Witam, jestem z moim chłopakiem oficjalnie ponad pół roku, ale znamy się od 1,5, oboje już po studiach i pracujemy. Co więcej przez cały ten czas znajomości z racji wspólnego miejsca zamieszkania widzieliśmy się codziennie w kuchni, na korytarzu itp. Wprawdzie nie mieszkamy w 1 pokoju, ale mamy wspólne rzeczy, razem robimy zakupy, gotujemy, zgodnie dzielimy się wydatkami. Na co dzień dogadujemy się świetnie i uchodzimy za idealna parę:)
Problem zaczyna się jeśli chodzi o sferę seksualności. Owszem, widzieliśmy się nago, petting i tym podobne sprawy. Gdy się całowaliśmy przechodziły mnie ciary, był zawsze taki namiętny, dziki, nieobliczalny. Niesamowicie mnie podniecał, a widziałam że ja jego też, z resztą sam mi to wielokrotnie powtarzał;). Tak było jeszcze jakiś miesiąc temu, teraz wszystko się zmieniło i nie wiem czemu.. Ale dodam jeszcze parę istotnych faktów:
Oczywiście pewnej granicy nigdy nie przekroczyliśmy, nie kochaliśmy się, parę razy chciałam delikatnie zacząć o tym rozmowę. Tak powoli, nie wprost żeby nie pomyślał o mnie że jestem napalona dzikuską czy coś.. Zawsze kończyło sie to zmianą tematu, całusem w czoło. Więc przestałam na ten temat cokolwiek mówić widząc że najwidoczniej nie jest zainteresowany. Wspólne pieszczoty zwykle inicjował on, więc tym bardziej dziwiło mnie czemu nie robimy kolejnego kroku. Gdy po pewnym czasie wędrował ręką czy językiem nieco niżej, nie oponowałam. Nie robiłam z siebie "cnotki niewydymki", nie mógł o mnie powiedzieć że jestem oziębła czy nieczuła. Choc moje doświadczenie z seksem nie jest duże. Co więcej z poprzednia dziewczyna mieszkał jakiś czas, i nie sądzę że spali przez tyle czasu w 1 łóżku grzecznie na dwóch krawędziach łóżka i nic poza tym.. Kiedyś powiedział mi że "niezbyt komfortowo się czuje z tym że mieszkamy w 1 mieszkaniu". Ale nie śpimy w 1 łóżku ani nawet pokoju- natomiast z poprzednią jakoś mógł. Spytałam go o to bez owijania w bawełnę, to odpowiedział że tamten związek to było nieporozumienie i nie chce o tym rozmawiać. Znów całus w czoło.
Kurcze, tez jestem raczej zamknięta w sobie, ale pewnych tematów w związku nie da się uniknąć. Kocham go tak bardzo, myślimy o sobie na poważnie. Nawet zaczął pytać jak sobie wyobrażam mniej więcej nasze wesele, o dzieciach mówił w kontekście "naszych przyszłych" dzieci. (Tak na marginesie pomyślałam sobie że ciekawa jestem jak te dzieci miałyby niby powstać, z pyłku?)
Teraz jedyne na co mogę liczyć to rozmowy, wspólne planowanie wakacji w Hiszpanii w przyszłym miesiącu(których mi sie odechciało), rozmowa o zakupach, o pracy. czasem odwiedzam go w pokoju jak jest sam i wiem że nikt nam nie przeszkodzi. To tylko mnie przytuli, czasem cmoknie. Nie ma już tej jego dzikości, nie całuje mnie oprócz buziaków na dobranoc.Gdy pytam czy coś go trapi, o czymś chciałby pogadać, zaprzecza. Co bym nie zrobiła to on mnie nie zauważa jako kobiety, istoty która też ma uczucia i potrzeby. Czuje się od jakiegoś czasu jak jego młodsza siostra a nie dziewczyna. Zastanawiam się skąd nagłe ochłodzenie uczuć:kwestie religijne które nagle się w nim odezwały? A może przestałam mu się podobać, a jest ze mną bo tak wygodnie? Funkcja reprezentacyjna przez rodziną i kuplami; nie trzeba szukać dalej bo jest pod ręką?
Wiem że napisałam wypracowanie i z góry dziekuję, jeśli ktoś je przeczyta w całości:) ale uważałam że wszystkie te kwestie są ważne. A już naprawdę nie wiem co robię źle, chodzę sfrustrowana, nie umiem do niego dotrzeć. Co o tym myślicie?