Kiedyś napsiałem pewien wpis o wielu przeciwnościach losu związanych z młodością, dorastaniem. O kompleksach z nimi zwiazanych.
Wszedłem w pierwszy zwiazek niecały pół roku temu. Nie mając większych doświadczewń poza paniami do towarzystwa. Oboje koło 30 stki. Na początku wszystko się układało, ale po pewnym czasie ona wspomniała o dziecku. Ja uznałem, że jeszcze przynajmniej kilka lat. Ona na to, że nie. Wyjaśniłem po ludzku, ze nie wyszalałem się za młodu, nie miałem jak. No to zwiazek się rozpadł.
Mimo, że teoretycznie to był mój pierwszy zwiazek, a więc pierwsza miłość nie płakałem po niej. Nie dlatego, że jestem np hipergamiczny, samiec sigma ect. Po prostu irytuje mnie, że nie mam tych 18 lat. Irytuje mnie, że nie mogę przeżyć pierwszej miłości, pierwszego razu na jakimś wyjeździe, wakacjach. Irytuje mnie, że nie mam już nawet wieku studendzkiego na przygody bez zobowiązań, które ma każdy zanim dobije do tych 30 lat. Potem nagle każdy poważnieje i chce stabilziacji. Ktoś powie, że to naturalne, ale jeśli ktoś za młodu nie zaznał nic to co wtedy?
Obawiam się, że przyjdzie mi być samemu. Nie boję się pisać tego wpisu pod wpływem emocji, bo na co dzień mało kto wie, że ten pewny siebie, uśmiechnięty facet co żartuje w towarzystwie jest żżerany przez demony przeszłości i kryzys wieku. Znim ktoś wspomni o psychoterapeucie to chodzę na luźne wizyty i opowiadam o sobie jak na spowiedzi. Co ciekawe psychoterepeutka uważa, że faktycznie, jeśli moja przeszłość ma liczne braki trudno bym w pewnych sferach funkcjonował normalnie.
Czytam tutaj wyznania kobiet, mężczyzn. Ile macie doswiadczenia, okazji, nawet jakiś kryzysów. Oddałbym wiele za takie scenariusze w moim życiu.