Chciałbym poznać opinię kogoś z zewnątrz bo zdanie znajomych może nie być do końca obiektywne.
Mam 32 lata. Żona jest rok młodsza.
Jakiś czas temu pokłóciliśmy się z powodu planów na przyszłość. Mieliśmy odmienne wizje, ale ostatecznie żona przekonała mnie do swojej koncepcji.
Do tej pory żyjemy w wynajmowanym mieszkaniu. Chcielibyśmy pójść na swoje, ale i żona i ja nie chcemy kredytów. W tej kwestii zdanie mamy podobne. Brak takiego obciążenia na 20-40 lat to psychiczny spokój, gdzie wiadomo w sytuacji gdy podwinie się noga może być trudno.
Pochodzimy z 200tysięcznego miasta skąd wyprowadziliśmy się kilka lat temu do innego większego.
Pracujemy, też w młodości zaliczyliśmy wyjazd za granicę w celu zarobkowym i mieliśmy pewne oszczędności.
Chciałem kupić mieszkanie w średnim wielkościowo mieście, ponad 100 tysięcznym. Żona uparła się, że woli dom bo nie będzie nad i pod nami sąsiadów, do tego własne podwórko, ogródek, a cenowo wyjdzie podobnie. Dla niej czynnikiem decydującym było to, że do zakupu mieszkania niezbędna jest pełna kwota od razu, a dom można budować etapami.
I tak żarliśmy się, aż stanęło na jej. Do tej pory mam wątpliwości czy uczyniliśmy słusznie, stąd ten temat.
Argument żony "dom można budować etapami, nie trzeba dysponować od razu pełną kwotą", dla mnie można odbić "budowa etapami w żadnym razie nie umożliwia wprowadzenia przed finalizacją inwestycji, tak więc choć efekty widać to równie dobrze finanse przeznaczone na poszczególne etapy można odkładać do skarbonki".
I tak 100 tysięcy poszło na zakup działki w 17tysięcznym mieście, które jest zadupiem bez czynnego dworca. W dodatku działka znajduje się na zadupiu, zadupia blisko lasu. 400 metrów od nas znajduje się kilka domów, ale tak jest samo pole. Droga teoretycznie istnieje, ale w praktyce przejazdu nie ma i musimy parkować 1,5 km dalej co bywa uciążliwe. Pole oczywiście oświetlone nie jest więc powodzenia w drodze do pracy po ciemku. Z miejscowością nic nas nie łączyło, dziewczyna skusiła się ze względu na "dobrą cenę". Potem okazało się, że teren podmokły i trzeba było dołożyć kilka tysięcy do interesu by problem rozwiązać.
Dom już stoi i czeka na podłączenie pod elektrykę, wodę ze studni głębinowej i wykończenie. Czyli jeszcze 200 tysięcy. Póki co wydaliśmy 100tys na działkę, 80 tysięcy za robociznę i jakieś 170 tys na materiały.
Budowaliśmy się etapami. Najpierw pozbylismy się wszlkich oszczędności, trochę uzbieraliśmy i wszystko przeznaczyliśmy na budowę. I tak kilkukrotnie, a potem pomogła nam rodzina.
Tak czy inaczej uważam, że w ciągu tych 1,5 roku od czasu rozpoczęcia budowy mogliśmy wydać na mieszkanie w normalnym mieście. Może bez podwórka, ale za to w normalnym mieście i moglibyśmy się już wprowadzić, a nie dalej zbierać na wykończenie.
Żona uważa, że dom choć zaledwie 90 metrowy to jednak dom i wygoda własnego ogródka. A do tego wciąż upiera się, iż nie mieliśmy wystarczających środków by myśleć o zakupie mieszkania, a tak mogliśmy przez 1,5 roku zbierać i budować etapami. Tylko, że równie dobrze można było wkładać do skarbonki by po czasie wyjąć potrzebną kwotę do zakupu mieszkania.
Żona się cieszy z domu, ale fakty są takie, że trzeba jeszcze sporo uzbierać do wykończenia, a do tego dom znajduje się na odludziu w pseudo mieście. Czy nie lepiej byłoby kupić mieszkanie w 100 tysięcznej miejscowości i bez dalszego czasu wyżeczeń, liczenia się z każdym groszem i odkładania móc wprowadzić się do mieszkania? Proszę o opinię.