Witam wszystkich użytkowników,
Nie wiem czy ktoś mnie jeszcze pamięta, minęło 3,5 roku odkąd się tutaj pojawiłem. W 2013 roku założyłem tutaj dwa posty, w których opisywałem 'co oznacza przerwa w związku' i 'jak odzyskać kobietę, którą kocham'.
Przez te minione lata nic się nie zmieniło. Kiedy mnie zostawiła, starałem się o nią, tzn chciałem nawiązać kontakt, spotkać się porozmawiać. Ostatecznie po roku moich starań sama się do mnie odezwała.. wyczuwałem dlaczego i się sprawdziło, pod koniec akapitu jest odpowiedź. Mimo, że w tamtej chwili wciąż miałem wirówkę w mózgu, bardzo ją kochałem, wiedziałem że moje szanse wynoszą 3%. Zadzwoniła i taka chłodna inna rozmowa, klasyczne pytania i w pewnym momencie od pytania do pytania przyznała się, że ma kogoś od pół roku. Spytała jeszcze czy ja kogoś mam...(jestem pewny, że chciała mi powiedzieć, że kogoś ma, bym odpuścił jej i sobie). Postanowiłem życzyć jej wszystkiego najlepszego i szczęścia lepszego aniżeli ze mną, ponieważ ja byłem zły, skoro tak postąpiła. Spytała czemu tak mówię... Od tamtej chwili, czyli 2,5 zero kontaktu. Tak to mniej więcej wyglądało.
Postaram się opisać mój życiorys po rozstaniu. Nie będzie rozbudowany, bo to droga męczarni. Jestem człowiekiem, który jak coś robi to na 100%, ta samo w miłości, jak się raz zakocham to do końca i nie widzę furtki dla innej kobiety, nie wiem taki jestem po prostu. Wiele osób może skakać po rozstaniu z kobiety na kobietę. Ja tak nie mam. Trochę żałuję, bo przez to cierpię, nie mogę się do końca wyzbyć z mojej głowy Jej, tej którą kochałem i kocham.. Chyba jestem chory. W dobie fb, instagramów i innych, kilka dni temu ujrzałem zdjęcie z jej wesela. Poczułem drzazgę w sercu, nie tak ogromną jak w momencie kiedy powiedziała mi 'spadaj' ale poczułem, zagotowało mi się w głowie. Wróciły pytania, dlaczego, dlaczego dostaje tak po dupie? Chyba w taki sposób jestem karany za błędy życiowe...
Nie utrzymywałem z nią żadnego kontaktu, totalnie żadnego. Jedno zdjęcie i cios. Wiem, że nic nie zmienię i to jest jej życie, ale ja chciałbym w końcu zakończyć tą farsę ze swoim stanem. Doszedłem do wniosku, że jestem zdemolowanym psychicznie człowiekiem. Wielu mi powie, przestań myśleć, żyj dalej. Zgadzam się, ale moje życie z wielu powodów obraca się w bardzo wąskim kręgu, z reguły poza życiem zawodowym, pozostały swój czas spędzam w samotności. Czasem się zastanawiam jaki sens ma moje życie, zaczynam czuć mechanizm ludzi z depresją, zaczynam widzieć przyczyny targnięć na życie ludzkie.. Wiem mocne słowa, ale dochodzi to do mnie, wcześniej o tym nie myślałem, nie zauważałem, bo byłem szczęśliwy. Teraz? Jestem sam. Dokładnie od 3,5 roku zostałem i żyję sam. Znajomi? Takich na których mogę liczyć - brak. Nie jestem typem człowieka, który pójdzie i wyżali się w mankiet rodzinie. Po rozstaniu wyżaliłem się 2-3 osobom. Od 2 lat udaję, że wszystko jest w porządku. Próbowałem znaleźć sobie kogoś. Spotkałem się z ponad 10 kobietami i żadna nie wywarła na mnie pozytywnego efektu, żadna nie wykasowała pamięci i nie uruchomiła we mnie nowego mechanizmu. Doszedłem do wniosku, że nie nadaję się do życia w 2, po prostu jestem zdemolowany psychicznie. Nie wiem co musiałoby się stać, aby coś drgnęło, a może nie trafiłem jeszcze na osobę, która by zadziałała jak w/w którą opisałem. Straciłem już wiarę w swoje szczęście, choć podobno wiara czyni cuda..
Tak naprawdę to nie wiem czego oczekuję po tym tekście. Napisałem co się u mnie działo przez ten czas. Przepraszam jeśli jest chaotyczny i nie zrozumiały, ale temat jest obszerny i szkoda mącić w głowach.
Na dzień dzisiejszy wiem jedno, przegrałem swoje życie.
Pozdrawiam!