Cześć.
Znalazłam się w najgorszym momencie swojego życia stąd ten post.
Jestem 31- letnią kobietą, mamą dwójki dzieci (4 latka, 11 lat). Wychowuje je sama. Były mąż przemocowiec- historia jak ich pełno, ale to nie o tym chce napisać.
Zawsze pracowałam ciężko, aby po rozwodzie zapewnić dzieciom byt. Nie miałam nic. Mieszkania, pracy, perspwktyw. Poznałam kogoś. Życie zaczęło mieć sens. Jednak nie wspólne mieszkanie i pomoc przy dzieciach go przerosła więc musiałam wynająć mieszkanie i znów zostałam sama. Spotykamy się, ale z problemami jestem sama i sama muszę sobie radzić. Mydli oczy wsparciem, ale to mrzonki. Nie chce brać na barki moich kłopotów.
Bylam kobietą pracującą. W opiece nad dziećmi pomagała mi mama, do czasu...Jej zdrowie siadło i nagle zostałam kompletnie sama. Zmuszona byłam zwolnić się z pracy, w której pracowałam 2,5 roku. Na głowie mam wynajęte mieszkanie, dzieci. Zostałam o zasiłku dla bezrobotnych i świadczeń na dzieci. Oszczędności się kończą, potrzeby rosną a ja czuję się jak skazaniec tuż przed egzekucją. Nie ma pracy od 8 do 16, abym mogła poradzić sobie sama, nie stać mnie na nianię i nie mam kompletnie nikogo do pomocy.
Błagam, już nie proszę. Powiedzcie jak dalej żyć? Bardzo chcę pracować, zawsze dużo i ciężko pracowałam, żeby dzieciakom nie brakowało. Nagle spadłam na dno i nie umiem się z niego podnieść. Chwytam się drobnych zajęć, żeby dorobić, ale to wciąż za mało.
Powiedzcie proszę, że jest wyjście bo ja od lipca przestaje już je widzieć...