Nie lubię ludzi - jak żyć?? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » PSYCHOLOGIA » Nie lubię ludzi - jak żyć??

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 19 ]

1 Ostatnio edytowany przez karinaaa (2016-06-01 18:13:08)

Temat: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Ja się chyba zastrzele – pisałam posta chyba godzinę i przeglądarka gonie zapamiętała! I niech ktoś mi powie, że nie ciaży nade mna jakieś fatum.

No dobrze, w takim razie jestem zmuszona się streścić i skrócić post – za pewne dla dobra ogółu (jeżeli ktokolwiek mi odpowie bo nawet na tym forum większość moich wpisów jest jakby niewidzialna.)

Rzecz jest w tym, że przez szereg złych doświadczeń poczyjąc od kuzyna który w wieku przedszkolnym używał sobie mnie do eksploracji seksualnych, czy ojca tyrana i alkoholika, którego hobby było niwelowanie mojej samooceny przez terror psychiczny, przemoc w domu między rodzicami, wrzaski i wyzwiska i strzelanie pasem w tyłek za najmniejsze przewinienie już od początku życia zetknełam się z moją klątwą – klątwą okropnych relacji międzyludzkich.

W podstawówce miałam koleżankę co albo mnie lubiła albo się nade mną znęcała poprzez namawianie innych dziewczyn by się ze mnie wyśmiewały. Kiedy te dziewczyny już nie chciały jej w paczce to biegła znów do mnie by się przykolegować a ja, jako że nie znałam nikogo innego, akceptowałam ją znów.

W gimnazjum i liceum było lepiej bo się na siłę buntowałam, stałam sie pyskata i postanowiłam, że nie dam sobie wejść na głowę. Niestety moje doświadczenie w życiu jest takie, że ludzie zawsze dażą do tego by ci wejść na głowę i strzelić w tym miejscu śmierdzącego klocka. Trzeba się aktywnie przed tym bronić. I samo to już mnie irytuje bo osobiście mam duże poszanowanie do każdego człowieka z racji tego, że ta osoba ma uczucia i szanuje ludzi wręcz „do bólu” aż do czasu kiedy właśnie zaczynają mi okazywać brak szacunku, wtedy reaguje. No i co wtedy, nagle WIELKI FOCH bo Karina się w ogóle odezwała w niemiły sposób. Ale o tym więcej za chwilę...

Pojechałam do Anglii na studia i jestem tu już 10 lat. Przez ten czas przewineło się przez moje życie z łatwością jakieś 50 ludzi z którymi dążyłam do bliższych kontaktów (czy raczej oni dążyli zwykle do bliższych kontaktów ze mną bo ja nie jestem typem inicjatora.) To prawda, że ja może nie inicjuje ale za to gdy ktos zainicjuje ze mną relację to podwójnie się do niej przykładam.

I oczywiście z tych 50 osób wszytskie, za wyjątkiem może pięciu, okazały się mniejszym lub większym zawodem. Wyjątek jeden – mój narzeczony. Wyjątek dwa i trzy – jakieś koleżanki, które się na mnie nie sfochowały ale np wyjechały z miasta czy kraju, wyjątek cztery i pięć – chłopacy jakich rzuciłam po paru tygodniach znajomości bo nie byłam zainteresowana i nie chciałam przeciągać by ich krzywdzić. W tej chwili, po 10 latach pobytu, nie mam tu ŻADNEJ bliskiej przyjaciółki.

Moje doświadczenia z przyjaciółkami/koleżankami zawsze wyglądają podobnie – poznanie, wszystko super, Karina się stara być dobrą przyjaciółką. Podwozi tu czy tam, przyniesie fajną czekoladę czy Martini na spotkanie, zapłaci za pizze itp. W którymś momencie zaczynają się głupie teksty w typie „ja nie ubieram bluzek bez ramiączek bo są dla zakompleksionych dziewczyn” kiedy ja własnie siedze przed nimi w bluzce bez ramiączek. Przemilcze. Drugi raz, podobny tekst. Może trzeci. W końcu ja odpowiemc coś równie chamowatego. Nagle FOCH. Oczekiwanie chyba, że będę je przepraszać i się przed nimi płaszczyć. Zerwanie znajomości, która czasmi trwała nawet pare lat. Przez jakieś jedno nieporozumienie!

Już nawet nie będę mówiła o facetach, którzy lgneli do mnie bo jestem ponoć osoba atrakcyjna – a póżniej po latach obietnic, pieknych słów przeplatanych ignorowaniem i łamaniem wspomnianych obietnic – rzucali mnie bo powiedzmy wybuchłam w gniewie i coś im dogadałam.

Jest to dla mnie przykre bo mam wrażenie jakby w moim zyciu, w przypadku moich relacji tylko mi zależy na ich utrzymywaniu – druga strona zawsze ma mentalność jest-lub-nie ma Kariny, co z tego. Jak jest to dobrze, jak nie ma to też spoko. Nie czuje też, że ktoś ma specjalny szacunek dla moich uczuć kiedy własnie zaczynaja się jakieś chamskie teksty. Albo czasem nie ma chamskich tekstów tylko są fochy bo za późno do kogoś odpisałam czy za mało coś dla nich robię.

Ja zawsze staram się nie stwarzać moim znajomym żadnych problemów ale oczywiście moi znajomi zaraz lubią wymyślać bzdurne kwestie do niezgody. Ja nie mam od ludzi żadnych wymagań poza tym by mnie szanowali i by byli fair, chcę relacji prostych i egalitarnych – jednak ciągle spotykam się z infantylizmem czy zwyczajnym chamstwem i zerową tolerancją dla jakichkolwiek moich niedoskonałości. Póki jestem perfect to fajnie, jak z czymś „wyskoczę” to siema-nara.

No i coś w końcu się przez te wszytskei lata we mnie złamało – kiedyś mimo wszytsko strałam sięmieć optymistyczną wizję i dążyłam do spędzania czasu ze znajomymi.

Obecnie nie mam już żadnej ochoty przebywać z ludźmi, rozmawiać z ludźmi czy mieć z nimi jakiekolwiek interackcj – może poza internetem bo tu łatwo kogoś „wyłaczyć” jak ma się dosyć. Kiedyś było mi smutno jak cały tydzień nie spotkałam się z żadną znajomą bo nie miały czasu, teraz sama odrzucam wszelkie sugestie aktywności grupowych czy wizyt np u znajomych narzeczonego. Najchętniej to bym się zamkneła w domu i oglądała w kółko Netflix i wcale nie ogarnia mnie z tego powodu nostalgia – jedynie ulga, że nie muszę oglądać kolejnych obrażalskich mord czy silić sie na miłe interakcje z ludźmi, którzy nie są warci mojego czasu.

W zasadzie jedyny powód dla którego proszę forumowiczów o radę jest fakt, że jestem w ciąży i uważam że byłoby dobrze dla malucha gdybym miała jakąś koleżankę czy koleżankę z dzieckiem by mój maluch miał się z kim bawić i żeby nie rósł w izolacji od równieśników. Jestem przygotowana (nie od razu, ale może za jakiś czas) by otworzyć się może na kogoś w przyszłości ale przed tym jak to zrobię chciałabym uzyskać jakąś poradę czy w ogóle warto, czy ktoś z forumowiczów miał podobne doświadczenie i jakoś obrócił złe fatum, jakieś porady co ja robię źle i jak pracować nad sobą by przyciągać wartościowych ludzi, którzy zaakceptowaliby kim jestem ja i moja rodzina. Ponad to moja antypatia do innych przejawia się w pracy i pracodwaca daje mi całkiem wyraźnie do zrozumienia, że jest ona powodem braku rozwoju zawodowego w obecnej organizacji.

Sorry za długi post, mam nadzieję że ktokolwiek odpisze – chociaż znając mojeżycie to pewnie nie.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Karina, wiesz, przeczytałam cały Twój post i od razu stwierdziłam, że tytuł jest kompletnie nietrafiony. Przecież lubisz ludzi, tylko ciężko w Twoim życiu o takich, którzy mogliby dać się lubić. To różnica. Ja też wiele razy trafiłam już na tych niewłaściwych. Więcej niż prawdopodobnie powinnam. Po prostu trzeba nauczyć się żyć ponad tym, oddzielić ziarno od plew i cieszyć się jednostkami, które przy nas zostają.

Kolejna sprawa, że moim zdaniem popełniałaś pewien błąd. To zbyt mocne staranie się na początku, byle się przypodobać, byle kogoś przyciągnąć do siebie. Ludzie z taką postawą jak Twoja ZAWSZE będą przyciągać pasożyty. A pasożyt ma to do siebie, że zmienia żywiciela, gdy przestaje mieć z niego korzyści. Domyślam się, że masz ogromną, zakorzenioną gdzieś w sobie potrzebę akceptacji i miłości, spowodowaną relacjami z ojcem. Na dokładkę nieufność i strach z powodu kuzyna oraz dawnych znajomości. Taka mieszanka wybuchowa, bo niby chcesz, ale się boisz. Przyciągasz, jednak nie to, co chciałabyś przyciągnąć, ponieważ sama nigdy nie stawiasz pierwszego kroku. Nie wybierasz, a jesteś wybierana. Rozumiesz do czego zmierzam?

Potrafię Ciebie zrozumieć, bo miałam w życiu podobnie. Paskudne relacje z ojcem, problem alkoholizmu matki, brak przyjaciół. Wszyscy mnie wykorzystywali i porzucali. Już jak byłam w podstawówce to zrozumiałam jak ciężko jest o dobrych ludzi, gdy dwójka innych znajomych namówiła mnie, bym schowała się u nich i usłyszała na własne uszy co opowiada o mnie moja rzekoma przyjaciółka. Sami nie byli nic lepsi. No i tak to się ciągnęło przez parę lat. Wychodziłam z nimi, bo w małym mieście małe możliwości, ale z roku na rok stawałam się coraz bardziej wycofana. Nie zależało mi. Aż jakoś na koniec podstawówki wszystko się nawarstwiło, nawet nie wiem co dokładnie było tym przełącznikiem, ale na całe wakacje zaszyłam się w domu. Nikt nie był w stanie mnie z niego wyciągnąć. Podobna sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. No i generalnie do teraz nigdy nie wróciła ta ufna, mała dziewczynka, którą kiedyś byłam, ale nauczyłam się usuwać ze swojego życia ludzi, którzy źle mnie traktują oraz dostrzegać tych, którzy są dla mnie dobrzy. Docierać się z ludźmi. Mówię im, co mi nie pasuje i daję im szansę się wytłumaczyć, naprawić. Jeśli z niej nie korzystają, żegnam się i idę dalej. Wiadomo, w niektórych przypadkach wciąż to trochę boli, ale na duchu podtrzymuje mnie fakt, że w międzyczasie udało mi się zdobyć kilka osób, które mogę nazwać przyjaciółmi. TAK, nie są idealni. TAK, czasem mnie zawodzą, ale są tylko ludźmi. Ja też popełniam błędy. Dopóki obie strony chcą się starać i pokonywać te mniejsze lub większe przeszkody, to świetnie. Bo pamiętaj, że nie ma co liczyć, że w ciągu wielu lat ani razu ktoś nam w jakiś sposób nie podpadnie. Prawdziwa przyjaźń, taka długotrwała, jest jak związek. Nie wystarczy się lubić, trzeba się jeszcze dotrzeć, gdy wymaga tego sytuacja. Dla przykładu. Nie tak dawno dość mocno pokłóciłam się z moją najlepszą przyjaciółką. Pierwszy raz byłyśmy aż tak złe na siebie. Jednak obie dałyśmy temu kilka dni, ochłonęłyśmy, po czym porozmawiałyśmy ze sobą, by dojść do porozumienia. Tak robią ludzie, gdy im zależy.

To dobrze, że z uwagi na swoje nienarodzone dziecko chcesz coś zmienić w swoim życiu, wyjść do świata, jednak uważam, że musisz sobie pewne rzeczy najpierw przepracować. Nie będzie to łatwe, mi zajęło ostatni rok zanim coś naprawdę zaczęło się zmieniać w mojej psychice, ale przy odpowiedniej motywacji dasz radę. Warto byłoby też, żebyś robiła to również dla samej siebie. Bo przecież każdy zasługuje na to, by mieć bliskich.

P.S. Jak widzisz, wcale nie jesteś tak niewidzialna jak Ci się wydaje wink

3

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Autorko nie jestes sama, ja też nie lubię ludzi i stronię od nich jak tylko moge. Tak mi dobrze, czasami fakt ,smutno samemu,ale zdecydowanie wole internetowe znajomości, bo można tak jak napisałaś,, wyłaczyc'' kogos jak masz go dosc. Prawdziwych kolezanek nigdy nie mialam,poza tym nie wierze w przyjaznie.

4

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Mrs.Szczesliwy   umiesz pocieszyć

5 Ostatnio edytowany przez Mrs.Happiness (2016-06-01 20:24:05)

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??
sweetgirl25 napisał/a:

Autorko nie jestes sama, ja też nie lubię ludzi i stronię od nich jak tylko moge. Tak mi dobrze, czasami fakt ,smutno samemu,ale zdecydowanie wole internetowe znajomości, bo można tak jak napisałaś,, wyłaczyc'' kogos jak masz go dosc. Prawdziwych kolezanek nigdy nie mialam,poza tym nie wierze w przyjaznie.

Słodka, a to nie jest tak, że się BOISZ ludzi? Boisz się realnych znajomości, bo do tej pory przynosiły wiele bólu, rozczarowania i podcinały skrzydła? Skoro smutno samemu, to po co zamykać się na świat? Internetowe znajomości może są mniej skomplikowane i mniej wymagające, ale nigdy nie zastąpią tych prawdziwych. Wiem, bo sama nie mogę na co dzień widywać moich przyjaciółek, ponieważ mieszkają za daleko i to mnie męczy. Na dłuższą metę czuję się osamotniona. Nawet jeśli piszemy dzień w dzień, brak mi fizycznej obecności. Rzędy literek na ekranie nie wystarczają.

Tęczowa pani napisał/a:

Mrs.Szczesliwy   umiesz pocieszyć

Jestem kobietą, ale miło mi to słyszeć smile

6

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Mrs. Happiness - dziękuję za taką fajną i pełną odpowiedź, naprawdę nie sądziłam, że ktokolwiek zainteresuje się tematem....  Przykro mi, że Ciebie też spotkały takie nieprzyjemne interakcje z innymi ludźmi - samo to jak odniosłaś się do mojego wpisu, z taką sympatią i umiejętnością słuchania (tudzież czytania w tym wypadku) mówi mi, że jesteś osobą która nie powinna mieć żadnych problemów w interakcjach międzyludzkich a jednak niestety Cię to spotkało i jest to przykre : - (
Czy zastanawiasz się czasem czy ma to coś wspólnego z naszym dzieciństwem - czy pochodzenie z rodziny z problemem alkoholowym / złe relacje z ojcem rokuje negatywne relacje z ludźmi w przyszłości? Nie rozważałam tego do końca wcześniej, ale patrząc na większość ludzi, którzy pochodzą z normalnych rodzin wydaje mi się, że oni siebie jakby bardziej cenią i wręcz alergicznie reagują na wszystkie objawy braku szacunku – podczas gdy np u mnie mechanizm obronny nie był i nie jest automatyczny i całe życie muszę się go uczyć.

Mrs.Happiness napisał/a:


Kolejna sprawa, że moim zdaniem popełniałaś pewien błąd. To zbyt mocne staranie się na początku, byle się przypodobać, byle kogoś przyciągnąć do siebie. Ludzie z taką postawą jak Twoja ZAWSZE będą przyciągać pasożyty. A pasożyt ma to do siebie, że zmienia żywiciela, gdy przestaje mieć z niego korzyści. Domyślam się, że masz ogromną, zakorzenioną gdzieś w sobie potrzebę akceptacji i miłości, spowodowaną relacjami z ojcem. Na dokładkę nieufność i strach z powodu kuzyna oraz dawnych znajomości. Taka mieszanka wybuchowa, bo niby chcesz, ale się boisz. Przyciągasz, jednak nie to, co chciałabyś przyciągnąć, ponieważ sama nigdy nie stawiasz pierwszego kroku. Nie wybierasz, a jesteś wybierana. Rozumiesz do czego zmierzam?

Myślę, że masz tu dużo racji i tak też mówiła mi terapeutka (poszłam na jedną sesję ale jakoś nie mogę się zdecydować wydać 1500 funtów na pełną terapię :-/) – ale jak tylko kogoś poznaje mam wręcz jakiś wewnętrzny PRZYMUS by zachowywać się super na 200% bo mam wrażenie, że każdy zły krok grozi relacji czy, że automatycznie, przez bycie sobą ta osobę obrażę, zdenerwuje czy zirytuję. Nie wiem dlaczego nie mogę po prostu się zrelaksować. Mam nawet problem prosić tych znajomych o proste rzeczy – np planując spotkanie ja automatycznie mówię, że przyjadę do nich bo zakładam, że oni pewnie nie będą chcieli marnować paliwa albo, że jeszcze stworzę im przez to niedogodność i się obrażą. Dlatego też tak mi przykro, że cała moja uwaga i dbanie o takich znajomych kończy się gdy ja raz powiem coś skrzywionego od powyższej normy (choć przyznam, że jak już powiem to dosadnie.) Wtedy faktycznie się obrażają – coś czego cały czas chciałam uniknąć!
Co do wybierania – masz rację, że zawsze mnie wybierają chociaż niedawno popróbowałam sama „wybierać” ludzi i muszę przyznać, że była to lepsza relacja – taka pozbawiona jadu i wykorzystywania. Niestety nie dogadałyśmy się bo nasi narzeczeni nie mogli na siebie patrzeć i stało się to w któryms momencie uciążliwe.

Mrs.Happiness napisał/a:


Potrafię Ciebie zrozumieć, bo miałam w życiu podobnie. Paskudne relacje z ojcem, problem alkoholizmu matki, brak przyjaciół. Wszyscy mnie wykorzystywali i porzucali.

To jest właśnie najbardziej przykre, gdy człowiek ma już tak od małego – nawet nie może wyrobić w sobie żadnej pozytywnej samooceny. Bardzo brak zwykłego szczęścia takim osobą jak my – pierwsze dowiadczenia często nastawiają trajektorię na całą resztę życia.

Mrs.Happiness napisał/a:


Aż jakoś na koniec podstawówki wszystko się nawarstwiło, nawet nie wiem co dokładnie było tym przełącznikiem, ale na całe wakacje zaszyłam się w domu. Nikt nie był w stanie mnie z niego wyciągnąć. Podobna sytuacja powtórzyła się jeszcze raz. No i generalnie do teraz nigdy nie wróciła ta ufna, mała dziewczynka, którą kiedyś byłam, ale nauczyłam się usuwać ze swojego życia ludzi, którzy źle mnie traktują oraz dostrzegać tych, którzy są dla mnie dobrzy.

Może to głupie pytanie, ale czy masz jakieś kryteria którymi kierujesz się przy eliminacji ludzi z życia? Ja definitywnie przechodzę ten okres, który przechodziłaś na końcu podstawówki –teraz to wyrzuciłam zupełnie wszystkich z życia,  zaczełam hurtowo odpychać ludzi i nawet nie mam ochoty prowiadzić prostych rozmów z ludźmi z pracy, za nikim nie chodzę, nie przepraszam nikog, nie dbam już o żadne relacje. Wydaje mi się, że to taki skok z jednego ekstremum w drugie... Chciałabym mieć jakąś taką nie wiem, listę (?) w głowie, która pomogłaby mi odróżniać zachowania akceptowalne i nieakceptowalne...
Co do przyjaźni i jej byciu jak związek gdzie trzeba się „dotrzeć” ja to zupełnie pojmuję i się kompletnie z Tobą zgadzam – ale problem w tym, że nie wiem nawet jak dojść z ludźmi do tego etapu. U mnie to jest autentycznie jedna kłótnia i tyle. Ty mówisz, że po paru dniach rozmawiałyście z koleżanką – na mnie te dziewczyny obrażają się NA ZAWSZE. Jak mówisz, ludzie którym zależy tak się nie zachowują dlatego myślę – rzeczywiście musieli mnie mieć gdzieś. Kiedyś jeszcze wychodziłam z inicjatywą by ratować relacje po nieporozumieniach ale przyznam , że teraz to juz dałam sobie spokój bo odniosłam wrażenie że dla większości z tych dziewczyn to tylko karmienie ego.

Mrs.Happiness napisał/a:


To dobrze, że z uwagi na swoje nienarodzone dziecko chcesz coś zmienić w swoim życiu, wyjść do świata, jednak uważam, że musisz sobie pewne rzeczy najpierw przepracować. Nie będzie to łatwe, mi zajęło ostatni rok zanim coś naprawdę zaczęło się zmieniać w mojej psychice, ale przy odpowiedniej motywacji dasz radę. Warto byłoby też, żebyś robiła to również dla samej siebie. Bo przecież każdy zasługuje na to, by mieć bliskich.
P.S. Jak widzisz, wcale nie jesteś tak niewidzialna jak Ci się wydaje wink

Mrs. Happiness, czy mogłabyś opowiedzieć trochę o tym jak sobie wszytsko przepracowałaś? Ja nawet nie wiem gdzie zacząć, czasem mam wrażenie że wiem w czym tkwi problem a później okazuje się to też zawodzić... Masakra. No i tak jak mówisz, ja oczywiście mam wady (wybuchowość) no ale chyba nikt nie jest tak okropny by już nie mieć zupełnie żadnej przyjaciółki.
A co do PS – naprawdę jestem w szoku big_smile

7

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??
sweetgirl25 napisał/a:

Autorko nie jestes sama, ja też nie lubię ludzi i stronię od nich jak tylko moge. Tak mi dobrze, czasami fakt ,smutno samemu,ale zdecydowanie wole internetowe znajomości, bo można tak jak napisałaś,, wyłaczyc'' kogos jak masz go dosc. Prawdziwych kolezanek nigdy nie mialam,poza tym nie wierze w przyjaznie.

Znajomości internetowe są mniej straszne bo można "wyłączyć" i jeżeli coś nie idzie, nie dogadacie się czy coś to chyba też łatwiej odpuścić i człowiek sobie nie wyrzuca, tak nie tęskni... Jak napisałaś, że nie wierzysz w przyjaźnie to automatycznie przypomniała mi się moja babcia - ona pare razy powiedziała mi, że wierzy w jakieś koleżanki i że jak tylko jakieś miała to "nogę podstawiły."

Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że moja babcia to najlepsza osoba jaką znam, najmilsza, najbardziej troskliwa, najbardziej pracowita, nigdy nie piła ani nie paliła, energetyczna, pomaga mojej mamie do dzisiaj mimo swoich prawie 80 lat, praktycznie mnie wychowała bo moi rodzice zbyt zajęci sobą i karierami, u niej zawsze miałam ciepły, bezpieczny kąt bez kłótni i poniżania, broniła mnie jak ojciec mnie wyzywał... No i że taka osoba nie mogła nigdy się z koleżanką żadną dogadać to chyba faktycznie świadczy o tym, że im człowiek jest milszy, lepszy, chce dla innych być dobry tym bardziej ludzie to wykorzystują - okropna cecha naszego gatunku i też coś co mnie starswznie zniechęca.

Dlaczego ludzie muszą być tacy gówniani?

8 Ostatnio edytowany przez Mrs.Happiness (2016-06-01 21:22:54)

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??
karinaaa napisał/a:

Mrs. Happiness - dziękuję za taką fajną i pełną odpowiedź, naprawdę nie sądziłam, że ktokolwiek zainteresuje się tematem....  Przykro mi, że Ciebie też spotkały takie nieprzyjemne interakcje z innymi ludźmi - samo to jak odniosłaś się do mojego wpisu, z taką sympatią i umiejętnością słuchania (tudzież czytania w tym wypadku) mówi mi, że jesteś osobą która nie powinna mieć żadnych problemów w interakcjach międzyludzkich a jednak niestety Cię to spotkało i jest to przykre : - (

Nie ma sprawy wink Dla mnie to czysta przyjemność, jeśli moje doświadczenie może komuś pomóc wink

Wiesz, z tymi interakcjami to jest różnie. Dogadać potrafię się chyba z każdym, na upartego nawet z kimś, za kim nie przepadam, o ile ta osoba nie próbuje się opierać lub nie jest chamska. Po prostu wiele osób to tylko znajomi, z którymi się od święta wymienia parę zdań. Nawet nie staram się być z nimi bliżej, bo wiem jak to by się skończyło. Jednak nie widzę sensu, by robić sobie wrogów, więc wymieniam uprzejmości i każde idzie w swoją stronę.

Dziękuję też za miłe słowa. Moim zdaniem nikt nie zasługuje na takie traktowanie, ale na ludzi nie ma rady. Świata nie zbawisz, możesz jedynie pilnować, by samemu być lepszym i takimi osobami się otaczać.

karinaaa napisał/a:

Czy zastanawiasz się czasem czy ma to coś wspólnego z naszym dzieciństwem - czy pochodzenie z rodziny z problemem alkoholowym / złe relacje z ojcem rokuje negatywne relacje z ludźmi w przyszłości? Nie rozważałam tego do końca wcześniej, ale patrząc na większość ludzi, którzy pochodzą z normalnych rodzin wydaje mi się, że oni siebie jakby bardziej cenią i wręcz alergicznie reagują na wszystkie objawy braku szacunku – podczas gdy np u mnie mechanizm obronny nie był i nie jest automatyczny i całe życie muszę się go uczyć.

Owszem. To ma wielki wpływ na to, jak pozwalasz siebie traktować, jak postrzegasz siebie oraz innych ludzi. Nie nauczono nas, że zasługujemy na sympatię, szacunek, że jesteśmy na równi z innymi, więc brakuje nam tego odruchu. Na szczęście można się go nauczyć. Mówię to z perspektywy osoby, której się udało.

karinaaa napisał/a:

Myślę, że masz tu dużo racji i tak też mówiła mi terapeutka (poszłam na jedną sesję ale jakoś nie mogę się zdecydować wydać 1500 funtów na pełną terapię :-/) – ale jak tylko kogoś poznaje mam wręcz jakiś wewnętrzny PRZYMUS by zachowywać się super na 200% bo mam wrażenie, że każdy zły krok grozi relacji czy, że automatycznie, przez bycie sobą ta osobę obrażę, zdenerwuje czy zirytuję. Nie wiem dlaczego nie mogę po prostu się zrelaksować. Mam nawet problem prosić tych znajomych o proste rzeczy – np planując spotkanie ja automatycznie mówię, że przyjadę do nich bo zakładam, że oni pewnie nie będą chcieli marnować paliwa albo, że jeszcze stworzę im przez to niedogodność i się obrażą. Dlatego też tak mi przykro, że cała moja uwaga i dbanie o takich znajomych kończy się gdy ja raz powiem coś skrzywionego od powyższej normy (choć przyznam, że jak już powiem to dosadnie.) Wtedy faktycznie się obrażają – coś czego cały czas chciałam uniknąć!
Co do wybierania – masz rację, że zawsze mnie wybierają chociaż niedawno popróbowałam sama „wybierać” ludzi i muszę przyznać, że była to lepsza relacja – taka pozbawiona jadu i wykorzystywania. Niestety nie dogadałyśmy się bo nasi narzeczeni nie mogli na siebie patrzeć i stało się to w któryms momencie uciążliwe.

Właśnie dlatego oni się obrażają. Bo pokazujesz im się jako osoba, która robi wszystko dla innych. Ludzie uczą się tego, jacy jesteśmy od nas samych. Na podstawie tego wystosowują względem nas różne zachowania. Jak nie nakreślasz granicy od samego początku, to myślą, że mogą sobie pozwolić na wiele, bo przecież tylko się uśmiechniesz z wdzięcznością i na drugi dzień znów do nich przyjdziesz. Jak nagle pokazujesz inną twarz, to dla nich szok. Na tyle silny, że nie wiedzą jak się zachować, albo zwyczajnie się usuwają. Dlatego tak ważne jest, by pozostać sobą. Oklepany tekst, często nierozumiany przez ludzi, ale właśnie to jest kluczem do tego, by nie powstawały podobne nieporozumienia. Jeśli coś Ci się nie podoba, reaguj. Jeśli ktoś jest tego wart, spróbuj porozmawiać, przedstawić swój punkt widzenia. Jeśli wiesz z góry, że to nic nie da, podziękuj za współpracę i idź dalej.

Tylko pewnie teraz pokiwasz głową, zgodzisz się ze mną, że to ma sens, że brzmi w porządku, ale potem przyjdzie pytanie jak to osiągnąć. Jak nauczyć się egzekwować własne prawa? Moim zdaniem potrzebujesz spełniać dwa kryteria. Lubić siebie oraz szanować siebie. Wtedy z automatu będziesz szukać osób, które również Ciebie lubią i szanują, bo nawet bez nich wciąż będziesz czuła się wartościowa. Zniknie strach przed utratą, przed zniechęceniem kogoś. Dojdziesz do wniosku, że jeśli ktoś nie polubi Cię za to, kim jesteś i jaka jesteś, nie jest wart Twojego czasu.

Rozumiem. Jednak sama widzisz, była poprawa. A to jest dobry znak. Nikt nie mówi, że od razu uda się trafić na kogoś, kto zostanie już na stałe, ale skoro to było prawdziwsze i trwalsze, jest nadzieja, że za którymś razem znajdziesz tę swoją bratnią duszę.

karinaaa napisał/a:

To jest właśnie najbardziej przykre, gdy człowiek ma już tak od małego – nawet nie może wyrobić w sobie żadnej pozytywnej samooceny. Bardzo brak zwykłego szczęścia takim osobą jak my – pierwsze dowiadczenia często nastawiają trajektorię na całą resztę życia.

Owszem. Dlatego poprzysięgłam sobie wiele lat temu, że tak długo nie założę własnej rodziny ani nie będę miała dzieci, jak nie znajdę odpowiedniego mężczyzny ani sama nie stanę się odpowiednią matką. Wolałabym do końca życia być sama niż stworzyć sobie kolejne piekło, w dodatku na własne życzenie. Wiadomo, że rodziców nie wybierałam, ale partnera to ja wybiorę. W moim interesie jest, by wybrać dobrze.

karinaaa napisał/a:

Może to głupie pytanie, ale czy masz jakieś kryteria którymi kierujesz się przy eliminacji ludzi z życia? Ja definitywnie przechodzę ten okres, który przechodziłaś na końcu podstawówki –teraz to wyrzuciłam zupełnie wszystkich z życia,  zaczełam hurtowo odpychać ludzi i nawet nie mam ochoty prowiadzić prostych rozmów z ludźmi z pracy, za nikim nie chodzę, nie przepraszam nikog, nie dbam już o żadne relacje. Wydaje mi się, że to taki skok z jednego ekstremum w drugie... Chciałabym mieć jakąś taką nie wiem, listę (?) w głowie, która pomogłaby mi odróżniać zachowania akceptowalne i nieakceptowalne...
Co do przyjaźni i jej byciu jak związek gdzie trzeba się „dotrzeć” ja to zupełnie pojmuję i się kompletnie z Tobą zgadzam – ale problem w tym, że nie wiem nawet jak dojść z ludźmi do tego etapu. U mnie to jest autentycznie jedna kłótnia i tyle. Ty mówisz, że po paru dniach rozmawiałyście z koleżanką – na mnie te dziewczyny obrażają się NA ZAWSZE. Jak mówisz, ludzie którym zależy tak się nie zachowują dlatego myślę – rzeczywiście musieli mnie mieć gdzieś. Kiedyś jeszcze wychodziłam z inicjatywą by ratować relacje po nieporozumieniach ale przyznam , że teraz to juz dałam sobie spokój bo odniosłam wrażenie że dla większości z tych dziewczyn to tylko karmienie ego.

To wcale nie głupie pytanie, bo w rzeczywistości tak właśnie robię. Oczywiście to nie tak, że zapisuję sobie w notesie, co dana osoba zrobiła źle i podliczam punkty, a gdy jest ich za dużo, to się żegnam. Po prostu jak widzę, że ktoś mnie lekceważy, źle traktuje, nie szanuje, ma mnie za jakąś zapchajdziurę, to urywam kontakt. Wszystko jest kwestią granic, o których pisałam. Zastanowiłam się pewnego dnia jak chciałabym, żeby ludzie mnie traktowali oraz jak nie chciałabym, żeby traktowali. Jeśli ktoś notorycznie zalicza się do drugiej kategorii, to rozwiązanie jest oczywiste. Dzięki temu oszczędzam czas, nerwy i chronię siebie przed kolejnymi skrzywieniami.

Po prostu u Ciebie problemem wciąż jest to niepotrzebne wykładanie się na tacy. Za dużo inwestujesz w znajomość, nie dajesz drugiej stronie szansy się wykazać ani samej sobie poobserwować czy ta osoba w ogóle CHCE się wykazać. Od teraz powinnaś zawsze wziąć głęboki wdech i troszkę się zdystansować. Raz Ty kogoś zaproś i wybierz miejsce, innym razem pozwól się zaprosić i wybrać miejsce tej osobie. Dzięki temu wypracujesz sobie powoli zdrowe nawyki. Potem będzie już tylko lepiej. A jeśli znajomość się utrzyma, to z czasem przejdziecie też na ten wyższy poziom. Przyjaciółka, o której pisałam, nie od razu zasłużyła na to miano. Poznałyśmy się, gdy po raz drugi wpadłam w ten zły stan. Zajęło sporo czasu zanim dowiedziała się o mnie czegoś więcej, zanim ją dopuściłam. Obecnie znamy się 6 lat. Wiemy już jakie jesteśmy, co mamy wspólnego, a co nas różni. To był długotrwały proces. Trzeba na to sporo cierpliwości i powtarzam, OBIE strony muszą do niego dążyć. Inaczej to nigdy nie zadziała.

U mnie czasem wciąż włącza się taka niechęć i przychodzą myśli, że może lepiej coś zakończyć, że pewnie to nic nie da, że wszystko i tak się powtórzy. Różne takie bzdety. No ale staram się z tym walczyć. Pewnie jeszcze nieco czasu zajmie zanim kompletnie to w sobie naprawię, ale wierzę, że dam radę. Ty też dasz. Jedno, co nas różni od osób z normalnych rodzin, to hart ducha. Jeśli dodatkowo przepracujemy przeszłość, będzie nam o wiele łatwiej w życiu, a nasze dzieci otrzymają wszystko, czego nam nie dano, a nawet więcej. Będą miały silne mamy, które są doświadczone, mądre, wiedzą jak ciężko może być i że da się z tego podnieść. To moim zdaniem również ma wielką wartość.

karinaaa napisał/a:

Mrs. Happiness, czy mogłabyś opowiedzieć trochę o tym jak sobie wszytsko przepracowałaś? Ja nawet nie wiem gdzie zacząć, czasem mam wrażenie że wiem w czym tkwi problem a później okazuje się to też zawodzić... Masakra. No i tak jak mówisz, ja oczywiście mam wady (wybuchowość) no ale chyba nikt nie jest tak okropny by już nie mieć zupełnie żadnej przyjaciółki.
A co do PS – naprawdę jestem w szoku big_smile

Właściwie to przyszło w momencie, w którym byłam bardzo podłamana. Na skraju. Można powiedzieć, że na kompletnej granicy. Byłam wtedy zakochana i ktoś w okropny sposób złamał mi serce. Załamałam się. Jednak gdzieś pomiędzy tym całym cierpieniem narodziło się inne uczucie. Chęć zmiany. Wiedziałam, że jak nic nie zrobię, to wciąż będę krzywdzona, wciąż będzie bolało, wciąż będę traciła cząstkę siebie. Nie chciałam tego. Więc zaczęłam czytywać to forum, zaczęłam analizować swoje życie, starać się naprawić relacje z rodziną, bo siłą rzeczy nadal z nimi mieszkam, a i oni się zmienili w ostatnich latach. Myślę, że dzięki mnie zmienili się jeszcze bardziej. Jednak to możesz pominąć, bo nie mieszkasz już z ojcem. Sugeruję Ci tylko jedno. Jeśli wciąż go w jakiś sposób nienawidzisz, rozpamiętujesz przeszłość i tym podobne, spróbuj mu wybaczyć. Nie dla niego, a dla samej siebie. Wtedy część jadu, który Ci przez lata systematycznie aplikowano, zniknie. Będziesz wolna. Kolejna rzecz, którą zrobiłam, to nauczyłam się lubić siebie, dbać o siebie, podnosić się na duchu. Być sobie przyjaciółką. Zmieniłam sporo w swoim wyglądzie, zaczęłam być bardziej otwarta, bezpośrednia. Zaczęłam walczyć o swoje, a do tego najbardziej brakowało mi zawsze odwagi. Myślę, że to najbardziej na mnie wpłynęło i wciąż wpływa. Nie jestem jeszcze na końcu mojej drogi, przede mną pewnie wiele lat napraw, ale solidny fundament już jest, więc najgorsze mam za sobą.

Wybuchowość. Skąd ja to znam. Ale to też można zmienić. Temperament pozostanie na zawsze, bo to kwestia osobowości, jednak warto nauczyć się bardziej kontrolować własne emocje. To też przyda Ci się, gdy będziesz miała już swoje maleństwo na świecie. Dzieci to wiele radości, ale też wiele trudnych chwil. Im większy wewnętrzny spokój uda Ci się wypracować, tym łatwiej Ci będzie przez nie przebrnąć.

Jesteś fajną dziewczyną, a takie nigdy nie pozostaną niezauważone smile

karinaaa napisał/a:

Dlaczego ludzie muszą być tacy gówniani?

Nie wszyscy są. Twoja babcia nie jest. Ty nie jesteś. Wiele osób z tego forum nie jest. Czasem po prostu jesteśmy tak zawiedzeni ludzkością, że zapominamy o tym, co nas otacza. Ja jednak wciąż wierzę w dobro. Wiecie dlaczego? Bo przecież sama mam je w sobie. A skoro ja mogę je mieć, to na pewno są inne takie osoby. Zawsze sobie to powtarzam w chwilach zwątpienia i polecam Wam robić tak samo. W końcu poczucie, że świat jest kompletnie zepsuty i zgniły to ogromny ciężar dla psychiki. Po co go dźwigać? wink

P.S. Dopiero zobaczyłam Twój drugi wątek. Ten gdzie piszesz o ojcu Twojego dziecka. Zaraz go sobie przeczytam.

9

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Mrs. Happiness, jesteś niesamowita. Może to zabrzmi żałośnie ale naprawdę wzruszyłam się, że ktoś poświęcił mojej sprawie tyle uwagi. Może faktycznie istnieją jeszcze jacyś fajni ludzie, tylko nie mam na codzień przyjemności ich spotkać... Trochę się zawstydziłam jak napisałaś, że zobaczysz mój post o narzeczonym – tam właśnie prezentuje postawę pitbulla, którą często przybieram do świata zewnętrznego właśnie gdy mam „wybuch” – kiedy długo coś w sobie trzymam i w końcu wybija ze mnie jak z szamba.
Jest mi też głupio, że nie tutaj mówię, że nie wychodzą mi relacje a tam mówię źle o jedynej osobie, która traktuje mnie w sumie pięknie i z szacunkiem bo nie potrafię zaakceptować jego wad. Sama nie wiem o co mi chodzi, przez takie zachowania kompletnie nie mogę siebie rozgryźć ani pokochać – czy jestem dobrą osobą spragnioną akceptacji, czy zimnym wrednym pitbullem, który atakuje i odpycha innych? Mam potrzebę ataku na innych ale zaraz po czuję się przez to źle i wstyd mi.

Mrs.Happiness napisał/a:

Wiesz, z tymi interakcjami to jest różnie. Dogadać potrafię się chyba z każdym, na upartego nawet z kimś, za kim nie przepadam, o ile ta osoba nie próbuje się opierać lub nie jest chamska. Po prostu wiele osób to tylko znajomi, z którymi się od święta wymienia parę zdań. Nawet nie staram się być z nimi bliżej, bo wiem jak to by się skończyło. Jednak nie widzę sensu, by robić sobie wrogów, więc wymieniam uprzejmości i każde idzie w swoją stronę.

Z tego co piszesz o sobie myślę, że można stwierdzić że w dużym stopniu osiągnełaś poprawę  – to co opisujesz to moim zdaniem właśnie postawa ludzi normalnych, z dobrą opinią o sobie i jednocześnie o innych – w opozycji do mnie co każdą małą raczkującą znajomość strategizuje jako wielką przyjaźń a każdy zawód przeżywa.

Mrs.Happiness napisał/a:

Nie nauczono nas, że zasługujemy na sympatię, szacunek, że jesteśmy na równi z innymi, więc brakuje nam tego odruchu. Na szczęście można się go nauczyć.

Zdecydowanie to zdanie do mnie przemawia – nie nauczono nas, że jesteśmy na równi z innymi. W każdej relacji moja podświadomość zakłada, że jestem osobą „niższą” – nawet jeśli na logikę widzę, że teoretycznie mam więcej osiągnięć niż druga osoba czy lepiej mi idzie w życiu, i tak odnoszę się do niej jakby była jakaś lepsza. No oczywiście aż do wybuchu...

Mrs.Happiness napisał/a:

Właśnie dlatego oni się obrażają. Bo pokazujesz im się jako osoba, która robi wszystko dla innych. Ludzie uczą się tego, jacy jesteśmy od nas samych. Na podstawie tego wystosowują względem nas różne zachowania. Jak nie nakreślasz granicy od samego początku, to myślą, że mogą sobie pozwolić na wiele, bo przecież tylko się uśmiechniesz z wdzięcznością i na drugi dzień znów do nich przyjdziesz. Jak nagle pokazujesz inną twarz, to dla nich szok. Na tyle silny, że nie wiedzą jak się zachować, albo zwyczajnie się usuwają. Dlatego tak ważne jest, by pozostać sobą. Oklepany tekst, często nierozumiany przez ludzi, ale właśnie to jest kluczem do tego, by nie powstawały podobne nieporozumienia. Jeśli coś Ci się nie podoba, reaguj. Jeśli ktoś jest tego wart, spróbuj porozmawiać, przedstawić swój punkt widzenia. Jeśli wiesz z góry, że to nic nie da, podziękuj za współpracę i idź dalej.

Kurczę Mrs. Happiness, jeżeli nie jesteś psychologiem to marnujesz chyba życiowy dar. To co opisałaś na górze to dokladnie coś co nakreśliła mi psycholog podczas naszej sesji. Ja nie mogłam pojąć jak ludzie nie rozumieją, że ktoś może sie zdenerwować czy mieć gorszy dzień – psycholog stwierdziła, że tak już mają. Pewnie to też wynika z kwestii, że właśnie nikt nie jest przyzwyczajony – tak jak np my – żeby nagle ktoś się do niego o coś rzuca czy wychodził z pretensją. I pewnie jakbym stopniowo odkrywała karty to by faktycznie był to mniejszy szok.

Mrs.Happiness napisał/a:

Dlatego poprzysięgłam sobie wiele lat temu, że tak długo nie założę własnej rodziny ani nie będę miała dzieci, jak nie znajdę odpowiedniego mężczyzny ani sama nie stanę się odpowiednią matką. Wolałabym do końca życia być sama niż stworzyć sobie kolejne piekło, w dodatku na własne życzenie. Wiadomo, że rodziców nie wybierałam, ale partnera to ja wybiorę. W moim interesie jest, by wybrać dobrze.

Ciekawi mnie jak idzie Ci to poszukiwanie (jezeli w ogole szukasz) i czy Twoja porpawa samooceny i lubienie siebie pozytywnie wpływa na to jakich mężczyzn spotykasz? Czy próbujesz czy jeszcze czekasz aż poczujesz się gotowa tak na 100%? I wiesz z tym wybieraniem partnera to też jest nam trochę pod górkę – niby jest mechanizm psychologiczny, że kobiecie podoba się mężczyzna podobny do ojca. No ale co staje sie w przypadku kiedy kobieta aktywnie działa by nie spotkać sobowtóra swojego ojca? Bo mi się wydaje, że dzieje się coś jak u mnie – albo ma się partnerów, którzy pociagają i rozpalają zmysły za to nie pasują na innych płaszczyznach, albo taki „dobrany” któremu jednak trochę brakuje w zakresie pasji.

Mrs.Happiness napisał/a:

Właściwie to przyszło w momencie, w którym byłam bardzo podłamana. Na skraju. Można powiedzieć, że na kompletnej granicy. Byłam wtedy zakochana i ktoś w okropny sposób złamał mi serce. Załamałam się. Jednak gdzieś pomiędzy tym całym cierpieniem narodziło się inne uczucie. Chęć zmiany. Wiedziałam, że jak nic nie zrobię, to wciąż będę krzywdzona, wciąż będzie bolało, wciąż będę traciła cząstkę siebie. Nie chciałam tego.

Dla mnie przełomem okazała się podobna sytuacja jak u Ciebie – mi partner wykrzyczał w twarz po wróceniu z baletów o 2giej w nocy, że nie chce ze mną być :-/ Ja do tej pory o nim myślę i wspominam jak jakaś kompletna idiotka. Właśnie od tamtej pory już zuepłnie wszytskich odepchnełam. Czy już długo jesteś po zerwaniu?

Mrs.Happiness napisał/a:

Więc zaczęłam czytywać to forum, zaczęłam analizować swoje życie, starać się naprawić relacje z rodziną, bo siłą rzeczy nadal z nimi mieszkam, a i oni się zmienili w ostatnich latach. Myślę, że dzięki mnie zmienili się jeszcze bardziej. Jednak to możesz pominąć, bo nie mieszkasz już z ojcem. Sugeruję Ci tylko jedno. Jeśli wciąż go w jakiś sposób nienawidzisz, rozpamiętujesz przeszłość i tym podobne, spróbuj mu wybaczyć.

Co do ojca to jest to trochę dziwne – nie mam do niego nienawiści, może dlatego że praktycznie uciekłam z domu w wieku lat 19 i teraz przyjeżdzam tylko raz na parę miesięcy, więc miałam 10 lat by odseparować się od traumy. Nawet mi go szkoda, bo wiem że mnie kocha (a przynajmniej chcę w to wierzyć) tylko on sam był szykanowany przez swojego ojca więc chyba nie umiał inaczej. Wiem, że jest mu smutno bo nie dzwonię do niego – nie z jakieś zemsty czy dlatego, że go nienawidzę –chciałabym mieć z nim jakąś relację, nie chcę by było mu przykro - ale do tej pory pozostał mi strach przed nim. Boję się z nim rozmawiać wiec unikam tych rozmow, boje sie że coś źle powiem i zaraz mnie zjedzie jak za dawnych czasów, zmieniam ton głosu jak z nim mówię na ton małego dziecka – serio, to się dzieje podświadomie – i mówię do niego zawsze w trzeciej osobie w typie „cześć tato, czy mógłby tata zobaczyć... jak tata myśli?” itp.
Co do Twojej sytuacji – to musi być niebywale wyzywające, kiedy nie ma się tej przestrzeni by chociaż trochę „uciec” i znaleźć przestrzeń by odnaleźć swoje własne uczucia i myśli. Podziwiam Cię, że kontunuujesz pracę nad sobą choć obecność rodziców musi przypominac Ci te niezbyt przyjemne chwile z przeszłości praktycznie codziennie. Rodzice na pewno zmieniają się przez Twoją obecność i Twoją zmianę podejścia do siebie, ja się przekonałam że nawet z własnymi rodzicami trzeba czasem nakreślać granice. Czy usiadłaś kiedyś z rodzicami by porozmawiać o tym wszytskim tak bez ogrodek? I czy Twoja mama wyleczyla sie z problemu?

Mrs.Happiness napisał/a:

Zaczęłam walczyć o swoje, a do tego najbardziej brakowało mi zawsze odwagi. Myślę, że to najbardziej na mnie wpłynęło i wciąż wpływa. Nie jestem jeszcze na końcu mojej drogi, przede mną pewnie wiele lat napraw, ale solidny fundament już jest, więc najgorsze mam za sobą.

Ja bym powiedziała, że masz więcej niż fundament po tym co piszesz, chociaż oczywiście nie znam pełni sytuacji. Masz rację, że mamy obie hart ducha i wolę ulepszania swojej sytuacji i to jest to co nam pomoże ostatecznie wybudować swoje życie na nowo. Myślę, że Ty jesteś przede mną w tym względzie ale może forum i samorefleksja pomoże i mi w nadchodzących miesiącach.
Najchętniej to bym skomentowała dokładnie każde słowo bo jestem naprawdę wdzięczna i szczęsliwa (mam też taki glupi nawyk, że jak fajnie mi się z kimś komunikuje to wpadam prawie w jakąś euforię – chyba w związku z tą posuchą ktora mam na codzien) Bardzo dziekuję Ci za miłe słowa, wiele dla mnie znaczą no i ostatni paragraf fantastyczny i zdecydowanie podnosi na duchu:

Mrs.Happiness napisał/a:

Nie wszyscy są. Twoja babcia nie jest. Ty nie jesteś. Wiele osób z tego forum nie jest. Czasem po prostu jesteśmy tak zawiedzeni ludzkością, że zapominamy o tym, co nas otacza. Ja jednak wciąż wierzę w dobro. Wiecie dlaczego? Bo przecież sama mam je w sobie. A skoro ja mogę je mieć, to na pewno są inne takie osoby. Zawsze sobie to powtarzam w chwilach zwątpienia i polecam Wam robić tak samo. W końcu poczucie, że świat jest kompletnie zepsuty i zgniły to ogromny ciężar dla psychiki. Po co go dźwigać?

Dziekuje w imieniu swoim i innych forumowiczek Pani Szczęśliwa :)

10 Ostatnio edytowany przez Mrs.Happiness (2016-06-02 00:57:04)

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??
karinaaa napisał/a:

Mrs. Happiness, jesteś niesamowita. Może to zabrzmi żałośnie ale naprawdę wzruszyłam się, że ktoś poświęcił mojej sprawie tyle uwagi. Może faktycznie istnieją jeszcze jacyś fajni ludzie, tylko nie mam na codzień przyjemności ich spotkać... Trochę się zawstydziłam jak napisałaś, że zobaczysz mój post o narzeczonym – tam właśnie prezentuje postawę pitbulla, którą często przybieram do świata zewnętrznego właśnie gdy mam „wybuch” – kiedy długo coś w sobie trzymam i w końcu wybija ze mnie jak z szamba.
Jest mi też głupio, że nie tutaj mówię, że nie wychodzą mi relacje a tam mówię źle o jedynej osobie, która traktuje mnie w sumie pięknie i z szacunkiem bo nie potrafię zaakceptować jego wad. Sama nie wiem o co mi chodzi, przez takie zachowania kompletnie nie mogę siebie rozgryźć ani pokochać – czy jestem dobrą osobą spragnioną akceptacji, czy zimnym wrednym pitbullem, który atakuje i odpycha innych? Mam potrzebę ataku na innych ale zaraz po czuję się przez to źle i wstyd mi.

Kochana, teraz to ja się zawstydziłam. Dziękuję. I to wcale nie brzmi żałośnie, wierz mi. Oczywiście, że istnieją fajni ludzie, czasem ich po prostu nie dostrzegamy, bo podświadomie szukamy wzrokiem tych niefajnych, żeby sobie udowodnić, że świat jest zły. Też przez to przechodziłam.

Jeśli chodzi o ten post o narzeczonym, o ile przeczytałaś już to, co tam napisałam, to powinnaś wiedzieć, że nie odebrałam tego źle, bo wzięłam pod uwagę właśnie to, co pisałaś tutaj i trochę rozumiem dlaczego postępujesz w ten sposób. Także nie musisz się wstydzić, pokazałaś mi wystarczająco siebie, bym mogła zajrzeć przez mur, który stawiasz. Moim zdaniem to jest kwestia ojca i tych relacji z ludźmi. Boisz się kogoś dopuścić do siebie, boisz się związać z kimś na stałe. To często nawet podświadomy strach. Więc chociaż najpierw jest świetnie i się tym cieszysz, nadchodzi paniczny lęk w momencie, gdy zaczyna się robić zbyt poważnie. Wtedy mózg szuka wad. Nagle nie pasuje Ci tyle rzeczy, że zastanawiasz się jak w ogóle mogłaś pokochać tę osobę, mimo że niektóre z nich są wręcz absurdalne. To też jest mi znajome. Wiadomo, ekspertem nie jestem, ale sądzę, że to wina tego, że Twój mózg nie zna dobrego. Nie potrafi sobie do końca z tym radzić, bo zawsze było u Ciebie coś nie tak i to jest coś, co znasz, co rozumiesz i z czym się oswoiłaś. Kolejna sprawa, że miałaś okropnego ojca, więc być może odbijasz to sobie na wszystkich mężczyznach, chcesz zobaczyć w nich kogoś idealnego, bez skazy. Kto wymazałby obrazek nieidealnego mężczyzny, którym byłaś karmiona całe życie. Musiałabym generalnie dowiedzieć się jeszcze więcej, by się upewnić, ale coś mi mówi, że to dobry trop.

karinaaa napisał/a:

Z tego co piszesz o sobie myślę, że można stwierdzić że w dużym stopniu osiągnełaś poprawę  – to co opisujesz to moim zdaniem właśnie postawa ludzi normalnych, z dobrą opinią o sobie i jednocześnie o innych – w opozycji do mnie co każdą małą raczkującą znajomość strategizuje jako wielką przyjaźń a każdy zawód przeżywa.

Więc sama widzisz, że można z tego wyjść. Kiedyś byłam w tym samym miejscu, w którym jesteś teraz. Jeśli dasz sobie czas i włożysz w to całą siebie, to za jakiś czas wskoczysz o kilka poziomów wyżej. Możesz mi wierzyć na słowo, że satysfakcja jest ogromna.

karinaaa napisał/a:

Zdecydowanie to zdanie do mnie przemawia – nie nauczono nas, że jesteśmy na równi z innymi. W każdej relacji moja podświadomość zakłada, że jestem osobą „niższą” – nawet jeśli na logikę widzę, że teoretycznie mam więcej osiągnięć niż druga osoba czy lepiej mi idzie w życiu, i tak odnoszę się do niej jakby była jakaś lepsza. No oczywiście aż do wybuchu...

Mi się to chwilami jeszcze włącza, ale umiem już z tym walczyć. Generalnie im bardziej zaczynam wierzyć w siebie, im lepiej się czuję sama ze sobą, tym słabsze się staje.

karinaaa napisał/a:

Kurczę Mrs. Happiness, jeżeli nie jesteś psychologiem to marnujesz chyba życiowy dar. To co opisałaś na górze to dokladnie coś co nakreśliła mi psycholog podczas naszej sesji. Ja nie mogłam pojąć jak ludzie nie rozumieją, że ktoś może sie zdenerwować czy mieć gorszy dzień – psycholog stwierdziła, że tak już mają. Pewnie to też wynika z kwestii, że właśnie nikt nie jest przyzwyczajony – tak jak np my – żeby nagle ktoś się do niego o coś rzuca czy wychodził z pretensją. I pewnie jakbym stopniowo odkrywała karty to by faktycznie był to mniejszy szok.

Nie jestem psychologiem, chociaż od lat znajome mi osoby mówią, że powinnam być. Chyba już w gimnazjum mi tak mówiono. Akurat teraz jest ten okres, gdy myślę wreszcie nad studiami, więc kto wie, może rzeczywiście pójdę w tym kierunku.

Wyobraź sobie to na podstawie zachowania Twojego ojca. Alkoholik, przemocowiec, tyran. Gdyby nagle z dnia na dzień przyszedł i się przymilał, jaka byłaby Twoja reakcja? Totalnie by Cię zmroziło, mam rację? Więc tak właśnie jest z ludźmi, gdy sobie zaklepią kogoś jako osobę do pomiatania, która wszystko wybaczy i zawsze na przytyki odpowiada milczeniem. Jedną z niewielu wartościowych rzeczy, których nauczyła mnie moja matka, to właśnie taka waleczność. Jeśli ktoś był wobec mnie agresywny, to nigdy nie siedziałam cicho. Mogłam czuć się człowiekiem drugiej kategorii, mieć zły dzień, dołek, ale jak ktoś do mnie skakał, czy w mojej obecności kogoś obrażał, zaczepiał, bił, to zawsze reagowałam. Dlatego nigdy nie stałam się ofiarą przemocy szkolnej czy coś w ten deseń. Wszyscy wreszcie odpuszczali.

karinaaa napisał/a:

Ciekawi mnie jak idzie Ci to poszukiwanie (jezeli w ogole szukasz) i czy Twoja porpawa samooceny i lubienie siebie pozytywnie wpływa na to jakich mężczyzn spotykasz? Czy próbujesz czy jeszcze czekasz aż poczujesz się gotowa tak na 100%? I wiesz z tym wybieraniem partnera to też jest nam trochę pod górkę – niby jest mechanizm psychologiczny, że kobiecie podoba się mężczyzna podobny do ojca. No ale co staje sie w przypadku kiedy kobieta aktywnie działa by nie spotkać sobowtóra swojego ojca? Bo mi się wydaje, że dzieje się coś jak u mnie – albo ma się partnerów, którzy pociagają i rozpalają zmysły za to nie pasują na innych płaszczyznach, albo taki „dobrany” któremu jednak trochę brakuje w zakresie pasji.

Nie jakoś bardzo aktywnie, ale rozglądam się przy okazji tu i ówdzie za kimś dla siebie. Obecnie jestem sama i nie zapowiada się, by miało się to zmienić, więc wyniki nie są najlepsze, ale przez ten ponad rok spotykałam się z paroma chłopakami, o wiele więcej poznałam. Po prostu jedni nie byli gotowi, inni chcieli tylko niezobowiązującej relacji, na co ja nigdy bym nie poszła. A pozostali nie pasowali do mnie, nic nie czułam, to grzecznie im dziękowałam i nie robiłam nadziei.

Czy poprawa samooceny wpływa? Sądzę, że tak. Chociaż główną zmianą jest to, że jestem bardziej świadoma swojej wartości oraz atrakcyjności i wiem, że mogę znaleźć kogoś, kto spełni moje kryteria, że nie muszę nigdy zadowalać się kimkolwiek. To taki komfort psychiczny, dzięki któremu nie czuję ciśnienia, nie uwieszam się na żadnej osobie. Mogę w spokoju kogoś poznać, zobaczyć, czy do siebie pasujemy, a w razie gdyby coś było nie tak, pożegnać się i później szukać dalej.

Mój ojciec niektóre cechy ma w porządku, więc te cechy mogłyby zostać, ale nigdy nie związałabym się z kimś agresywnym, kto nie radzi sobie z własnymi emocjami, kto strzela fochy jak małe dziecko i tak dalej. Po prostu nie idę ani skrajnie w jedną, ani w drugą stronę. Rozłożyłam go sobie w głowie na części pierwsze i wrzuciłam gorsze części jego osobowości do woreczka z tymi, które mnie odrzucają. Więc jakby u kogoś ujawniła się któraś z tych cech w trakcie trwania znajomości, albo nawet związku, to od razu ogłaszam ewakuację. Bez pytania, bez oglądania się za siebie. Nawet gdybym miała z nim dzieci.

karinaaa napisał/a:

Dla mnie przełomem okazała się podobna sytuacja jak u Ciebie – mi partner wykrzyczał w twarz po wróceniu z baletów o 2giej w nocy, że nie chce ze mną być :-/ Ja do tej pory o nim myślę i wspominam jak jakaś kompletna idiotka. Właśnie od tamtej pory już zuepłnie wszytskich odepchnełam. Czy już długo jesteś po zerwaniu?

Jakiś pajac. Nie przejmuj się. Lepiej dla Ciebie, że zniknął z Twojego życia. Jest wiele lepszych mężczyzn od niego na świecie. Co do mnie, to zależy jak na to spojrzeć, ale po zerwaniu jestem dokładnie półtorej roku. Już ochłonęłam, uczucia dawno minęły. Nawet mam z nim jakiś znikomy kontakt i widzę, że nic nie czuję, nie zależy mi, więc jestem pełna ulgi.

karinaaa napisał/a:

Co do ojca to jest to trochę dziwne – nie mam do niego nienawiści, może dlatego że praktycznie uciekłam z domu w wieku lat 19 i teraz przyjeżdzam tylko raz na parę miesięcy, więc miałam 10 lat by odseparować się od traumy. Nawet mi go szkoda, bo wiem że mnie kocha (a przynajmniej chcę w to wierzyć) tylko on sam był szykanowany przez swojego ojca więc chyba nie umiał inaczej. Wiem, że jest mu smutno bo nie dzwonię do niego – nie z jakieś zemsty czy dlatego, że go nienawidzę –chciałabym mieć z nim jakąś relację, nie chcę by było mu przykro - ale do tej pory pozostał mi strach przed nim. Boję się z nim rozmawiać wiec unikam tych rozmow, boje sie że coś źle powiem i zaraz mnie zjedzie jak za dawnych czasów, zmieniam ton głosu jak z nim mówię na ton małego dziecka – serio, to się dzieje podświadomie – i mówię do niego zawsze w trzeciej osobie w typie „cześć tato, czy mógłby tata zobaczyć... jak tata myśli?” itp.
Co do Twojej sytuacji – to musi być niebywale wyzywające, kiedy nie ma się tej przestrzeni by chociaż trochę „uciec” i znaleźć przestrzeń by odnaleźć swoje własne uczucia i myśli. Podziwiam Cię, że kontunuujesz pracę nad sobą choć obecność rodziców musi przypominac Ci te niezbyt przyjemne chwile z przeszłości praktycznie codziennie. Rodzice na pewno zmieniają się przez Twoją obecność i Twoją zmianę podejścia do siebie, ja się przekonałam że nawet z własnymi rodzicami trzeba czasem nakreślać granice. Czy usiadłaś kiedyś z rodzicami by porozmawiać o tym wszytskim tak bez ogrodek? I czy Twoja mama wyleczyla sie z problemu?

Rozumiem o co chodzi. Wiele lat bałam się mojego ojca, bałam go o coś poprosić, poradzić się. Czasem wciąż się boję, dlatego zazwyczaj go nie proszę, ale staram się to zmieniać. Poza tym zauważyłam, że on mnie teraz autentycznie słucha. Zauważa niektóre swoje błędy, potrafi być miły. Od dwóch lat nie podniósł na mnie ręki, nie obraża mnie. Zachowuje się inaczej. Zmienił się odkąd w wieku 18 lat wyprowadziłam się na kilka miesięcy z domu po tym, gdy kolejny raz zrównał mnie z ziemią. Mieszkałam wtedy z moim chłopakiem. Związek się rozpadł, ale choć tyle dobrego z niego pozostało. Może z Twoim ojcem jest podobnie?

Najgorsze były początki, bo byłam w złym stanie, wiedziałam, że na nich nie mogę liczyć i nikt z nich nawet o niczym nie wiedział. Płakałam w ciszy, po nocach, by rano udawać, że wszystko jest okej. Więcej. Uczyłam się wtedy nawet jak szalona do egzaminów semestralnych, żeby nie zawalić nauki. W gruncie rzeczy te egzaminy mnie wtedy uratowały. A potem to już jakoś samo poszło. Ojciec wciąż się zmieniał, a ja dojrzałam do tego, by mu wybaczyć. Rozmawiałam kiedyś z nimi. Chociaż najpierw to bardziej w złości z ojcem, wygarnęłam mu wtedy wszystko, a on ku mojemu zaskoczeniu nie krzyczał, nie zrobił mi nic złego, tylko przyznał się do błędu. Spojrzał na mnie i powiedział, że wie, że to robił źle, że będzie musiał z tym żyć do końca życia, i że sam nie wie dlaczego tylko mnie tak traktował. NIGDY wcześniej takie słowa nie padły z jego ust. Więc możesz sobie wyobrazić moje zaskoczenie. Teraz już normalnie potrafię z nimi rozmawiać o tym, że przez nich siłą rzeczy ja i rodzeństwo mamy skrzywione wzorce, światopogląd. Ostatnio ojciec dodatkowo mówił, że on też, bo jego rodzice nigdy im uczuć nie okazywali. Nie jest między nami idealnie, ale myślę, że niejedna osoba byłaby pod wrażeniem.

Jedynie z mamą nie wiem co zrobić, bo co prawda od roku nie tknęła alkoholu, ale nie wiem czy do tego nie wróci. Poza tym wynikły przez ten alkohol inne problemy, natury psychicznej i nie jest z nią zbyt dobrze, mimo że na pozór to normalna osoba. Próbuję ją namówić na wizytę u specjalisty, bo ja nie jestem w stanie jej pomóc, ale przez swoje głupie przekonania i chyba trochę lenistwo nadal nie poszła. Nawet znalazłam jej kogoś, kto w naszej okolicy jest polecany i wciąż nic. Na siłę jej tam nie zaprowadzę, wiadomo. Musi sama chcieć, żeby coś się zmieniło.

A jak z Twoją mamą? Jaka ona była? Bo pisałaś sporo o ojcu, ale o niej wzmianki nie widziałam.

karinaaa napisał/a:

Ja bym powiedziała, że masz więcej niż fundament po tym co piszesz, chociaż oczywiście nie znam pełni sytuacji. Masz rację, że mamy obie hart ducha i wolę ulepszania swojej sytuacji i to jest to co nam pomoże ostatecznie wybudować swoje życie na nowo. Myślę, że Ty jesteś przede mną w tym względzie ale może forum i samorefleksja pomoże i mi w nadchodzących miesiącach.
Najchętniej to bym skomentowała dokładnie każde słowo bo jestem naprawdę wdzięczna i szczęsliwa (mam też taki glupi nawyk, że jak fajnie mi się z kimś komunikuje to wpadam prawie w jakąś euforię – chyba w związku z tą posuchą ktora mam na codzien) Bardzo dziekuję Ci za miłe słowa, wiele dla mnie znaczą no i ostatni paragraf fantastyczny i zdecydowanie podnosi na duchu:

Dziekuje w imieniu swoim i innych forumowiczek Pani Szczęśliwa :)

Nie chcę sobie mówić, że mam o wiele więcej, bo nie chcę spocząć na laurach skoro tak wiele jest jeszcze do zrobienia. No ale staram się dokładać cegiełki każdego dnia, żeby powoli budować coś więcej. Bez pośpiechu, przepracowywać wszystko na spokojnie i dokładnie. W końcu się uda ukończyć budowę. Nie widzę innej możliwości. A skoro u mnie prace idą cały czas do przodu, to nie widzę powodów, dla których u Ciebie miałoby coś stanąć w miejscu. A gdybyś miała chwile zwątpienia, to pisz śmiało. Postaram się jakoś poratować. Inni na forum na pewno też wink

Teraz to się serio zawstydziłam. Siedzę czerwona jak burak, haha smile
Nie ma za co i ja również dziękuję! :*

P.S. Dawno z nikim tu tyle nie pisałam. Miłe uczucie smile

11 Ostatnio edytowany przez wojowniczka-zycia (2016-06-02 07:04:07)

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??
Mrs.Happiness napisał/a:

Właśnie dlatego oni się obrażają. Bo pokazujesz im się jako osoba, która robi wszystko dla innych. Ludzie uczą się tego, jacy jesteśmy od nas samych. Na podstawie tego wystosowują względem nas różne zachowania. Jak nie nakreślasz granicy od samego początku, to myślą, że mogą sobie pozwolić na wiele, bo przecież tylko się uśmiechniesz z wdzięcznością i na drugi dzień znów do nich przyjdziesz. Jak nagle pokazujesz inną twarz, to dla nich szok. Na tyle silny, że nie wiedzą jak się zachować, albo zwyczajnie się usuwają. Dlatego tak ważne jest, by pozostać sobą. Oklepany tekst, często nierozumiany przez ludzi, ale właśnie to jest kluczem do tego, by nie powstawały podobne nieporozumienia. Jeśli coś Ci się nie podoba, reaguj. Jeśli ktoś jest tego wart, spróbuj porozmawiać, przedstawić swój punkt widzenia. Jeśli wiesz z góry, że to nic nie da, podziękuj za współpracę i idź dalej.

Tylko pewnie teraz pokiwasz głową, zgodzisz się ze mną, że to ma sens, że brzmi w porządku, ale potem przyjdzie pytanie jak to osiągnąć. Jak nauczyć się egzekwować własne prawa? Moim zdaniem potrzebujesz spełniać dwa kryteria. Lubić siebie oraz szanować siebie. Wtedy z automatu będziesz szukać osób, które również Ciebie lubią i szanują, bo nawet bez nich wciąż będziesz czuła się wartościowa. Zniknie strach przed utratą, przed zniechęceniem kogoś. Dojdziesz do wniosku, że jeśli ktoś nie polubi Cię za to, kim jesteś i jaka jesteś, nie jest wart Twojego czasu.

Rozumiem. Jednak sama widzisz, była poprawa. A to jest dobry znak. Nikt nie mówi, że od razu uda się trafić na kogoś, kto zostanie już na stałe, ale skoro to było prawdziwsze i trwalsze, jest nadzieja, że za którymś razem znajdziesz tę swoją bratnią duszę.

.

Niektorzy ludzie zgadzaja sie na wiele,czesto sa wykorzystywani do czyis celow-korzysci,gierek,czesto nawet tego nie widza ze sa oni wykorzystywani...  bo tak bardzo chca byc akceptowanym, lubianym a i czasami nawet wiele dusza w sobie( dostrzega ze sa tak naprawde wykorzystywani dla czyjejs korzysci,nudy sad ) ,az w koncu czlowiek juz nie wytrzyma i zbuntuje sie-odpowie,badz odejdzie.

AUTORKO,Ja Cie rozumiem.
Gdy bylo sie wiele razy wykorzystywana,potrzebna tylko do celow innych,spotkalo sie wiele falszywych ludzi,bylo sie "opcja na nude" to pozniej czlowiekowi sie odechciewa,odsuwa sie od ludzi.A Ty chcialas tylko akceptacji,wsparcia,bycia lubiana...Myslalas ze jak bedziesz dobra,uczciwa,pomocna do ludzi to ludzie beda tacy sami do Ciebie("jak ktos Cie potrzebuje to jestes,a jak Ty potrzebujesz cos to ten ktos zbywa Cie w mily sposob" ten trik wink  )
Niestety tak nie jest w wiekszosci przypadkow i zostaje taki żal,gorycz do ludzi.

karina napisał/a:

Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że moja babcia to najlepsza osoba jaką znam, najmilsza, najbardziej troskliwa, najbardziej pracowita, nigdy nie piła ani nie paliła, energetyczna, pomaga mojej mamie do dzisiaj mimo swoich prawie 80 lat, praktycznie mnie wychowała bo moi rodzice zbyt zajęci sobą i karierami, u niej zawsze miałam ciepły, bezpieczny kąt bez kłótni i poniżania, broniła mnie jak ojciec mnie wyzywał... No i że taka osoba nie mogła nigdy się z koleżanką żadną dogadać to chyba faktycznie świadczy o tym, że im człowiek jest milszy, lepszy, chce dla innych być dobry tym bardziej ludzie to wykorzystują - okropna cecha naszego gatunku i też coś co mnie starswznie zniechęca.



Niestety niektorym nie zalezy na przyjazni tak naprawde,a na korzysciach z danej osoby:bogactwie,wplywach,wkreceniu sie gdzies"opcja nudy" itp,chyba wiesz o czym mowie wink I jezeli bedziesz przymykala oko na niewlasciwe zachowanie w stosunku do Twojej osoby,to bedziesz wykorzystywana przez ludzi,a pozniej jeszcze Cie nazwa "glupia".

12

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Karino, przede wszystkim chcę ci powiedzieć, że ogromnie ci współczuję. Jesteś w okropnym miejscu swojego życia i tkwisz w nim, bo jako dziecko zostałaś wciągnięta w wir przemocy, krzywdy i nienawiści - i nie umiesz się wydostać.

Ale to nie znaczy, że źródła wszystkich twoich towarzyskich niepowodzeń leżą na zewnątrz, poza tobą. Nie chodzi wyłącznie o to, że ludzie są gówniani. Jesteś dorosłą już kobietą i to przede wszystkim musisz sobie uświadomić - że teraz masz wszelkie możliwości, by nadać swojemu życiu kierunek. Doskonale rozumiem, że właśnie tego nie nauczyło cię dzieciństwo, w którym nie byłaś w stanie oprzeć się woli silniejszych - ojca, kuzyna, grupy rówieśników. Mam wrażenie, że z tego wynika wiele problemów, które są fundamentem twojej nieumiejętności nawiązywania relacji.

Każdą relację widzisz na zasadach hierarchii - ktoś jest silniejszy, ktoś słabszy; ktoś ważniejszy, ktoś mniej ważny; ktoś lepszy, ktoś gorszy. Tymczasem w zdrowej relacji między dorosłymi ludźmi (czy to przyjaźń, czy związek) strony są równe. Nie dlatego, że są identyczne, mają tyle samo zalet, osiągnięć, pewności siebie - ale dlatego, że wszystkim ludziom należy się ten sam poziom szacunku, bezwarunkowo. Tobie od innych i innym od ciebie. W relacjach, które opisujesz (narzeczony, od niedawna byłe koleżanki) ten balans jest zachwiany w obu kierunkach - z jednej strony ty jesteś źle traktowana, z drugiej sama potrafisz dać popalić ludziom.

Co do tego, jak się czujesz w relacjach z ludźmi - słaba, wykorzystywana - niewątpliwie zgadzam się z Happiness, że masz problem z wyznaczaniem granic. Pozwalasz sobie wchodzić na głowę, nie potrafisz reagować na bieżąco (i adekwatnie - o tym napiszę później) kiedy ktoś narusza twoje granice. To oczywiście powoduje u ciebie poczucie krzywdy i frustrację, które dusisz, póki nie eksplodują. Starasz się za bardzo. Ale ja chcę ci to "staranie się za bardzo" pokazać z trochę innej perspektywy. Nie podważam absolutnie tego, że potrafisz dawać z siebie dużo w relacji - jestem wręcz pewna, że dajesz więcej, niż ludzie od ciebie oczekują i proszą. Poświęcasz się, ustępujesz zanim w ogóle jest szansa na negocjacje, rezygnujesz ze swoich potrzeb jeszcze zanim ktoś cie o nie zapyta, z drugiej strony spełniasz cudze oczekiwania i starasz się dostosować do cudzych potrzeb jeszcze zanim one zostaną wypowiedziane. I za te wszystkie poświęcenia, ustępstwa, kompromisy i przysługi oczekujesz tylko jednego - wdzięczności. Przecież ci się należy.

Stawiam, że druga strona o tym nawet nie wie - bo niby skąd? Czy powiesz koleżance "ok., wolałabym się spotkać o 17 nie o 20, ale tym razem jestem w stanie się dostosować, skoro ty o 17 absolutnie nie możesz"? Czy po prostu godzisz się na 20 bez słowa komentarza. I oczekujesz, wdzięczności (normalne, skoro zrobiłaś coś dobrego =dostosowałaś się) - ale koleżanka jej nie okazuje, bo nie zdaje sobie sprawy z twojego ustępstwa. Jest przekonana, że termin od początki ci pasował, więc za co ma być wdzięczna?

Te i inne drobne żale i pretensje nawarstwiają się, aż dłużej nie możesz ich w sobie dusić. Wybuchasz. A wtedy ludzie się od ciebie odwracają. Mimo że ty znosiłaś ich złe zachowanie wielokrotnie, oni nie są w stanie znieść jednego twojego gorszego dnia. Niesprawiedliwość.

A wszystko sprowadza się do tego, że nie miałaś szansy nauczyć się w trakcie dorastania mechanizmu rozładowywania napięć w relacjach. Za to nauczyłaś się unikać konfliktu jak najdłużej. A efekt jest taki, że drobne konflikty eskalują do gigantycznych rozmiarów. Bo konflikt konfliktowi nierówny. Gdybyś na bieżąco komunikowała problemy, to nawet gdyby wynikł z tego konflikt i koleżanka by się obraziła, to byłaby to niewielka sprawa, którą dużo łatwiej załagodzić niż gwałtowną kłótnię, w której naprawdę nie trudno o słowa, których cofnąć się nie da. Taka kłótnia jest w stanie zrujnować dobrą znajomość czy nawet przyjaźń.

Trzecia kwestia, to twój stosunek do ludzi w ogóle. Z twoich wypowiedzi wynika, że dzielisz ludzi na przyjaciół i wrogów - nie zauważyłam, byś o kimkolwiek wypowiadała się neutralnie. Tymczasem "normą" jest, że większość ludzi traktuje się właśnie neutralnie i nie chodzi tu tylko o przechodniów na ulicy, z którymi mamy najwyżej kontakt wzrokowy. Chodzi np. o współpracowników - za którymi można nie przepadać, ale warto mieć z nimi poprawne, kulturalne stosunki. Nikt nie każde ci ich lubić, ale nie musisz też być do nich wrogo nastawiona - bo sama widzisz, że na tym tracisz (choćby szansę awansu).

Żeby było jasne - nie dziwi mnie taka postawa i zachowanie. Dokładnie tego nauczyły cię doświadczenia z dzieciństwa i okresu dorastania. Ale tylko ty jesteś w stanie ten zaklęty krąg krzywdy i krzywdzenia przerwać. To wszystko są rzeczy, które jesteś w stanie zmienić - co wymaga pracy i wysiłku. Ale na dobrą sprawę, w tym momencie wiele zależy od ciebie. Nie masz wpływu na to, kogo los stawia na twojej drodze, ale jako dorosła, dojrzała kobieta, masz wpływ na swoje reakcje i swój sposób myślenia. Możesz usprawiedliwiać swoje zachowanie ciężkimi doświadczeniami - i będzie to usprawiedliwienie w pełni racjonalne - ale to ci nie pomoże w budowaniu normalnych relacji w przyszłości.

13

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Hej, zgadzam się ze wszystkim co napisała Mrs.Happiness. Miałam podobnie. W sumie bardzo długo, bo aż do czasu studiów byłam osobą "na której można polegać". To była moja jedyna zauważalna cecha, zarówno przez kolegów jak i koleżanki, i nauczycieli podobnie. Tak bardzo bałam się wyrazić swoje zdanie, powiedzieć, że czegoś chcę lub coś mi się nie podoba, żeby przypadkiem kogoś od siebie nie odepchnąć, że nigdy nie wyrażałam swoich uczuć i potrzeb. "Byłam wybierana", sama nigdy znajomych nie wybierałam. Wyjaśniałam sobie to dokładnie takimi słowami, którymi ty tu piszesz - nigdy nie robiłam pierwszego kroku, ale gdy ktoś zrobił, starałam się na 200%. (to aż dziwne, że ktoś ma tak podobne przemyślenia jak ja). Byłam wykorzystywana przez ludzi wokoło i bardzo mi się to podobało, bo myślałam, że tak bardzo mnie dzięki temu lubią. Czułam się ważna. Doceniana. Tylko napotykałam na te same problemy co ty - w chwili, gdy pojawiały się moje potrzeby, ludzie znikali. Właściwie ostatnią taką relację zakończyłam 2 lata temu. Postanowiłam przestać się dać wykorzystywać. I co ważne, odkryłam, że wystarczą mi te 2 - 3 osoby, które są mi bliskie i mogę z nimi pogadać o wszystkim, żeby być szczęśliwą. Nie potrzebuję klubów, wyjazdów, imprez - choć kiedyś wydawało mi się to szczytem szczęścia.

Kiedyś też miałam taką postawę, że wszystkich trzeba szanować i wszystkim pomagać i być zawsze miłą, grzeczną, kulturalną i dawać po sobie deptać, byle żeby komuś przypadkiem swoim istnieniem nie narobić kłopotów. Z czego to wynika? Prawdopodobnie z tego, że tylko wtedy rodzice okazywali mi uczucie, gdy byłam posłuszna, uległa i w ogóle mało widoczna. Schematy lubią się powtarzać.
I doszłam do wniosku, że owszem, wszyscy ludzie zasługują na szacunek, ale nie wszyscy zasługują na to, żebym była dla nich super uprzejma i zawsze schodziła z drogi. Moje potrzeby też są ważne. Odkryłam "prawdę" wink czyli że ludzie nie są z gruntu ani dobrzy ani źli, ale są przede wszystkim samolubni. Po pierwsze - dążą do swojego dobra. I niektórzy naprawdę nie zastanawiają się jakim kosztem to własne dobro uzyskają. Inni się tym przejmują i wśród nich można znaleźć jednostki, które są godne zaufania i przyjaźni.

Znalezienie ludzi, którzy myślą podobnie jak ja było dla mnie dość trudne. Z szerokiego grona poznanych ludzi pozostało jedynie kilka osób, z którymi szczerze lubię się kontaktować. Jedna to znajoma z liceum, druga ze studiów, trzecia ze stażu, czwarta z pracy wakacyjnej. Właściwie z innymi osobami mam sporadyczny kontakt. Trzymam się póki co mojej współlokatorki, bo dobrze nam się ze sobą mieszka. Trafiłam na kogoś, kto podobnie jak ja dawał się przez całe życie wykorzystywać - pod tym względem dobrze się rozumiemy, więc łatwiej jest o tym rozmawiać.

Co z dzieckiem i koleżankami? Szczerze, chciałabym ci podpowiedzieć, ale właściwie to pozostaje metoda prób i błędów, bo nie da się niestety ocenić ludzi po okładce. Można szukać w jakimś fajnym środowisku, z którym się identyfikujesz, ale to też nie jest gwarancją...

Życzę ci żeby doświadczenia nie sprawiły, że całkiem zamkniesz się na ludzi, bo gdzieś tam na pewno są osoby, które są warte, by z nimi się zaprzyjaźnić.

I jeśli masz kasę, to wybierz się na terapię, tylko wybierz dobrze. To super sposób na poradzenie sobie z problemami wyniesionymi z dzieciństwa i na zrobienie kroku do przodu w samorozwoju i poznaniu siebie.

14

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Dla mnie to z gruntu fałszywa dychotomia - albo będę grzeczna i dam ludziom wejść sobie na głowę, albo nie dam sobie w kaszę dmuchać, ale do tego trzeba "wyszarpać" sobie pozycję w grupie.

Kultura osobista nie ma nic wspólnego z pozwalaniem, by inni ludzie deptali po kimś. Można bardzo kulturalnie zaznaczyć swoje granice i ich pilnować. Bycie miłym nie wyklucza bycia stanowczym przy obronie własnych potrzeb, nie wymaga stawiania innych zawsze i wszędzie na pierwszym miejscu. Bycie miłym nie wyklucza też, że czasem puszczają nerwy - bo nawet miły człowiek może się wkurzyć. Bycie porządnym człowiekiem zakłada (przynajmniej dla mnie) po prostu nie ranienie innych ludzi z premedytacją i taką empatię, by do minimum ograniczyć ranienie ich nieświadomie.

Osobiście nie czuję oporu, by osobie, która traktuje mnie niepoważnie, próbuje mną manipulować czy wykorzystać, życzyć "szerokiej drogi" i nie przejmować się, co będzie o mnie myślała. I nie uważam, że to czyni ze mnie niemiłą czy niegrzeczną osobę. Dla mnie to właśnie jest kwintesencja asertywności, a to jest bardzo pożądana cecha.

15

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Ruda102 nie no, jasne, że nie ma takiego podziału. Ale u mnie to była "definicja" bycia miłym. Miła = na wszystko się zgadza, nie mówi nie. Myślę, że dużo dziewczyn jest wychowywanych w takim przeświadczeniu.

Ale nie powiesz, o osobie, która powie do kogoś "nie mam dziś dla ciebie czasu, muszę się zająć sobą" że jest miłą. A przynajmniej nie nazwie jej tak osoba, która w danym momencie prosi o pomoc. No i czasem nic po kulturze, czasem musisz krzyknąć na typa, który jest nachalny i nie rozumie stanowczości i kultury. To też nie jest "miłe".

16

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Zgadzam się, że wiele osób tak myśli. Ale to nie jest powód, by kompletnie odrzucić bycie miłą - po prostu trzeba zaktualizować definicję smile

Co do "nie mam dla ciebie czasu, bo muszę zająć się sobą" - samo w sobie jest dla mnie zupełnie akceptowalnym zachowaniem. Ja sama nie zawsze rzucam wszystko, by lecieć na pomoc drugiej osobie, wszystko zależy od konkretnych okoliczności i wagi zarówno cudzego problemu jak i moich planów (i vice versa - mojego problemu i cudzych planów, jeśli to moja prośba o pomoc jest odrzucana). Inna jest sytuacja, gdy mojej przyjaciółce przykładowo poważnie zachorowała babcia, a ja planowałam spokojny wieczór z książką. Inna, gdy przechodzi kolejny, identyczny kryzys w związku (i na większość poprzednich zareagowałam - więc słyszała już wszystko, co mam w tym temacie do powiedzenia), a ja następnego dnia mam egzamin.

Co do krzyków - to jeżeli jest to jedyny sposób by dotrzeć do danej osoby, to za każdym razem, gdy to możliwe, wybieram ewakuację z dala od tej osoby, zamiast krzyku. Nie dlatego, że jestem miła. Dlatego, że szkoda mi nerwów (bardzo skupiona na własnym interesie motywacja - co nie znaczy, że zła). Jedyną osobą do której zdarza mi się krzyczeć jest moja mama. Nie dlatego, że mama jest jakimś potworem, który mi krzywdę robi i muszę się krzykiem bronić - po prostu ona ma zakodowane w głowie, że jak ktoś krzyczy i nawet wpada w histerię, to "traktuje sprawę poważnie". Sama tak reaguje i oczekuje podobnych reakcji u innych. W związku z tym, muszę dostosować sposób przekazu do odbiorcy i okoliczności, jeśli chcę być zrozumiana. Ale w tej sytuacji krzyk to tylko prosty komunikat "zależy mi tak samo jak tobie", a sedno sprawy i tak jest rozwiązywane spokojną rozmową.

Nie mam łatwego charakteru i bycie i towarzysko akceptowalną nie było dla mnie instynktowne, choć też miałam naprawdę dobre usprawiedliwienie (podobnie jak Autorka, związane z sytuacją rodzinną i w grupie rówieśniczej). I trochę mi zajęło zaakceptowanie, że to usprawiedliwienie tak naprawdę nie ma znaczenia - nie w kontaktach z ludźmi, którzy o jego istnieniu nie mają bladego pojęcia (czyli jakieś 98% wszystkich ludzi, z którymi do tej pory miałam styczność). Nie przedstawiam się wszak "Cześć, nazywam się Ruda, ojciec zrobił mi wodę z mózgu swoimi ciągłymi odejściami i chwilowymi powrotami do domu, w podstawówce i gimnazjum bywałam obiektem kpin, a 2 moje najlepsze szkolne przyjaciółki (kolejno podstawówka i liceum) po kilku latach zażyłej przyjaźni nagle wymieniły mnie na fajniejsze towarzystwo - w związku z tym bywam nadwrażliwą, rozchwianą emocjonalnie histeryczką". Jasne, że usprawiedliwienie Autorki jest dużo bardziej ekstremalne, a przez to również dużo silniejsze. Ale ostatecznie to nie ma znaczenia. Nie ważne, jak prawdziwe i sensowne jest usprawiedliwienie - póki inni go nie znają, nie są w stanie wziąć go pod uwagę. A część ludzi, nawet jeśli się dowie, nie ma doświadczeń, które pomogłyby im zrozumieć taką sytuację i usprawiedliwienie odrzucą.

Musiałam w końcu zrozumieć, że skuteczne i w miarę bezkolizyjne poruszanie się w relacjach z ludźmi wymaga znajomości i stosowania społecznego kodu. I że uznawanie tego za ograniczanie moich praw ma tyle sensu, co uznanie za ograniczenie przepisów o ruchu drogowym czy zasad poprawnej polszczyzny. To normalne, że pewnych rzeczy "nie wypada" robić czy mówić - dzięki temu nie jesteśmy bandą burczących na siebie chamów, choć pewnie większość z nas ma naprawdę dobre powody by burcześ przynajmniej na jedną osobę.

Wiem też, że osoby mające (zupełnie słuszne) poczucie, że dotychczasowo były w relacjach z ludźmi ofiarami, mają tendencję do odreagowywania w drugą stronę na zasadzie "ja wam pokażę, nikt już nigdy pomiatać mną nie będzie". I często trudno im odnaleźć wtedy zdrowy balans - i nic w tym dziwnego, żadna ich wina, bo przecież nigdy do tej pory nie miały szansy tego balansu się nauczyć.

No i warto zaznaczyć, że różne relacje dają różne "prawa". Są zachowania, na które w życiu nie pozwoliłabym sobie przy współpracownikach czy ludziach, których znam z uczelni, ale pozwalam sobie na nie przy moim facecie. Bo on wie o mnie wszystko, w pełni mnie rozumie i akceptuje, a ja przy każdej okzaji staram się mu dać "instrukcję obsługi" moich humorów i reakcji, żeby na pewne sytuacje był gotowy, nie zaogniał ich nieświadomie i nie brał ich do siebie.

17

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Karinaaa, niesamowite, czytając to co piszesz wydaje mi się jak byś mówiła o mnie samej...więc jest nas więcej. Również mam problemy z nawiązywaniem znajomości, utrzymywaniem jakichkolwiek relacji międzyludzkich plus fobia społeczna. Tyle, że u mnie objawia się to w całkowitej niechęci do innych, zamykaniem się na jakiekolwiek relacje, z góry zakładam, iż ludzie wokół nas są źli i chcą nas wykorzystać. Chodzę z podniesioną głową i potrafię wyrazić swoją opinię co oczywiście inni mogą odbierać jako arogancję i zarozumiałość. Taki jest u mnie schemat obronny. Z jednej strony to dobrze, że mam własne zdanie i z góry eliminuję bezwartościowych osobników, którzy specjalizują się w deptaniu innych, z drugiej jednak zamykam się na potencjalne wartościowe przyjaźnie. Również jestem DDA i bardzo możliwe, iż nie zostałam nauczona właściwych wzorców zachowań i schematów społecznych. Co ciekawe największy u mnie problem to relacje z otoczeniem zarówno w sensie zawodowym jak i koleżeńskim, natomiast z partnerem świetnie się dogadujemy, no może prócz moich epizodycznych wybuchów złości (z czym próbuję walczyć). Z jednej strony oczywiście problem tkwi we mnie. Z drugiej z doświadczeń jakie mnie spotkały, często zmieniam miejsce zamieszkania, podróżuję, co przekłada się na moje życie zawodowe i społeczne. Ludzie po prostu nie mają czasu mnie poznać więc automatycznie eliminują z grupy jako tą nową. Również tak jak Ty mieszkam w UK więc dodatkową kwestią jest moja inność, jestem jedyną kobietą i obcokrajowcem w zespole...jak wiemy nie każdemu to pasuje i nie raz spotkałam się z rasistowskimi czy szowinistycznymi komentarzami. Na szczęście znam swoją wartość i odcinam się od takich ludzi. Nie pomaga mi to jednak pokonać moich wewnętrznych ograniczeń i przekonań . Mój mąż również jest obcokrajowcem więc w grupie jego znajomych jest pewna część ludzi, którzy również mają do mnie uprzedzenia,  ja z kolei swoim zachowaniem wcale nie pomagam im w zmianie sposobu myślenia,  mam  totalnie gdzieś co o mnie myślą i nie odzywam się do nich. Coś im nie pasuje ich sprawa.  Coś za coś. Jak widać mój problem jest złożony...Mam nadzieję, iż podniosła Cię na duchu świadomość, iż to co przeżywasz nie jest odosobnionym przypadkiem. Próbowałaś kiedyś porozmawiać z psychologiem? Jeśli mieszkasz w małej miejscowości w UK, na necie naprawdę sporo jest ofert konsultacji psychologicznych online, warto spróbować. Pozdrawiam Was wszystkie Kochane Forumowiczki.

18

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

http://www.zlotemysli.pl/prod/12284/jak … negie.html

19 Ostatnio edytowany przez celinienne (2016-09-25 21:02:04)

Odp: Nie lubię ludzi - jak żyć??

Witam
. twoj post jest dosc chaotyczny i wybacz - kompletnie niekonsekwentny ,ale zaczne od konca : gdy piszesz

"Sorry za długi post, mam nadzieję że ktokolwiek odpisze – chociaż znając mojeżycie to pewnie nie." Prawde mowiac nie odpisuje na takie tanie prowokacje i mysle, ze niejedna osobe w ten sposob zrazilas do odpisu. Nie wiem po co to robisz, ale zapewniam, ze w pewnym wieku szantaze i prowokacja nie dzialaja. Zwyczajne "prosze o porade" - zupelnie wystarczy.

Po drugie nie piszesz jaka jest twoja sytuacja w tej chwili. Owszem, jestes w ciazy, wspominasz o nudnych znajomych twojego narzeczonego, ale czy mieszkacie razem, czy mieszkasz sama - to bardzo istotne informacje, ktorych nie chcesz podac.

Poza tym robisz bilans zycia tak niekonsekwentny, ze raz piszesz, ze masz przyjaciol kilkuletnich, z ktorymi zrywasz po jednym nieporozumieniu (co wydaje mi sie brakiem szacunku dla przyjaciol z twojej strony takze, nie tylko z drugiej strony), a potem nagle piszesz, ze co najwyzej mialas znajomosci kilkudniowe.

Niekonsekwencji jest wiecej :
"W podstawówce miałam koleżankę co albo mnie lubiła albo się nade mną znęcała" - Nie rozumiem dlaczego nazywasz ja swoja "kolezanka" dzisiaj? Mozesz przeciez uzyc slowa "znajoma"

"ja może nie inicjuje ale za to gdy ktos zainicjuje ze mną relację to podwójnie się do niej przykładam" -czyli nie chodzi o to, ze sie z kims ma relacje, ale ko zainicjowal? Wg mnei bardzo niezdrowe podejscie - cos w rodzaju placenia za zwrocenie uwagi.

"Moje doświadczenia z przyjaciółkami/koleżankami zawsze wyglądają podobnie – poznanie, wszystko super, Karina się stara być dobrą przyjaciółką. Podwozi tu czy tam, przyniesie fajną czekoladę czy Martini na spotkanie, zapłaci za pizze itp. W którymś momencie zaczynają się głupie teksty (...) Oczekiwanie chyba, że będę je przepraszać i się przed nimi płaszczyć. Zerwanie znajomości, która czasmi trwała nawet pare lat. Przez jakieś jedno nieporozumienie!" -  co to znaczy "oczekwianie chyba" - nie sprawdzilas jakie sazreczywiste oczekiwania twoich kilkuletnich znajomosci i zrywasz? Przykre, z  tak reagujesz.

"chłopacy jakich rzuciłam po paru tygodniach znajomości bo nie byłam zainteresowana i nie chciałam przeciągać by ich krzywdzić."  -
"Już nawet nie będę mówiła o facetach, którzy lgneli do mnie bo jestem ponoć osoba atrakcyjna – a póżniej po latach obietnic, pieknych słów przeplatanych ignorowaniem i łamaniem wspomnianych obietnic – rzucali mnie bo powiedzmy wybuchłam w gniewie i coś im dogadałam."

Trudno cie zrozumiec, gdyz piszesz niekonsekwentnie - raz rzucasz chlopcow po kilku tygodniach, bo ci jest ich zal, a potem okazuje sie, ze to oni cie rzucali po kilku latach. Ciezko jest sie ustosunkowac, gdy dajesz sprzeczne informacje.

"Ja zawsze staram się nie stwarzać moim znajomym żadnych problemów ale oczywiście moi znajomi zaraz lubią wymyślać bzdurne kwestie do niezgody. Ja nie mam od ludzi żadnych wymagań poza tym by mnie szanowali i by byli fair, chcę relacji prostych i egalitarnych – jednak ciągle spotykam się z infantylizmem czy zwyczajnym chamstwem i zerową tolerancją dla jakichkolwiek moich niedoskonałości. Póki jestem perfect to fajnie, jak z czymś „wyskoczę” to siema-nara."
- Mamy wolny wybor - jezeli wybierasz infantylnych znajomych, to dlaczego potem zarzucasz im infantylizm. Przeciez nikt ci nie narzuca znajomych - akurat dorosla osoba moze ich sobie wybrac sama.

"Obecnie nie mam już żadnej ochoty przebywać z ludźmi, rozmawiać z ludźmi czy mieć z nimi jakiekolwiek interackcj – może poza internetem bo tu łatwo kogoś „wyłaczyć” jak ma się dosyć. Kiedyś było mi smutno jak cały tydzień nie spotkałam się z żadną znajomą bo nie miały czasu, teraz sama odrzucam wszelkie sugestie aktywności grupowych czy wizyt np u znajomych narzeczonego."
- Czyli chcesz karac ludzi za to, ze kiedys nie mieli dla ciebie czasu - karajac sie sama? Troche dziwna strategia, nie uwazasz?

Fakt, ze jestes w ciazy swiadczy o tym, ze ci buzuja hormony i moze stad tak agresywny ton wobec innych. Radzilabym kilka spotkan z psychologiem, ktory potrafilby cie wyciszyc i pozbyc sie zalu w sobie, a cieszyc sie dzieciatkiem, ktore nosisz. czego zycze.

Posty [ 19 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » PSYCHOLOGIA » Nie lubię ludzi - jak żyć??

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024