karinaaa napisał/a:Mrs. Happiness, jesteś niesamowita. Może to zabrzmi żałośnie ale naprawdę wzruszyłam się, że ktoś poświęcił mojej sprawie tyle uwagi. Może faktycznie istnieją jeszcze jacyś fajni ludzie, tylko nie mam na codzień przyjemności ich spotkać... Trochę się zawstydziłam jak napisałaś, że zobaczysz mój post o narzeczonym – tam właśnie prezentuje postawę pitbulla, którą często przybieram do świata zewnętrznego właśnie gdy mam „wybuch” – kiedy długo coś w sobie trzymam i w końcu wybija ze mnie jak z szamba.
Jest mi też głupio, że nie tutaj mówię, że nie wychodzą mi relacje a tam mówię źle o jedynej osobie, która traktuje mnie w sumie pięknie i z szacunkiem bo nie potrafię zaakceptować jego wad. Sama nie wiem o co mi chodzi, przez takie zachowania kompletnie nie mogę siebie rozgryźć ani pokochać – czy jestem dobrą osobą spragnioną akceptacji, czy zimnym wrednym pitbullem, który atakuje i odpycha innych? Mam potrzebę ataku na innych ale zaraz po czuję się przez to źle i wstyd mi.
Kochana, teraz to ja się zawstydziłam. Dziękuję. I to wcale nie brzmi żałośnie, wierz mi. Oczywiście, że istnieją fajni ludzie, czasem ich po prostu nie dostrzegamy, bo podświadomie szukamy wzrokiem tych niefajnych, żeby sobie udowodnić, że świat jest zły. Też przez to przechodziłam.
Jeśli chodzi o ten post o narzeczonym, o ile przeczytałaś już to, co tam napisałam, to powinnaś wiedzieć, że nie odebrałam tego źle, bo wzięłam pod uwagę właśnie to, co pisałaś tutaj i trochę rozumiem dlaczego postępujesz w ten sposób. Także nie musisz się wstydzić, pokazałaś mi wystarczająco siebie, bym mogła zajrzeć przez mur, który stawiasz. Moim zdaniem to jest kwestia ojca i tych relacji z ludźmi. Boisz się kogoś dopuścić do siebie, boisz się związać z kimś na stałe. To często nawet podświadomy strach. Więc chociaż najpierw jest świetnie i się tym cieszysz, nadchodzi paniczny lęk w momencie, gdy zaczyna się robić zbyt poważnie. Wtedy mózg szuka wad. Nagle nie pasuje Ci tyle rzeczy, że zastanawiasz się jak w ogóle mogłaś pokochać tę osobę, mimo że niektóre z nich są wręcz absurdalne. To też jest mi znajome. Wiadomo, ekspertem nie jestem, ale sądzę, że to wina tego, że Twój mózg nie zna dobrego. Nie potrafi sobie do końca z tym radzić, bo zawsze było u Ciebie coś nie tak i to jest coś, co znasz, co rozumiesz i z czym się oswoiłaś. Kolejna sprawa, że miałaś okropnego ojca, więc być może odbijasz to sobie na wszystkich mężczyznach, chcesz zobaczyć w nich kogoś idealnego, bez skazy. Kto wymazałby obrazek nieidealnego mężczyzny, którym byłaś karmiona całe życie. Musiałabym generalnie dowiedzieć się jeszcze więcej, by się upewnić, ale coś mi mówi, że to dobry trop.
karinaaa napisał/a:Z tego co piszesz o sobie myślę, że można stwierdzić że w dużym stopniu osiągnełaś poprawę – to co opisujesz to moim zdaniem właśnie postawa ludzi normalnych, z dobrą opinią o sobie i jednocześnie o innych – w opozycji do mnie co każdą małą raczkującą znajomość strategizuje jako wielką przyjaźń a każdy zawód przeżywa.
Więc sama widzisz, że można z tego wyjść. Kiedyś byłam w tym samym miejscu, w którym jesteś teraz. Jeśli dasz sobie czas i włożysz w to całą siebie, to za jakiś czas wskoczysz o kilka poziomów wyżej. Możesz mi wierzyć na słowo, że satysfakcja jest ogromna.
karinaaa napisał/a:Zdecydowanie to zdanie do mnie przemawia – nie nauczono nas, że jesteśmy na równi z innymi. W każdej relacji moja podświadomość zakłada, że jestem osobą „niższą” – nawet jeśli na logikę widzę, że teoretycznie mam więcej osiągnięć niż druga osoba czy lepiej mi idzie w życiu, i tak odnoszę się do niej jakby była jakaś lepsza. No oczywiście aż do wybuchu...
Mi się to chwilami jeszcze włącza, ale umiem już z tym walczyć. Generalnie im bardziej zaczynam wierzyć w siebie, im lepiej się czuję sama ze sobą, tym słabsze się staje.
karinaaa napisał/a:Kurczę Mrs. Happiness, jeżeli nie jesteś psychologiem to marnujesz chyba życiowy dar. To co opisałaś na górze to dokladnie coś co nakreśliła mi psycholog podczas naszej sesji. Ja nie mogłam pojąć jak ludzie nie rozumieją, że ktoś może sie zdenerwować czy mieć gorszy dzień – psycholog stwierdziła, że tak już mają. Pewnie to też wynika z kwestii, że właśnie nikt nie jest przyzwyczajony – tak jak np my – żeby nagle ktoś się do niego o coś rzuca czy wychodził z pretensją. I pewnie jakbym stopniowo odkrywała karty to by faktycznie był to mniejszy szok.
Nie jestem psychologiem, chociaż od lat znajome mi osoby mówią, że powinnam być. Chyba już w gimnazjum mi tak mówiono. Akurat teraz jest ten okres, gdy myślę wreszcie nad studiami, więc kto wie, może rzeczywiście pójdę w tym kierunku.
Wyobraź sobie to na podstawie zachowania Twojego ojca. Alkoholik, przemocowiec, tyran. Gdyby nagle z dnia na dzień przyszedł i się przymilał, jaka byłaby Twoja reakcja? Totalnie by Cię zmroziło, mam rację? Więc tak właśnie jest z ludźmi, gdy sobie zaklepią kogoś jako osobę do pomiatania, która wszystko wybaczy i zawsze na przytyki odpowiada milczeniem. Jedną z niewielu wartościowych rzeczy, których nauczyła mnie moja matka, to właśnie taka waleczność. Jeśli ktoś był wobec mnie agresywny, to nigdy nie siedziałam cicho. Mogłam czuć się człowiekiem drugiej kategorii, mieć zły dzień, dołek, ale jak ktoś do mnie skakał, czy w mojej obecności kogoś obrażał, zaczepiał, bił, to zawsze reagowałam. Dlatego nigdy nie stałam się ofiarą przemocy szkolnej czy coś w ten deseń. Wszyscy wreszcie odpuszczali.
karinaaa napisał/a:Ciekawi mnie jak idzie Ci to poszukiwanie (jezeli w ogole szukasz) i czy Twoja porpawa samooceny i lubienie siebie pozytywnie wpływa na to jakich mężczyzn spotykasz? Czy próbujesz czy jeszcze czekasz aż poczujesz się gotowa tak na 100%? I wiesz z tym wybieraniem partnera to też jest nam trochę pod górkę – niby jest mechanizm psychologiczny, że kobiecie podoba się mężczyzna podobny do ojca. No ale co staje sie w przypadku kiedy kobieta aktywnie działa by nie spotkać sobowtóra swojego ojca? Bo mi się wydaje, że dzieje się coś jak u mnie – albo ma się partnerów, którzy pociagają i rozpalają zmysły za to nie pasują na innych płaszczyznach, albo taki „dobrany” któremu jednak trochę brakuje w zakresie pasji.
Nie jakoś bardzo aktywnie, ale rozglądam się przy okazji tu i ówdzie za kimś dla siebie. Obecnie jestem sama i nie zapowiada się, by miało się to zmienić, więc wyniki nie są najlepsze, ale przez ten ponad rok spotykałam się z paroma chłopakami, o wiele więcej poznałam. Po prostu jedni nie byli gotowi, inni chcieli tylko niezobowiązującej relacji, na co ja nigdy bym nie poszła. A pozostali nie pasowali do mnie, nic nie czułam, to grzecznie im dziękowałam i nie robiłam nadziei.
Czy poprawa samooceny wpływa? Sądzę, że tak. Chociaż główną zmianą jest to, że jestem bardziej świadoma swojej wartości oraz atrakcyjności i wiem, że mogę znaleźć kogoś, kto spełni moje kryteria, że nie muszę nigdy zadowalać się kimkolwiek. To taki komfort psychiczny, dzięki któremu nie czuję ciśnienia, nie uwieszam się na żadnej osobie. Mogę w spokoju kogoś poznać, zobaczyć, czy do siebie pasujemy, a w razie gdyby coś było nie tak, pożegnać się i później szukać dalej.
Mój ojciec niektóre cechy ma w porządku, więc te cechy mogłyby zostać, ale nigdy nie związałabym się z kimś agresywnym, kto nie radzi sobie z własnymi emocjami, kto strzela fochy jak małe dziecko i tak dalej. Po prostu nie idę ani skrajnie w jedną, ani w drugą stronę. Rozłożyłam go sobie w głowie na części pierwsze i wrzuciłam gorsze części jego osobowości do woreczka z tymi, które mnie odrzucają. Więc jakby u kogoś ujawniła się któraś z tych cech w trakcie trwania znajomości, albo nawet związku, to od razu ogłaszam ewakuację. Bez pytania, bez oglądania się za siebie. Nawet gdybym miała z nim dzieci.
karinaaa napisał/a:Dla mnie przełomem okazała się podobna sytuacja jak u Ciebie – mi partner wykrzyczał w twarz po wróceniu z baletów o 2giej w nocy, że nie chce ze mną być :-/ Ja do tej pory o nim myślę i wspominam jak jakaś kompletna idiotka. Właśnie od tamtej pory już zuepłnie wszytskich odepchnełam. Czy już długo jesteś po zerwaniu?
Jakiś pajac. Nie przejmuj się. Lepiej dla Ciebie, że zniknął z Twojego życia. Jest wiele lepszych mężczyzn od niego na świecie. Co do mnie, to zależy jak na to spojrzeć, ale po zerwaniu jestem dokładnie półtorej roku. Już ochłonęłam, uczucia dawno minęły. Nawet mam z nim jakiś znikomy kontakt i widzę, że nic nie czuję, nie zależy mi, więc jestem pełna ulgi.
karinaaa napisał/a:Co do ojca to jest to trochę dziwne – nie mam do niego nienawiści, może dlatego że praktycznie uciekłam z domu w wieku lat 19 i teraz przyjeżdzam tylko raz na parę miesięcy, więc miałam 10 lat by odseparować się od traumy. Nawet mi go szkoda, bo wiem że mnie kocha (a przynajmniej chcę w to wierzyć) tylko on sam był szykanowany przez swojego ojca więc chyba nie umiał inaczej. Wiem, że jest mu smutno bo nie dzwonię do niego – nie z jakieś zemsty czy dlatego, że go nienawidzę –chciałabym mieć z nim jakąś relację, nie chcę by było mu przykro - ale do tej pory pozostał mi strach przed nim. Boję się z nim rozmawiać wiec unikam tych rozmow, boje sie że coś źle powiem i zaraz mnie zjedzie jak za dawnych czasów, zmieniam ton głosu jak z nim mówię na ton małego dziecka – serio, to się dzieje podświadomie – i mówię do niego zawsze w trzeciej osobie w typie „cześć tato, czy mógłby tata zobaczyć... jak tata myśli?” itp.
Co do Twojej sytuacji – to musi być niebywale wyzywające, kiedy nie ma się tej przestrzeni by chociaż trochę „uciec” i znaleźć przestrzeń by odnaleźć swoje własne uczucia i myśli. Podziwiam Cię, że kontunuujesz pracę nad sobą choć obecność rodziców musi przypominac Ci te niezbyt przyjemne chwile z przeszłości praktycznie codziennie. Rodzice na pewno zmieniają się przez Twoją obecność i Twoją zmianę podejścia do siebie, ja się przekonałam że nawet z własnymi rodzicami trzeba czasem nakreślać granice. Czy usiadłaś kiedyś z rodzicami by porozmawiać o tym wszytskim tak bez ogrodek? I czy Twoja mama wyleczyla sie z problemu?
Rozumiem o co chodzi. Wiele lat bałam się mojego ojca, bałam go o coś poprosić, poradzić się. Czasem wciąż się boję, dlatego zazwyczaj go nie proszę, ale staram się to zmieniać. Poza tym zauważyłam, że on mnie teraz autentycznie słucha. Zauważa niektóre swoje błędy, potrafi być miły. Od dwóch lat nie podniósł na mnie ręki, nie obraża mnie. Zachowuje się inaczej. Zmienił się odkąd w wieku 18 lat wyprowadziłam się na kilka miesięcy z domu po tym, gdy kolejny raz zrównał mnie z ziemią. Mieszkałam wtedy z moim chłopakiem. Związek się rozpadł, ale choć tyle dobrego z niego pozostało. Może z Twoim ojcem jest podobnie?
Najgorsze były początki, bo byłam w złym stanie, wiedziałam, że na nich nie mogę liczyć i nikt z nich nawet o niczym nie wiedział. Płakałam w ciszy, po nocach, by rano udawać, że wszystko jest okej. Więcej. Uczyłam się wtedy nawet jak szalona do egzaminów semestralnych, żeby nie zawalić nauki. W gruncie rzeczy te egzaminy mnie wtedy uratowały. A potem to już jakoś samo poszło. Ojciec wciąż się zmieniał, a ja dojrzałam do tego, by mu wybaczyć. Rozmawiałam kiedyś z nimi. Chociaż najpierw to bardziej w złości z ojcem, wygarnęłam mu wtedy wszystko, a on ku mojemu zaskoczeniu nie krzyczał, nie zrobił mi nic złego, tylko przyznał się do błędu. Spojrzał na mnie i powiedział, że wie, że to robił źle, że będzie musiał z tym żyć do końca życia, i że sam nie wie dlaczego tylko mnie tak traktował. NIGDY wcześniej takie słowa nie padły z jego ust. Więc możesz sobie wyobrazić moje zaskoczenie. Teraz już normalnie potrafię z nimi rozmawiać o tym, że przez nich siłą rzeczy ja i rodzeństwo mamy skrzywione wzorce, światopogląd. Ostatnio ojciec dodatkowo mówił, że on też, bo jego rodzice nigdy im uczuć nie okazywali. Nie jest między nami idealnie, ale myślę, że niejedna osoba byłaby pod wrażeniem.
Jedynie z mamą nie wiem co zrobić, bo co prawda od roku nie tknęła alkoholu, ale nie wiem czy do tego nie wróci. Poza tym wynikły przez ten alkohol inne problemy, natury psychicznej i nie jest z nią zbyt dobrze, mimo że na pozór to normalna osoba. Próbuję ją namówić na wizytę u specjalisty, bo ja nie jestem w stanie jej pomóc, ale przez swoje głupie przekonania i chyba trochę lenistwo nadal nie poszła. Nawet znalazłam jej kogoś, kto w naszej okolicy jest polecany i wciąż nic. Na siłę jej tam nie zaprowadzę, wiadomo. Musi sama chcieć, żeby coś się zmieniło.
A jak z Twoją mamą? Jaka ona była? Bo pisałaś sporo o ojcu, ale o niej wzmianki nie widziałam.
karinaaa napisał/a:Ja bym powiedziała, że masz więcej niż fundament po tym co piszesz, chociaż oczywiście nie znam pełni sytuacji. Masz rację, że mamy obie hart ducha i wolę ulepszania swojej sytuacji i to jest to co nam pomoże ostatecznie wybudować swoje życie na nowo. Myślę, że Ty jesteś przede mną w tym względzie ale może forum i samorefleksja pomoże i mi w nadchodzących miesiącach.
Najchętniej to bym skomentowała dokładnie każde słowo bo jestem naprawdę wdzięczna i szczęsliwa (mam też taki glupi nawyk, że jak fajnie mi się z kimś komunikuje to wpadam prawie w jakąś euforię – chyba w związku z tą posuchą ktora mam na codzien) Bardzo dziekuję Ci za miłe słowa, wiele dla mnie znaczą no i ostatni paragraf fantastyczny i zdecydowanie podnosi na duchu:
Dziekuje w imieniu swoim i innych forumowiczek Pani Szczęśliwa :)
Nie chcę sobie mówić, że mam o wiele więcej, bo nie chcę spocząć na laurach skoro tak wiele jest jeszcze do zrobienia. No ale staram się dokładać cegiełki każdego dnia, żeby powoli budować coś więcej. Bez pośpiechu, przepracowywać wszystko na spokojnie i dokładnie. W końcu się uda ukończyć budowę. Nie widzę innej możliwości. A skoro u mnie prace idą cały czas do przodu, to nie widzę powodów, dla których u Ciebie miałoby coś stanąć w miejscu. A gdybyś miała chwile zwątpienia, to pisz śmiało. Postaram się jakoś poratować. Inni na forum na pewno też
Teraz to się serio zawstydziłam. Siedzę czerwona jak burak, haha
Nie ma za co i ja również dziękuję! :*
P.S. Dawno z nikim tu tyle nie pisałam. Miłe uczucie 