Witajcie,
Gnębię się z myślami, a nie mam z kim o tym porozmawiać, dowiedzieć się, czy nie przesadzam. Dlatego dziękuję za możliwość zrobienia tego tutaj.
Jestem z moim partnerem od prawie roku. W czasie naszego związku było kilka spięć i gorszych momentów, na przykład nie chciał zerwać kontaktu z byłą, która go porobiła, rozmawiał z nią prawie codziennie.
Były też inne sytuacje, dlatego miałam wrażenie, że on nie jest gotowy jednak na tworzenie nowej relacji, że ona ciągle była dla niego ważna i obecna w jego życiu. Rozmawialiśmy o tym, słyszalam, że to nieprawda. Z czasem zrobiłam się zazdrosna, zmartwiona.
Wczoraj w czasie naszej rozmowy przyznał, że zdał sobie sprawę na początku związku ze mną, że za szybko wszedł w nowy związek, że nie był gotowy. Wynikało to z uczucia do byłej partnerki, ale również ze strachu, że znów zostanie zraniony. Nie zaangażował się całkowicie w naszą relację.
Poczułam się... oszukana? rozczarowana? Było mi strasznie przykro. Z wielkim trudem dopuściłam do siebie uczucie, zaangażowałam się i zaufałam, weszłam w związek po prawie 2 latach od rozstania.
Spytałam się po tej rozmowie, że przecież wyznał mi wcześniej uczucie, to jak mógł szczerze to zrobić, jeśli tak wtedy nie było, bo miał w głowie też tę wcześniejszą? Powiedział, że to była prawda, ale że nie miał do końca świadomości, że ma problem z zaangażowaniem np. Jakieś dwa miesiące temu powiedział mi, że jest prawie całkowicie zaangażowany, ale nie do końca. Już wtedy było to przykre.
Jest mi źle. Naprawdę, a nie wiem, czy nie przesadzam.
Teraz jest o wiele lepiej, jest tak, jak powinno być, lepiej się dogadujemy, mniej kłócimy, lepiej siebie znamy. Doszedł w międzyczasie seks, poznaliśmy swoje rodziny, przyjaciół. Jesteśmy blisko. Jeszcze nigdy się przed nikim tak nie otworzyłam, ale teraz się boję. Znowu zostałam oszukana, wyznano mi miłość, zapewniano o uczuciu, ale gdyby nie udało się mu zaangażować w pełni (jeśli przyjmiemy, że to nastąpiło), to ja byłabym tą, która znowu zostałaby zraniona.
To nie jest sprawiedliwe. Tu chodzi o uczucia drugiej strony. Skąd mam wiedzieć, że teraz się w pełni zaangażował, że ona już dla niego niczego nie znaczy? Mam ufać jego słowom? A jakie one mają pokrycie? Każdy może powiedzieć "kocham Cię". Uważam, że takie słowa powinny padać, gdy jest się całkowicie tego pwnym, a nie jak się podejrzewa, albo ma nadzieję...
Od dłuższego czasu zastanawiam się też nad miłością. Czy ona istnieje? Można kogoś kochać, być przekonanym, że z tą osobą chce się budować przyszłość, że zrobi się dla niej wszystko. W momencie rozstania, trochę się pocierpi, ale po pewnym czasie zaczyna się nową "miłość", która wtedy może stać się tym największym uczuciem. Czy jest wgl możliwość bycia niezastąpionym, na zawsze ważnym dla danej osoby? Czy miłość to iluzja, zbudowana na bazie książek, filmów, podyktowana genetyką i przedłużeniem gatunku?