Od razu daję znać, że to będzie post na wyrzucenie z siebie pewnych przemysleń które we mnie siedzą od niedawna.
Czy będzie jakieś konkretne pytanie? Pewnie ostatecznie "A co Wy o tym myślicie?"
Kilka dni temu zdałam sobie sprawę z pewnego obrazu jaki miałam w głowie - dużo seksu uprawia się raczej na początku związku/małżeństwa, może dopóki są dzieci. Potem częstotliwość spada i przychodzi taki moment, że już po prostu nie chce się albo fizycznie nie może. To naturalne i normalne.
Ja jestem na takim etapie w moim małżeństwie, że nastąpiło "odbicie". Dużo seksu było do pierwszej ciąży. Potem drugie i trzecie dziecko. Moje libido szorowało o ziemię. Jednak w momencie jak skończyłam 30 lat coż zaczęło się zmieniać. Stopniowo z każdym rokiem wracały mi chęci. Przypadkowo przeczytałam, że u kobiet tak się właśnie często dzieje, że po trzydziestce zwiększa się ochota na seks. Wreszcie dałam się namówić mężowi na pierwszy gadżet i w zasadzie od tego momentu nasze życie łóżkowe naprawdę rozkwitło. Dzisiaj, po prawie piętnastu latach małżeństwa i prawie dwudziestu latach razem jest lepiej niż było zaraz po ślubie. Jest dojrzalej i piękniej. Gdybyśmy tylko mogli to prawie codziennie byłby dziki seks (niestety trójka bardzo absorbujących dzieci mocno nas ogranicza). Patrzę w przyszłość myśląc sobie, że chciałabym aby tak było przez conajmniej kolejne 20 lat.
Chciałam pogadać o tej mojej nowo odkrytej radości z seksu z przyjaciółkami, które są na podobym etapie co ja. Ale okazuje się, że się nie da.... tłumaczyłam to sobie, że po prostu wstydzą się i nie mają ochoty na żadne zwierzenia. W porządku, rozumiem i nie naciskam. Mimo, że znamy się od przedszkola (dosłownie) i potrafimy rozmawiać na naprawdę każdy temat to widocznie nie czują się komfortowo w temacie seksu. Ale teraz wygląda na to, że tu nie chodzi o wstyd tylko one już nie bardzo uprawiają ten seks i po prostu nie mają o czym ze mną rozmawiać..... Nawet moje rodzeństwo, które sądziłam że w łóżku wciąż szaleje, oczywiście każde ze swoim małżonkiem. Bo ileż to oni dwuznaczności nie rzucają na spotkaniach rodzinnych! A tutaj wychodzi na to, że to dawno za nimi.... Dobra, jeszcze to rozumiem, bo w końcu mają 50 lat, albo prawie. Ale moje przyjaciółki równolatki....? Już są na takim samym etapie co pięćdziesięciolatkowie?
Zrobiło mi się dziwnie i napisałam do znajomej. W sumie nie byłam pewna czy będzie chciała w ogóle na taki temat ze mną rozmawiać. Na szczęście bez oporów przyznała, że jest po tej samej stronie barykady co ja - uprawie bardzo dużo seksu z mężem i czuje się jak kosmitka, bo prócz jednej przyjaciółki nikt inny nie podziela jej radości i częstotliwości z seksu....
Jakie jest Wasze doświadczenie? Faktycznie raczej mało kto ma ochotę na tyle seksu będąc dłuższy czas w jednym i tym samym związku i mając dzieci? Czy to raczej kwestia pewnej "banieczki"?
Wiem, że pewnie niezgrabnie mi to wyszło ale ostrzegałam - to pewien zbiór myśli, które ostatnio kłębią się w mojej głowie.