Witam wszystkich serdecznie.
Jestem po rozwodzie z żona pół roku. Wyprowadziłem się jednak grubo rok z hakiem temu, jak tylko się dowiedziałem, ze mnie nie kocha. Rozstanie zainicjowała żona, a ja jak typowy facet nie zauważyłem zachodzących zmian albo nie chciałem tego widzieć - teraz to juz nie jest ważne. Mamy 4 letnie dziecko, bez problemu dogadaliśmy się w sprawie opieki. Postanowiłem się nie załamywać i ostatni rok poświęciłem na rozwój, ponieważ w małzeństwie trochę sflaczałem. Nie rozpisując się, mogę stwierdzić, ze obecnie jestem wesołym, zadowolonym z życia facetem z ambicjami i ciekawymi planami na przyszłość.
Żona przez ten rok była mniej lub bardziej obojętna, ale w sumie pogodziłem sie i przestałem zawracać sobie tym głowy dla zdrowia psychicznego. Ostani miesiąc jej aktywność wobec mnie się zwiekszyła. Zaczęła aranżować wspólne spotkania z dzieckiem, dla dziecka oczywiście. Spotkania były bardzo miłe, wesołe, miałem wrażenie, ze się stara. Prosiła mnie o różne drobne przysługi - jeżeli mogłem to się zgadzałem. Myślałem ze zawsze to polepszy nasze relacje i będzie to dobre dla dziecka.
Szczerze, nie zastanawiałem się po co to robi, czy coś się u niej zmieniło i jakie ma intencje. Nie powiem, żeby była mi obojętna, ale uczucia moje były pod kontrola i myślałem, ze jestem z niej wyleczony - tak mi się przynajmniej wydawało. Zgoła było zupełnie inaczej.
Ostatnio załatwiając razem wspólna sprawę wyznała mi, ze się z kimś spotyka, a ja zdębiałem. Nie ciągnąłem tematu i szybko urwałem rozmowę, udałem, ze nic się nie stało i nic mnie nie ruszyło. Czułem się jednak jakbym dostał obuchem przez łeb, otępiały i sponiewierany. Wieczorem uzmysłowiłem sobie, ze mój mózg się zagalopował i zaczął sobie za dużo wyobrażać. Teraz staram się zejść znów na ziemie
Mam do Was kobietki pytanie. Jak oceniacie zachowanie mojej byłej żony?