Proszę Was bardzo serdecznie o radę, bo już sama nie wiem, co mam o sobie myśleć. Z góry przepraszam, że się tak rozpisałam.
Ostatnio zastanawiam czy coś ze mną jest nie tak, czy może jestem zbyt dojrzała na moje otoczenie... Sami oceńcie.
Więc może zacznę od tego, że mam 17 lat, chodzę do 2 klasy liceum. Pochodzę ze wsi, a poszłam do szkoły w pobliskim mieście, nikogo nie znałam, miałam "czystą kartę", dlatego chciałam to jakoś wykorzystać. Zachowywałam się dosyć normalnie, chociaż dosyć sporo odzywałam się na lekcjach, więc (jak myślę) wszyscy odebrali mnie jako otwartą osobę. Po jakimś miesiącu wszystko się zaczęło chrzanić, sama dokładnie nie wiem dlaczego. O ile wcześniej zadawałam się z klasową "duszą towarzystwa", chyba trochę odrzuciłam tę znajomość (nie wiem, może za bardzo mnie to przytłaczało, że cały czas "muszę" mówić coś błyskotliwego itp) "na rzecz" dosyć nieśmiałego kolegi, z którym wcześniej mieliśmy wspólnych znajomych. Mogło to się również stać w związku z zaczynającymi się problemami na mojej stancji (mieszkałam z jakimiś dziwnymi dziewczynami, które przez parę miesięcy mnie totalnie zniszczyły). Chociaż jeżeli chodzi o tą stancję to może i trochę może moja wina, bo "niedostatecznie" się z nimi nie integrowałam, ale nic na to nie poradzę, że nie widzę nic fajnego w sprowadzaniu nieznajomych nieznajomych, starszych facetów i picia z nimi.
Powracając do szkoły - z dnia na dzień zaczęłam się coraz bardziej zamykać przed klasą. Ogólnie nie najlepiej się z nimi dogaduję, bywa tak, że stoimy całą przerwę i zamienimy DOSŁOWNIE jedno słowo. Ale o tym może później. Na początku myślałam, że po prostu jesteśmy jakoś mało zgrani i nie spotykamy się po lekcjach, ale niedawno odkryłam, że jednak ludzie się spotykają w swoich grupkach. Także teraz sytuacja ze szkołą wygląda tak, że przychodzę, czekam do końca lekcji, żeby wrócić znowu na stancję.
Kolejna kwestia: przeżywałam spory kryzys tak w okresie grudnia-stycznia, może trochę na początku lutego z racji mojej "samotności". Sprawę ze szkołą już znacie. Moje znajomości przed liceum opierały się tylko na ludziach z poprzedniej szkoły, ale jako, że wszyscy porozchodzili się do różnych szkół, mają swoje życie, to wszystko się rozpadło. Chociaż tamte relacje też nie były wcale takie mocne.
Także w tym momencie wracając ze szkoły, (tak od poniedziałku do piątku) przychodzę na tą stancję, realizuję w pokoju swoje pasje, siadam do lekcji i tak mija mi czas w samotności do kolejnego dnia. Na weekendy wracam do domu, no ale wiadomo nigdzie nie wychodzę.
Ostatnio nawet przez jeden z portali społecznościowych zaczął do mnie pisać pewien chłopak, którego tak na prawdę nie znam. Parę razy popisaliśmy, ale zauważyłam, że jemu zależało na czymś więcej, dlatego napisałam mu (nie bezpośrednio), że się z kimś spotykam. Nie zależało mi na niczym więcej jak tylko rozmowie. Tak wiem, być może źle zrobiłam, ale nie chciałam w to brnąć i robić jakichś nadziei chłopakowi, żeby później jeszcze bardziej się rozczarował.
Z tego co pamiętam to zawsze byłam samotna. Posiadam starsze rodzeństwo, dlatego kiedy ja byłam dzieckiem i chciałam się bawić, natomiast moje rodzeństwo było nastolatkami, więc zajmowałam się sama sobą, bo w sąsiedztwie małych dzieci nie było.
Poza tym zawsze średnio wychodziły mi kontakty z rówieśnikami. Najlepiej czułam się czuję w towarzystwie starszych osób. Z uwagi na moje szerokie i dosyć dojrzałe zainteresowania, nie poznałam nikogo w moim wieku, z kim mogłabym pogadać, tak po prostu.
Ostatnio nawet na jednym z anonimowych internetowych forach rozmawiałam z pewnym 25-latkiem przez 5 godzin bez przerwy i powiem wam, że z nikim jeszcze tak dobrze mi się nie rozmawiało...
Wiem, że mój wpis nic wam o mnie tak na prawdę o mnie nie mówi, ale może jednak mieliście/macie podobne sytuacje? Albo możecie coś poradzić?
Przepraszam za wszystkie błędy językowe, ale jednak chcę wstawić ten post jeszcze dziś! Pozdrawiam i z góry dziękuję