ja mogłam mieć lat! On jednak to typ faceta, o którym marzy każda z nas (na pewno!). Od zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji, ciepła. Był dla mnie dobry... Czy to nie wystarcza? Dopiero niedawno to poczułam. Za późno. Kiedy juz pierwsze zauroczenie, zakochanie uspokoiło się przyszedł czas dorosłego, poważnego związku. M zaczął pracować, zaczęły się inne obowiązki, inne sprawy. Oddalaliśmy się od siebie. Czułam się zepchnięta na drugi plan, widzialam że już nie jest dobrze, nie poświęcamy sobie tyle czasu. Szczególnie On! - Nie, tak nie było. Spanikowałam, w mojej głowie zaczęły roić się różne wizje. Spanikowałam, bo bałam się straty a co najważniejsze bałam się że nie będe juz w centrum zainteresowania. Jestem chyba taką osobą, która lubi być uważana, lubi gdy ktoś zwraca na nią uwagę. Myślę że potrzebuje nawet pochłonąć całą czyjąś uwagę . (Tak, teraz wiem że to krzywdzi.) Chciałam być jak najbliżej Niego juz zawsze, chciałam czuć miłość na kazdym kroku. Chciałam móc obdarować Go całą swoją miłością. Jednak gdy zaczęło mi się wydawać, że On to wszystko odrzuca, zrobiło mi sie bardzo przykro... Wtedy zaczęłam robić złe rzeczy. Od tamtej chwili zamiast odnaleźć w Nim ten ideał zaczęłam zauważać same wady. Nie dbał juz o siebie, nie sprzątał, nie śpieszyl sie do mnie, nie prawił komplementów, nie wyglądał juz tak jak kiedyś. Zaczęły padać ciężkie i smutne słowa... Słowa nie przemyślane, z których wymowy nie zdawałam sobie sprawy. Do teraz...
Człowiek gdy się nudzi robi głupie i czasem złe rzeczy... M był cały czas w pracy, zajęty, zabiegany. Ja sama, smutna, zła. Bardzo potrzebowałam choć odrobinę uczucia. Odpowiedzi na moje pełne tęsknoty smsy były w kółko takie same : jestem zajęty, ok, zaraz wracam,jak tam? bede dopiero z 2h, ładnie, dobrze, odgrzej mi jedzenie...- krótkie, nic nie wnoszące, zwykłe zdania. I oklepane, suche kocham Cie które zawsze brzmiało tak samo Jak? Jak cześć. Myślę, że już każda z Was może domyśleć się , że zwątpiłam, pogubiłam się. Kochałam (kocham) Go ale chciałam też czuć się kochana. Różni ludzie różnie interpretują zdradę. Ja sama nie wiem... Wtedy zrobiłam coś równie okrutnego jak zdrada. I to się ciągnęło a my tak trwaliśmy. Było lepiej, bywało gorzej. Miałam juz dosyć siebie i tego całego "gorzej". Niedawno zaczęlismy porządkowac swoje życia, sprawy, chcieliśmy wyjść na prostą. Bynajmniej ja miałam nadzieję, że skończę to co było złe, naprawię nasz związek, wspólnie go naprawimy. Postanowiłam wyjechać zarobić trochę większą kasę. Chciałam w ten sposób uspokoić nas finansowo ale i też psychicznie, żeby napięcie i ciągła irytacja opadło. M bardzo nie chciał żebym jechała, nie chcial bo bał się ze nie wróce, że Go zostawię. Ale wiedział też że w kwestii finansowej jest nam to potrzebne. Zapewniłam Go gdy wróce wszystko zmieni się juz tylko na lepsze. Myślałam że ten wyjazd bedzie dla nas olbrzymią próbą, którą oczywiście przetrwamy i później to juz tylko z górki. Mieliśmy codziennie rozmawiać, pisać, Skype. Gdy wyjechałam było może kilkanascie wiadomości, cisza. Zrobiło mi się znów smutno. Byłam (jestem) tu sama. Potrzebowałam Jego słów, Jego otuchy.
Znowu padły ciężkie słowa. Cisza. Odezwał się po kilku dniach. Ale nie ten sam. Znał prawdę. To koniec...
Nienawidzę siebie.
Niszczyłam Go przez ten cały czas, nie zdając sobie nawet sprawy. Nic nie mówił, milczał. Do teraz... Z dnia na dzień skończyła się bajka, która miała trwać wieczność. Zraniłam kogoś kto zastępował mi cały świat. Nie mam gdzie podziać swoich myśli, nie wiem jak mam postępować.
Czy powinnam walczyć o coś co zniszczyłam w tak bezczelny sposób? Czy powinnam przestać Go już dręczyć? Czy powinnam sobie wybaczyć?
Retoryczność tych pytań aż prosi się o rozszarpanie.
P.S. kocham Go nieśmiertelnie..