Chciałabym was zapytać o jedną kwestię, mianowicie co sądzicie o sytuacji, kiedy w rodzinie zaczynają obowiązywać dwa języki? Już wyjaśniam, o co chodzi.
Generalnie chodzi o to, że mój mąż jest Niemcem. Oczywiście nie takim Niemcem urodzonym i wychowanym w Niemczech, tylko Niemcem z Polski (mniejszość niemiecka – czyli największa mniejszość narodowa w naszym kraju). Mój mąż jest więc osobą dwujęzyczną – mówi płynnie po polsku, bez żadnego akcentu, jak każdy z nas, ale jednocześnie świetnie zna niemiecki, bo ten język nigdy w jego rodzinie nie zanikł.
Jak to wygląda u mnie? Powiem szczerze – znam niemiecki na bardzo średnim poziomie. Jakieś słówka, proste zdania, coś tam napiszę, coś przetłumaczę, ale bez szału. Nigdy nie lubiłam tego języka – trudny, twardy, niemelodyjny, kompletnie nie dla mnie. Oczywiście mój mąż próbował mnie trochę „poduczyć”, czasem coś wtrącał po niemiecku, mówił do mnie różne słówka, ale jakoś nigdy nie miałam serca do tego języka. Dlatego głównie rozmawialiśmy po polsku i tak nam to działało.
Działało – dopóki byliśmy sami. Ale odkąd urodziła się nasza córka, wszystko się trochę zmieniło. Przez pierwsze lata głównie ja się nią zajmowałam, ale od około trzech lat to mój mąż przejął sporą część opieki. I właśnie wtedy zaczęło się u nas „wkradanie” niemieckiego do codzienności. Mąż czyta jej bajki po niemiecku, oglądają razem bajki po niemiecku, rozmawiają też coraz częściej w tym języku. Córka już zaczyna próbować czytać i pisać po niemiecku.
Nie chcę powiedzieć, że mi to przeszkadza, bo przecież wiem, że znajomość dwóch języków to ogromny atut. Ale... mimo wszystko coraz częściej łapię się na tym, że czuję pewien dyskomfort.
Dlaczego?
Bo czasem czuję się wykluczona. Są sytuacje, kiedy nie do końca wiem, o czym rozmawiają. Albo kiedy córka mówi coś do mnie po niemiecku, a ja nie do końca rozumiem. Boję się, że z czasem będzie gorzej – że między nimi będzie jakaś wspólna przestrzeń, do której ja nie będę miała dostępu. A przecież to ja jestem jej mamą. Chcę być częścią tego świata, który tworzymy razem.
Nie wiem, może przesadzam. Może to po prostu moje kompleksy związane z tym językiem. Ale może też ktoś z was miał podobną sytuację i może podpowiedzieć, jak to ogarnąć emocjonalnie i praktycznie. Czy warto próbować bardziej się w ten język zaangażować mimo niechęci? Czy może zaakceptować ten podział językowy i skupić się na innych formach bliskości?
Jestem ciekawa waszych doświadczeń i opinii.