Witam, ogromna potrzeba uzyskania rady i chęć ogarnięcia sytuacji skłoniły mnie, aby zarejestrować się tutaj i przedstawić mój problem.
Sytuacja jest dość nietypowa. Od 3, 5 roku studiuję na jednym kierunku z bohaterką tej historii i jednocześnie moją miłością. Podobała mi się od dłuższego czasu, obserwowałem i w końcu na początku czwartego roku studiów postanowiłem zagadać. Nie ma co ukrywać, gdy lepiej ją poznałem zakochałem się w niej, jest to uczucie, którego nigdy nie przeżyłem i czuję, że nie przeżyję. Jestem dla niej gotowy zrobić wszystko, porzucić wszystko, byle mieć ją przy sobie do końca życia.
Na początku świetnie się dogadywaliśmy, było bosko, wspólne wyjścia do kina, spacery, kolacje u niej, rozmawialiśmy o wszystkim, siedzenie bez słów i świadomość, że chcę z nią być, błogostan. Opowiadała mi o wszystkim, podobnie jak ja jej. Od początku byłem pewny swego uczucia i mówiłem jej co do niej czuję, pisałem, zapewniałem, ona jednak była dość powsciągliwa w okazywaniu uczuć, jednak jestem ją w stanie zrozumieć- trzeba to poczuć, być pewnym. Zauważyłem jednak, że zmieniła do mnie podejście, rozmowy nie były takie jak wsześniej, stała się bardziej chłodna. Zapytałem o co chodzi. Stwierdziła, że chyba postanawia wrócić na ścieżkę przyjacielską, bo pare rzeczy przestało jej się podobać. Wskazała na to, że próbuję ją kontrolować, osaczam ją. Było w tym troszkę racji, gdyż cholernie mi na niej zależy i robiłem wszystko, żeby być jak najbliżej niej, jednak ja tak tego nie odbierałem. Zawsze prosiłem ją o to, żeby mówiła mi co jej nie pasuje, jednak ona tego nie robiła, nie miałem więc szans, żeby jakkolwiek zmienić swoją postawę, nie dostałem takiej możliwości. W dzień kobiet zrobiłem jednak głupotę i chciałem przyjechać do niej z kwiatami i prezentem na minutkę, jednak zaprotestowała, gdyż miała inne plany. Poniosły mnie emocje i napisałem coś, czego nie chciałbym napisać. Od tego czasu nie chce się ze mną spotkać- widzimy się tylko na zajęciach. Robię z siebie idiotę wypisując do niej listy, chcę jej wszystko wytłumaczyć i poprosić o szansę. Ona pozostaje na to głucha. I tutaj moje pytanie- naprawdę ją kocham, czuję, że to ta jedyna, z którą chciałbym spędzić całe życie, ale zdaję sobie też sprawę, że do tanga trzeba dwojga. Próbować dalej, czy poddać się? Czy moje zbytnie zaangażowanie może być powodem tego, że ją zniechęcam? Dodam oczywiście, że nie powie mi nic wprost, taka już jest. Jestem gotów na wszystko, byle ją odzyskać. Strasznie ją kocham. Z góry dzięki za odpowiedź.
Oczywiście chyba nie muszę dodawać, że moje całe obecne życie podporządkowałem jej, wszystko co kiedyś sie liczyło, stało się niczym w porównaniu z nią. Myślę tylko o niej, wszytko mi ją przypomina. Nie widzę się bez niej, nie wiem jak sobie poradzę.
Całe życie podporządkowane ukochanej to przepis na nieszczęście. Jedyne co może zmienić jej stosunek do Ciebie to zmiana Twojego stosunku do niej. Jeżeli dasz jej spokój, a ona coś do Ciebie czuła i nie ma nikogo w zanadrzu to jest cień szansy na poprawę. Jeśli będziesz dalej naciskać, pisać, nekać, to choćbyś dał jej złote góry nie będzie chciała z Tobą być. I jeszcze w woli wyjaśnienia, kobiety zazwyczaj nie mówią nic w prost. Powodzenia
Dziewczyna mówiła ci,że czuje się osaczona,a ty dalej jej nadskakiwałeś.To tak jak z moim chłopakiem.. starał się,dałam mu szansę,ale po 2 tygodniach wyznał mi miłość,pisał i dzwonił do mnie dniami i nocami,nadskakiwał,nie dawał żyć i po miesiącu zaczęłam mieć go serdecznie dosyć.Jedna zasada: zabiegaj o dziewczynę,spędzaj z nią część wolnego czasu,ale żyj też swoim życiem.Daj jej trochę spokoju,traktuj ją po koleżeńsku i nie wyznawaj miłości 10 razy dziennie.Spróbuj za jakiś czas porozmawiać z nią na temat powrotu,porozmawiajcie na spokojnie,ale wystarczy,że dasz jej sygnał,że chciałbyś,aby do ciebie wróciła,nie zamęczaj jej i nie nalegaj,daj jej możliwość swobodnego podjęcia wyboru.
Myślę, że w tym przypadku raczej już nie ma szans na nic. Ty zamiast po pierwszych oznakach z jej strony nasiliłeś osaczanie jej zamiast dać jej wolność. Swoją drogą nie znasz jej zbyt dobrze, a już wiesz, że chcesz z nią spędzić resztę życia to śmierdzi okropną desperacją.
Drogi Robercie, wiem, że w miłosnym amoku trudno o rozsądek, o dystansie już nie wspominając, ale serio - w twoim wypadku pierwszy krok to przestać dramatyzować . Takie teksty:
jest to uczucie, którego nigdy nie przeżyłem i czuję, że nie przeżyję. Jestem dla niej gotowy zrobić wszystko, porzucić wszystko, byle mieć ją przy sobie do końca życia.
całe obecne życie podporządkowałem jej, wszystko co kiedyś sie liczyło, stało się niczym w porównaniu z nią.
to są do zaakceptowania u gimnazjalisty (bo nie wie co mówi i ma naturalną skłonność do przesady) albo u mężczyzny u schyłku życia, który przeżył je kochając jedną kobietę (i wie co mówi). W ustach dwudziestokilkulatka, który 3 lata platonicznie durzył się w koleżance z roku takie słowa brzmią cokolwiek żałośnie, jak marna tragifarsa. Zachowujesz się jak klasyczna "drama queen", a to jest chyba największy straszak na płeć przeciwną (kobiety płoszą tym mężczyzn, faceci - jak widać na twoim przykładzie - płoszą dziewczyny).
Poza tym, te słowa pokazują sedno problemu - jesteś związkową pijawką. Przyssałeś się do dziewczyny i teraz się dziwisz, że ona zobaczyła w tobie pasożyta i uciekła. O, tu masz dowód:
Zauważyłem jednak, że zmieniła do mnie podejście, rozmowy nie były takie jak wsześniej, stała się bardziej chłodna. Zapytałem o co chodzi. Stwierdziła, że chyba postanawia wrócić na ścieżkę przyjacielską, bo pare rzeczy przestało jej się podobać. Wskazała na to, że próbuję ją kontrolować, osaczam ją. Było w tym troszkę racji, gdyż cholernie mi na niej zależy i robiłem wszystko, żeby być jak najbliżej niej, jednak ja tak tego nie odbierałem.
Ona była całym twoim światem. Wiesz co taka postawa znaczy dla tej drugiej strony? Wcale nie to, że ty byłeś gotowy na wszystko dla niej i ona może na tobie polegać. Tylko poczucie że ty wisisz na niej emocjonalnie, że jesteś od niej kompletnie uzależniony, że ona dźwiga na swoich barkach nie tylko własne życie ale i twoje - bo przecież twoje było w całości zbudowane wokół niej i na niej oparte, a cała reszta to bzdury. Nie mówiąc już o kontroli i osaczeniu - czyli dążeniu do pozbawienia jej samodzielności i uzależnieniu jej od siebie tak jak ty byłeś uzależniony od niej (choć wierzę, że sobie tego wtedy nie uświadamiałeś). Oczekiwałeś, że ona w końcu dobije do twojego poziomu, też zastąpisz jej cały wszechświat i tak sobie będziecie wisieć na sobie do końca świata. Widzisz teraz jakie to okropne? Tak się żyć nie da, to chory model związku.
Żeby zbudować normalny, szczęśliwy związek, trzeba przede wszystkim mocno stać na własnych nogach. Mieć własne życie - wtedy do tego życia można zapraszać drugiego człowieka, na tyle, na ile chce on w nie wejść. Dopiero z czasem i stopniowo zaczyna się budowanie wspólnego życia - ale to własne wciąż musi istnieć.
Swój pierwszy błąd popełniłeś przez trzy lata wzdychając do niej z ukrycia i budując we własnej głowie wizję jej i waszego związku. Wyobrażenia nigdy nie będą dobrym fundamentem relacji. Drugi błąd popełniłeś o tu:
mówiłem jej co do niej czuję, pisałem, zapewniałem, ona jednak była dość powsciągliwa w okazywaniu uczuć
Wierzyłeś, że możesz kochać za dwoje. To bzdura, tak się nie da. Każdy musi kochać sam za siebie. A zalewanie dziewczyny miłością, której ona nie odwzajemnia, to definitywna katastrofa dla związku.
Także, drogi Robercie, moja rada jest prosta. Odpuść, bo ten związek nie ma przyszłości. Dziewczyna pogoniła cię, bo "starałeś się za bardzo", więc nie ma szans byś ją odzyskał starając się jeszcze bardziej. Jak odpuścisz, uspokoisz się, ogarniesz emocjonalnie i nauczysz się być samodzielnym człowiekiem w związku, to może dziewczyna rozważy drugą szansę. Ale nawet jeśli ci jej nie da, to zdobyłeś właśnie bardzo cenne doświadczenie. Naucz się na błędach, które popełniłeś, a za jakiś czas z następną dziewczyną (uwierz, że taka się trafi) zbudujesz normalną, fajną relację. Czego ci szczerze życzę.
Witam
Przepraszam, ze się podczepiam pod temat ale nie chce tworzyć nowego wątku.
Trochę na własne życzenie jestem w sytuacji, która poniżej opisze.
Parę miesięcy temu poznałam mężczyznę, żonaty dwójka dzieci, żona. Ja również jestem mężatką i mam dziecko. Wpadliśmy na siebie i okazało się, że po pewnym czasie zakochaliśmy się w sobie a nawet pokochaliśmy. I u mnie i u niego małżeństwo nie jest takie jakbyśmy chcieli. Ja wyszłam za mąż troszkę pod presją otoczenia, ale tez nie mogę powiedzieć, ze byłam szaleńczo zakochana w mężu. Jesteśmy razem 8 lat. I dalej Go lubię, szanuje, mamy śliczną córeczkę. On jest o wiele dłużej w związku, ale również zanikła miłość, brak współżycia (jeżeli jest to raz w miesiącu może dwa, to zależy czy Jego żona nie jest zmęczona), brak bliskości itd. Sam mówi, że jego żona jest "zimna". O rozstaniu z nią myślał już parę razy ale nigdy na poważnie, raczej jak to określił oboje machali na to ręką. Spotykamy się już jakiś czas. Ja wcześniej nie przeżyłam niczego podobnego nawet nie sądziłam, ze mogę pokochać mężczyznę. On mówi, ze mnie tez kocha, że daje mu to czego mu brakuje ale nie chodzi tylko o seks. Bardzo dobrze się rozumiemy, podobnie myślimy, i tak samo spostrzegamy świat i życie ogólnie. Ja nie chcąc tracić szansy jaką postawiło przede mną życie powiedziałam, ze jestem gotowa odejść od męża. A On, ze chce jeszcze próbować ratować swój związek, bo dzieci, bo są jeszcze jakieś uczucia, plany, cele... Tylko jego ratowanie wygląda tak, ze spędza wieczory ze mną na rozmowach tel czy komunikator. Próbuje nabrać do tego wszystkiego dystansu. On cały czas mówi, ze nie wie jak będzie, ale wie, że mnie kocha, że spotkało Go w życiu coś szczególnego, ważnego... Czasami rozmawiamy jakby miało wyglądać nasze życie po rozwodach...Chciał czasu, więc go dostał... Jestem troszkę w takiej matni, bo z jednej strony powinnam całkowicie się usunąć dla swojego dobra z drugiej strony on w pewien sposób robi tak żeby tą naszą znajomość utrzymać, stara się żeby się spotkać choć na chwilkę. Kocham Go...
ona +3 - poproś moderację, żeby zrobiła z twojego posta nowy wątek, albo sama ten usuń i załóż oddzielny wątek. Twój problem nie ma nic wspólnego z problemem Autora (nie jestem pewna czy w ogóle przeczytałaś o czym tu jest dyskusja). W oddzielnym temacie łatwiej będzie ci poradzić i nie śmiecić Autorowi.