Witam wszystkich.
Jestem rozwodnikiem 4 lata po rozwodzie, mam 10 letnią wspaniałą córkę. Od jakiegoś czasu próbuje poukładać od nowa swoje życie. Jak się okazuje nie jest to takie proste. Uważam się za inteligentnego faceta, jednak w kwestii związków czuje się jak raczkujące dziecko. Jako już prawie 38 letni mężczyzna powinienem wiedzieć już co nieco na ten temat, tymczasem nie za bardzo wychodzi mi w tym temacie, można powiedzieć że uczę się nadal na własnych błędach i płacę za to często wysoką cenę.
Moje wcześniejsze życie w związkach było mało udane, jakoś podświadomie wybierałem nieodpowiednie kobiety, pakowałem się w toksyczne związki lub wybierałem kobiety niedostępne lub nie stabilne emocjonalnie. Mój ojciec był alkoholikiem, więc żyłem w rodzinie z problemem alkoholowym, patologicznej, nie miałem w rodzicach dobrego przykładu rodziny i partnerstwa, nie trzeba być geniuszem by przypuszczać więc skąd problemy w związkach w moim życiu dorosłym.
Może przejdę do rzeczy.
Jakiś rok temu, na portalu randkowym poznałem swoją obecną partnerkę. Od początku dobrze nam się pisało, potem rozmawiało. Bardzo szybko zaprzyjaźniliśmy się. Dzieliła nas jednak duża odległość, prawie 500 km. Był to duży problem w przypadku kiedy chcielibyśmy rozpocząć życie razem, więc nasza relacja ograniczała się głównie do rozmów telefonicznych oraz spotkania raz na kilka miesięcy. Bardzo dobrze nam się rozmawiało i wspaniale się rozumieliśmy, do tej pory jest podobnie. Doszło do tego, że codzienna wspólna długa rozmowa telefoniczna stała się codziennością i na porządku dziennym. Można powiedzieć, że szybko zaprzyjaźniliśmy się. Polubił mnie też bardzo od samego początku syn partnerki, ona też jest po rozwodzie. Jak się potem okazało przy kolejnym spotkaniu, bardzo tez polubiły się nasze dzieci i do tej chwili bardzo cieszą się na wspólne spotkanie i wspaniale razem spędzają czas, aż miło patrzeć. Kiedy są osobno tęsknią za sobą wzajemnie a przez telefon również potrafią rozmawiać godzinami
Czując atmosferę ciepłą, wsparcia, wręcz rodzinną zaproponowałem więc wspólne zamieszkanie, pomyślałem, że mamy dużo a reszta przyjdzie sama, że to tylko kwestia czasu. Nie było to łatwe ze względu na dzielącą nas odległość, jednak B. (moja obecna partnerka) nie od razu i z dozą wątpliwości, zdecydowała się zmienić dla mnie swoje życie. Rzuciła pracę (zaproponowałem, że będę nas utrzymywał dopóki nie znajdzie nowej), wynajęła komuś swoje mieszkanie i przeprowadziła się do mnie na drugi koniec Polski wraz ze swoim synem.
Zamieszkaliśmy więc razem, tworząc swoją posklejaną z dwóch różnych niepełnych rodzin po przejściach - rodzinkę. Mimo, że nie jesteśmy rodziną biologiczną, czuje tu więcej wsparcia i ciepła niż miałem kiedykolwiek w życiu. Żyjemy raczej w zgodzie, w szacunku, relacji bardziej opartej na przyjaźni niż związku.
I tu pojawia się problem. Nasze życie łóżkowe nie układa się. Nie współgramy, nie działa tak jak powinno. Tutaj nasze potrzeby całkowicie różnią się a do łóżka chodzimy z całkiem innych różnych pobudek. Sex nie jest dla nas satysfakcjonujący. Myślałem że to jest kwestia czasu, że się zmieni a my dotrzemy się i dopasujemy. Mija już prawie rok i jest tylko gorzej z czasem. Doszło do tego, że uprawiamy sex tylko jak już nie da się wytrzymać, aby zaspokoić naturalną instynktowna potrzebę seksu a ja na samą myśl o zbliżeniu seksualnym nie pałam zapałem. Zaczęliśmy bardziej unikać się w tej kwestii i oboje jesteśmy sfrustrowani z tego powodu. Poczytaliśmy trochę literatury na ten temat i byliśmy też u seksuologa, okazuje się, że B. zabiera do łóżka swoje nie seksualne potrzeby, czuje się z nią w łóżku bardziej jak w relacji syn - matka, niż jak mężczyzna z kobietą. Mimo że moje wcześniejsze związki, nie były zbyt bogate emocjonalnie, w sferze łóżkowej wszystko działało jak trzeba i życie seksualne było i jest dla mnie ważna częścią związku.
B. nie czuje się przy mnie atrakcyjną i pożądaną przeze mnie kobietą, do tego ma problem ze znalezieniem pracy w nowym miejscu. Wszystko to razem do kupy spowodowało u niej depresję, którą ma już od kilku miesięcy. Wprowadziła się do mnie jako uśmiechnięta, radosna kobieta, obecnie jest tylko jej cieniem. Mimo, że szanujemy się nawzajem, nie zdradzamy i żyjemy w zaufaniu i wzajemnym wsparciu, z braku satysfakcji w życiu łóżkowym, ja instynktownie oglądam się za kobietami, nie panuję nad tym i dzieje się to podświadomie, nie uchodzi to uwadze B. co jeszcze bardziej pogarsza jej stan i samopoczucie.
Ostatnio zacząłem myśleć już o rozstaniu, że spróbowaliśmy, nie wyszło, nie udało się, nie przeszliśmy dalej z przyjaźni do relacji partnerskiej. Wydawało by się, że mamy już tak dużo a reszta przyjdzie sama. Nadal dobrze nam się rozmawia i mimo problemów jakie mamy, wzajemny szacunek między nami jest i był. Warto tu dodać, że B, kocha mnie lecz z mojej strony nie pojawiło się te uczucie. Szanuję ją, darzę przyjaźnią, lubię z nią rozmawiać, spędzać wspólnie czas mam w niej wsparcie, zrozumienie i wyrozumiałość czuje się przy niej bezpiecznie i spokojnie. Wiem, że rozstanie złamie jej serce. Nasze dzieci, które już raz przechodziły przez rozpad rodziny, też mocno to przeżyją, uwielbiają się nawzajem i będą za sobą bardzo tęsknić. Nie jest to związek w którym można coś zarzucić sobie nawzajem, wytknąć, B. jest dla mnie dobra i zawsze była, nie mam jej nic do zarzucenia.
Mam dylemat co robić, inaczej jest rozstawać się z osobą która Cię zdradza, oszukuje lub rani a inaczej zostawiać przyjaciela, który do samego końca Cię wspiera i nie skrzywdził Cię . Wiem, że nasze rozstanie zniszczy też naszą przyjaźń a dzieci będą kolejny raz przechodzić przez stratę kogoś ważnego w swoim życiu i rozpad rodziny. Nie jest też dobrze tak jak jest, boje się że z czasem będzie jeszcze gorzej. Jestem w kropce, nie potrafię ruszyć się z miejsca. Co jest znów nie tak, gdzie popełniłem błąd ?