Witam Was wszystkich.
Mam życiowy wewnętrzny kryzys i nie potrafię pogodzić się z zaistniałą sytuacją... ale zacznijmy od początku.
Z moim byłym byliśmy parą dwa lata, mieszkaliśmy półtorej roku. Był to pierwszy tak poważny związek dla mnie i w nasze życie wkradła się rutyna i problemy. Jakieś dwa miesiące temu zaczęły się moje problemy zdrowotne (poważne) niestety nikomu nie potrafiłam powiedzieć prawdy (może sama się jej bałam, a kiedy nikt o tym nie wiedział to dla mnie nie było tematu) partnerowi powiedziałam tylko o badaniach i o tym, że coś się dzieje... nie przypominałam się, a on zapomniał i rósł we mnie gniew i pewnego rodzaju nienawiść nad którą nie panowałam, że nie interesuję się tematem bo pewnie gdyby się bardziej interesował to w końcu powiedziałabym mu prawdę. Żyliśmy, ale było kilka momentów w ciągu tych dwóch miesięcy, że zachowywałam się irracjonalnie i dawałam mu popalić "szukanie dziury w całym", był czas ze wiecznie byłam niezadowolona (pewnie hormony, które mi podawali robiły tez swoje) w tym samym czasie u niego był problem z pracą i co za tym idzie z kasą, ja ze swojej strony wpadłam w zakupoholizm i tak leczyłam swoje doły, kupując coś albo sobie albo jemu (chyba chcialam mu zrekompensować te złe chwile) a z drugiej strony bolało mnie to, że on nie robi nic dla mnie (nie zdawałam sobie do końca sprawy jak wygladają jego finanse) mówiłam, że jest sknerą...do tego doszedł konflikt interesów biznesowych... faltycznie nazbierało się tego dużo, ale ja cały czas wiedziałam, że mamy kryzys i że za jakiś czas wszystko wróci do normy ,wręcz poczułam się pewniej ze mimo problemów chwilowych dajemy radę i go kocham. Niestety tylko z mojej strony tak to wyglądało... po świętach kiedy został sam na dwa dni zaczął myśleć, że jest źle i pomieszało mu się w głowie bardzo, stwierdził że nie wie czy mnie jeszcze kocha, że nie wie czego chce... po tygodniu wspólnych wyjaśnień, (on był sam u nas, a ja przeniosłam się do rodziców żeby mógł pomyśleć) płaczu, dochodzenia do tego co robiliśmy źle, że się zaniedbaliśmy, że każdy zajął się swoimi problemami myślałam,że dostaniemy szansę na to żeby w końcu coś naprawić i znowu zobaczyć słońce. Jednak on podjął inną decyzje, jednak przez kilka dni nie potrafił się wyprowadzić bo nie wiedział czy dobrze robi w końcu ja pojawiłam się w mieszkaniu i wpadła w histerię (totalną) błagałam go o szansę, żeby nie odchodził... wynosił rzeczy po czym usiedliśmy jak się uspokoiłam i znowu zaczęliśmy rozmwiać, sam przyznał, że naprawde nie wie co zrobić, przyznałam się do tego czego nie potafiłam na początku, powiedziałam,że musi zozumieć to, że mialam napawde poważny problem. On nie wytrzymał w pewnym momencie, wyszedł pojechał gdzieś wrócił po 20 minutach i powiedział, że musi się wyprowadzić i walczyć o siebie. Mówił wcześniej o tym, że musi zmienić swoje życie, że chce być szczęśliwy... wyporwadził sie, po kilku dniach przyjechał po resztę rzeczy (już nie płakałam, siedziałam i patrzyłam w ścianę) powiedział, ze się oddaliliśmy i on wie, że nie jest wstanie tego podnieść. Na mnie spadło to tak nagle, nie zauważyłam nic wczesniej, myślałam że jest się ze sobą na dobre i na zle. Bardzo go kocham, żałuje wielu rzeczy