Drogie Kobietki, jest problem. Niby bardzo duży niby wcale go nie ma. A mianowicie...
Moja przyjaciółka E. spotykała się w zeszłym roku z panem K. ale im nie wyszło i w listopadzie 2007 się rozstali (i od tamtego czasu się nie widzieli). E. miała po K. kilku partnerów i po paru miesiącach przestała wogóle o nim wspominać. Cały czas tylko mówiła o panie N., który notabene zdradził ją i miał już inną (z którą mu się nie układało-wiem, bo specjalnie dla niej robiłam wywiad zwiadowczy), ale E. nie ważne jak, ale cały czas o nim mówiła, że jest taki siaki i owaki, a po paru łykach Malibu że tęskni za niektórymi rzeczami związanymi z nim itp.
Tak się składa, że nasza wspólna przyjaciółka O. (moja i E.) jest też przyjaciółką pana K. i odnowiła z nim znowu kontakty no i się pojawił znowu. Tak się składa, że akurat ucinałam sobie drzemkę u O. (bo nie chciało mi się z nimi jechać po K.) i akurat musiał mnie on obudzić. Wiedziałam, że nie mogę, że wisi nad nim taki wielki czerwony bilbord z imieniem E. i się wstrzymywałam od jakichkolwiek ruchów w jego stronę chociaż ciężko było zważając na ten błysk w jego oku... Podczas wielu, wielu, wielu rozmowach z E. ona wciąć mówiła, że do K. nic już nie czuje tylko są teraz po prostu starymi znajomymi (a nawet jeżeli by mi kłamała to też nic w jego kierunku nie robiła). Więc poprzez/dzięki O. ja i pan K. zaczęliśmy się spotykać.
I tutaj zaczyna się horror. Ponieważ E. chyba znienawidziła mnie bardziej niż swojego największego wroga. Dlaczego? Sama cały czas zadaje sobie te pytanie. Ok, uważa że jestem hipokrytką, bo mówiłam, że nie zabiorę się nigdy za ex przyjaciółki. To ewentualnie mogę się z tym zgodzić. Ale że nie mam "kręgosłupa moralnego"?! Przecież oni rok już ze sobą nie są, przecież ona miała P. i J. i N. po panie K. i cały czas tylko mówiła jeszcze o panie N. więc czy powinnam czuć się winna, że jestem szczęśliwa?
Z drugiej też strony, nie chcę stracić E. ale nie widzę żadnego wyjścia z tej sytuacji.
Pomożecie?