Postanowiłam napisać na forum, bo sama już nie wiem co myśleć. Postaram się opisać swoją historię, choć trochę tego będzie:)
Mam 25 lat. Prawie 2 lata temu w kwietniu rozstałam się ze swoją pierwszą miłością po 8 latach. To on o tym zdecydował z powodu naszych częstych kłótni. Jestem osobą stałą w uczuciach i choć nie było idealnie to myślałam, że to będzie ten jedyny na całe życie. Dziś mam go gdzieś, ale wtedy przeżyłam to rozstanie niemal tak, jakby ktoś mi umarł...Na początku maja ostatecznie się pożegnaliśmy, a ja po tygodniu poznałam kolejnego chłopaka...Przez tydzień godzinami pisaliśmy na gg. Było fajnie, miło, poczułam wielką szansę na coś wspaniałego, zupełnie zapomniałam o moim byłym. Po tym tygodniu spotkaliśmy się. Siostra radzila mi, zebym podeszła do tego spotkania na luzie, nie denerwowała się za bardzo, a ja już zaczełam się spinać, że musi być fajnie, ze musi nam sie udac, bo to wielka szansa. I to był chyba mój pierwszy błąd. Powiem szczerze, ze to pierwsze spotkanie trochę mnie rozczarowalo, bylo sztywne, nie bylo tak fajnie jak na gg. Ale pomyslalam sobie, ze to normalne, więc byly kolejne spotkania (w weekendy, bo dzielilo nas 300 km). Wlasciwie juz na poczatku czerwca bylismy para. Wtedy wlasnie ja poczulam, ze chyba nie jestem na to gotowa,a w T. widzialam coraz wieksze zaangazowanie...Juz na poczatku chcialam to zakonczyc, ale on mnie jakos przekonal, przetlumaczyl i postanowilam sprobowac. Poza mlodziencza miloscia nie mialam porównania jak wygladaja takie "dorosle" zwiazki, jak sie je buduje, nie wiedzialam jak to powinno wygladac...Z mojej strony nie bylo porywu serca, a z jego coraz wiekszy...Ja ciagle sie stresowalam i czekalam na ten poryw. Dodam, ze T.był bardzo podobny do mnie z charakteru, lubilismy podobne rzeczy, byl czuly, wspanialy, a do tego bardzo przystojny i najwazniejsze...bardzo mnie pokochal, a ja...bardzo chcialam go pokochac...Ale chyba nie potrafilam...Sama nie wiem...
Ogolnie pisze tu teraz, bo wlasnie poltora miesiaca temu nasz zwiazek sie zakonczyl, po poltora roku. Ale to bylo raczej ciezkie poltora roku...Bylo mnostwo cudownych chwil, ale rowniez mnostwo zlych...Ja mialam co chwile watpliwosci co do nas, zrywalam, on mnie prosil, tlumaczyl i wracalismy do siebie i tak chyba dziesiatki razy...Dodam, ze od marca sie przeprowadzil do swojej mamy, 30 km od mojego miasta, wiec codziennie sie widywalismy. W lipcu sie zareczylismy, a ja dwa dni po zareczynach juz mialam watpliwosci...I tak caly czas...Caly czas od poczatku do konca zwiazku chustawka nastrojow z mojej strony. Raz czulam, ze kocham, a po niedlugim czasie czulam, ze musze to zakonczyc. W ogole po jakichs 2 miesiacach zwiazku przypomnial mi sie moj byly, zrozumialam, ze chyba wciaz go kocham i jeszcze przez wiele miesiecy nie moglam o nim zapomniec. Bylam z jedna osoba, ktora robila dla mnie wszystko, ktora mnie kochala, a ja wciaz myslalam o moim bylym. To dodatkowo utrudnialo mi sytuacje. Walczylam ze soba, zeby zapomniec o tamtym i jednoczesnie, zeby pokochac T. T.uprosil mnie,zebym poszla do psychologa, twierdzil, ze go kocham tylko walcze z tym uczuciem, ze mam depresje itd.Tak sie tez w koncu zaczelam czuc, jakbym miala ta depresje. Chodzilam do psychologa, ale niewiele to pomoglo, ciagle mialam watpliwosci. Ostatnio chodzilismy do psychologa razem, ale tez nie wytrzymalam i pod koniec listopada znowu zerwalam. T. twierdzil, ze musze stanac na nogi, ze ta rozlaka dobrze nam zrobi, ze on juz tez czuje sie wykonczony. Przez miesiac obydwoje walczylismy ze swoimi uczuciami. Ja kilkakrotnie prosilam go, zebysmy do siebie wrocili,ze zrobie wszystko,zeby bylo inaczej, ze zmienie sie, zmienie swoje zycie, ale on juz nie chcial, mowil ze nie ma sil juz walczyc, choc twierdzil, ze moze kiedys...Co prawda tydzien temu dowiedzialam sie, ze ma inna dziewczyne, ale to juz inna historia...
Zastanawiam sie co bylo przyczyna,ze nam sie nie udalo...Wiem, ze bylo ich mnostwo, ale teraz sie zadreczam.
Pare dni temu myslalam sobie, ze po prostu go nie kochalam, ze to nie bylo "to", ze dalam sobie wmowic depresje, ze w ogole nie jestem pewna siebie i stad ten problem z podjeciem decyzji o ostatecznym rozstaniu.
Ale z drugiej strony moze problem jest we mnie, moze to byla depresja, do tego na pewno poznalismy sie za szybko po moim poprzednim rozstaniu. I tak teraz zadreczam sie, ze byc moze T. moglby byc miloscia mojego zycia, a ja stracilam taka szanse...
Choc moze to tak nie wyglada, ale bardzo sie staralam, bardzo chcialam, zeby sie nam udalo...Wiem, ze go okropnie ranilam tym ciaglym rozstawaniem, zrywaniem, ale nie potrafilam inaczej...Wstydze sie swojego zachowania i jest mi zal jak pomysle, ze jest teraz z ta druga dziewczyna, jest szczesliwy i mysli sobie pewnie o mnie, o naszym zwiazku, ze to bylo cos okropnego...
Boje sie, ze za miesiac lub dwa stwierdze, ze nie moge bez niego zyc...a juz bedzie za pozno...juz jest...Wolalabym chyba ta pierwsza opcje - ze po prostu to nie byl ten..:)Sama nie wiem...