Zaznaczam, że "klin klinem" nie wchodzi w grę.
Nie potrafię, jeśli kogoś kocham, za miesiąc kręcić już z kimś innym.
We wtorek będę "radosną" rozwiedzioną. Z mężem od roku i tak łączył nas już tylko papier.
Poza tym nieudanym małżeństwem, mam za sobą relację na odległość z człowiekiem, który nie odwzajemnia mojego uczucia, lubił się spotkać gdy nadarzyła się okazja ale to by było na tyle. A ja naprawdę go pokochałam.
Mam do Was pytanie, co na taką mękę jest najlepsze?
W środę rozpoczynam terapię, bo ogólnie nie czuję się dobrze od lat w swoim życiu. Przyciągam do związku osoby, które są jak moja matka kiedyś - rządzą mną, a ja ulegam. Albo takie, na których miłość trzeba zasłużyć, a przecież na miłość nigdy nie trzeba zasłużyć, ona jest albo jej nie ma.
Jak sobie radziliście z poczuciem samotności? Co Wam pomagało na natrętne myśli o takiej osobie? Na żal, ból i poczucie straty?
Bo męczę się strasznie. Naprawdę jest bardzo źle.