Witam, dobiega 3. rok związku, w którym utknęłam. Powinno być pięknie, jak sobie to wyobrażałam na początku, ale jednak - ten układ mnie wyżera, pozbawia nerwów, załamuje.. Jest multum na to określeń - a prościej - jestem nieszczęśliwa.
Mam faceta, z pozoru 'normalny', w towarzystwie towarzyski (jak jest czym popić gadkę), uśmiechnięty i wesoły (jak się flaszka nieskończyła) no i ogólnie jest git (póki kontaktuje ze światem). Ogólnie alkohol wiąże go z ludźmi. No nic, i ja jestem - ponoć bardzo ładna i fajna dziewczyna - ale za drzwiami mieszkania zostaję szmatą, suką, dziwką... itd. Czasami. Bo zwykle nic się nie dzieje. Jak gdzieś wychodzimy razem - np. koncert - nagle świat dla niego wydaje się nieskończony, zachowuje się jak dziki pies, który chce wszystko zobaczyć i wszystkiego spróbować, ja dla niego już nie istnieję. Często są to szczytowe godziny, a więc np. 1 w nocy, gdy dziewczyna powinna czuć się bezpieczna mając u boku faceta - ale wiadomo, piekła nie ma. Często mnie gdzieś zostawia na wspólnych wyjściach, ale o to mniejsza. Najgorsza jest przemoc...
Albo to że mam oczy widzące nadaremno - bo czy normalna, młoda, fajna i ładna wytrzymałaby przy takim lachudrze? No nie, ale czuję że musi być coś nie tak. Nie potrafię się uwolnić. Wydaje mi się po pewnym czasie od wszystkich przemyśleń, że faktycznie zasługuję na taki związek i chyba nic lepszego mi się już nie trafi. Że tak jest w każdym związku, że kobieta powinna cierpieć, że lepiej nie będzie. A najważniejsze, że tylko czasami czuję się dobrze, bo mnie przytuli, pocałuje i nazwie tak jakby faktycznie widział we mnie kotka (a konkretnie jakąś kocią odmianę), misia, skarba itd.
Musiałam się wygadać. Już sama nie wiem na czym stoję. Kilka razy był niewierny, ale zazwyczaj stwarza pozory wiernego...
Dzisiaj się napił, zarzygał całą pościel, a wcześniej zdążył mnie powyzywać, poszarpać i zostawić na koncercie w doborowym towarzystwie nieznajomych mi mężczyzn.
A jutro jakby nigdy nic nazwie kotem, powie że mnie kocha i że trochę przesadził z alkoholem.
Widzę że jestem głupia, ale na patrzeniu się kończy...