Hej wszystkim.
Jestem nowa na forum i postanowiłam założyć temat, bo od jakiegoś czasu martwi mnie pewna kwestia i nie mam kogo się doradzić. Ponad pół roku temu zakończyłam roczny związek. Związek ten był bardzo poważny, mój były już chłopak był "tamtym pierwszym" i bardzo mi na nim zależało. Poznaliśmy się gdy zaczynałam liceum, szybko się we mnie zakochał, ja natomiast trzymałam go trochę na dystans, bo z natury jestem nieufana. Po pewnym czasie uznałam jednak, że zaryzykuje i jak się później okazało, był to błąd mojego życia. Tamten chłopak był moim pierwszym chłopakiem i jak to jest w takich przypadkach bardzo się zaangażowałam. Na początku było dobrze, ale po krótkim czasie zaczęły wypływać jego problemy psychiczne, które trochę bagatelizowałam. Wiadomo - byłam niedoświadczoną nastolatką i miałam małe pojęcie o związkach (mój były jest w tym samym wieku, ale ma o wiele większe doświadczenie). Gdy zorientowałam się, że ten związek nie ma racji bytu, było już niestety za późno. W wielkim skrócie... Od samego początku mnie okłamywał, potem doszło do awantur i scen zazdrości (skończyło się na tym, że nie mogłam mieć kolegów i przyjaciółek), wieczne poniżanie przy jego znajomych... Nastawianie jego rodziny przeciw mnie, wymyślanie jakiś niestworzonych bajeczek, kiedy się np pokłóciliśmy... Przelewał na mnie wszystkie swoje kompleksy, wyśmiewał i nie szanował... Najśmieszniejsze jest to, że nigdy bym nie pomyślała, że dam się komuś tak poniżać. Zawsze potrafiłam powiedzieć co myślę, dbałam o swoje i nie dawałam sobie wejść na głowę. Jednak ten chłopak tak mnie omotał... Nasz pierwszy raz był "na siłę", upił mnie i nie uszanował tego, że nie jestem gotowa. Był uzależniony od używek, kiepsko się uczył... Jego matka zrzucała na mnie za to całą odpowiedzialność... Chłopak chodził na terapię, do psychiatry... Któregoś razu nawet mnie uderzył. W końcu gdy poniżył moich rodziców uznałam, że to koniec. Oczywiście błagał mnie o powrót i prześladował przez kilka miesięcy. Był egoistą, liczył się tylko ze swoimi uczuciami. Teraz to wiem, ale wtedy taka mądra nie byłam. Po ponad pół roku w końcu się "przebudziłam" (miałam coś na kształt depresji, byłam jak warzywo) i poznałam nowego chłopaka... Zaczęłam znowu wychodzić do ludzi, odnawiać dawne przyjaźnie i cześciej się śmiać. Jednak cały czas mam w głowie pytanie, czy dam radę jeszcze komuś zaufać i czy kiedykolwiek kogoś tak bezkrytycznie pokocham. Bo mam teraz naprawdę kiepskie wyobrażenie o facetach... Ten z którym teraz się spotykam, to zupełne przeciwieństwo poprzedniego... Ale ja wciąż czuje się niegotowa. Czuję się trochę jak taka zepsuta zabawka, ktorej nie da się już naprawić. Strasznie mi z tym cieżko, zawłaszcza, że boję się, że tą moją niepewnością krzywdzę obecnego chłopaka (który jest najwspanialszym i najcieplejszym facetem jakiego dotąd poznałam)... Dodatkowo mój były co jakiś czas próbuje przeniknąć do mojego nowego życia i niszczy spokój, który tak długo budowałam. Nie wiem co już robić. Dobrze mi jest w obcnym związku, zalezy mi na nowym chłopaku, ale to nie jest wielkie uczucie, przez co mam wyrzuty sumienia. Czy da się kogoś jeszcze kiedyś naprawdę pokochać po czymś takim co przeszłam?