Nie wiem po co tutaj piszę, ale czuję, że muszę. Nie radzę sobie ze swoim życiem, czuje taką cholerną bezsilność i wewnętrzny psychiczny ból. Mam myśli samobójcze i w sumie nieudaną próbę i wiem, że gdyby się coś złego wydarzyło to ja ze swoją słabą psychiką bym nie wytrzymała i zrobiłabym to poraz kolejny, ale z pozytywnym dla mnie finałem. Żyję bo muszę, ale czuje, że nie mam dla kogo chociaż za rok wychodzę za mąż a sama nie wiem czy tego chcę i czy dam sobie radę bo ja nie jestem dobrym partnerem do życia. Jestem bardzo nerwowa, zazdrosna i cholernie wrażliwa.
Wiem, że to wszystko mam z dzieciństwa bo mam ojca alkoholika. Do teraz boję się przebywać w domu jak ojciec jest dobrze wstawiony. Całe życie w ciągłym strachu, stresie i zastanawianiu się jaki dziś ojciec wróci do domu. Od mamy takie miałam wsparcie, że mówiła tylko "nie przejmuj się pijakiem". A to, że ciągle słyszałam, że jestem najgorsza to nic chociaż teraz odbiło się to na mojej samoocenie, którą mam bardzo niską. Ktoś coś zażartuje w moim kierunku to zaraz się wkurzam i kłócę. A nawet jak żart nie jest do mnie to ja i tak go odbieram dosłownie. Mam też zapędy do agresji bo od małego mi powtarzano, żeby sobie nie "dawać".
Szukam pracy i w sumie bezskutecznie bo albo mnie nie chcą albo nigdzie nie potrzebują.
Czuję się uzależniona psychicznie od faceta bo nawet nie chce go puścić za granicę bo czuję, że nie dam rady bez niego. Wiem, że kocham za bardzo.
Pewnie napiszecie, żebym poszła na terapię. Zapisałam się kilka msc temu i w sumie za dwa tygodnie idę na wizytę do psychiatry. Chodził ktoś do psychiatry? jest wogóle sens tam chodzić? bo słyszałam, że psychiatrzy są tylko od leków a nie od terapii.
Ma ktoś podobne problemy? chciałabym wkońcu zacząć normalnie żyć i się cieszyć wszystkim. Nawet spełnione marzenia mnie nie cieszą.
Gdy jestem w takim stanie, że nie wiem co ze sobą zrobić to biorę coś na upokojenie. Teraz też wziełam chociaż wiem, że to nie jest wyjście, ale chce chociaż odrobinę normalnie funkcjonować. A tabletki mi dają taką ulgę i uczucie jakby mi coś z serca spadło. To tak cholernie boli.
Moim zdaniem psychiatra to jest taki jakby pierwszy etap ratunku. Powinno ułatwić Ci to trochę życie i umożliwić etap 2. A ten widzę już u psychologa. Bo problemy trzeba niestety rozwiązywać, a nie zamiatać pod dywan. A leki pewnie pomogą, ale to trochę jak z alkoholem czy paleniem. Pomaga, poprawia nastrój - póki działa substancja. Ale jak przestanie działac, to jest znów to samo, co było. A psychoterapia działa dogłębniej - pomaga sobie lepiej radzić, nawet jak leki by przestały działać. To już jednak wyższa jazda i nie jest to tak proste, łatwe i przyjemne, jak łyknąc pigułę (swoją drogą mają dużo skutków ubocznych, wiec i tutaj wcale nie ma róży bez koców, ani nie jest to takie idealne). Ale choć niełatwa, to psychoterapia daje efekt zdecydowanie bardziej trwały.
Ja uważam, że zawsze jednak lepiej iśc do źródła problemów, niż tylko maskować skutki. Na takich działaniach niestety oparta jest duza gałąź medycyny - na prawdę nie lecząca chorób, ale maskująca ich objawy. Więc ja osobiście bardziej jednak polecam ciężką pracę, jaką jest psychoterapia, niż łatwiejsze rozwiązanie, jakim jest samo branie leków.
A największe szanse na poprawę to są wtedy, jak połączy sie leki z psychoterapią. Tak na początek, na jakiś tam czas. A potem jak człowiek silniejszy psychicznie (dzięki psychoterapii), to powinno zapotrzebowanie na leki spadać. Ja nie jestem za braniem chemii do końca życia, bez wyraźnej konieczności. Wiadomo, są choroby typu schizofrenia, gdzie leki trzeba juz do końca życia przyjmować i nie ma rady. Ale przy depresji to chyba nie jest tak znowu wiele takich przypadków, zeby to było konieczne (ale nie jestem specjalistą w żadnej z tych dziedzin, wiec ja tu mówie tylko swoje zdanie i na podstawie własnych obserwacji tylko!). U ciebie to wydaje mi się jest depresja z powodu trudnych sytuacji życiowych, braku stabilności w dzieciństwie, a nie depresja endogenna, bo sie tam jakieś hormony rozregulowały. Więc ja bym na Twoim miejscu na tego psychiatrę za bardzo nie stawiała, bardziej na pomoc psychologiczną. Psychiatra da leki i to na jakiś czas ułatwi Ci start ku lepszemu samopoczuciu, ale to pamietaj tylko start, a nie już meta.
To nie jest tak, że ja idę do psychiatry po leki bo leki mi rodzinny przepisuje i czuje się lepiej, ale ograniczam branie leków do minimum, ale są takie chwile, że się rozsypuje a wtedy muszę coś wziąć bo to tak cholernie boli. Takie uczucie jakby mi się całe życie zawaliło w jedną chwilę. Nic mnie nie cieszy. Nie wiem co jest grane bo zazwyczaj tak miałam jak coś się działo a teraz jest wszystko ok a ja jestem psychicznym wrakiem.
Na psychoterapię chcę iść, ale słyszałam, że do psychologa czy psychoterapeuty trzeba mieć skierowanie od psychiatry.
Twierdzisz, że mam depresję? wiem, że nie ani Ty ani ja nie jesteśmy specjalistami, ale zastanawiałam się nad tym. Tyle, że ja potrafię się śmiać i mam takie chwile w których z pozoru wyglądam na szczęśliwą osobę. A depresja to już poważniejszy stan i sama nie wiem co mi dolega. Wiem, że mój stan jest spowodowany dzieciństwem i trudnymi przeżyciami dlatego uwzględniłam to w poście.
4 2016-06-09 14:15:38 Ostatnio edytowany przez Amethis (2016-06-09 14:17:59)
Nie wiem po co tutaj piszę, ale czuję, że muszę. Nie radzę sobie ze swoim życiem, czuje taką cholerną bezsilność i wewnętrzny psychiczny ból. Mam myśli samobójcze i w sumie nieudaną próbę i wiem, że gdyby się coś złego wydarzyło to ja ze swoją słabą psychiką bym nie wytrzymała i zrobiłabym to poraz kolejny, ale z pozytywnym dla mnie finałem. Żyję bo muszę, ale czuje, że nie mam dla kogo chociaż za rok wychodzę za mąż a sama nie wiem czy tego chcę i czy dam sobie radę bo ja nie jestem dobrym partnerem do życia. Jestem bardzo nerwowa, zazdrosna i cholernie wrażliwa.
Wiem, że to wszystko mam z dzieciństwa bo mam ojca alkoholika. Do teraz boję się przebywać w domu jak ojciec jest dobrze wstawiony. Całe życie w ciągłym strachu, stresie i zastanawianiu się jaki dziś ojciec wróci do domu. Od mamy takie miałam wsparcie, że mówiła tylko "nie przejmuj się pijakiem". A to, że ciągle słyszałam, że jestem najgorsza to nic chociaż teraz odbiło się to na mojej samoocenie, którą mam bardzo niską. Ktoś coś zażartuje w moim kierunku to zaraz się wkurzam i kłócę. A nawet jak żart nie jest do mnie to ja i tak go odbieram dosłownie. Mam też zapędy do agresji bo od małego mi powtarzano, żeby sobie nie "dawać".
Szukam pracy i w sumie bezskutecznie bo albo mnie nie chcą albo nigdzie nie potrzebują.
Czuję się uzależniona psychicznie od faceta bo nawet nie chce go puścić za granicę bo czuję, że nie dam rady bez niego. Wiem, że kocham za bardzo.
Pewnie napiszecie, żebym poszła na terapię. Zapisałam się kilka msc temu i w sumie za dwa tygodnie idę na wizytę do psychiatry. Chodził ktoś do psychiatry? jest wogóle sens tam chodzić? bo słyszałam, że psychiatrzy są tylko od leków a nie od terapii.
Ma ktoś podobne problemy? chciałabym wkońcu zacząć normalnie żyć i się cieszyć wszystkim. Nawet spełnione marzenia mnie nie cieszą.
Gdy jestem w takim stanie, że nie wiem co ze sobą zrobić to biorę coś na upokojenie. Teraz też wziełam chociaż wiem, że to nie jest wyjście, ale chce chociaż odrobinę normalnie funkcjonować. A tabletki mi dają taką ulgę i uczucie jakby mi coś z serca spadło. To tak cholernie boli.
z czym sobie nie dajesz, konkretnie rady??
czego się tak obawiasz??
co się kryje pod hasłem "normalnie żyć i cieszyć się wszystkim"??
nie ma gotowych przepisów na szczęście "sens życia", znaleziony też nie pewny, bo może uleć zmianie
masz duży potencjał "wrażliwość", a na siłę próbujesz się przed tym bronić, te "spełnione marzenia" to nie czasem tylko oczekiwania??
jedna dobra myślę rada, nie słuchaj co inni mówią, o psychiatrach, idź sama sprawdź, zweryfikuj sama obraz psychiatry, może na siłę tabletek Ci nie będzie wpychał, żebyś musiała się przed nimi bronić
głowa do góry, robisz coś czego efekty jeśli zainwestujesz w siebie(wytrwałością) mogą Cię za jakiś czas zadziwić, jeśli się otworzysz sama przed sobą, tak naprawdę
puść tą nadwrażliwość u psychologa z łańcucha, niech sobie pobiega
pozdr
Wiem, Bławatku, co to mniej więcej za uczucia, które opisujesz. Ja też nie raz doświadczyłam tego poczucia bezsensu totalnego.
Psycholog (jeśli okaże się dobrym fachowcem) powinien nauczyć Ciebie m. in. jak radzić sobie w chwilach takiego właśnie samopoczucia. Jak ulżyć temu cierpieniu i je zmniejszyć. Być może nie da się go całkiem wyeliminować, a na pewno nie tak zaraz, może po wielu latach dopiero, ale za to można sprawić, żeby te uczucia nas nie obezwładniały niczym pajęczyna oklejająca muchę. Bo najgorsze może w tych uczuciach jest właśnie to, że czujemy taką kompletną niemoc i że wydają się być dużo silniejsze od nas, od naszej woli... Jednak kiedy nauczymy się, jak z nimi sobie radzić, żeby nas nie obezwładniały, jak żyć z nimi i pomimo ich (bo uciekanie/wypieranie nie jest na dluższą metę dobre i jeszcze napędza te silne emocje), to wszystko wraca do jakichś normalniejszych/znośnych proporcji.
Zastanawiasz się, czy Twój przypadek nie jest "za lekki" dla psychologa. Widzisz, tu muszę Cie uświadomić. Do psychologa żeby się udać, to nie trzeba mieć jakichś wielkich zaburzeń, typu słyszeć głosy w głowie i mieć urojenia. Co więcej, nie tylko problemy nie muszą byc jakieś mega poważne, ale wręcz może iść nawet osoba calkowicie "normalna", bez żadnych większych problemów, która po prostu tylko dąży do samorozwoju, chce poznać siebie samą, nawiązać z sobą lepszy kontakt... Bo to zawsze potem w życiu procentuje.
Nie wiem niestety, czy wybór psychologa na NFZ okaże się dobrym wyborem. Ja (gdybym tylko miała tyle kasiory:-) poszłabym na pewno prywatnie. Kiedyś byłam raz na NFZ i pani okazała się hm... okazała się minąć z powołaniem. Chociaż oczywiście prywatnie to też nie jakaś gwarancja, że się dobrze trafi, no ale przynajmniej większy wybór i można naprzód się coś dowiedzieć o tej osobie, do której się idzie (jakie ma wykształcenie, praktykę, jaką konkretnie formę psychoterapii prowadzi itp). No cóż, ale jeśli Cię nie stać na prywatną wizytę (a tym bardziej serię wizyt), to pozostaje mieć nadzieję, ze na NFZ dopisze szczęście i moze trzeba iść i po prostu sprawdzić - próba nie strzelba. Jak za darmo, to właściwie co Ci szkodzi zobaczyć na tym NFZ. Najwyżej zrobisz tak, jak ja, że więcej drugi raz nie pójdziesz. Ale to się przekonasz dopiero, jak spróbujesz.
Jak nie jesteś zbyt zamożna i nie stać Cię na wykupienie tylu sesji u psychoterapeuty, żeby zrobić cała psychoterapię (u mnie w mieście to wydatek rzedu 1500zł), to zawsze możesz iść tylko na jedną, czy dwie wizyty (tylko powiedzieć z góry, ze tylko tyle razy możesz i wiecej nie przyjdziesz) i to też podobno może pomóc. Choć oczywiście nie tak kompleksowo, wiadomo, bo na to jednak trzeba czasu. Jak też polecam Ci zakupy książkowe. W końcu psychologia to nie fizyka kwantowa, nie trzeba mieć nie wiadomo jakiego wykształcenia, żeby te rzeczy zrozumieć (chociaż oczywiście trzeba mieć pewien poziom inteligencji i wglądu w siebie, żeby to miało sens). A pewne rzeczy, niejasne pojęcia, zawsze sobie na internecie można sprawdzić. Ja tak robię i mam już trochę książek w tej dziedzinie, i dużo sobie sama pomogłam.
Mimo wszystko, jak tylko uzbieram na to kasiorę, to sama pójdę bardzo chętnie do psychologa. To znaczy: chętnie jak chętnie, bo jedna część mnie bardzo nie chce wysiłku ani stresu, woli pozostać w "strefie komfortu". Jednak inna część chce żyć, rozwijać się, pokonywać własne ograniczenia i słabości. I ma dość życia pełnego bólu i bezsensu.
Depresję to nie wiem czy masz, może i nie, ale chodzilo mi bardziej po prostu o obniżony nastrój. O "depresję" w znaczeniu bardziej potocznym. Bo jak nie masz na przykład zaburzeń snu i innych takich objawów, to może jednak być coś innego, nie depresja. Chociaż czasem bywa i depresja maskowana, ludzi np. ciągle boli głowa, albo mają zaburzenia żołądkowe, albo jakieś tam inne bóle, zamiast klasycznego obrazu depresji. Więc to czasem nie tak łatwo rozpoznać jaką kto ma chorobę. Jak pisałam, ja tu nie jestem jakimś fachowcem, a po drugie nawet fachowiec nie wystawi diagnozy przez internet. Pewnie musi zorbić różne testy, wypytac o różne rzeczy dokładnie i dopiero mu się diagnoza klaruje.
Na pewno masz ten syndrom DDA (dorosłe dziecko alkoholika). A to jak najbardziej jest wskazanie na terapie u psychologa.
Napady agresji i kłótliwość może być z kolei zaburzeniem borderline, albo czymś zbliżonym (te osoby są bardzo emocjonalne, wrażliwe, często żeby ulżyć ciśnieniu psychicznemu kaleczą się, tną, albo są agresywne). Choć oczywiście nie musi.
Nie wiem, rób jak tam uważasz, ale moim zdaniem nie ma się co bać psychologa. Wiadomo, to jest trochę jak dentysta. Boli ząb, boli, ale człowiek się ociąga i ociąga z leczeniem, bo... leczenie też boli :-) Ale leczenie ma to do siebie, że pomaga. A czekanie, że samo się poprawi, to tak jakbyś myślała, że zgnity ząb będzie się magicznie regenerował, samą siłą Twojej woli ;-)
Piszesz, ze jesteś psychicznym wrakiem. No i właśnie. Ile można samemu ciągnąć z tym bólem. Tak chcesz do końca życia? A z nieleczonymi zębami też byś sie tak męczyła, też byś czekała, że same się poprawią?
Widzisz, jak ja poczułam w pewnym momencie, że mnie życie przerosło, to się próbowałam ratować. Ja akurat musiałam sama, bo mnie nie było stać na pełną psychoterapię, jak i bałam się straty kasy, z którą krucho, z kolei na NFZ to raz się przejechałam i nie mam już zaufania (zresztą, na psychologa z NFZ się czeka najmniej 2 miesiące - mnie by już może w tym czasie na świecie nie było...). Ale tak całkiem sama tego nie robiłam, bo tak na prawdę to potrzebowałam innych ludzi i ich wiedzy. Ludzie, którzy są specjalistami od psychologii piszą też książki na te tematy. Stąd sporo wiem (jakkolwiek nie przyszłoby mi nigdy do głowy porównywac wiedzę moją, a wiedzę osoby, która kuła na studiach 5 lat i jeszcze ma do tego praktykę kliniczną) i dzięki temu trochę sobie pomogłam. Przynajmniej na tyle, ze jeszcze tu mogę dzisiaj pisać :-) Ale jakby tylko mnie było stac, to bym zapieprzała do psychologa aż by sie kurzyło ;-) Uważam, ze jednak co specjalista, to specjalista (o ile tylko nie trafi na partacza, jak mnie sie trafiło pechowo na tym NFZ). W końcu jak widzisz z jednej strony czarną dziurę, która cię pomału wsysa i jakby z każdym dniem jesteś coraz bliżej tej ciemności, a z drugiej strony nie ma za wiele opcji... to na prawde w takiej sytuacji nie ma co wydziwiac i trzeba łapać się każdej szansy. W pewnym momencie człowiek stwierdza po prostu, ze jednak chcialby żyć i to jakoś normalnie żyć, a nie wegetować. Myśle, ze to jest ważny, przełomowy taki moment. Wtedy już sie tak nie myśli o tym wstydzie i strachu, strachu przed zaufaniem komuś i otworzeniem się, ukazaniem swoich wewnętrznych ran "doktorowi od psychiki". Bo w pewnej chwili takie drobiazgi jak wstyd stają się bez znaczenia. Wtedy gra już idzie bardziej po prostu o przetrwanie. I opcja: "zmiany" oraz opcja: "psycholog/psychiatra" - znaczy życie, a opcja "zostawić jak było" prowadzi w jedną stronę...
Ja Ciebie rozumiem, bo ja też do lekarza ide w ostateczności raczej :-) Jak myślałam, ze raka mam, to poszłam ;-) Ale póki jakoś tam ciągnę, to też omijam służbę zdrowia z daleka.
Ale pamietaj, ze i nie tylko na ciele można mieć raka. Są i takie "raki" niewidoczne gołym okiem. A które też bolą i też wyniszczają nas po trochu.
No ale to musisz sama czuć, czy masz już rzeczywiście dość swoich dolegliwości, tego swojego bólu. Czy wolisz go dalej znosić. Bo jak wolisz dalej, to może jednak nie jest on aż taki wielki. A jak masz już serdecznie dość tego bezsensu i nijakości życia, to w sumie co ci szkodzi pocierpieć na kozetce - tak cierpisz i tak cierpisz. Co nie wybierzesz, to wszędzie ból. To może lepszy ten ból oczyszczający i coś zmieniający...? Niż ten bezproduktywny.
To już musisz sama sie zastanowić nad powyższym.
6 2016-06-09 17:02:16 Ostatnio edytowany przez Amethis (2016-06-09 17:11:06)
Tirli chyba Ci się trochę coś, tirli
zastanawiam się czy NFZ czy TY, ma korzyść z tego że omijasz szerokim łukiem "lekarzy" w szerokim tego słowa znaczeniu
nie rób sieczki w głowie Autorce, tym czy za kasę czy za darmo lepiej, jakby miał w referencjach uleczenie nie wiem kogoś znanego, byłby ten terapeuta sprawdzony pewny na bank,
może kasy szkoda zbierać na prywatną terapię, a co jeśli płatna nie pomoże CI
jak Autorka chce, i szuka pomocy, to znajdzie, i pójdzie
ważne żeby dupsko ruszyć, i nie stosować samoleczenia, bo to nie zielarstwo, i na samej biegunce się może nie skończyć
czuje potrzebę i musi się udać, chyba że chce sobie wałki w głowie kręcić, i cierpieć dalej, jedynym motywatorem będzie ból,
nie ma jak samemu odkręcać wałki które się samemu sobie nakręciło, w przeświadczeniu o własnej inteligencji której, jak wynika z celu terapii, nie za bardzo się ma
jak bym chciał się bawić w lekarza, psychologa to pewnie dopasowałbym do siebie większość występujących w tej materii schorzeń, poprzez autodiagnoze
Tirli idź dla własnego dobra, do tego niedojażonego, terapeuty, najbezpieczniej pochodź konsekwentnie z 10 razy, i napisz że Ci nie pomogło
Autorko, warto iść, to od Ciebie zależy czy ci to pomoże, powątpiewam w uleczenie poprzez dotknięcie, chodź cuda się zdarzaja
Amethis, a Ty naucz się może czytać ze zrozumieniem, dobrze? Przecież ja jej doradziłam, żeby poszła na ten NFZ i spróbowała. A nuż trafi dobrze i jej to pomoże. I pisałam też, że płatny =/= dobry z automatu.
A to, co napisałam o sobie, to nie doradzałam tego przecież każdemu (napisałam wyraźnie, że do tego trzeba mieć pewną wiedzę, pewien poziom inteligencji i dobry wgląd w siebie - a nie każdy się tym zestawem cech charakteryzuje, więc raczej mało kto sobie sam może tak pomóc) i nie jako jakąś pomoc absolutną, na pewno nie zamiast psychologa (wyraźnie zaznaczyłam, jakie mam zdanie na temat specjalistów, a jakie na własny!). Ale jako pomoc dodatkową, bo w pewnym stopniu to też może bardzo pomóc.
I napisałam to nie po to, żeby się chwalic, ale żeby jej pokazać, że nawet jak ma się ograniczone możliwości (brak kasy na prywatnego i dlugi czas oczekiwania na NFZ - co też mnie bardzo zniechęciło), to jak człowiek na prawdę szuka pomocy, to będzie się chwytał każdego sposobu. Więc czemu ma się zafiksować na jednym, a inne odrzucić? Lepiej korzystać z każdej możliwości, która może nam ulżyć.
No tak, ale wg Ciebie, to jak masz czekać na wizytę np. 3 miesiące, to lepiej wtedy siedzieć z założonymi rękami, niz sie czegoś dowiedzieć we własnym zakresie... A myslisz, ze u psychologa to on Tobie wiedzę sam do głowy będzie wkładał? Też niestety trzeba w gabinecie myśleć samodzielnie. Więc nie bój się tak bardzo myślenia i introspekcji, i nie bądź tak wątpiący w siłę własnych możliwości umysłowych :-) Bo tak na prawde to nie psycholog, ale Ty sam siebie leczysz, tylko pod kierunkiem tej osoby.
Kiedyś byłam raz na NFZ i pani okazała się hm... okazała się minąć z powołaniem.
Najwyżej zrobisz tak, jak ja, że więcej drugi raz nie pójdziesz. Ale to się przekonasz dopiero, jak spróbujesz.
A myslisz, ze u psychologa to on Tobie wiedzę sam do głowy będzie wkładał? Też niestety trzeba w gabinecie myśleć samodzielnie.
nie myślę po prostu to robię
Więc nie bój się tak bardzo myślenia i introspekcji, i nie bądź tak wątpiący w siłę własnych możliwości umysłowych :-) Bo tak na prawde to nie psycholog, ale Ty sam siebie leczysz, tylko pod kierunkiem tej osoby.
zdecydowanie trzeba ból przełamywać, najlepiej własny
pozdr pogodnie
Amethis, myślę, że napisałam z czym mi ciężko jest, ale napiszę jeszcze raz. Nie daję sobie rady z życiem. Chora zazdrość, agresja a przede wszystkim nie radzę sobie ze swoimi natrętnymi myślami. Kiedyś te myśli o mało a by mnie do grobu nie wpędziły. Przez pół dnia czuję w środku taki dziwny nieuzasadniony ból. Można to porównać do straty kogoś bliskiego.
A obawiam się tego, że za jakiś czas zwariuję albo zrobię coś głupiego. Chyba, że o coś innego Ci chodziło.
A pod tym hasłem "normalnie żyć i cieszyć się wszystkim" kryje się to, że chciałabym wkońcu być szczęśliwa i nie doszukiwać się w ludziach zła. Nie chciałabym czuć aż takiej zazdrości i wkońcu poczuć ulgę. Z tego wszystkiego jestem jeszcze nieśmiała co mi komplikuje życie. Nie mieć tych wszystkich chorych myśli. I nie czuć strachu, lęku i bólu.
Wiem, że nie ma gotowych przepisów na szczęście, ale ja bym była szczęśliwa gdyby mi znikły te wzsystkie myśli co mnie dręczą.
A co do marzeń to może banalne, ale od małego marzyłam o tym, żeby zdać prawko i mieć własne auto i w sumie problemu z osiągnięciem nie było. Ale uwielbiam jeździć samochodem i jak byłam młodsza to tak sobie skrycie o tym marzyłam.
Do psychiatry nikt mnie nie zniechęci, ponieważ dorosłam do tej decyzji i chce się zmienić bo czuje, że tak dalej nie pociągnę. A chciałam tylko poznać opinie innych osób na ten temat.
Tirli, dziękuję za tak wyczerpującą odpowiedź.
Cieszę się, że wiesz co to są za uczucia bo tak naprawdę to ciężko to jest jakoś opisać. Czasem sama nie potrafię powiedzieć co mnie boli i dlaczego.
Wiem, że psycholog może dużo pomóc i nauczyć mnie jak sobie radzić w takich trudnych chwilach i jakoś pomoże mi doprowadzić moją głowę do ładu. Chociaż wiadomo, że bez mojego wkładu nic się nie uda, ale ja jestem zdeterminowana i chce walczyć o siebie i swoją przyszłość także nie trzeba mnie namawiać na wizytę u specjalisty.
Otóż to. Najgorsze jest to uczucie bezsilności, że nic nie możesz zrobić z tymi myślami i z tym bólem i czujesz się taka bezsilna i słaba.
Nie zastanawiam się czy mój przypadek jest za "lekki", żeby iść do psychologa tylko chodziło mi tutaj o depresję. Bo próba samobójcza to wystarczający powód, żeby iść do psychologa chociaż cholernie się tego wstydzę.
A co do psychologa na NFZ to w tej kwestii się nie wypowiem bo nigdy nie byłam. Czytałam o tej Pani opinie na internecie i miała fajne komentarze od pacjentów i dlatego zdecydowałam się iść akurat do niej.
I myślę, że nie powinnaś się tak szybko zniechęcać do psychologa na NFZ. Każdy jest inny i nie ma na to reguły czy ktoś przyjmuje na NFZ, czy prywatnie. Posprawdzaj opinie i jak znajdziesz coś fajnego to się zapisz i sama oceń i na NFZ też jest przecież duży wybór. Zależy też gdzie mieszkasz, ale ja do psychiatry będę dojeżdżać 45km w jedną stronę, chociaż mam 10km od siebie, ale tam nie chcę.
Na prywatną wizytę mogłabym sobie pozwolić, ale nie na całą terapię. Dosyć sporo by mnie to szarpneło.
Książki czytam. A co mi polecasz? Fajnie, że czytasz i starasz się zmieniać i rozumieć siebie. Ja też staram się tak robić, ale z czytaniem to u mnie różnie bo myśli mnie tak czasem gnębią, że nie potrafię się skupić na czytaniu i nie czytam.
Aaa.. o taką "depresję" Ci chodziło. Myślałam, że o coś grubszego. No tak specjalista sam oceni co komu dolega na podstawie wywiadu i testów.
A co do DDA to czytałam o tym dużo i zgadzam się.
Jak chodziłam do gimnazjum to zdarzały mi się wyboje z okaleczaniem się i z tego co pamiętam to pomagało mi to. Tak samo jak napierniczanie w worek bokserski. Tyle miałam złości i agresji w sobie, że musiałam coś z tym zrobić, żeby chociaż trochę ulżyło.
Pamiętam jak kończyłam podstawówkę to koleżanka tak mnie zdenerwowała, że jej sprzedałam prawego sierpowego. Trochę się wtedy wystraszyłam bo myślałam, że jej nos poszedł bo krwi było pełno. Wtedy byłam z siebie dumna bo przecież rodzice mówili "nie dawaj sobie" i wiedziałam, że wtedy zrobiłam coś czego Oni mnie uczyli i będą dumni ze mnie. A teraz z biegiem czasu uważam, że to było chore.
Fajnie to opisałaś z tymi zębami i dentystą. A co do zębów to akurat mam wszystkie zdrowe chociaż kiedyś się panicznie bałam i nie chodziłam, ale dojrzałam i stwierdziłam, że ma boleć, ale jest coś za coś i trochę pocierpię, ale będę miała zdrowe zęby.
No tak kolejki na NFZ są kosmiczne. Ja akurat 2 miesiące czekam.
Ja akurat do lekarzy biegam co chwilę bo niestety muszę także tej "ostateczności" u mnie nie ma.
Wiesz jeszcze gdybym czuła wsparcie i zrozumienie ze strony narzeczonego to jeszcze by to jakoś było. Bo jedynie kto mnie zrozumie i wesprze to przyjaciółka. Boli mnie to, że niby mamy się pobrać a mamy dwa osobne światy.
I dziękuję kochani, że chcecie w jakiś sposób pomóc, bo w sumie jesteście tutaj tylko wy
Jeśli chodzi o pytanie: Sens życia?
Otóż odpowiedź jest bardzo banalna: Sensem życia jest przeżycie.
Dobranoc