Drodzy,
mam nadzieję, że podzielicie się ze mną swoimi spostrzeżeniami w kwestii miłości... powiedzcie mi, kiedy wiecie, że to ten/ta, że to właśnie miłość? Wiem, że pewnie padną odpowiedzi "gdyby to był ten, to byś to czuła", "poczekaj aż poznasz właściwego, to poczujesz", ale w tym problem, że wątpię, żebym kiedykolwiek poczuła jakieś gromy z nieba. Mam za sobą jeden kilkuletni związek (było mi w nim dobrze, ale czy to by mogła być miłość na całe życie, wątpię), po nim byłam przez rok sama, poznawałam mnóstwo osób, chodziłam na randki, ale ani razu nie czułam niczego wyjątkowego. Kilka miesięcy temu poznałam faceta, wokół którego sama się zakręciłam - bardzo mi się spodobał, wydawał mi się idealny, teraz jesteśmy parą, a on jest we mnie bardzo zakochany. A ja nie wiem. Obiektywnie to świetny facet, jedyne co przy bliższym poznaniu zaczęło mi przeszkadzać to poczucie humoru, ja mogłabym cały czas żartować, a on wszystko bierze na serio. Nie wiem czy to kwestia tej różnicy czy mojej psychiki, czy cholera wie czego, ale im on jest bardziej zaanagażowany, robi plany na przyszłość, tym ja bardziej nie wiem czy chcę. Ciekawa jestem co mi powiecie - odpuścić i szukać dalej? Tylko że przez ostatni rok dużo "szukałam", wiem jak ciężko jest znaleźć porządnego faceta, a ten wydaje się być idealny, z wyjątkiem tego różniącego nas poczucia humoru. A może ja w ogóle się nie nadaję do związków i miłości? Może jestem zbyt zdroworozsądkowa na te uniesienia i motyle? Co myślicie?