Witam.
Chyba muszę być już zdesperowana, że proszę o poradę w Internecie. Nie mam komu się wygadać, kogo poprosić o radę. Jestem maksymalnie zestresowana już i tłukę się z myślami co jest lepsze. Nie śpię po nocach. Ja już tego nie wytrzymuję psychicznie. Szukam chyba głosu rozsądku. Widzę, że fajnie tu odpowiadacie i tak z tokiem pisania tego postu nie wiem czy pasuje on bardziej tu czy do działu o studiach, więc z góry przepraszam. Studiuję filologię angielską zaocznie, ale na prywatnej uczelni, za którą oczywiście płacę z własnej kieszeni. Jak to prywatna uczelnia - poziom nie równa się temu uniwersyteckiemu i ma swoje zasady, żeby tylko wydoić kasę. Na tej uczelni "obroniłam" już licencjat. "Obroniłam", bo pisałam egzamin, a nie pisałam pracy. Nie miałam możliwości napisać jej, bo wg. regulaminu nie miałam do tego prawa. Nie pamiętam od czego to zależało czy aby nie od praktyk. Te 3 lata były raz lepsze, raz gorsze. Kosztowały mnie dużo nerwów, myśli o przerwaniu, kłótni z mamą. Jednak mogę jej podziękować, że z batem nade mną stała i mam chociażby ten papier więcej niż maturę... Na I roku byłam niemal wzorowa. W liceum miałam też dobre oceny. Później miałam jakiś dziwny stan depresji, zachorowałam na mononukleozę, która moim zdaniem przyczyniła się do zmęczenia i problemów z nauką. Nie chcę się tu usprawiedliwiać, ale jest to choroba nieprzyjemna, która faktycznie daje o sobie znać przed, w trakcie i po ustąpieniu. Do tego dobił mnie wtedy mój już były chłopak i poczułam, że sięgnęłam dna. Odkręcałam wszystko, poszłam na dziekankę, żeby wrócić chyba po roku czy pół. Oczywiście ciężkie egzaminy PNJA na pożegnanie, które zdałam uczciwie ciężko na to pracując.
I znowu pojawia się jeden problem: mama. Nie chciałam już kontynuować II stopnia, ale oczywiście wymusiła to na mnie. Co to są 2 lata, ale czułam, że źle robię, że nie dam rady. Oczywiście zaczęło się źle i trafiłam na masakryczną promotorkę, która skosiła prawie całą grupę. Zdecydowałam się przenieść do innego promotora, bo totalnie nie rozumiała mojego założenia pracy, udowadniała, że jestem za durna na jej semi. Oczywiście po tych masowych migracjach nie przyjęli mnie twierdząc, że mają za dużo osób w grupach i zaczęłam samo seminarium w późniejszym terminie. Oczywiście, że się nie obroniłam, oczywiście że wnioskowałam o możliwość kontynuacji i obrony w tym roku. Nie mam motywacji i nie mam chęci i zdolności do pisania takich prac. Jestem zmęczona psychicznie ogólnymi przejściami z tamtego roku, tą szkołą, pracą zawodową. Boję się jakikolwiek manewr wykonać. W tej chwili jest wszczęcie postępowania w sprawie skreślenia mnie z listy studentów, bo brakuje mi wpisu od promotora i miotam się pomiędzy tym czy dać się skreślić czy wnioskować o zaliczenie warunkowe. Skończyć to raz na zawsze. W jedną, albo drugą stronę, ale ja wiem że jak znowu je podejmę to znowu będę ściemniać, że ja tego nie napiszę i nie obronię do maja czy września. Normalny człowiek czuje, że to strata pieniędzy, czasu i nerwów, a ja cały czas mam to poczucie i obowiązek, żeby słuchać mamy. Moi znajomi po prostu skaczą sobie z kwiatka na kwiatek. Nie podobają im się studia to "se" idą, rezygnują, nie mają żadnych papierków i skrupułów nawet na ostatnim etapie i są szczęśliwi, a ja po prostu już nie wyrabiam. Moje życie tak się potoczyło, że aktualnie mieszkam nadal z rodzicami, ale nie przeszkadza im to, więc nie sądzę żeby chodziło o jakiś lęk, że wiecznie będę na garnuszku. Niestety mój związek się rozpadł. Oczywiście, że gdybym mogła z kimś się wyprowadzić to nie siedziała bym w chacie i wydaje mi się, że wtedy miałabym większą odwagę podjąć ten krok. Jeśli będzie taka potrzeba to wyprowadzę się, bo aż mi wstyd. Więcej w domu mnie nie ma niż jestem. Zarabiam, awansowałam w dużej firmie, aczkolwiek o mieszanym prestiżu, lubię swoją pracę i jak to się potoczy dalej czas pokaże (pracuję już dobrych kilka lat, prawie od początku studiów). Nie chcę wyjść tu na takiego damskiego "pantofla", który słucha się mamusi, bo chodzę raczej własnymi ścieżkami, ale szanuję Ją i zawsze miałam respekt, ale będzie musiała się z tym ew. pogodzić. Nie wiem po prostu.... Nie chcę być nauczycielem, nie wiążę zawodu raczej typowo z językiem obcym. Filologia to ściema i większość studentów wcale nie włada piękną angielszczyzną, tylko coś duka. Ja też zaniedbałam język, ale wierzę w to, że dopiero ciężka praca i praktyka pomagają go opanować, a nie studia... Czytam jak trudno w ogóle znaleźć pracę w zawodzie i papier nie zawsze pomaga... Gdzieś tam jednak pozostaje lęk, że a nóż widelec ten papier się przyda, że przecież tyle przeszłam i to odpuszczać, że bez papieru będę pracować po dyskontach i nic dobrego mnie nie czeka... Wg. regulaminu po skreśleniu mam rok na przywrócenie+uzupełnienie ew. różnic programowych. Najgorzej jest podobno wracać, ja wróciłam wtedy mądrzejsza i ze zdwojoną siłą. Po prostu nie wiem, wykańcza mnie to czy odwoływać się czy zrobić przerwę, rzucić...
Studiuję filologię angielską zaocznie, ale na prywatnej uczelni, za którą oczywiście płacę z własnej kieszeni. Jak to prywatna uczelnia - poziom nie równa się temu uniwersyteckiemu i ma swoje zasady, żeby tylko wydoić kasę. Na tej uczelni "obroniłam" już licencjat. (...) Czytam jak trudno w ogóle znaleźć pracę w zawodzie i papier nie zawsze pomaga... Gdzieś tam jednak pozostaje lęk, że a nóż widelec ten papier się przyda, że przecież tyle przeszłam i to odpuszczać, że bez papieru będę pracować po dyskontach i nic dobrego mnie nie czeka...
Nie widzę większego sensu w studiowaniu na uczelni, która jest tak słabo zorganizowana i do tego w ogóle nie kształci.
Nie masz możliwości zapisania się na inną? Chyba nie musisz zapisywać się na II stopień na ten sam kierunek, tylko ewentualnie przy zmianie kierunku musiałabyś wyrównać różnice programowe.
Dyplom ukończenia uczelni nie gwarantuje, że dostaniesz dobrą pracę albo jakąkolwiek. I znam ludzi, którzy po dwóch kierunkach pracują w Biedronce...
Podobno dla wielu pracodawców certyfikat jest więcej warty niż dyplom ukończenia filologii.
Zastanów się, co chciałabyś robić zawodowo w przyszłości i pod to dobierz kierunek studiów do ukończenia lub jakiś kurs. Ma to chyba większy sens.
Poza tym pokolenie naszych rodziców nie za dobrze orientuje się w tym, co teraz liczy się najbardziej na ryku pracy i ma najczęściej pogląd, że tylko ukończenie jakichś studiów sprawi, że staniesz się atrakcyjna dla pracodawcy i od razu po obronie dostaniesz pracę marzeń. Tak przecież nie jest. Konkurencja jest duża, bo mamy od cholery studentów. Liczą się często konkretne umiejętności, praktyka i zdobywanie doświadczeń chociażby w jakiejś działalności studenckiej. No i znajomości.