Mam 25 lat. Nigdy nie byłam w związku - ani w poważnym, ani w mniej poważnym. Nigdy nie całowałam mężczyzny. Nigdy nie dotykałam mężczyzny, tak jak dotyka się ukochaną osobę. I właściwie to nie mam pojęcia dlaczego tak wyszło. Kiedyś usłyszałam, że może nie wymarzyłam sobie tego jedynego. Ale czy najpierw trzeba sobie kogoś wymarzyć, by ta osoba zjawiła się w prawdziwym życiu? A może najpierw trzeba sobie wymarzyć siebie?
Moja historia:
W okresie szkoły (gimnazjum/ liceum) byłam raczej szarą myszką wolącą siedzieć gdzieś w kąciku z książką. Nie było z mojej strony mowy o jakichś imprezach – to w ogóle mnie nie kręciło i tak mi zostało do dnia dzisiejszego. Na moje nieszczęście (lub szczęście, bo nie wiem jak na to patrzeć) zaprzyjaźniłam się w tamtym czasie z 3 wspaniałymi dziewczynami. 1. – przepiękna, może nie jakoś nadzwyczajnie mądra, ale bardzo towarzyska, 2. – może nie tak atrakcyjna, lecz niesamowicie ciepła i otwarta na ludzi, i 3. – szalona, czarująca i cholernie wygadana. Ja byłam przy nich totalnie mdła i nijaka. Nie rozumiałam, że chcą się przyjaźnić z kimś takim jak ja. Nie posiadałam żadnej z tych cech, które u nich podziwiałam i chyba z tego powodu jeszcze bardziej zamykałam się na świat. I tak minęło 6 lat. One błyszczały, a ja wlokłam się za nimi niemal bez życia. Ale to w tym okresie pojawił się chłopak, który jako pierwszy (i do tej chwili ostatni) się mną zainteresował. Był bardzo inteligentny, miał szeroką wiedzę na niemal każdy temat. A ja? Poprosił mnie o chodzenie, lecz ja okropnie się tego przestraszyłam. Że niby on i ja? Odmówiłam mu. Muszę przyznać, że one też miały w tym swój udział. Nie lubiły go i trochę go wyśmiewały. Może nie bezpośrednio, ale wpłynęły na moją decyzję. Do dziś tego żałuję. Mimo, iż minęło już 9 lat, to ja nadal wracam do tego dnia i wyobrażam sobie, jak by to było, gdybyśmy byli razem.
Studia rozdzieliły mnie i moje przyjaciółki. Sytuacja rodzinna zmusiła mnie, bym studiowała blisko domu. One podbijały świat, ja tkwiłam w miejscu. Teraz są już tylko moimi znajomymi na fb. Nie ma głębszych relacji, ciągłych pogaduszek jak kiedyś. Wiem, że robią karierę, mają założone rodziny. I szczerze nie zazdroszczę im. Nie zazdroszczę, że maja mężów/ narzeczonych / dzieci, bo ja w tym momencie nie byłabym gotowa na takie życie, jakie one prowadzą. Wydaje mi się, że zatrzymałam się na poziomie cholernego liceum i czekam na to, czego nie doświadczyłam rzeczywiście w wieku -nastu lat. Czekam na czyjeś zainteresowanie, uśmiech, przytulenie, pocałunek – drobne gesty. Nie czekam na dziecko, pierścionek, ślub, bo dla mnie na to za wcześnie – mimo, iż nie jest już wcześnie.
Przez 3 lata po zakończeniu liceum nie robiłam nic, by jakoś siebie zmienić, by kogoś znaleźć. Byłam przekonana, że może znowu znajdzie się ktoś taki jak tamten chłopak. Ktoś, kto po prostu spadnie mi z nieba i powie, że chce mnie taką, jaką jestem. W końcu ogrom porad internetowych mówi, że nie należy szukać na siłę. No to nie szukałam. I nie znalazłam. Nikogo. I nikt nie znalazł mnie. Nikt nawet się mną nie zainteresował. Nawet przypadkiem, na ulicy, w autobusie, na uczelni, w kawiarni, w bibliotece – nikt nie zwrócił na mnie uwagi. I wróciły moje obawy i przekonania, że to dlatego, ponieważ nie jestem tak ładna jak 1. przyjaciółka, tak miła, jak ta 2. i tak szalona jak 3.
Zmieniłam kierunek studiów. Na 1. roku poznałam super chłopaka. Wiele wspólnych tematów, wiele wspólnych pasji. W duchu myślałam, że może coś z tego będzie. Ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Właściwie to ja niczego mu nie wyznałam, i on mi niczego nie wyznał. Ale kiedy pewnego dnia zwierzył mi się, że poznał wspaniałą dziewczynę i chce z nią być i mówił o niej tak ciepło, to wszystko stało się jasne. Byłam dla niego tylko koleżanką. I nie czułam złości, ani rozczarowania. Sama nie wiem dlaczego. Może to była tylko sympatia przyjacielska również z mojej strony, a tylko wmawiałam sobie coś więcej.
Wtedy właśnie wzięłam się w garść. Postanowiłam się zmienić. Wzięłam udział w swego rodzaju wolontariacie – aby otworzyć się jakoś na ludzi, by być bardziej ciepłą, empatyczną osobą. Była też zmiana wizerunku na bardziej kobiecy.
Przemiana trwa już 3. rok. Czuję, że jestem inna, lepsza. Bardziej siebie akceptuję. Może początkowo chciałam się upodobnić do moich 3 znajomych, ale z czasem odkryłam nową siebie. Jakbym wyszła z jakiejś skorupy, a teraz kształtuję się na nowo. Niezmienne pozostało jedynie uczucie osamotnienia. Czasem pojawia się też rezygnacja, że wykonałam tyle pracy, a nikogo nie widać na horyzoncie. Widzę różnicę w sobie. W tym jak wyglądam, jak mówię, w tym, że patrzę ludziom w oczy, chociaż kiedyś tego nie robiłam. Nie widzę za to, aby inni dostrzegali we mnie tę różnicę. Nadal żadnego zainteresowania ze strony mężczyzn. Na pewno nie jestem modelką, ale trollem raczej też nie. Więc w czym problem? A może tak już musi być.
Kiedyś usłyszałam, że nie można być niezdecydowaną. Nie można nie wiedzieć czego się chce. Nie można nie wiedzieć kogo się chce.
Kiedyś nie potrafiłam nawet wyobrazić sobie wymarzonej wersji siebie. Nie wiedziałam kim, ani jaką osobą chcę być. Myślę, że może mogłabym chcieć być taką jak teraz. Ale nadal nie wiem z kim mogłabym być.
Zamykam oczy i nie mogę wyobrazić sobie nikogo. Chcę tylko obecności drugiej osoby i trochę ciepła, szczerości.
Więc może w tym problem, że nie potrafię wyobrazić sobie mężczyzny którego chcę i dopóki tego nie określę, dopóty będę samotna.